Sposoby uczenia się języków obcych

W miarę płynnie potrafię się posługiwać (nawet podyskutować o .. wolności finansowej:-)  7-oma językami – polskim, angielskim, francuskim, rosyjskim, hiszpańskim, niemieckim, kiswahili; a dodatkowo dogadam się w 4 kolejnych – rumuńskim, kikuyu (to mój język plemienny, który diametralnie różni się od kiswahili), szwedzkim czy fińskim (ostatnio na basenie w Mombasie:-). Uczyłem się też kiedyś arabskiego i japońskiego, ale trudno byłoby mi powiedzieć, że te języki znam (choć rozpoznaję arabskie literki i czasami jestem w stanie odczytać np nazwy marek na billboardach, albo coś napisać, np “kefir” którego opakowanie akurat stoi przede mną i kórego nazwa ma zaskakująco arabskie brzmienie:-).

Znając te języki, potrafię też w miarę  dużo zrozumieć z prostych tekstów pisanych w języku portugalskim, włoskim, holenderskim, duńskim czy norweskim. Będąc kilka dni na miejscu, w danym kraju, dość szybko udaje mi się rozszyfrować miejscowy alfabet, no koreański, gruziński, czy azerski. Od razu na lotnisku po wylądowaniu szukam słów typu bank, informacja, nazwa stolicy czy innych często powarzających się słów, na lotniskach często pisanych też dodatkowo w języku angielskim. A potem przez cały pobyt uzupełniam dziury w mojej wiedzy. To dość łatwo mi przychodzi, ale niestety też dość łatwo odchodzi. W ogóle zaraz po przyleceniu do nowego kraju, pytam WOP-istę sprawdzającego mój paszport jak jest po tutejszemu “dzień dobry’ czy “dziękuję”, a potem staram się to powiedzieć facetowi z kantoru, a potem w kiosku, a potem kierowcy autobusu i innym aż te zwroty zapamiętam. Więc kiedyś znałem te grzecznościowe zwroty (plus dodatkowo: “ile to kosztuje” i “za drogo”:-) w wielu językach świata, co zawsze powoduje powstawanie nici sympatii i rozbawienie. Wiele osób potem mnie uczy kolejnych słów, więc pod koniec wyjazdu potrafię ich poznać całkiem sporo i zaskakiwać nimi. Pamiętam, że kiedyś zaskoczyłem bardzo ładną dziewczynę na Martynice, gdy zapytany czy znam jakieś słowa po kreolsku, zacząłem od “Dudu chez oui” (nie wiem dokładnie jak to się pisze, ale oznacza mniej więcej “Tak, ślicznotko”:-) Była w szoku. Zresztą moja żona też:-))) i mieliśmy ubaw jeszcze przez długo:-)

Kiedyś nauka języków przychodziła mi bardzo łatwo. To była moja pasja. Opowiadałem Wam już chyba o mojej pasji zbieracza. Języki obce też po prostu … kolekcjonowałem:-). I znów szedłem – zgodnie z moimi badziewnymi preferencjami – na ilość, a nie na jakość. Języki mnie fascynowały, ale nigdy na tyle, bym myślał o karierze tłumacza. Choć raz zdarzyło mi się na jakiejś wsi w Norfolk w Anglii tłumaczyć z angielskiego na … angielski. Po prostu nadzorcy, którzy pilnowali jakości truskawek, które zbieraliśmy na polu polubili Francuzkę, z którą się zaprzyjaźniłem. Cały czas coś ją zagadywali, a ponieważ ona nie bardzo Frenglish, to tłumacząc jej przyzwyczaiłem się do ich ciężkiego, wiejskiego lokalnego akcentu, którego ni w ząb nie mógł zrozumieć kolega z York na północy Anglii. Języki były moją kolekcją przed kolekcjonowaniem mieszkań na wynajem i nawet przed kolekcjonowaniem odwiedzanych krajów.

