Ceny mieszkań w Hong Kongu, Makau, Wietnamie, Kambodży i w Tajlandii

Niedawno, w sierpniu, odbyłem męską wyprawę z moim 18-letnim synem po krajach Azji Południowo-Wschodniej. Rozpoczęliśmy podróż w Pekinie, a zakończyliśmy po niespełna miesiącu w Bangkoku. Głównym celem naszej wyprawy było przekazanie mojemu synowi mojej wiedzy i doświadczenia życiowego w przeddzień wchodzenia przez niego w dorosłe życie. Natomiast, przy okazji, zwiedzaliśmy mijane kraje (syn był wcześniej tylko stosunkowo niedawno w Chinach, oraz gdy nie miał jeszcze roczku – w Hong Kongu i w Makao) i podziwialiśmy ich zabytki, nowoczesne budowle, świątynie i inne atrakcje turystyczne. Smakowaliśmy lokalnej kuchni. Pływaliśmy w Morzu Południowochińskim. Rozmawialiśmy z ludźmi. A także odwiedzaliśmy biura  pośrednictwa nieruchomości by zebrać podstawowe dane odnośnie tamtejszych rynków.

O rynkach najmu w Chinach i w Hong Kongu pisałem już w lutym br (tak się złożyło, że w tym roku byłem w tamtych stronach już dwa razy). Oto link do jednego z wpisów: http://fridomia.pl/2013/02/20/ceny-nieruchomosci-w-hong-kongu/

Jeśli chodzi o Makao, to jest to podobnie jak Hong Kong, specjalny region administracyjny Chin, który do roku 1999 był kolonią portugalską. Dzięki temu miasto zachowało wiele elementów śródziemnomorskiej architektury i urbanistyki. Makao jest dla zwiedzających (oraz chyba również dla mieszkańców) o wiele wygodniejszym miastem do życia. Są parki, ławeczki, skwery i inne ząłuki gdzie można odetchnąć od miejskiego zgiełku i pośpiechu. Na ulicach nie widzi się tylu luksusowych samochodów jak w HK. Za to jest ogromnie dużo skuterów. Są dla nich wydzielone specjalne parkingi uliczne, coś co mam nadzieję w Warszawie szybko się nie wydarzy, bo cenię sobie możliwość zaparkowania mojego skutera tam gdzie jest mi najwygodniej, a nie w jakimś wydzielonym miejscu. Liczę w tym względzie na marną w Polsce pogodę, która powstrzymuje przyrost jednośladów na polskich drogach.

Jeśli chodzi o rynek nieruchomości, to ze względu na bliskość z Hong Kongiem (podróż wodolotem trwa około godziny), rynek przyjął standardy z HK. Metraże są podawane w stopach kwadratowych, a ceny w dolarach HK. Natomiast ceny są mniej więcej o połowę niższe niż w Hong Kongu. 100-metrowe 3-pokojowe mieszkanie w budynku sprzed 25 lat kosztuje HKD 5.680.000, czyli około PLN 2,5 mln, a więc około PLN 25 tys/m.kw. Tyle w Warszawie kosztuje mieszkanie w najbardziej prestiżowych wieżach mieszkalnych w centrum stolicy. Dodatkowo, zakupy przez cudzoziemców przyciągają 10% dodatkowego podatku.

W Wietnamie z kolei, cudzoziemcy nie mogą w ogóle kupić mieszkania. Jedyna opcja to najem. Wynajęcie 95-metrowego mieszkania w nowym budynku, 15 minut od ścisłego centrum Ho Chi Minh City (dawniej Sajgonu) to koszt rzędu USD 1200 miesięcznie. Wietnamczyk mógłby kupić taki apartament za USD 1400/m.kw, czyli w sumie za USD 133.000 za w pełni wykończone (tylko bez mebli) mieszkanie. Tym samym osiągnąłby niemal 10%-owy zwrot (w Mzuri zakładamy zawsze – przy wyliczaniu zwrotu – jeden miesiąc pustostanu rocznie).

