Czy brak znajomości języka przeszkadza w podróżowaniu?

Niniejszy wpis powstał trochę spontanicznie. W trakcie odpisywania na dzisiejszy komentarz Michała, zorientowałem się, ze się strasznie rozpisałem i postanowiłem zrobić oddzielny wpis na blogu. Michał wspomniał, że nie przyszło mu nigdy do głowy, zagadywanie obcych ludzi.

A ja to robię nagminnie gdy jestem za granicą. Zagaduję każdego kogo spotkam w jakiejś kolejce, sąsiada w przedziale czy w kawiarni, kierowcę autobusu czy strażnika w banku, o kasjerce nie wspominając. W egzotycznych krajach (bo nie w Anglii czy w Irlandii), zagaduję każdego kto mówi po polsku, by poznać ich perspektywę na odwiedzany kraj. Poza tym gdy wynajmuję samochód, to zawsze zabieram autostopowiczów. Czasami wręcz sam się zatrzymuję i oferuję podwózkę (jak ostatnio w RPA).

W odróżnieniu od osób, które podróżują by zwiedzać zabytki, lub po to by uprawiać jakiś sport, lub po to by się opalić, lub w celach turystyki seksualnej, lub po to by zjeść coś dobrego (mój przyjaciel Artur kiedyś jeździł by się wspinać na wysokie góry, ale odkąd urodziła się jego Córeczka, uprawia turystykę gastronomiczną), ja podróżuję głównie po to, by poznać ludzi. Nie po to by się wymienić z nimi adresami (bo prawdę mówiąc bardzo rzadko to robię i zwykle nie podtrzymuję i tak potem kontaktów), ale by poznać ich sposób myślenia, ich marzenia i obawy. By dowiedzieć się czegoś nowego o życiu. A jak inaczej mógłbym to zrobić jeśli nie poprzez rozmowę?

W jakim języku rozmawiałem z tymi dwiema Chinkami? Po angielsku. Obie pracowały w jakiejś dużej korporacji (zapomniałem nazwy) w logistyce. Młodzi ludzie na całym świecie znają angielski. I jest to proces postępujący. Chiny nie są tu żadnym wyjątkiem, zwłaszcza w dużych miastach. Pamiętam, że w Polsce lat 80-tych ubiegłego wieku, bardzo mało osób mówiło po angielsku. Częściej można było spotkać kogoś mówiącego po niemiecku, rosyjsku, czy nawet po francusku. Teraz to się zmieniło. I tak samo jest w Chinach, w Iranie czy nawet w Korei Północnej. NB spotkałem kiedyś Amerykankę, uczącą angielskiego w Phenian czy Piongjang, która powiedziała mi, że tak pilnych uczniów nigdy w życiu nie uczyła).

Język nie jest – z mojego doświadczenia – żadną barierą w komunikacji. Często się zdarza, że nawet gdy ktoś twierdzi, ze nie zna np angielskiego, to wcale nie musi to być prawda. Może się np tylko wstydzić mówić w tym języku. Delikatna zachęta, ciepły uśmiech, wolniejsza wymowa mogą skutecznie zmniejszyć jego opory i rozwiązać spętany nieśmiałością język.

A nawet jeśli rzeczywiście nie mamy wspólnego języka, to hej, co z tego? Przecież zwierzęta też nie mają sformalizowanego, ustrukturyzowanego języka na wzór ludzkiego, a jakoś się porozumiewają. Zawsze można przejść na język migowy. Czasami też można znaleźć porozumienie bez słów. Przykład? Pamiętam bardzo dobrze pewnego kelnera w małej restauracyjce przydrożnej na północy Syrii. Było wcześnie rano i pusto. Podał nam herbatę i ciastka, trochę się pokrzątał, a potem zauważyłem przez szklane drzwi jak wraca do restauracji (nawet nie zauważyłem kiedy wyszedł) trzymając przed sobą w obu rękach duży, plastikowy kosz pełen świeżych arabskich bułek. Domyśliłem się, że będzie mu ciężko otworzyć drzwi, więc zanim mnie o to jeszcze poprosił wstałem i otworzyłem mu drzwi. Na migi pokazałem mu, że za tę przysługę należy mi się jedna bułka za friko. Wziąłem sobie tę bułkę. Uśmiał się szczerze i szeroko, dokładnie tak jak się tego spodziewałem.