Jak się uczyłem? Przede wszystkim intensywnie. Gdy zacząłem się uczyć francuskiego to zapisałem się na kurs w Instytucie Francuskim i zajęcia miałem po parę godzin dziennie łacznie z sobotami. A po zajęciach dodatkowo zawracałem gitarę kolegom czy koleżankom z Afryki Zachodniej by cały czas coś mówić po francusku. Kolejna rzecz, nawet jeśli jeszcze niewiele potrafię, to i tak zaczynam mówić. Wychodzą z założenia, że nauczę się mówiąc, a nie – tak jak większość – że najpierw się nauczę, a jak już będę coś umiała, to zacznę mówić. Więc ja ucząc się języków nie mam wstydu (niektórzy moi znajomi powiedzieliby, że ogólnie jest to towar u mnie w deficycie). Popełniam błędy i sam się z nich najgłośniej śmieję. Uwielbiam gdy ktoś mnie poprawia – to mnie nie peszy, wręcz odwrotnie zachęca do tego by mówić więcej, bo rozmówca chce mi pomóc dokonać pewnych korekt.

W ogóle nie interesuje mnie gramatyka. Choć z gramatyki polskiego byłem w podstawówce (możecie w to nie uwierzyć, ale całkiem niezły), więc poznałem te wszystkie dziwactwa, to ucząc się obcych języków w ogóle nie chcę słyszeć o żadnych regułkach. Wyłączam się, nie słucham, nie staram się zapamiętać, nie obchodzą mnie one. Zrobiłem tylko jeden wyjątek. Gdy na II roku studiów na prawie musiałem nauczyć się łaciny (jako przedmiot uzupełniający, bo prawo było moim drugim fakultetem). Nauczyłem się łaciny (od zupełnego zera!) w 2,5 … tygodnia. Z dużą pomocą mojej koleżanki z kursów francuskiego – Renaty – która okazało się kończyła filologię klasyczną. Profesor filozofii, bardzo ostry z natury, wściekł się na mnie gdy po 2,5 tygodniach od pierwszej rozmowy i po tygodniu od pierwszych konsultacji, przyszedłem na … egzamin. Jak ja mogę tak niepoważnie potraktować jego przedmiot, co ja  sobie myślę, że da mi taryfę ulgową bo jestem cudzoziemcem, itp??! Siedziałem u niego ponad 2 godziny, przepytał mnie bez wyjątku z całego zakresu kursu łaciny dla prawników, przyczepił się do jednej pierdółki i wstawił mi 4+. Więc potrafiłem się przymusić do tych regułek choć ich nie cierpię. Łacinę tak szybko jak się nauczyłem, jeszcze szybciej wydeletowałem, bo … okazało się, że nawet Renata nie wiedziała jak się w łacinie mówi “dziękuję” czy “dobranoc” (takie słowa nie pojawiły się w żadnym z dzieł klasyki, które w czasie studiów analizowali:-))). “To po co mi taki język?” pomyślałem i natychmiast po egzaminie wydeletowałem razem ze wszystkimi jego regułkami gramatycznymi.

Ogólnie to najchętniej uczyłem się jak papuga. Powtarzałem. Albo jak małe dziecko. Dlatego nie lubiłem chodzić na lekcje języka obcego. Pierwszy obcy język, kórego zacząłem się uczyć to był jęz niemiecki w podstawówce. Powinienem go w związku z tym znać lepiej niż francuski czy hiszpański, któych zacząłem się uczyć póżniej. Ale problemem było chyba to, ze zacząłem się go uczyć na kursach. Dlaczego jest to dal mnie problem? Bo w Polsce krew mnie zalewała gdy na lekcjach słyszałem znienawidzone przeze mnie pytanie: “ale Pani Profesor, dlaczego?!”. Co za róznica “dlaczego?”, w tej sytuacji mówi się tak, a w innej inaczej i trzeba to zapamiętać i już. A tematem “dlaczego?” niech się zajmują językoznawcy. Nawet native-speakerzy nie wiedzą “dlaczego”, to po co to Tobie początkujący Polaku, czy Polko? Może to się już zmieniło, ale kiedyś wszyscy uczący się języków mieli obsesję “dlaczego?” Myśleli, że nauka języka to nauka regułek i póki im regułki pasowały, to było w miarę OK (choć bali się, że coś pomylą), ale jak już coś wymykało się regułkom, to widziałem panikę w oczach.

A moja nauka była bardzo chaotyczna. Wolałem się skupić na tym by w miarę płynnie sklecić najpotrzebniejsze zwroty z różnych dziedzin życia i stopniowo rozszerzać swoje słownictwo. Wierzyłem że w końcu te wysepki wiedzy, systematycznie powiększane, połączą się w ocean znajomości języka. A że będę robił błędy? Też mi coś ! A ilu Polaków. łacznie ze mną, popełnia błedy mówiać w swym ojczystym języku?

