Soczi 2014 z perspektywy kibica

Przez ostatnie kilka dni przyznam, że przykleiłem się prawie do telewizora, oglądając na przemian wzburzające i bardzo dynamicznie się rozwijające relacje z Ukrainy oraz relacje sportowe z Soczi. Te ostatnie wciągnęły mnie dodatkowo dlatego, że spędziłem niedawno kilka dni w Soczi jako kibic.

Przyznam, że początkowo miałem obawy czy w ogóle tam pojechać. Pogranicznikom oraz innym mundurowcom w krajach byłego ZSRR nie mieści się często w głowach, że mogę – ze swoim wyglądem – być Polakiem. Wzbudza to ich podejrzenia. Dla pograniczników w  zachodniej Europie (oprócz Wielkiej Brytanii) nie stanowi to jakiegokolwiek problemu. Dodatkowo, spodziewałem się że w czasie Igrzysk Olimpijskich takich kontroli będzie więcej niż zwykle. Obawiałem się też chaosu organizacyjnego, wysokich cen. No i oczywiście samej zimy. Przeważył argument tego, że skoro ta zima jest moją przedostatnią w życiu, to Igrzyska w Soczi są pewnie ostatnią dla mnie okazją uczestniczenia w tego typu wydarzeniu. I pojechałem.

Poleciałem LOT-em do St Petersburga, a stamtąd liniami Rossiya (to chyba moja 180+ linia lotnicza; niestety nie wiem dokładnie która bo jakis czas temu gdzieś zawieruszyła mi się kartka ze spisem linii lotniczych, którymi leciałem:-( do Soczi. W samolotach Rossiya nadal serwują ciepłe posiłki na krótkich trasach krajowych, a samoloty to Boeingi 767 (spowrotem chyba Airbus, nie pamiętam). Co zobaczyłem na miejscu?

Ceny były wysokie. Za noc w hostelu w pokoju 3-osobowym zapłaciłem PLN 290 (normalnie kosztuje około PLN 60). Dwa bliny plus woda mineralna w dużym namiocie w Olimpijskim Parku to wydatek PLN 50 (to chyba więcej niż w Fan Zonie pod Pałacem Kultury w czasie EURO 2012).  Same bilety na wydarzenia sportowe kosztowały od PLN 200 do 400. Były też droższe, ale tych unikałem:-) Zamówiłem je przed wyjazdem przez internet.

Za to zupełnym zaskoczeniem było dla mnie to, że transport autobusowy oraz kolejowy pomiędzy Soczi i różnymi arenami sportowymi był dla kibiców … darmowy. Nowoczesne pociągi odjeżdżające z uber-nowoczesnych dworców kolejowych kursowały co 6-12 minut. Autobusy kursowały jeszcze częściej. Flota nowoczesnych Scandii oklejonych jaskrawo kolorowymi napisami “Sochi” liczyła tysiące sztuk. Autobusy z Soczi do Adler i dalej do Parku Olimpijskiego albo do Krasnej Polany w górach jeździły po specjalnych buspasach na nowoczesnych autostradach, wyglądających na dopiero co oddane do użytku. Wiaduktu i mosty były wieczorami elegancko podświetlone, a na latarniach wisiały gustowne ozdoby w formie zniczy olimpijskich. Atmosferą trochę przypominały uliczne dekoracje bożonarodzeniowe.

Raz pewien Amerykanin nagrywał swoim telefonem przejazd autobusu, którym jechaliśmy i dodawał do tego komentarz by zamieścić filmik na YouTube. Z tego co mówił wyglądało, że jest równie zachwycony jak ja sprawnością organizacyjną i chciał swoim filmikiem zadać kłam nieobiektywnym relacjom w amerykańskich mediach mainstreamowych.

