Czy znam się na lataniu samolotami?

Kto naprawdę jest ekspertem w danej dziedzinie? To wcale nie jest łatwe pytanie.  A szkoda, bo czasami chcemy się oprzeć na wiedzy eksperta. W niektórych momentach jest to bardzo ważne. Wiedza prawdziwego eksperta może nam zaoszczędzić kosztownych błędów.

Wielu mamy “ekspertów”, którzy na wszystkim się znają. Ciągle takich spotykam. Wy pewnie też. Są osoby, które raz były w Afryce, przez tydzień lub dwa i już są gotowe spierać się ze mną o jakiś aspekt afrykańskiej mentalności. Jak ekspert z ekspertem. Jestem bardzo ostrożny w mówieniu o sobie, że jestem w czymkolwiek ekspertem, bo wydaje mi się, że … wcale nim nie jestem. Chyba tylko ktoś kto wie mało, może o sobie powiedzieć, że jest “ekspertem”. Osoba, która wie naprawdę dużo, ma świadomość tego jak dużo jeszcze nie wie.

Weżmy latanie samolotami. Tak, to prawda, leciałem już samolotami ponad 180 różnych linii lotniczych na całym świecie. Pierwszy raz leciałem samolotem w wieku 4 lat. Pierwszy raz samodzielnie w wieku 6 lat. Leciałem już różnymi typami samolotów – od Airbusa A380 z ponad 500 miejscami dla podróżnych, po 4-osobowe awionetki nad Deltą Okavango, czy pomiędzy wysepkami na Seszelach, czy małe 4-osobowe helikoptery nad wodospadami Iguazu w Brazylii czy nad fiordami południowej wyspy Nowej Zelandii.

Na dużych lotniskach typu Frankfurt czy Londyn, z daleka rozpoznaję linie lotnicze po emblematach na ogonach samolotów z dalekich krajów. Większością z nich leciałem. Mam karty stałego pasażera  trzech największych globalnych sojuszy lotniczych. A w samym tylko Star Alliance zgromadziłem już kilka milionów mil. Ponadto, mam karty frequent travellera w kilku tuzinach pomniejszych linii, nie zrzeszonych w globalnych aliansach. Na lotnisku we Frankfurcie zdarza mi się być rozpoznanym przez personel obsługujący business lounge. Podobnie w Warszawie czy w .. Bukareszcie. Znam część personelu check-in na lotnisku w Nairobi, w Bukareszcie czy w St.Petersburgu. O Warszawie nie wspominając. Bo po prostu często latam.

Poza tym interesuję się lotnictwem cywilnym. Moja była żona pracowała w kilku różnych liniach lotniczych (Gulf Air, Sabena, SN Brussels, LOT), a wcześniej wspólnie z nią przygotowywałęm się do  jej kilku egzaminów IATA. W związku z tym nie tylko znam 3-literowe kody IATA wielu lotnisk na świecie czy 2-literowe wielu linii lotniczych, ale też mam pobieżną wiedzę o taryfach lotniczych, o systemach rezerwacyjnych, o przepisach prawa lotniczego itp. Jako pasażer niepłacący za bilet (to taki przywilej rodzin pracowników linii lotniczych) czasami zdarzało mi się siedzieć w kabinie pilotów, gdy nie było wolnych miejsc na pokładzie samolotu. W sumie wiele godzin lotów spędziłem w kokpitach różnych samolotów, obserwując to co robią piloci, przysłuchując się ich rozmowom z wieżami kontrolnymi oraz między sobą.

Będąc częstym gościem na pokładzie udało mi się dowiedzieć jak dokładnie wyglądają procedury ewakuacyjne i hasło “noga, tułów, noga” nie jest mi obce. Rozmawiałem z setkami stewardes, które też opowiadały mi rózne ciekawostki ze swojej pracy czy też ze szkoleń, które często odbywają. Wreszcie przez ładnych kilka lat pracowałem jako konsultant dla portów lotniczych więc miałem okazję dogłębnie zwiedzić warszawskie lotnisko Chopina od środka, byłem na wieży kontroli ruchu lotniczego i wiem z jak wielu usług korzystają na lotniskach linie lotnicze. Byłęm też (szkoleniowo) na lotniskach w Amsterdamie, w Rydze, w Pradze, w Bukareszcie. Na konferencji IATA w Dubrowniku oraz na szkoleniu IATA w Montrealu. Raz nawet wyskoczyłem z samolotu z wysokości 4 tysięcy metrów, z przypiętym spadochronem.