Po chwili przeszedł obok naszego stolika i nie zatrzymując się, a tylko lekko zwalniając pokazał jak bardzo go boli ręka, i że ten ból ma już od dawna. “Może to reumatyzm, szkoda bo to przecież młody chłopak” pomyślałem. Współczułem mu serdecznie i mimo, że nie padły między nami żadne słowa, to wiem, że zrozumiał moje współczucie. W tych krótkich, bardzo przelotnych chwilach poczuliśmy do siebie zwykłą ludzką bliskość. Spodziewam się, że tak jak ja go zapamiętałem, tak i on mnie jeszcze pamięta, mimo, że od naszego bardzo krótkiego spotkania minęły już jakieś 4 lata.

Czasami wystarcza samo spojrzenie by się porozumieć. I nie ma znaczenia, że osoba pochodzi z innego kraju, z innej kultury, innej religii, czy mówi tylko w jakimś obcym języku. Takie porozumienie, nawiązanie przelotnej bliskości z obcą osobą to są momenty, które wypełniają mnie, po same brzegi mojego jestestwa, ogromną radością.

Język to nie komunikacja. Język to jest tylko coś co pomaga (a nawet czasami przeszkadza) w komunikacji. Ci z Was, którzy są już mężatkami czy mężami wiedzą przecież dobrze, że zapewnienie żony, która szykując się do wyjścia na imprezę, rzuci, że będzie gotowa “za 5 minut” oznacza mniej więcej tyle, co zapewnienie męża gdy dzwoni do niego żona, że wyjdzie ze spotkania z kolegami w pubie “już wychodzę, już za 5 minut, Kochanie”. Przepraszam za dość seksistowski przykład, powielający pewne stereotypy. Znam przecież małżeństwa,  w których jest dokładnie na odwrót:-)

Ale wracając do głównego wątku, pamiętam też jak ktoś mi kiedyś powiedział – trochę chyba  zazdrosny o to, że władam tyloma językami – “Sławek nieważne ile znasz języków. Ważne czy masz w nich cokolwiek do powiedzenia”. Bardzo mi te mądre słowa zapadły w serce…

A jakie są Wasze doświadczenia z językami w dalekich podróżach?

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

14 Responses

  1. Nie wiem Sławku czy wiesz ale to powiedzenie to pewna parafraza nawiązująca do naszej historii, a konkretnie do króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego o który napisano że” znał wiele języków ale w żadnym z nich nie miał nic ciekawego do powiedzenia” :)

    1. Tomku, nie nie wiedziałem. Dzięki. Nie słyszałem też – przyznam to bez bicia – o tym królu. Czy znajomość języków obcych do czegoś mu się przydała? Czy dobrze służył swoim poddanym?

      1. Nie bardzo. Michał Korybut Wiśniowiecki został królem ze względu chyba na sławę swojego ojca Jeremiego Wiśniowieckiego, do czasu wybuchu powstania Chmielnickiego chyba najbogatszego magnata kresowego, który wsławił się w walkach ze zbuntowanymi kozakami. Syn w niczym jednak ojcu nie dorównywał. Powszechnie uważany jest za jednego z gorszych władców na tronie Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

        1. Tomku F, dzięki za wyjaśnienia. Tak jak się przyznałem, zupełnie nie znałem tego fragmentu historii… Naprawdę coraz ciekawszych rzeczy możemy się dowiedzieć na łamach bloga fridomia:-))