Ceny mieszkań ostatnio spadły o 15-20% w stosunku do roku ubiegłego.   Ale i tak są dość wysokie. Menadżer w banku zarabia ok USD 1000, a średnie zarobki w banku wynoszą w granicach USD 300-400 miesięcznie. Takie osoby prędzej kupią sobie mieszkanie położone dalej od centrum w cenie USD 700-800/m.kw, co przy metrażu rzędu 70 m.kw zamknęłoby się w kwocie USD 50-55 tysięcy.

W stolicy Laosu, Wientian, nie udało nam się znaleźć żadnego biura pośrednictwa nieruchomości. Zresztą wcześniej w Wietnamie też mieliśmy z tym ogromne trudności. Tam nie jest tak jak w wielu krajach Europy, że agencje znajdują się niemal na każdym rogu ulicy:-) Nikt ze spotkanych przez nas przypadkowo osób nie wiedział na tyle dużo o rynku nieruchomości by nam o nim opowiedzieć. Obiecuję, że napiszę o tym rynku więcej po tym gdy spędzę w Laosie całą zimę w ciągu najbliższych kilkunastu lat:-)

Kambodża zaskoczyła mnie już od samej granicy z Wietnamem. Nagle pojawiło się tuziny kasyn. Za chwilę jedna, potem druga, trzecia i dziesiąta specjalna strefa ekonomiczna. W niektórych stały już lśniące nowością ogromne hale produkcyjne, a na niektórych pracowały jeszcze buldożery, które zasypywały pola ryżowe i utwardzały grunt pod nowe hale. Szok. Zresztą Kambodża najbardziej się zmieniła w ciągu 11-12 lat odkąd po raz pierwszy i jedyny byłem wcześniej w tym regionie. Zarówno w stolicy Phnom Penh jak i w Siem Rep (tuż obok tajemniczych świątyń Angkor Wat, zaroiło się od turystów (gdy tam byłem pierwszy raz, to turystów było setki, dziś to chyba setki tysięcy, jeśli nie miliony. A wraz z nimi przybyło hoteli, hosteli, restauracyjek, sklepów, galerii, itp. Uspokoił się też nieco ruch uliczny – kiedyś Phnom Penh było dla mnie najbardziej hardcorowym miastem na świecie jeśli chodzi o zasady ruchu drogowego:-)  Mimo, że to jeden z najbiedniejszych krajów Azji, to Kambodża jest jednym z młodych azjatyckich tygrysków ze wzrostem PKB powyżej 6% rocznie od kilku lat.

Tutaj cudzoziemcy mogą kupować mieszkania, choć – ciekawostka – za wyjątkiem tych lokali, które są położone na … parterze. Nie zdołałem się dowiedzieć czy to ma coś wspólnego z chęcią zostawienia lokali użytkowych w lokalnych rękach, czy też z kwestią ograniczeń w nabywaniu ziemi. Jest jeszcze dla mnie kolejna nierozwiązana zagadka. Chodzi o to, że cudzoziemcy kupując otrzymują tzw “soft title” a nie “hard title” i choć bardzo miła i kompetentna agentka, która mi to objaśniała całkiem dobrze mówiła po angielsku, to i tak nie byłem w stanie zrozumieć różnicy. Oprócz tego, że soft title wydaje jakiś lokalny wójt, a hard pochodzi z Ministry of Lands. Ale jakie to ma przełożenie na możliwość zbywania, na możliwość zaciągania kredytu hipotecznego, itp to już nie udało mi się ustalić. Co kraj to obyczaj. Do Kambodży czuję, że wrócę pomieszkać pół roku wcześniej niż wrócę do Laosu, więc nie będziecie musieli aż tak długo czekać na wyjaśnienie tej zagadki:-)

Pomimo, że pojawia się coraz więcej kupujących z Francji, Australii czy z USA, ceny mieszkań w Kambodży są nadal dość niskie. Przejrzałem całą ofertę w komputerze owej agentki i udało mi się spisać ponad 50 dostępnych mieszkań w cenie poniżej USD 50.000. Najtańsze to było 65-metrowe, 2-pokojowe (1-bedroom) mieszkanie w ciekawej starej kamienicy w centrum stolicy za USD … 19.000. To niespełna USD 300/m.kw. To chyba była prawdziwa okazja, bowiem średnie ceny kształtują się w przedziale USD 400-600/m.kw. Najem mieszkań to koszt rzędu USD 250-500 miesięcznie.