Gdzieś czytałem – nie pamiętam czy było to w prasie rosyjskiej czy angielskiej – że mieszkańcy Soczi musieli uzyskiwać specjalne przepustki by w ogóle jeździć drogami z olimpijskimi buspasami. I wcale nie było im łatwo je uzyskać. Nawet jeśli to była prawda, nie czuło się niechęci ze strony miejscowych do nas, kibiców. Kierowcy zatrzymywali się na przejściach by przepuścić pieszych. Niby normalka, ale w St Petersburgu raczej się z tym wcześniej nie spotykałem:-) Wszyscy byli bardzo uczynni i mili. Jeśli tylko przystanąłem by skonsultować mapę, od razu ktoś mnie pytał czy mi jakoś pomóc. Ludzie zagadywali mnie po angielsku i nawet gdy im odpowiadałem po rosyjsku, to dalej ciągnęli po angielsku. Pytałem czy może mój rosyjski jakoś mocniej zardzewiał, ale nie o to im chodziło. Jakieś chórzystki performujące na estradzie na małym placyku w centrum Soczi wciągnęły mnie na scenę bym z jedną z nich zatańczył. Na nic moje opory – okazało się, że te 70-latki miały niezłą krzepę:-) Żebym nie został posądzony o jakąś dyskryminację wiekową, to dodam, że 20-latkom też bym stawiał opór. Tańce ludowe nie są moją silną stroną:-)

Bałem się trochę kolejek po odbiór biletów oraz “paszportu kibica” czyli karty identyfikacyjnej ze zdjęciem. logo igrzysk, itp zawieszanej na szyji. Kolejki były i to dość długie; na szczęście sprawnie je rozładowywano. Raz gdy upewniałem się, czy stoję we właściwej kolejce, to od razu skierowano mnie do wejścia dla VIP-ów i młodzi ludzie po wpuszczeniu mnie do sali dalej obserwowali czy jestem sprawnie obsługiwany. Raz nawet pewien chłopak interweniował – sam z siebie – u dziewczyn wydających owe identyfikatory, bo wydało mu się, że zbyt długo muszę oczekiwać:-) Ja sobie spokojnie czekałem, czytałem książkę i byłem w bardzo dobrym humorze, więc jego interwencja tym bardziej mnie zaskoczyła:-)

Wszędzie byli widoczni wolontariusze. Było ich ponad 25 tysięcy. Wszyscy byli ubrani w eleganckie, bardzo odjazdowo kolorowe kurtki zimowe, plecaczki w podobnym kolorze oraz niebieskie spodnie. Sponsorem była firma Bosco. Część miała dodatkowo logo pwc, jednego z partnerów organizacyjnych Igrzysk. Trochę zazdrościłem im tych kurtek. Nie w sensie że chciałbym taką nosić (bardzo mało miały pomarańczu:-), tylko w takim, że nam – wolontariuszom podczas EURO 2012 – też obiecywano stroje sportowe, a w końcu kazano nam się ubierać w czarne garnitury i białe koszule.  Wyglądałem jak ochroniarz z nieco wyższej półki:-)

Ale nie ich ubiór był najważniejszy. Byli głównie, choć nie tylko, młodzi, uśmiechnięci, wyluzowani, sympatyczni, pomocni, dowcipni. Widać, że autentycznie cieszyli się z tego, że mogą nam umilić pobyt w Soczi. Podobnie jak kibice, przyjechali z całej Rosji – Wołgogradu, Krasnodaru, ale też Smoleńska, Petersburga, Omska, a nawet Czelabińska, Chabarowska czy Władywostoku. Choć takowych nie spotkałem, to byli też wolontariusze z innych krajów, podobno najwięcej Kanadyjczyków.

Stewardowie i ochrona byli ubrani we fioletowe stroje sportowe, też bardzo eleganckie. Tych też było tysiące, zwłaszcza przy bramkach wejściowych na obiekty olimpijskie lub na stacje kolejowe. Na ulicach widać też było sporo policjantów. Wielu miało posępne miny, ale odwzajemniali uśmiechy, nieco zaskoczeni taką poufałością z mojej strony:-) Wzdłuż wybrzeża gdy jechałem pociągiem, widziałem wielu żołnierzy/ochroniarzy, stojących co kilkaset metrów twarzą do morza. A gdzieś daleko na widnokręgu statki marynarki wojennej. Czuło się podniesiony alert, ale nie było to uciążliwe dla kibiców. Byłem przygotowany na większe niedogodności. W sumie to na lotnisku w Soczi procedury bezpieczeństwa (np kontrole bagażu) wydawały mi się mniej restrykcyjne niż na lotnisku w St Petersburgu, oddalonym od Soczi o ponad 3 godziny lotu:-) Zresztą w Pieterze oprócz wzmożonych kontroli na lotnisku, praktycznie nie było czuć atmosfery igrzysk. Jedyny wyjątek stanowiły zdjęcia (w wagonikach metra) reprezentantów Rosji na Olimpiadzie pochodzących z Sankt Petersburga.