  2. Z tego powodu komunikacja przez telefon czy Skype jest taka ułomna (nie mówiąc już o mailu) – bo słowa (wypowiadane czy pisane) to tylko kawałek tego, co chcemy i możemy przekazać. Reszta to mowa ciała, uśmiech, wyraz twarzy, gestykulacja, wyraz oczu i wiele innych elementów, które tworzą więź międzyludzką. Wielokrotnie odczułem, że współpraca z kimś, z kim miałem kontakt wyłącznie telefoniczny, po spotkaniu na żywo nagle kompletnie się zmieniała – na lepsze…

  3. Hej Slawku

    Ja najczęściej posługuję się angielskim a jak ktoś nie zna to wtedy ppróbuję swojego hiszpańskiego, niemieckiego czy francuskiego (wszystkie na bardzo niskim poziomie) i jest dużo śmiechu. Niestety nie mam takiej śmiałości do rozmawiania z osobami (a z Twojego opisu wynika że dużo tracę).

    W każdym razie, co do Chińczyków to w miasteczku, w ktorym mieszkam jest sporo studentów z Chin i ich rodziny płacą spore pieniądze, żeby te nastolatki uczyły się angielskiego ‘u źródła’ tylko chyba przez to, że jest ich sporo to kiepsko im idzie…

    Usmialam się z fragmentu, w ktorym piszesz, że nie zaczepiasz Polaków w Anglii czy Irlandii. A tak właściwie to dlaczego?

    Pozdrawiam serdecznie

    1. Linda, rzeczywiście nauka “u źródła” jest najefektywniejsza (sam teraz taką stosuję), ale nie wtedy gdy zbyt wielu rodaków dotrze naraz do tego samego źródełka.
      A Polaków w Anglii czy Irlandii nie zaczepiam oczywiście dlatego, że czuję że to nie są odrębne kraje, tylko takie kolejne zamorskie województwa Polski:-) Z KAZDYM przypadkowo poznanym Polakiem pogadać nie dałbym rady. Choć prawda jest taka, że zdarza mi się zaczepić kogoś przypadkowego w Szczecinie (rozmawiałem bardzo długo z taką panią z muzeum na jednej z kilku wież, które odwiedziłem będąc ostatnio w stolicy Książąt Pomorskich) czy we Wrocławiu, a nawet w Warszawie czy w Łodzi.

      Pamiętam pewną starszą panią spotkaną w windzie w bloku jednego z moich mieszkań na wynajem. Gdy mam nocować w Łodzi, to najchętniej zatrzymuję się w jednym ze swoich niewynajętych mieszkań, m.in po to by ocenić jakość swojej oferty.

      Gdy ta starsza Pani (lat ponad 70) wsiadła do windy i się do mnie uśmiechnęła, zapytałem ją wesoło czy tak wcześnie rano jedzie na egzamin na uczelnię czy może do pracy. Bardzo ją to moje pytanie rozbawiło i jeszcze przez dłuższą chwilę rozmawialiśmy. I tym razem poczułem silną więź z tą dotąd zupełnie obcą mi osobą. To spotkanie sprawiło, że świat wokół mnie stał się lepszy, bardziej otwarty i przyjazny. Czuję że ona również pamięta i mile wspomina to nasze krótkie, przypadkowe spotkanie:-)

  4. Witam

    Mi zawsze przypomina się mój tata na wakacjach zaganicznych kiedy nie znając zadnego języka dobrze, rozmawiał z róznymi osobami i zawsze dostał te informacje które chciał.

    A raz tłumaczył w Hiszpani grupie japończyków jak dojść do muzeum, zdania składały sie z “polsko-angielsko-niemiecko-rosyjsko-innych niezidentyfikowanych języków” słów w różnej kolejności. Jaka była radość tej grupy z każdego zrozumianego słowa. Po zakończeniu konfersacji każdy z tej grupu osobiście podzienkował mojemu tacie za pomoc. A trwało to trochę.