Ceny mieszkań w nowych apartamentowcach kształtują się w przedziale USD 800-1000/m.kw zwłaszcza jeśli z okien rozpościera się atrakcyjny widok na rzekę Mekong. Ale takie mieszkanie można wynająć już za USD 700-800 miesięcznie, w zależności od designu i wyposażenia.

Wcale nie więcej biur pośrednictwa nieruchomości jest w Bangkoku. Bangkok to jedno z centr gospodarczych tej części Azji. Ogromne (10 mln mieszkańców), chaotyczne (nie ma centrum), hałaśliwe i śmierdzące (choć tuk tuki mają teraz katalizatory spalin), ale też pełne życia i energii miasto, które autentycznie nigdy nie śpi. Tutaj też eksplodowała i tak już historycznie duża liczba turystów. Khao San Rd (centrum turystyczne backpackersów, 10 minut spacerem od Wielkiego Pałacu Królewskiego) gdzie nocowałem 5-6 lat temu, trudno mi dziś było rozpoznać. Zamieniło się w jeden duży bazar z dziesiątkami restauracji i dziesiątkami hosteli. Khao San tak nabrzmiało, że rozpłynęło się nawet na sąsiadujące ulice. Ceny nieruchomości wBangkoku są podobne do warszawskich.

Oczywiście odradzam inwestowanie na zagranicznych rynkach, bo ryzyko jest zbyt duże. Natomiast gdybyście chcieli się przenieść na stałe w tropiki, to Azja Południowo-Wschodnia jest bardzo atrakcyjna. Jest ciepło, dobre jedzenie, niedrogo, mili, sympatyczni i uczynni ludzie. Tam ma się poczucie, że jest się bliżej raju. Bo jakoś trudno mi sobie wyobrazić “raj” ze śniegiem, mrozem, soplami i ludźmi ubranymi od stóp do głów, tak że trudno jest odróżnić mężczyznę od kobiety:-)

Do którego z tych krajów bym się przeniósł? Podobało mi się Makau, ale tam nieruchomości są bardzo drogie. Zresztą restauracje też bardzo zdrożały w porównaniu do cen sprzed kilkunastu lat. Mój dotychczasowy faworyt Wietnam, ustąpił chyba teraz miejsca Kambodży:-))) Ale nieznacznie i chyba jednak prędzej pojadę do Wietnamu bym tam się nauczyć języka wietnamskiego. Będzie mi on o wiele bardziej przydatny w Polsce:-)

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

13 Responses

  1. “Liczę w tym względzie na marną w Polsce pogodę, która powstrzymuje przyrost jednośladów na polskich drogach.”

    – Sławku widziałem ostatnio statystyki udziału ruchu rowerowego w codziennej komunikacji Europejczyków. Najniższy odsetek takowych jest w krajach bałkańskich (ok 1% osób używa roweru jako codziennego środka transportu), najwyższy zaś – w Danii, Skandynawii i krajach Beneluxu – nawet do 49% osób używa tam roweru jako codziennego środka transportu. Wygląda więc na to, że udział roweru w codziennych dojazdach jest odwrotnie proporcjonalny do ilości opadów, za to wprost proporcjonalny do… rozwoju cywilizacyjnego. Sądzę, że pogoda jest tylko wymówką a Polacy są wciąż jeszcze zauroczeni samochodem po latach komuny i dlatego tak chętnie i na siłę używają go do komunikacji po miastach…
    Pozdrawiam!

