Leszek Balcerowicz, a służba zdrowia

W ostatnim, weekndowym, wydaniu Dziennika Gazety Prawnej ukazał się sporej objętości wywiad z prof Leszkiem Balcerowiczem, w którym stara się zachować wysoki standard dyskusji publicznej.  Zależy mu na dyskusji merytorycznej, najlepiej opartej na empirycznych dowodach, a nie na licytowaniu się na populizm czy etykietki ideologiczne i emocje. Wytyka dziennikarzom prowadzącym z nim ten wywiad błędy w konstruowaniu pytań czy formułowaniu dylematów.

Jednym z takich schematów myślowych, którym prof Balcerowicz próbuje zadać kłam, to dość powszechne myślenie, że aby naprawić sytuację w polskiej służbie zdrowia, należy zwiększyć budżet wydatków na ochronę zdrowia. Twierdzi, że nie ma żadnych empirycznych dowódów, przykłądów innych krajów, które potwierdzałyby zależność pomiędzy procentem PKB przeznaczanym na ochronę zdrowia, a długością kolejek do lekarzy. Natomiast są empiryczne dowody na to, że kolejki się skracają po wprowadzeniu częściowej (choćby niewielkiej) odpłatności za wizytę u lekarza. Częściowa odpłatność powoduje, że część spośród osób nie potrzebujących wizyty u lekarza po prostu nie przychodzi.

Niestety w przestrzeni debaty publicznej ta prawdziwa zależność jest skutecznie wypierana przez fałszywą tezę o wszechmocy budżetowej złotówki. Ciekawe dlaczego. Jak myślicie z czego to wynika?

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

20 Responses

  1. Hmmm
    Najczesciej choruja i odwiedzaja lekarzy osoby starsze na emeryturze. A jak wiadomo czesto emeryci nie wykupuja nawet wszystkich lekow gdyz najzwyczajniej w swiecie ich nie stac. Czyli rozumiem ze mamy jeszcze kazac im placic za wizyte u lekarza? Wg mnie nie tedy droga.

    W sluzbie zdrowia najzwyczajniej w swiecie panuje po prostu balagan. Dlaczgo do tej pory nie wprowadzono karty pacjenta, gdzie bylyby zapisywane wizyty u lekarzy, przypisane leki, byloby tez zapisane gdzie i do jakiego lekarza zapisalismy sie? Uniemozliwiloby to zapisywanie sie do kilku lekarzy jednoczesnie.

    Dlaczego po przyjeciu do szpitala przetrzymuje sie pacjentow 3 dni, pomimo ze wystarczylby np tylko 1 dzien? Bo NFZ placi jakies inne stawki dopiero od 3 dni pobytu w szpitalu.

    Dlaczego jak ide prywatnie od lekarza to nie moge przynajmniej odliczyc tej wizyty od podatku? Przeciez dzieki temu ze poszedlem prywatnie to zmniejszylem kolejke w publicznej sluzbie zdrowia. Poza tym odpisywanie prywatnych wizyt od podatku wyelimiowaloby jeszcze jeden problem. Kazdy leczacy sie prywatnie musialby wziac od lekarza paragon, dzieki temu skonczyla by sie wreszcie farsa z nieplaceniem podatkow przez lekarzy. Czy ktos widzial zeby lekarz dawal pacjentowi paragon z kasy fiskalnej?

    “Częściowa odpłatność powoduje, że część spośród osób nie potrzebujących wizyty u lekarza po prostu nie przychodzi.”

    Nie wiedzialem o tym ze osoby zdrowe chodza do lekarza ;)

    1. Osoby starsze, nie mające rodziny, do kogo się odezwać chodzą do lekarzy powszechnie i często. Wystarczy porozmawiać z dowolnym lekarzem, który pracuje w przychodni zdrowia. Wskażą jednogłośnie na ten problem, jako podstawową przyczynę, i łatwą do zlikwidowania, kolejek do lekarzy. Myślę, że nawet minimalny ryczałt, na poziomie 5zł za wizytę, zerdukował by problem o połowę. A to są wymierne korzyści i oszczędności. Przcież praca lekarza jest i powinna być wyceniana wysoko. To lata studiów i nabywania praktyki. Niech poświęcają swój cenny czas tym, którzy na prawdę go potrzebują.