W Soczi dwa razy zdarzyło mi się wracać do mojego hotelu w okolicach 2-iej w nocy – zawody skoczków narciarskich czy hokeja zaczynały się dopiero o 21-ej czasu lokalnego. Nie czułem jakiegokolwiek zagrożenia i mijałem na ulicy wiele pojedynczych osób, w tym kobiet i turystów. Nie słyszałem o żadnym niemiłym incydencie, a rozmawiałem – swoim zwyczajem gdy jestem w podróży – cały czas ze wszystkimi na lewo i prawo:-)

Kibice stanowili bardzo kolorowy tłum. Głównie Rosjanie (2/3 z nich w kurtkach imitujących te reprezentacyjne), ale też Kanadyjczycy, Japończycy, Słoweńcy i dziesiątki innych nacji. Wielu w swoich narodowych barwach. W Parku Olimpijskim oprócz kibiców spotykałem też grupki zawodników z różnych krajów. Jedyną osobę spośród reprezentantów Polski była Katarzyna Bachleda – Curuś, która przystanęła jakieś pół metra ode mnie w jednej z hal na terenie Parku. Ponieważ była otoczona 3-4 kibicami z Polski, to nie chciałem jej dodatkowo absorbować swoją osobą:-) Ucieszyłem się bardzo gdy kilka dni później wygrała srebro w panczenach i pomyślałem, że może rozmowa ze mną by ją tak rozproszyła, że Polki przegrałyby w półfinałach z Rosjankami, więc dobrze się stało:-))) Para starszych ode mnie Francuzów powiedziała mi, że igrzyska Soczi są lepiej zorganizowane niż te w Vancouver 4 lata temu. Przyznam, że wcale mnie to nie zdziwiło. Choć byłem (i nadal jestem) zachwycony organizacją Euro 2012 w Warszawie, to Soczi wydało mi się jeszcze ciut lepiej zorganizowane.

W Polsce zwykle się wyróżniam swoim pomarańczowym strojem. Znajomi z daleka mnie dostrzegają. W Soczi ginąłem w kolorowym, optymistycznym tłumie. Raz tylko ktoś zwrócił uwagę na mój strój. 22-latek z Kazania, który miał identyczną pomarańczową kurtkę, tej samej firmy, tylko pewnie o rozmiar lub dwa mniejszą, pomarańczowe spodnie i tylko butów mi “zadrościł” bo sam miał jakieś ciemne:-) Żałuję, że oprócz przybicia piątki, nie zrobiliśmy sobie wspólnego zdjęcia:-) Ja i mój pomarańczowy sobowtór z Tatarstanu:-)

Ale oczywiście nie pojechałem do Soczi by się przyglądać olimpijskiej modzie. Byłem na konkursie drużynowym skoków narciarskich w Russkich Gorkach. Polacy po 2-3  słabszych skokach zajęli czwarte miejsce. Wśród kibiców z Polski (niestety zamiast się gdzieś skupić w jednym miejscu i mocno zagrzewać nasze orły do lotów, byliśmy rozproszeniu tu i ówdzie) dało się odczuć lekkie rozczarowanie… Ja bałem się mrozów. Jeszcze będąc nad Morzem uprzedzano mnie bym się bardzo ciepło ubrał (skoki rozpoczynały się dopiero o 21:15). Nie wiem czy to był efekt wyższej niż spodziewana temperatury, czy też tego, że cały czas tańczyłem i podskakiwałem, wcale nie było mi zimno. Trochę narzekali na mnie siedzący za mną kibice z Rosji, ale oprócz delikatnych próśb z ich strony bym usiadł (które przyznam ignorowałem, choć z uśmiechem na ustach i zachęcając ich by sami wstali:-) nie padło pod moim adresem żadne wrogie słowo, czy nawet spojrzenie. A tańczyłem bo przez cały okres trwania konkursu leciała z głośników głośna muzyka. Wiele utworów było … po polsku!!! Nie kojarzę ich wykonawców z imienia, ale wiele kawałków udało mi się rozpoznać. Dlaczego po polsku nadal nie wiem.