    1. Krzysiek, rzeczywiście rowerów nie widziałem wiele we Włoszech czy w Hiszpanii. Ale skuterów jest tam mnóstwo. Może jest tak, że po prostu ludzie przesiedli się z rowerów na skutery? Zresztą widać to też w miastach Chin czy Wietnamu – coraz mniej rowerów, a coraz więcej skuterów.

      A w Skandynawii czy w Holandii ludzie mogli się przesiąść z samochodów na rowery ze względu na ochronę środowiska?

      Przyznam Ci też rację. Coś z komunistycznej fascynacji Polaków motoryzacją nadal jeszcze istnieje. Ludzie często zadają mi pytanie “jak się spisuje twój samochód?” A niby jak miałby się spisywać?

    1. Tak, spotkałem, zwłaszcza w Hong Kongu (gdzie wynajmialni mieszkań jest wiele) i w Makau (sporo). W Kambodży ta miła agentka też twierdziła, że obsługują najem. Ale gdy zapytałem o szczegóły (jaki procent pobierają, ile mają mieszkań pod opieką, itp) to nie była mi w stanie udzielić odpowiedzi.

      Często się to zdarza. Dużo łatwiej powiedzieć, że obsługujemy najem, niż rzeczywiście to zrobić na dużą skalę:-)

  2. Zgadzam się że fascynacja samochodami została nam po komunie.Młode pokolenie znajduje wartościowsze atrakcje w swoim życiu.Szpan autem za zachodzie Europy jest śladowy ,myśle że to świadczy o zacofaniu kulturowym Polaków choć wierzę w młode polskie pokolenie,że pchnie Polske w tym temacie.Zjawisko skuter/rower jest fascynyjące bo np nie wiem dlaczego we Włoszech jest ich więcej (nieznacznie) niż w Hiszpanii a w Grecjii relatywnie mało.Rowery rządzą w Holandii i Belgii a już w Anglii i Francji niespecjalnie.Nie moge znaleźć przyczyny tego stanu rzeczy.

  3. Trochę drogo i trochę tanio :-) Czyli wszystko, co można chcieć :-)

    A może warto też kalkulować nie tyle zakup mieszkania, co wybudowanie domu z wieloma mieszkaniami i wynajmowanie ich przez lokalny oddział MZURI Polakom, którzy podobnie jak Ty, będą chcieli uczyć się języka wietnamskiego (choćby w celu zamówienia w restauracji dokładnie tego, co sobie wyobrażamy, że kryje się pod polskim opisem) lub udadzą się na kilka miesięcy wczesnej emerytury, aby nie zwariować?

      1. Dokładnie tak! Zniżki dla tych, którzy współpracują z MZURI, karty stałego klienta, punkty za liczbę mieszkań obsługiwanych w Polsce… :-)

        1. Aga-to, dzięki. Zarys biznesplanu już – dzięki Tobie – mamy. Teraz wystarczy tylko otworzyć w Wietnamie oddział Mzuri i zacząć rozglądać się za jakąś nadmorską działką budowlaną:-)
          Ewentualnie podsunął bym jeszcze pod rozwagę Mombasę jako miejsce lokalizacji Domu Spokojnej Fridomii – Kenia to też piękny kraj, a Mzuri ma o wiele więcej punktów styku z Kenią niż z Azją Południowo-Wschodnią:-)

  4. Ktoś kiedyś udowadniał, że podróżowanie jest tańsze niż niepodróżowanie. Może coś w tym jest. Ale głównie udał się w stronę Ameryki południowej. Ale pewnie są też inne kierunki, które trzeba uwzględnić. Tylko wschód to całkowicie inna kultura i religia więc raczej wybrałbym Amerykę Południową.

    1. Natalio, rzeczywiście było super. Natomiast nie musisz zazdrościć, wystarczy, że … zaplanujesz:-)
      Dalekich, ciekawych podróży!

Skomentuj Michał Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.