      Nie tylko Polska nie radzi sobie ze służbą zdrowia. Podam tylko 2 skrajne przykłady. USA, w którym koszty leczenia są po prostu niebotyczne, a skuteczność na dobrym poziomie. Na drugim biegunie jest Singapur, który w większości specjalności jest kilkukrotnie tańszy, przy lepszych statystycznie wynikach leczenia. W obu państwach USA i Singapur, leczenie jest prywatne przy pewnym udziale państwa lub miasta w przypadku ludzi, których na leczenie nie stać. Jednak, jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach i w szczegółach oba systemu są diametralnie różne.

      Reasumując. Daje się wydać mniej, ale uzyskać więcej. Dało by się również w Polsce. Do tego trzeba najpierw wiedzieć, gdzie tkwi problem. Czyli, kłania się znowu karta pacjenta, która dużą część tych informacji by nam podała. W magiczny sposób, karta pacjenta jest ‘nie na rękę’ kolejnym ekipom rządzącym. I tu tkwi następny problem, brak woli do prawdziwych zmian, często niepopularnych.

  2. Może dobrym pomysłem byłoby urynkowienie ubezpieczeń społecznych.
    W Niemczech jest chyba kilkanaście, a może nawet więcej kas chorych, które konkurują z sobą o klientów. Ubezpieczenie zdrowotne jest obowiązkowe. Odprowadza się na nie 8,2% zarobków brutto. Każdy może sobie jednak wybrać kasę chorych i co pewien czas też ją zmienić. Poszczególne oferty różnią się od siebie.
    Obecnie nie płaci się za poszczególne wizyty u lekarza, a mimo to system zdaje się działać bardzo sprawnie.

  3. A ja calkowicie zgadzam sie z Leszkiem Balcerowiczem. Nie korzystam czesto z publicznej sluzby zdrowia, ale mimo wszystko podczas niewielu moich wizyt i obserwacji zachowania moich dziadkow sytuacja wyglada tak, ze wiele osob starszych bardzo czesto chodzi na wizyty do lekarza na wszelki wypadek, bo moze przez tydzien cos sie zmienilo, maja sporo czasu, a przy okazji moga porozmawiac z innymi pacjentami i lekarzem. Traktuja to troche jako urozmaicenie. A przez to wszyscy musza stac w kolejkach. Moim zdaniem symboliczna oplata (np. 1 PLN) rozwiazalaby w duzej mierze problem.

    1. Oplata powinna byc – bez dwoch zdan- napisze jak jest w miejscu gdzie mieszkam.
      Norma jest ze idac do lekarza pierwszego kontaktu jest pobierana oplata (w przeliczeniu wysokosc 10 bochenkow chleba) Z oplaty zwolnione sa dzieci do 18roku zycia oraz niektore choroby np przenoszone droga pluciowa. Choroby przewlekle tez sa zwolnione. Oplate pobiera sie do ustalonej kwoty w danym roku. Po przekroczeniu jej wizyty sa bezplatne. To tak pokrodce.
      Co do kolejek – w polsce nie czeka sie dlugo na wizyte u lekarza pierwszego kontaktu a kolejki sa do specjalistow, przeszczepow, wymian bioder itp. Tam nawet wprowadzenie oplat kolejek niezredukuje.

      1. Stefan, dzięki. Przypomnij nam proszę gdzie teraz mieszkasz.

        A może wśród Fridomiaczek i Fridomiaków są też lekarze? W Polsce i zagranicą? Jestem ciekaw jakie jest Wasze zdanie w tej sprawie?

        1. Stefan, dziękuję za miłe zaproszenie. Chętnie przyjadę. Może w kwietniu lub w maju?

  4. Według mnie takie dyskusje przypominają trochę wyważanie otwartych drzwi. Dlaczego nie możemy wziąć przykładów z innych krajów europejskich, przeprowadzić dyskusję, który model będzie najlepszy i go wdrożyć? Nie znam się na temacie ochrony zdrowia, ale jestem ciekaw jak to funkcjonuje np. w Czechach, Litwie, Węgrzech, czy Niemczech albo Francji.