Mój kuzyn przez wiele lat pracował w cargo. Najpierw w Kenya Airways i w Lufthansie w Nairobi, a potem dla Emirates w Dubaju, więc miałem okazję i tę działalność nieco rozpoznać. Kuzyn mojej byłej żony pracował na lotnisku Chopina na poczcie. Ale nie stemplując znaczki w okienku, tylko w magazynach oraz na płycie lotniska koordynując załadunek i rozładunek pocztowych przesyłek lotniczych. Przy każdej możliwej okazji zasypywałem go szczegółowymi pytaniami o jego pracę. Dlatego, że lotnictwo po prostu mnie interesuje, od dawna.

Czy mogę zatem powiedzieć, że znam się na lataniu samolotami?

Pewnie o lataniu wiem więcej niż 99% pasażerów samolotów. Ale czy to czyni ze mnie “eksperta od latania”? Pilotować samolotu przecież nie potrafię.

Ale ok, może znam się na lataniu samolotami jako pasażer. Tak mi się przynajmniej wydawało. Aż do momentu gdy jakieś 2 lata temu po raz pierwszy leciałem linią Ryanair z Łodzi do Londynu. Wcześniej latałem już tanimi liniami. Np Dan Air w roku 1989 z Monachium do Londynu. Czy w 2002 lub 2003 roku liniami Southwest Airlines na trasie Chicago – Nowy Orlean. Czy linią Ted (tania wersja linii United) z Nowego Jorku do Miami (chyba).  Czy Air Canada Jazz z Toronto do Montrealu. Nie było tak, że nie miałem jakichkolwiek wcześniejszych doświadczeń z tanimi liniami lotniczymi.

To właśnie ze względu na to, że poczułem się “ekspertem” nie chciałem zaakceptować tego, że muszę zapłacić kilkaset złotych (kilka razy więcej niż kosztował sam bilet) za to, że nie wydrukowałem sobie wcześniej … karty pokładowej. Dla mnie brzmiało to jak jakiś absurd. Dla młodego gostka z obsługi naziemnej, to ja wydawałem się mieć absurdalne pretensje. Uznał, że jako wieśniak z Afryki nie znam się na lataniu samolotem i potraktował mnie obcasowo, “z góry”. To mnie jeszcze bardziej rozwścieczyło (bo przecież to on raczej wyglądał jakby rzeczywiście nigdy nie leciał samolotem)  i pewnie w ogóle bym wtedy zrezygnował z lotu, gdyby nie to, że leciałem z córką, której bardzo zależało na wylocie właśnie tego dnia.

W końcu zacisnąłem zęby, przełknąłem upokorzenie, dopłaciłem te kilkaset złotych i polecieliśmy. Dopiero jakiś czas później, gdy już całkiem ochłonąłem i wyparowały te negatywne emocje, zrozumiałem, że ja może i byłem “ekspertem od latania samolotami”, ale to 200 pozostałych pasażerów tego feralnego lotu była “ekspertami od latania Ryanair’em”. Choć być może część z nich nigdy nie leciała w swoim życiu żądną inną linią lotniczą, to nikt z nich nie dopłacał frycowego na lotnisku. A ja dopłaciłem.

Jaki płynie morał z tej historyjki?

Często słyszę, że ktoś jest ekspertem od nieruchomości, bo jego mama jest pośredniczką. Albo dlatego, że wujek miał kiedyś kamienicę. Albo że ktoś jest ekspertem od zarządzania najmem bo pomaga obsługiwać 2 mieszkania na wynajem swoich rodziców. Albo że woli sam inwestować w mieszkania na wynajem, bo dobrze zna swoje miasto. Ktoś jest ekspertem od selekcji najemców, bo przeczytał o tym w moim Poradniku (to jest – słowo daję – autentyczny cytat pochodzący od kogoś kto oferuje usługi typu Mzuri, w Poznaniu:-).

Gratuluję dobrego samopoczucia. I życzę powodzenia. Bo przecież nawet ślepej kurze zdarzają się dobre ziarna, nieprawdaż? :-) A kurze-ekspertowi też czasami przydarzy się zgniłe ziarno:-). A skoro tak jest, to po co się przejmować i mozolnie zdobywać doświadczenie…  Wystarczy przeczytać książkę, lub … przypomnieć sobie o wujku kamieniczniku:-) I już można uchodzić za “eksperta”:-)

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

18 Responses

  1. Sławku, nasz kraj nad Wisłą znany jest z mentalności Polaka, który na wszystkim się zna :-) Wiemy wszystko o wszystkim i najlepiej. Nie czytamy instrukcji, bo przecież to oczywiste, że wiemy jak włączyć i użytkować jakiś sprzęt. Nie uczymy się nowego, bo każdy wie co jest dobre, bo sprawdzone.

