Wolność od…przesady

Mimo, że czuję do Baracka Obamy wiele sympatii (jest tak jak ja pół-Kenijczykiem; nasi ojcowie w latach 70-tych pracowali ze sobą w kenijskim ministerstwie finansów; podoba mi się część jego programu oraz chęć ocieplenia wizerunku Ameryki, itd), to jednak przygotowanie Warszawy na jego przyjazd wydaje mi się grubo przesadne. Mam nadzieję, że wynika to jedynie z nadgorliwości polskich służb porządkowych, a nie z wymogów ostro stawianych przez amerykańskie służby bezpieczeństwa. Tak czy inaczej mam nadzieję, że Barack Obama nie jest świadom tego, co dla jego bezpieczeństwa jest wyprawiane w stolicy dużego europejskiego kraju.

Chyba byłoby mu wstyd – tak jak mnie – gdyby widział setki, a może nawet tysiące osób, które zamiast wracać z pracy do domu jak zwykle, autobusami, szły pieszo przez bardzo dłuuugi Most Łazienkowski. I to w imię czego?

Oczywiście Barackowi, ani jego przemiłej rodzinie tego nie życzę – niech doczekają sędziwego wieku w szczęściu i doskonałym zdrowiu – ale właściwie co by się takiego stało, gdyby prezydenta USA dosięgła kula terrorysty czy jakiegoś pomyleńca? Zadałem sobie to pytanie. Czy świat by stanął? Czy więcej ludzi popadłoby w skrajną biedę? Czy maturzyści nie poszliby na uniwersytety? Czy duże połacie Stanów czy Polski znów zostałyby zalane powodzią w lipcu? Wątpię. Obama jest chyba czterdziestym-którymś prezydentem USA i z tego, co kiedyś słyszałem, przynajmniej pół tuzina jego poprzedników zakończyło swe kadencje przed czasem na skutek zamachu. Za mojej pamięci, Ronald Reagan ledwie uszedł z życiem po ataku zamachowca. Nie przeszkodziło to Stanom w dynamicznym rozwoju gospodarczym, naukowym, rozrywkowym, militarnym, itp. Jestem przekonany, że wśród pozostałych przy życiu 300 milionów Amerykanów znalazłoby się wielu godnych następców na szefa Białego Domu.

Natomiast rzeczywiście śmierć prezydenta USA mogłaby wywołać załamanie na rynkach finansowych, potencjalnie kolejną wojnę wytoczoną przeciwko krajowi, skąd pochodziłby zamachowiec, wzrost cen ropy, obostrzenia w polityce imigracyjnej Stanów. W efekcie mógłby spaść poziom inwestycji, wzrosnąć by mogło bezrobocie, gospodarki wielu krajów mogłyby się znów pogrążyć się w recesji. Ale te wszystkie skutki zamachu nie byłyby skutkami bezpośrednimi, a jedynie skutkami medialnej przesady. Media, które  dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek – podniecają się środkami bezpieczeństwa, ilością policjantów zabezpieczających wizytę, danymi technicznymi samochodu (ochrzczonego przez media Bestią), nagłaśniają przypadki naruszeń stref bezpieczeństwa, itp tylko podgrzewają atmosferę i tym większa byłaby wrzawa medialna, gdyby coś takiego się wydarzyło. Wyobrażacie sobie, co by się działo w mediach? Te wszystkie rozmowy z ekspertami od polityki, od gospodarki, od spraw zagranicznych, z analitykami rynków finansowych, z byłymi komandosami GROM, ze świadkami zamachu, ze sklepikarzami pobliskich sklepów, z rodziną zamachowca, z sąsiadami rodziców zamachowca, z jego pierwszą nauczycielką w szkole, z psychologami, z futurologami, z jakimiś frustratami w krajach, gdzie Ameryka została – często nie bez swojej winy – znienawidzona, itp, itd. Jaki wpływ śmierć prezydenta będzie miała na branżę zbrojeniową, na kurs złotego, na szanse na zniesienie wiz dla Polaków, na hodowlę kwiatków, … Temat rzeka. Widzowie, czytelnicy i słuchacze nie mogący się oderwać od ekranów czy odbiorników. Jedyny przerywnik to reklamy. Bardziej dochodowe ze względu na gwałtowny wzrost oglądalności.

Oczywiście ta medialna wrzawa byłaby proporcjonalna do wielkości oraz do gospodarczej i militarnej siły państwa, którego prezydent zginąłby z rąk zamachowca. Bez wątpienia, największa w przypadku zamachu na prezydenta USA.

Nie chciałbym zranić czyichkolwiek uczuć i jeszcze raz chcę podkreślić, że dobrze życzę Prezydentowi Obamie i wszystkim innym osobom zajmującym wysokie stanowiska. Niemniej wydaje mi się, że ci wszyscy Warszawiacy, którzy pieszo wracali do domów Mostem Łazienkowskim, czy stali w wielogodzinnych korkach, czy stresowali się tym, że się spóźnią na samolot, itp robili to po to, abyśmy byli wolni od medialnej … przesady.

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

2 Responses

  1. NIc dodać nić ująć. Nie akceptuję faktu, ze moja wolność (w tym przypadku poruszania się) jest ograniczana ze względu na fakt konieczności przejazu jednego człowieka, choćby był on przywódcą wolnego swiata. Inna sprawa, że to chyba rzeczywiście nasze pomysły i karykaturalna skala blokowania ulic. Gdyby podobne środki bezpieczeństwa stosować na codzieńw w Waszyngtonie (tam przecież również przejeżdża Bestia) to miasto chyba zapadłoby się gospodarczo.

  2. Dziś miałem okazję jechać swoim skuterem ulicą Żwirki i Wigury oraz Al Jerozolimskimi w Warszawie na jakąś godzinę przed wylądowaniem Air Force One z następcą Baracka Obamy na pokładzie.

    Cieszyłem się tym, że ulice nadal były przejezdne dla samochodów, skuterów, rowerzystów, itp. Więc może jest to postęp w stosunku do wizyt Obamy. Jednocześnie współczułem tysiącom policjantek i policjantów stojących wzdłuż tych ulic w odległości 10-50 metrów od siebie. Zagadnąłem kilkunastu z nich i większość dyskretnie przyznawała mi rację (widziałem to po ich uśmiechach), że takie środki bezpieczeństwa to przesada. Więc chyba wymusili to jednak Amerykanie. Ci biedni policjanci będą stać tam na ulicach ponoć przez całą noc.

    Chyba dobrze, że pracuję teraz w kwiaciarni, a nie w policji. Chyba wykazałbym się nieposłuszeństwem, brakiem dyscypliny zawodowej:-)

Skomentuj Sławek Muturi Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.