    1. no to jest wlasnie niestety podstawowe zagrozenie o jakim wczesniej pisalem.
      dla mnie obecna moda, PR, trend na rynku inwestycji jakim sa mieszkania na wynajem ma niemal wszlekie znaki rosnacego babla, oczywiscie nie tak szybko i moze nie tak duzy jak na inna aktywach (crb czy akcje).

      za duzo osob ‘inwestorow’ zaczelo sie interesowac inwestowaniem w wynajem.

      pierwsze 5 podwyzek stop % przyniosa okazje do kupna:) ale dopiero za 1,5 rok najwczesniej.

      pzdr.
      flow

  5. Jak juz ktos wczesniej wspominal – wystarczy zniesc monopol panstwa. Jesli dopuscimy do rynku prywatne inicjatywe, to w efekcie powstanie konkurencja, ktora na pewno stworzy odpowiednie produkty/uslugi dla klientow o roznej zasobnosci portfela. Firmy prywatne sa zawsze tansze dla klientow niz panstwowe.

  6. Temat służby zdrowia jest zawsze emocjonujący. Jednak, jak zawsze, wiele zależy od ludzi, którzy tam pracują.

    Mam kilka negatywnych doświadczeń. Mam też nielubiany przez lekarzy zwyczaj weryfikowania ich opinii w dostępnych źródłach.

    Przypadek nr 1.
    Bóle brzuszka u dziecka, powtarzające się biegunki, nawracające stany podgorączkowe, wysypki skórne, seria badań kału, które nic nie wniosły, potem skierowania do różnych specjalistów… Po 5 latach walki i studiowaniu parazytologii w internecie doszłam do wniosku, że to muszą być pasożyty. Poszłam prywatnie do laboratorium i kazałam wykonać badania z krwi w kierunku lamblii i glisty. Wynik pozytywny na lamblie – trafienie za pierwszym strzałem. Pediatra, owszem, dawał skierowania na badania w kierunku pasożytów, ale z kału, gdzie prawdopodobieństwo trafienia wynosi ok. 5-10%, a na zleceniu badania są tylko 3 próby. Żeby coś znaleźć, trzeba by badać kał codziennie przez przynajmniej 20 dni, a znając cykl rozwojowy pasożytów, to nawet 30 dni może być mało.
    Zarzut nr 1. Po jaką cholerę w procedurze są nieskuteczne badania?
    Zarzut nr 2. Dlaczego lekarz, znając dziecko, objawy i sensowność refundowanych badań, nie podpowiedział, że są badania, które dają prawdopodobieństwo znalezienia pasożytów ok. 60%, tylko trzeba wydać kilka dych?
    Zarzut nr 3. Po co komu studia medyczne w takim razie?
    Zarzut nr 4. Ile kasy poszło w błoto na badania, które nic nie wniosły przez te 5 lat? Ilu dzieciom w tym czasie nie pomogli specjaliści, u których byłam niepotrzebnie?
    Zarzut nr 5. Odmowa lekarzy dot. przeleczenia całej rodziny przeciw lambliom. Tym cholerstwem bardzo łatwo jest się zarazić, więc leczenie wyłącznie dziecka może być bez sensu. Bez recepty w Polsce nie dostanie się leków przeciwpasożytniczych, choć w sporej części Europy nie ma tego wymogu.

    Przypadek nr 2.
    U niemowlęcia były wyraźne objawy nadmiernego napięcia mięśniowego i asymetrii ułożeniowej. 2 miesiące prosiłam o skierowanie do neurologa i to u trzech pediatrów. Moja diagnoza była, niestety, prawidłowa. Wolałabym okazać się rozhisteryzowaną matką, która lata niepotrzebnie po lekarzach i wmawia dziecku choroby. Rehabilitacja była za krótka, ale wiem to dopiero z perspektywy kilku lat.

    Przypadek nr 3.
    Ciało obce w uchu przedszkolaka, skierowanie na SOR. Czekałam z dzieckiem od godz. 16.00 do prawie 21.00 tylko po to, żeby pani laryngolog nie poradziła sobie z tematem i zleciła przyjęcie dziecka na oddział. O godz. 22.00 zmienił się lekarz. Zostaliśmy wezwani do gabinetu ponownie ok. 22.30. O godz. 23.00 miałam już wypis ze szpitala. Inny lekarz jakoś wiedział, do czego służą narzędzia. Sama bym tą pierdołę wyjęła, jakbym miała sprzęt i bez przyjmowania na oddział by się obyło.