Zresztą w porównaniu do Kenijczyków, Polacy mają osobliwe podejście do języków obcych. W Kenii większość osób posługuje się 3-4 językami, często wiecej. W Kenii moje osiągniecie (prawie 10 języków) prawie w ogóle nie robi wrażenia. W Polsce robi, a jeszcze bardziej impressed są Anglicy czy Amerykanie:-). Kenijczyk, który chodził do szkoły zna biegle 3 języki (język swojego plemienia, kiswahili oraz angielski. Jeśli dodatkowo jego rodzice przesiedlili się na ziemie jakiegoś sąsiedniego plemienia, to zna też ten język. Ale jeśli jego najbliżsi sąsiedzi czy koedzy są z jeszcze innego plemienia to zna już 5 języków. A jeśli w szkole dodatkowo uczył się francuskiego to 6.

Na czym polega odmiana w podejściu? W kilku rzeczach się to objawia. Po pierwsze, w Polsce jeśli przy stole jest Francuz, to wszyscy będą się starali mówić po angielsku (nawet jeśli słabo znają), żeby nie sprawić gościowi zakłopotania. W Kenii jeśli przy stole jest 8 Kikuyu i tylko jeden Kisii, to rozmowa może się toczyć i po angielsku i po swahili, ale mogą też przejść na Kikuyu i ani oni, ani ten Kisii nie będzie się czuł zażenowany czy wykluczony. W końcu to jego problem, że nie zna języka swoich kompanów. Więc zamiast się obrażać, będzie sie starał włączyć do rozmowy i w końcu nauczy się języka Kikuyu. Kolejna róznica, to tam nikt się nie bedzie wstydził kaleczenia języka. I nie słyszałem by jakikolwiek Kenijczyk pytał “dlaczego?”. A po co mu to wiedzieć? Ucząc się języka pytanie “dlaczego” jest niemal tak samo abstrakcyjne jak pytanie dlaczego po środzie jest “czwartek” a nie “sobota”? Tak se kiedyś ludzie nazwali i tak jest i już.

Zauważyliście pewnie, że pisząc ten tekst pisałem w języku przeszłym. To celowo, bo teraz nauka języków przychodzi mi o wiele trudniej. Kiedyś wystarczyło mi powtórzyć jakiś zwrot kilka razy i już się przyklejał. Teraz łapię się na tym, że ktoś mnie poprawia 20 razy i więcej, a ja nadal nie chwytam. Ale nie zraża mnie to jakoś szczególnie.

Osiągnąwszy wolność finansową, postanowiłem wrócić do swojej starej pasji. Co roku (do śmierci) zamierzam się uczyć nowego języka. 2 lata temu to był rosyjski (prawie od zera), w zeszłym doszkalałem się w kiswahili. W tym roku – jeszcze się nie zdecydowałem:-)). Teraz mam inny system uczenia się. Gdy postanowiłem uczyć się rosyjskiego, najpierw szukałem kursów w Polsce lub jakiegoś prywatnego lektora. Ale doszedłem do wniosku, że nawet jakbym miał 3-4 godziny zajęć tygodniowo, to po roku zaliczyłbym 150-200 godzin i to zakładając, że nigdzie bym nie wyjeżdżał i żadnych lekcji nie opuszczał. Te same 150-200 godzin łatwo uzyskam wyjeżdżając do danego kraju na tydzień lub dwa. Więc co miesiąc wyjeżdżałem na tydzień do Rosji i tam na miejscu intensywnie się uczyłem. W zeszłym roku byłem z kolei 6-krotnie w Kenii, choc tam przyznam rozpraszała mnie rodzina czy znajomi, więc nauka nie była zbyt efektywna. Poza tym, popełniania błędów w swoich własnych językach też się wstydzę i jestem bardziej spięty mówiąc niż zazwyczaj.