Uczestniczyłem też w slalomie kobiet następnego dnia. Ale tutaj dopadł mnie jedyny zgrzyt organizacyjny, którego doświadczyłem. Otóż przeniesiono rozpoczęcie zawodów z godz 11:30 na godz 9 rano. A ja dopiero o 8:30 przeczytałem maila, który mnie o tym poinformował poprzedniego wieczoru. A że wróciłem do hotelu dopiero po 2-iej… Spóźniłem się. A potem musiałem szybko wracać do Adler, na mecz hokeja na lodzie. W międzyczasie zdążyłem pochodzić po Parku Olimpijskim. Fantastyczne doznania. Kosmiczne areny sportowe. Na budynkach technologie żywych obrazów, które robiły szczególne wrażenie wieczorami. W budynkach sponsorów też wiele atrakcji – Rosnieft zrobił wystawę eksploracji i rafinerii ropy. Samsung kusił dziesiątkami gier na ich najnowszych gadżetach z atrakcyjnymi nagrodami. Sbierbank przyciągał pokazami akrobacji wspinaczkowej.

Ale największe wrażenie zrobił na mnie salon Audi. Na zewnątrz zbudowano górkę, coś w rodzaju skoczni narciarskiej wysoką na jakieś 2-3 piętra. Na szczycie była platforma, na którą wjeżdżały samochody wiadomej marki. Początkowo stały prawie pionowo do góry na podnośniku, Gdy podnośnik się przechylał w dół, to samochody zaczęły zjeżdżać z tej bardzo stromej górki, jak skoczkowie przed skokiem.  Ciekawe wrażenie. Chętnych do przejażdżki w ten sposób ustawiła się dłuuuga kolejka. Początkowo też stanąłem – ciekaw byłem jakie inne jeszcze atrakcje schowane są w samym salonie, przez który trzeba było przejść by potem po wyjściu z drugiej strony budynku przejechać się na mini-skoczni.

Po kilkudziesięciu minutach czekania w kolejce dałem sobie spokój. Ale nie żałowałem zmarnowanego czasu i stania w deszczu. Bo w tzw międzyczasie odkryłem największą atrakcję Parku Olimpijskiego. Żywą tabelę medalową. Otóż na fasadzie budynku Audi, wysokiego na jakieś 4-5 pięter robiono kilka razy dziennie pokaz taneczny. Ściana zewnętrzna budynku składała się z dwóch warstw. Normalnej i oddalonej od niej na około metr, drugiej warstwy ze szkła. Pomiędzy nimi były pomosty.  Ci co znają konstrukcję siedziby LOT-u w Warszawie wiedzą co mam na myśli. Te pomosty wyglądały jak swoiste balkony otaczające całą frontową fasadę budynku na każdym z pięciu pięter. I to na te pomosty, w rytm muzyki, wyskakiwali pojedynczo albo w mniejszych lub większych grupkach tancerze zza węgła budynku. Początkowo myślałem, że to po prostu projekcja, ale po chwili zorientowałem się, że to są żywi ludzie, a nie tylko jakiś obraz. Ich taneczne show obrazowało ducha Olimpiady. Niesamowite.

Pod koniec show na fasadzie budynku rzucano flagi krajów zajmujących w klasyfikacji medalowej pozycje od 10 do 1-ej. Bardzo się cieszyłem, że Polska tego dnia zajmowała  chyba 8 lub 9-te miejsce. Ale i bez tego, to show było fantastyczne. Tancerze obu płci, ubrani w obcisłe stroje, tańczący bardzo dynamicznie i po rosyjsku uber-profesjonalnie.  Końcowym oklaskom nie było końca. W pełni zasłużenie. Po kilku minutach tancerze zaczęli się wyłaniać (już przebrani w ciepłe i cywilne ciuchy) z budynku. Szli na przerwę, bo kolejne show było planowane za jakieś 3-4 godziny.

Niestety kolejnego show nie widziałem. Bo pochłonęły mnie inne atrakcje. Domy sponsorów, Dom Szwajcarii, Dom Pyeong Chang – gospodarza kolejnej zimowej olimpiady oraz – przede wszystkim – ceremonia wręczania medali, na Placu Medalowym, tuż obok gigantycznego znicz a olimpijskiego stojącego pośrodku niedużego jeziorka. Najpierw koncert jakiś dwojga rosyjskich artystów rockowych. Wcześniej na tej scenie występy zespołów ludowych, ale to widziałem tylko z daleka. Nim doszedłem do tego miejsca, to zaczęly się wspomniane koncerty rockowe. Potem show z fontannami tryskającymi wodą na 50 metrów w górę z jeziorka wokół znicza. I dopiero ceremonia.