    Przypadek nr 4.
    Poszłam odwiedzić koleżankę przed świętami w godzinach wieczornych i złożyć jej życzenia. Koleżanka jest pielęgniarką na szpitalnej izbie przyjęć. Poczekalnia pusta, więc posiedziałam u niej blisko godzinę. Przyszła jedna pacjentka z poparzeniem chemicznym po Domestosie. Czekała ponad 30 minut na audiencję u lekarza, który w tym czasie… oglądał film. Nie uwierzyłabym, gdybym tego nie widziała na własne oczy.

    Przypadek nr 5.
    Miałam gorączkę, ból gardła i ból mięśni. Poszłam do lekarza, bo myślałam, że to angina. Dostałam antybiotyk. Okazało się, że internista pomylił mononukleozę z anginą. Mononukleoza jest chorobą wirusową. Przy mononukleozie powinny być inne zalecenia. Na szczęście nie miałam powikłań.

    Przepraszam wszystkich mądrych, dobrych i życzliwych lekarzy, ale po takich przejściach (na szczęście niezbyt groźnych dla nas) uważam, że część lekarzy nie nadaje się do wykonywanego zawodu :( i żadna reforma tego nie uzdrowi. Procedury medyczne, diagnostyka i sposób ich finansowania również przedstawiają nieco do życzenia.

    1. Małgosiu, pewnie na iluś tam słabych lekarzy, znajdzie się iluś więcej bardzo dobrych i oddanych swojej pracy. Ale masz rację, że system służby zdrowia jest źle skonstruowany i nieefektywny. Kiedyś lekarz znał swoich pacjentów bardzo dobrze. To byli sąsiedzi mieszkający w promieniu kilku kilometrów od jego domu. Znał historię choroby nie tylko danego pacjenta, ale też jego przodków. Dziś za każdym razem trafiamy do innego lekarza nawet jeśli odwiedzamy to samo centrum medyczne. Lekarz ma wyliczone max 15 minut na wizytę (nie wiem czy mają płacone od wizyty czy to tylko chodzi o zysk właścicieli prywatnej kliniki). Dużą część owych 15 minut poświęca na wpisywanie twoich danych do komputera i zadawanie tych samych pytań co każdy lekarz przed nim.
      Dodatkowo, lekarze są mamieni mamoną za wypisywane recepty. Koncerny farmaceutyczne wydają kupę kasy na to by mogli wiedzieć dokładnie ile opakowań ich leku przepisał dany lekarz w danym miesiącu. Najlepszych sprzedawców wysyłają na “konferencje na Seszele”. Winni są też trochę pacjenci. Niektórzy straszą procesami, inni – tak jak Ty – szperają w internecie i nie mają zaufania do swoich lekarzy. Lekarze się wycofują i wolą iść po ścieżkach dobrze wydeptanych niż zaproponować ścieżkę może nieco bardziej ryzykowną, ale lepiej dopasowaną do organizmu i sytuacji danego pacjenta. Brak zaufania oraz negatywne nastawienie nie są pomocne.

      Ostatnio kolega opowiadał mi o rozmowie ze swoją żoną. Trochę to seksistowskie, za co z góry przepraszam i pewnie mogłoby tak samo dotyczyć męża, a nie żony, ale oto jego tekst. “Dlaczego wciąż czytasz i w ogóle ze mną nie rozmawiasz?” Gdy słuchając opowieści żony spoglądał jednym okiem na telewizję to usłyszał: “Dlaczego ty mnie nie słuchasz?” a po chwili gdy kolega już uważnie słuchał tego co mówi żona “Co nic nie mówisz?!”. Gdy chciał się upewnić czy dobrze zrozumiał – “A co ty się czepiasz za słówka?”. Gdy wyjaśnił, że chodziło mu tylko o dobre zrozumienie, usłyszał “Ty się skup na ogólnej treści, a nie na poszczególnych słowach”. Kolega oczywiście opowiedział to dużo lepiej niż mi się to udało streścić i uśmieliśmy się do łez.

      Skonkludowaliśmy, że w pewnych sytuacjach gdy ktoś jest negatywnie nastawiony, to cokolwiek by powiedziała druga osoba i tak to niczego nie zmieni. Jeśli lekarze stają dzień w dzień twarzą w twarz wobec osób kwestionujących ich wiedzę, autorytet, dobrą wolę to i sami mogą tracić polot.