    A ekspertem od latania jest każdy, kto tylko wymówi słowo “brzoza” :-) Aż się dziwię, że w swojej historii o tym nie wspomniałeś :-) To żart, oczywiście :-)

    1. Aga-to, rzeczywiście ekspertów od lotnictwa mamy teraz pół Sejmu:-) W ogóle w okolicach ulicy Wiejskiej w Warszawie mamy ogromnie dużo ludzi, którzy na wszystkim się znają najlepiej:-)

    1. Raldek, hasło to ma przypominać osobom siedzącycm przy wyjściach awaryjnych jak mają instruować współpasażerów przy awaryjnym opuszczaniu samolotu.
      Wychodząc z samolotu na skrzydło przez dość niskie drzwi awaryjne należy najpierw wystawić jedną nogę, potem głowę i tułów, a potem drugą nogę.

      Taka procedura przyśpiesza czas awaryjnego opuszczenia samolotu przez wszystkich pasażerów.

      Mam nadzieję, że nigdy się to Wam (ani mnie) nie przyda w praktyce:-) Wysokich lotów!

      1. Dobrze wiedzieć. Tym bardziej że często udaje nam się dostać miejsca przy wyjściu awaryjnym (szersze…). Teraz już wiemy jak korzystać z tego dobrodziejstwa i oby rzeczywiście nigdy :-)

    1. Marcin, dzięki za linka. Rzeczywiście niesamowita historia:-) I zgadzam się w pełni z Einsteinem. Znałem to powiedzenie, ale nie pamiętałem kto jest tego autorem.

  2. ooo dzieki za info kupilem bilet w easyjet i chyba maja podobny system, na rezerwacji stalo info o mozliwosci wydrukowania sobie boarding pass :), zaraz zaglebie sie w drobny druczek

  3. Sławku, jaki z tej historii płynie morał? Dla mnie taki “zawsze sprawdzaj dwa razy” oraz “najlepsza nauka jest na własnych błędach” Ps. Czy było warto się pieklić na lotnisku, ile energii straciłeś na dyskusje z człowiekiem – procedurą przecież i tak byś nic nie wskórał.

    1. Kamil, “zawsze sprawdzaj dwa razy” trochę nie pasuje do mojej natury. Wolę iść przez życie improwizując niż mając każdy szczegół sprawdzony “dwa razy”. To dotyczy drobnych spraw (jak np regulamin danej linii lotniczej czy rezerwacja hotelu przed wyjazdem).
      Natomiast w grubych sprawach – mam głęboko w ziemię wkopane, nieruszalne punkty referencyjne.

      A pieklenie się rzeczywiście niepotrzebne. No może oprócz nauki, która mogła z tego przyjść. Muszę czasami zaakceptować swoją totalną bezradność i brak skuteczności wobec jakichś absurdów.

      1. Średnio raz na dwa-trzy loty tanią linią widzę jak ktoś się kłóci z obsługą o jakieś zasady, których nie był świadom – najczęściej jest to bagaż, ale zdarzają się przeróżne rzeczy :)

        Prawdę mówiąc jestem ogromnie zaskoczony, że nie latałeś nigdy wcześniej Ryanairem – mają bardzo bogatą ofertę, którą wręcz ciężko pominąć podróżując po Europie.

        A odnosząc się konkretniej do tematu wpisu czyli kiedy jest się ekspertem – jedyne na co bym tu zwrócił uwagę – należy odróżnić “dobre samopoczucie” przedmiotowych “ekspertów” od zwyczajnego marketingu. Każdy kto próbuje sprzedać jakąś usługę stara się wypaść jak najprofesjonalniej w oczach klienta. BTW “bo moja mama jest pośredniczką” to raczej kiepski marketing :D

    1. Doktorze21, ciekawe pytanie. Nie podam żadnej precyzyjnej definicji. To trochę jak definicja “szczęścia”. Łatwiej zidentyfikować jego brak niż istnienie:-)

  4. Co do wiedzy na temat latania, to jako “ekspert” o zbliżonych w tej dziedzinie do Ciebie kwalifikacjach zauważam, że szczególnie modele biznesowe linii lotniczych zmieniają się szybko w ciągu ostatnich lat i to zarówno jeśli chodzi o tanie jak i o tradycyjne. Trudno nadążyć i łatwo zostać czymś zaskoczonym.

Skomentuj doktor21 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.