Kocham hymny narodowe. Potrafię z pamięci zanucić kilkanaście, może nawet więcej niż 20. Hymny to dla mnie jedna z głównych atrakcji olimpiad, mistrzostw świata, itp imprez.  Niestety usłyszałem tylko koreański i zaraz pobiegłem na Arenę Bolszoi. Na mecz hokeja.

Trafił mi się mecz Łotwa – Szwajcaria. Początkowo nieco żałowałem bo przedtem w tym samym miejscu Sborna Rosji wygrała z Norwegią, a na innym lodowisku równolegle grała Słowacja z Czechami. No ale trafiłem jak trafiłem, gdy kupowałem bilety to nie było wiadome, które drużyny będą grać w barażach:-) Najpierw sama arena Bolszoi.  Jestem bardzo dumny z naszego Stadionu Narodowego – jest fajniejszy niż inne stadiony, które miałem okazję odwiedzić. Natomiast Bolszoi jest jeszcze bardziej nowoczesny. Gdy się wchodzi na obiekt, to najpierw trzeba było przystawić do czytnika swój identyfikator i dopiero później bilet. Dopiero tutaj zauważyłem, że po włożeniu czytnika na ekranie po drugiej stronie bramki, widocznym dla stewarda pojawia się zdjęcie kibica z jego identyfikatora.  Gdyby nawet ktoś znalazł lub wykradł komuś bilet, to i tak miałby kłopot z wejściem do środka.  Sprytne. Co jeszcze? Uber-czyste toalety. I żadne tam dwie muszle bez przegródki, których zdjęcie krążyło po internecie przed rozpoczęciem Olimpiady – zaglądałem:-) Wysokiej jakości terakota nawet na schodach awaryjnych – w Warszawie mamy tylko goły beton.

Sam mecz też trzymający w napięciu. To był dopiero mój drugi mecz hokeja na żywo w życiu. Pierwszy był mecz ligi fińskiej pod koniec lat 80-tych:-) Oprawa meczu istnie NHL-owa. Muzyka w każdej przerwie. Zachęcanie do kibicowania. Cheerleaderki tańczące pomiędzy sektorami kibiców. Na początku nie mogłem uwierzyć jak te dziewczyny równo tańczą, w pełnej harmonii, mimo że układów miały bardzo wiele różnych. Zastanawiałem się jak to się dzieję, że żadna nie przegapi przerwy. Przerwy w hokeju są częste (nawet po kilka przerw w ciągu jednej minuty czasu gry) i krótkotrwające (najkrótsza może trwać tylko kilkanaście sekund). Okazało się, że to nie były żadne nadajniki w uszach. Po prostu jedna z nich stała na trybunie po przeciwległej stronie lodowiska i to ona podsuwała kolejne kroki taneczne. Trochę jak liderka jakiegoś aerobiku czy czegoś podobnego. Bardzo efektowne i trochę – przyznam się do odrobiny seksizmu – odciągające od samej gry na lodzie.

Ale i tak najwięcej wrażeń przyniosły mi zawody snowboardowego slalomu równoległego pań i panów w Rosa Khutor – pięknym nowo-powstałym kurorcie nieopodal Krasnej Polany. Dojeżdża się tam autobusem, a potem kolejką linową. Kolejek linowych powstało multum. Też darmowe dla kibiców. I bardzo nowoczesne. Niektóre gondole miały po 25-30 miejsc siedzących. Takimi nigdy wcześniej nie jechałem – to były takie minibusy zawieszone kilkadziesiąt metrów nad ziemią.

Widowiskowość tej konkurencji polega m.in na tym, że ślizgów jest po dwa na każdym etapie eliminacji i na dodatek ślizgi kobiet są przeplatane ślizgami rywalizujących ze sobą mężczyzn. Cały czas coś się dzieje. Dwie dziewczyny zjeżdżają i zaraz odjeżdżają na skuterkach śnieżnych na górę by po chwili oddać drugie ślizgi. Tutaj nie mierzy się jakiegoś abstrakcyjnego czasu przejazdu i o zwycięstwie raczej nie decydują 0,003 sekundy, tylko po prostu ścigają się dwie zawodniczki i tylko zwyciężczyni przechodzi do kolejnego etapu. By wygrać musi wykazać swoją wyższość ładnych kilkanaście razy. Nie wystarczy jeden przypadkowy fuks. Wydaje mi się to bliższe idei olimpizmu:-) Najwięcej mojej sympatii budziła pewna Japonka (Polki odpadły już w pierwszej turze konkursu), która regularnie wygrywała swoje ślizgi i zupełnie nie gwiazdorzyła.