Na liście języków do nauki mam wiele pozycji. W najbliższych latach będą to kikuyu, rumuński, słowacki, wietnamski, chiński, hiszpański, szwedzki, tajski, amharski, hindi, francuski i inne. Co roku inny. Aż do śmierci, oby jeszcze odległej. Sam jestem ciekaw ile języków będę sobie mógl wpisać do mojego (nieistniejącego:-) CV…

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

26 Responses

  1. Super wpis Sławku.Odnośnie błędów językowych to już dawno słyszałem od pewnego Anglika że tylko w Polsce przywiązuje się taką wagę do poprawności językowej.Walnij tu w Polsce jakiego byka na jakimś forum to Cię od głupka wyzwą.Ciekawe czy to rzeczywiście tylko polska przypadłość.
    ostatnio na jakimś anglojęzycznym forum też jeden taki drugiemu napisał żeby zainwestował w słownik i nauczył się pisać,ale może to był jakiś nasz ziomek:-)))))

  2. Kurcze, 10 języków robi wrażenie! Chociaż moja żona zna 5 a ja tylko 3. Ja się najpierw “zakochuję” w języku, potem się uczę, to bardzo pomaga i przyśpiesza naukę.

    Powodzenia Sławku! Dasz radę! :)

  3. Sławku,

    jeszcze nie zdążyłem Ci porządnie odpisać na poprzednie posty a Ty piszesz o kolejnym temacie bliskim (ostatnio) mojemu sercu ;-)

    Dzięki :)

    I czytajcie książki w języku którego się uczycie!

    1. Arku S, rzeczywiście czytanie książek w oryginale też bardzo pomaga. Miałem wielką radość rozumiejąc co czytam w języku rosyjskim, mimo że była to ksiązka dla dzieci. Bardzo humorystyczna, więc przy okazji miałem z tym kupę śmiechu:-) I oczywiście sporo się przy okazji nauczyłem:-)

  4. O ile turystom i generalnie obcokrajowcom powinno się wybaczać wszelkie błędy i doceniać raczej ich chęć do mówienia w danym języku, o tyle obywatel urodzony w danym kraju powinien mówić i pisać w języku ojczystym bez błędów. Popieram komentarze nawołujące do nierobienia błędów, nawet te niegrzeczne, wyzywające od nieuków i głupków (poza tymi błedami wynikającymi z pośpiechu – literówkami).

    Niestety co raz częściej nawet dziennikarze robią błędy, rażą mnie zwłaszcza interpunkcyjne (spacja przed przecinkiem, pisanie “nie” rozłącznie) – świadczą one o nieobyciu z prawidłową pisownią, czyli o nieczytaniu książek, a to już ewidentnie oznaka ubóstwa intelektualnego. Odrębną kwestią jest używanie słów, których znaczenia się nie rozumie, a brzmią ładnie – ostatnio szanowany analityk giełdowy, prowadzący bloga użył zwrotu “indeks osiągnął poziom niespełna przeszło xxx punktów” ;-)

    BTW – Sławek pisze pięknie, nie tylko w zakresie braku błędów, ale też stylu. Jestem przekonany, że podobnie też w kilku innych językach, mimo, że twierdzi, iż nigdy nie zwraca uwagi na regułki :-)

    1. Mariusz, ogromne dzięki za miły komplement. Staram się pisać najklarowniej jak potrafię.

      Nie należy oceniać książki po okładce. Jeśli ktoś pisze byle jak, to jeszcze nie musi świadczyć o tym, że myśli byle jak. Może po prostu się spieszy, albo myśli szybciej niż pisze:-) Z drugiej strony, jeśli ktoś pisze w jasny, logiczny, komunikatywny i elegancki sposób, to prawdopodobnie ma to o czym pisze dobrze poukładane w głowie. Staram się właśnie takie osoby naśladować:-)

      1. Cóż, mam w tej kwestii przeciwne zdanie. Jełśi ktoś pisze byle jak to nie tylko wystawia świadectwo sobie, ale okazuje tym samym brak szacunku do czytelników. Mało tego, czytelnicy, którzy go czytają i akceptują okazują tym samym brak szacunku do siebie – to tak, jakbyśmy w restauracji akceptowali niemiłą kelnerkę, czy przypalone danie.

        Odrębną kwestią jest pośpiech – odbiera on godność. Jak ktoś się śpieszy (każdemu się zdarza) i w takim stanie pisze/mówi do ludzi to ponownie okazuje im brak szacunku i tym bardziej zasługuje na potępienie. Nie róbmy z miernoty cnoty!