      Jeśli mamy jakiś lekarzy wśród Fridomiaczek i Fridomiaków, to będę wdzięczny również za Waszą perspektywę. Ile jest prawdy, a ile fałszu w złych opiniach o lekarzach, o koncernach farmaceutycznych oraz o służbie zdrowia.

      1. Mój przykład sprzed kilku miesięcy. Druga w nocy, wstaję z łóżka w celu udania się do łazienki. Drzwi do sypialni nieszczęśliwie były na wpół otwarte i huknąłem głową w sam środek drzwi. Rozciąłem czoło, poleciała krew. Zatamowałem, ale widzę że skóra rozcięta, nie wiadomo – zostawić? nie zostawić? A może trzeba zszyć? Zostanie blizna?

        Wsiadam więc w auto i jadę do szpitala wojewódzkiego w Poznaniu, który ma dyżur, oddział ratunkowy itd. W okienku jestem rejestrowany i każą mi czekać pod określonymi drzwiami. Czekam pół godziny, godzinę – cisza i nic się nie dzieje. Po godzinie czekania wracam do okienka i mówię że nikogo nie ma. Reakcja raczej żadna.

        Po 3 godzinach czekania obiecują że ktoś zejdzie na dół z oddziałów.

        Po 4 godzinach czekania wróciłem do domu. Zrosło się samo.

        Widzą gościa z rozwaloną głową, siadają na krzesełku i każą godzinami czekać nie wiadomo na co. A gdyby coś mi tam się stało, gdybym umarł – byłby kolejny przypadek zgonu pod samym szpitalem (tutaj nawet w samym szpitalu)……

        1. Robert, miałem podobny przypadek. Tyle że w Londynie, gdzie w latach 1998-99 robiłem MBA. Jestem na tygodniowym kursie. Czarny, lepki stolec wskazuje na krwawienie wewnątrz przewodu pokarmowego – wiem, bo kilka miesięcy wcześniej miałem wrzody na dwunastnicy. Pytam w London Business School gdzie jest nasz uczelniany lekarz. Odsyłają mnie do pobliskiej kliniki. Gdy mówię im z czym przyszedłem, kładą mnie od razu na łóżko i wzywają lekarza. Przejmują się tak jakbym miał za chwilę umrzeć – sam nieco panikuję. Czekam na niego kilka godzin. I jeszcze kilka. I jeszcze kilka. W końcu dzwonię do mojej asystentki by mi przebukowała bilet na nazajutrz rano i umówiła mnie do lekarza w Warszawie. W Warszawie wchodzę do lekarza bez czekania. Dostaję jakieś tabletki na bakterię wywołującą wrzody i problem nigdy nie wrócił od 1999 roku.

          Jaki morał tej opowieści? Publiczna służba zdrowia jest do niczego również w Anglii. Kiedyś poleciałem do Szwajcarii tylko po to by samochodem mojego przyjaciela przywieźć do Polski jego rodzinę bo on trafił tam do szpitala. Choć miał pokój z widokiem na Matterhorn i inne piękne góry i doliny, to sama opieka lekarska nie była nadzwyczajna. Nadzwyczajny był rachunek za pobyt w szpitalu. Mój pracownik z Deloitte w Bukareszcie trafił do kliniki rehabilitacyjnej w Monachium (jednej z najlepszych w Niemczech), potem pomogłem jego rodzinie przenieść go do kliniki w Bydgoszczy gdzie sprzęt i opieka były lepsze niż w Monachium. W latach 80-tych moja mama pracowała w szpitalu w Bawarii, ale poznałem go tylko od strony personelu (przyjaźniłem się z kilkoma pielęgniarkami, koleżankami mamy), a nie od strony pacjentów. Odwiedzałem też moją żonę w specjalistycznym szpitalu w St Petersburgu, poziom taki jak w Polsce, może nieco bardziej przyjazne pokoje szpitalne (każdy ze swoją własną łazienką). Więcej doświadczeń ze szpitalami na szczęście nie miałem.

          Jaki morał tej opowieści? Chyba możemy postawić tezę, że publiczna służba zdrowia szwankuje we wszystkich krajach. Bez względu na poziom wydatków publicznych pieniędzy na służbę zdrowia. Nie byłem w szpitalu w Singapurze, może tam jest lepiej?

      2. Sławku, masz wiele racji i jak to w życiu bywa, prawda leży po środku.
        Kilka czarnych owiec psuje opinię całemu środowisku medycznemu.

Skomentuj Kuneg Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.