  5. Dziękuję za ten wpis! :)

    Faktycznie jest tak, że język nie jest barierą w sensie fizycznym, jedynie może tworzyć (co sam na sobie nieraz odczułem) barierę mentalną, która jest niczym innym jak brakiem pewności, że zostaniemy zrozumiani.

    W zupełnej opozycji do tego stoi natomiast fakt, że miejscowi są zwykle otwarci wobec obcokrajowców. Pisałem, że nie zagaduję do ludzi, ale wielokrotnie się zdarzyło, że oni zagadywali mnie!

    Moim sposobem na kontakt z lokalnymi mieszkańcami jest couchsurfing – dzięki temu można wniknąć w czyjeś życie bez żadnego dodatkowego kombinowania :)

    1. Michał, ktoś niedawno namawiał mnie do coachsurfingu. Rzeczywiście brzmi to fantastycznie. Niestety nie do końca dla mnie. Bo nie lubię obcych w swoim domu (tak, tak, taki to ze mnie gościnny gość:-) i tym samym czułbym, że przeszkadzam innym…

      1. No cóż widać każdy ma jakieś swoje uprzedzenia :)

        Kiedy po raz pierwszy kilka lat temu zapraszałem couchsurferów do swego domu, mieszkałem jeszcze z rodzicami. Jak im opowiedziałem z grubsza o co w tym chodzi, to zgodnie stwierdzili, że chyba upadłem na głowę aby im jakiś obcy naród sprowadzać po dach! Ostatecznie jednak jakoś ich przekonałem i kiedy się zobaczyli jak to wygląda to potem wręcz naciskali na mnie bym kogoś zaprosił bo było fajnie :)

        Sęk w tym, że Ci ludzie należący do tej społeczności w pewnym sensie wcale nie są obcy – między innymi dlatego, że zanim się w ogóle zdecydujemy przyjąć daną osobę, to możemy ją całkiem nieźle prześwietlić.

        Warto wybrać się na jeden z wielu organizowanych meetingów couchsurferów – zwłasza w Warszawie wiele się dzieje .pod tym kątem. Na tych spotkaniach pojawia się wielu cudzoziemców przebywających akurat w danym mieście/kraju.

  6. Witaj Sławku, pozwól że lekko odbiegnę od tematu. Wspominałeś o Amerykance (co ona tam robiła?!) która w stolicy Korei Północnej uczyła angielskiego, chwaląc pilność swoich uczniów (prawdopodobnie ściele wyselekcjonowanych przez tamtejszą wszechwładną partię).
    Czy mógłbyś, kiedyś opisać swoją podróż do tamtego kraju? :)
    Z różnych reportaży, opisów i filmów orientuję się jak wyglądają takie zagraniczne wycieczki do tego bastionu szczęśliwości demokracji ludowej. Czy podobnie wyglądało to w Twoim przypadku? Jestem ciekawy.

    Pozdrawiam :)

    ps. link do jednego z najbardziej interesujących filmów, gdzie grupa Czechów wybrała się do tamtego kraju, opisując tamten świat z ich ,,czeskiej” perspektywy (z poruszającym zakończeniem) http://www.youtube.com/watch?v=7wj2y2KrvLY

    1. Bartonet, dzięki. Wkrótce postaram się opisać moją wizytę w KRLD sprzed paru lat:-) Dzięki też za filmik. Obejrzę go później bo tu gdzie aktualnie jestem mam dość słaby internet.

  7. zazdroszczę ci i każdemu kto postępuje tak jak ty, bo ja nie znam języków i boje sie sama podróżować. nawet z mężem się boję bo bardzo slabo mówimy po angielsku. Nie mogę się przemóc. Widzę że mnóstwo tracę bo nie stać mnie na drogie zorganizowane wycieczki np do Chin. Ale twój post dał mi troche optymizmu.

Skomentuj Linda Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.