        1. Mariusz, szkoda zatem, że nas nie szanujesz.

          1. “Błędami”, a nie: “błedami”.
          2. “Coraz częściej”, a nie “co raz częściej”.
          3. “Jeśli ktoś pisze byle jak, to”, a nie: “jesli ktoś pisze byle jak to”.
          4. “Niemiłą kelnerkę czy przypalone danie”, a nie: “niemiłą kelnerkę, czy przypadlone danie”.
          5. “Spieszy”, a nie “śpieszy”.
          6. “Do ludzi, to”, a nie “do ludzi to”.

          Jak rozumiem, według Twojej logiki, zasługujesz na potępienie, reprezentujesz miernotę i nie okazujesz nam szacunku?

    2. W spójniku “mimo że” nie stawia się przecinka przed “że” – to tak a propos błędów interpunkcyjnych rażących Pana oczytane bogactwo intelektualne ;-) pozdrawiam

  5. Sławku,
    co do Twojego lekkiego i przyjemnego pisania przekonałem się już czytając “Wolność finansową…. ” . Masz niesamowity dar przekazywania w sposób łatwy i zrozumiały wszelkich informacji. Bardzo się cieszę, że trafiłem na Twojego bloga i chociaż został wykluczony z konkursu to jest to jedyny blog, który czytuję systematycznie :)
    Jestem zagorzałym FRIDOMANIAKIEM i muszę przyznać, że miałeś/masz duży wpływ na moje decyzje:)
    Powodzenia w poznawaniu nowych języków :)

    1. Michciok, dzięki za miłe słowa. Cieszę się, że mogłem Cię jakoś zainspirować. Powodzenia w podejmowaniu kolejnych kroków na drodze do wolności finansowej !

  6. Jako sposób dla początkujących na obycie z językiem polecam oglądanie bajek kinowych typu Shrek w wersji oryginalnej lub z dubbingiem w języku, który chcemy przyswoić. Najlepiej włączyć wtedy napisy żeby słuchać jednocześnie czytając. Prostota języka spowoduje bardzo szybkie postępy.

    Pozdrawiam Wszystkich.

    1. Niestety bułgarskiego – pomimo, że kiedyś podlegało mi biuro w Sofii i dość często tam bywałem – nie zdążyłem się jeszcze nauczyć. Jeszcze wcześniej – na studiach – namawiała mnie na naukę tego języka pewna piękna Bułgarka:-) Niestety nie postarałem się wystarczająco. Ale może uda mi się przed śmiercią znaleźć czas na naukę tego pięknego języka…

  7. No trzeba przyznac ze duzy szacunek dla formy i metody nauki jezyka, swietnie.
    Wiekszosc osob tylko mowi ze bym chcial i bym zrobil , bym nauczyl sie , ty po prostu to zorbiles. I z twojego opisu nie wyglada to strasznia jak wiele osob o tym pisze lub mowi.
    Dorba lekcja dla tych co sie ucza jezyka obcego .
    Pozdrawiam
    Szymo

    1. Ilanek, dzięki za podpowiedzi. Dodałem węgierski i litewski (w których znam dopiero po dwa słowa:-) do mojej listy:-)

  8. Bardzo imponujące podejście do nauki języków. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Zainspirowałeś mnie do systematycznej, codziennej nauki – bo to czysta przyjemność. Śmiało mogę polecić język hindi – bardzo przyjazna gramatyka, pisownia również przystępna a nawet proste pogaduszki z Hindusami mogą wywołać spory uśmiech na twarzy.

    Życzę nieustającej przyjemności z realizowania życiowych pasji!

    1. Kamil, dzięki za komplement. Hindi nie miałem jeszcze na oficjalnej liście języków do nauki, ale sobie teraz – dzięki Twojej inspiracji – dodam. Rzeczywiście rozmowa z Hindusami w Indiach to czysta przyjemność. Ich kiwanie głowami na boki (ruchem poziomej ósemki) jest przesympatyczne. Podoba mi się też to jak ci, którzy mówią po angielsku mylą angielskie “v” i “w”.
      W szkole w Kenii miałem wielu Hindusów w klasie i nauczyłem się ten akcent naśladować. Może kiedyś dam próbkę na antenie “Kontestacji”. Może inni słuchacze też będą naśladować jakieś akcenty i zrobimy sobie zgadywankę?
      Powodzenia w nauce języków. Kropla drąży skałę, więc niech spada systematycznie:-)

Skomentuj michciok Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.