Niestety w finale przegrała ze Szwajcarką. Żal mi też było Kanadyjek. Wśród ośmiu najlepszych było ich aż 3, podobnie jak Słoweńców wśród panów. Niestety z tej szóstki, tylko jeden Słoweniec zdobył brąz. Za to złoto wygrał Rosjanin. Miałem satysfakcję gdy odkryłem wracając już z zawodów gondolą, że lepiej od niego mówię po … rosyjsku:-) Okazało się, że Wild Vic (sądziłem, że to pseudonim jakiegoś Wiktora Wiktorowicza) jest Amerykaninem, który do Rosji przybył za swoją żoną Rosjanką. Zdobywczynią brązowego medalu na tych samych zawodach, parę minut przed swoim mężem. Ach, ten rosyjski romantyzm:-)

Nie wiem czy to m.in z tego wynikają też wysokie, wręcz astronomiczne nakłady poniesione na organizację Igrzysk w Soczi. Wielu Rosjan klepie biedę, szpitale są mocno niedoinwestowane, infrastruktura często w opłakanym stanie, setki tysiące ludzi w St Petersburgu mieszkają w komunałkach, czyli warunkach z XIX wieku, a tu nagle USD 50 mld wydawane jest na kilkanaście dni Olimpiady.  To ponoć więcej niż suma wydatków poniesionych na organizację 4 czy 5 poprzednich olimpiad zimowych łącznie.

Czy było warto? Z perspektywy tych, którzy dorobili się fortun przy okazji budowania zimowej infrastruktury w subtropikalnym kurorcie morskim to pewnie tak. Choć może się okazać, że podobnie jak na Ukrainie, ktoś ich może kiedyś z tego surowo i dotkliwie rozliczyć. Z perspektywy Rosji, to pewnie dopiero czas pokaże. Wiele zależy od tego co się stanie z fantastyczną infrastrukturą, która powstała na Igry. Może się okazać impulsem dla rozwoju turystyki w Soczi. Może się po paru latach rozpaść i zarosnąć wysoką trawą.

Z mojej perspektywy, zdecydowanie warto było pojechać. Odkryłem, że zimową olimpiadę da się polubić. Zwłaszcza, że temperatura powietrza nad morzem osiągała do 20 st C, a nawet w pobliskich górach nie spadała poniżej zera przed północą.

Spasiba Soczi. Udaczi y do swidanya!

A jak Wasze wrażenia z XXII Igrzysk Olimpijskich?

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

9 Responses

  1. Oglądając igrzyska w telewizji i śledząc je w internecie zauważyłem jedną ciekawostkę. Mianowicie w telewizji igrzyska leciały niby “na żywo”, tymczasem w internecie na oficjalnej stronie igrzysk sochi.ru wszystkie wyniki były widoczne na żywo jakąś niecałą minutę wcześniej!

    Przykładowo: na ekranie TV bobsleiści dopiero ruszali, a na stronie w komputerze już było widać ich rezultat z dokładnością do 0,01 sekundy. Tak samo przy łyżwiarzach szybkich – na ekranie TV dopiero byli w trakcie biegu, a na komputerku już było widać ich czas na mecie.

    Oznacza to tyle, że Rosjanie puszczając przekaz do telewizji stosowali celowe opóźnienie, tak żeby w miarę potrzeby można było natychmiast zawczasu np. przerwać transmisję, gdyby wydarzyło się coś nieoczekiwane, np. zamach albo golas wbiegający na boisko ;-) Coś podobnego jak w Radiu Maryja, żeby prowadzący audycję zdążył wyciszyć niepokornego słuchacza.

    Na marginesie – oficjalna strona internetowa igrzysk jest rewelacyjna, wszystkie wyniki na żywo, bez żadnych opóźnień, nawet szybciej niż w TV, bardzo przydatne animacje, np. w którym miejscu na torze czy trasie aktualnie znajdowali się zawodnicy – rewelacja.

    1. Robert, nie znam się na nadawaniu, ale może to też mieć coś wspólnego z różnymi ustawodawstwami w różnych krajach odnośnie długości pasm reklam. Bo pod tymi wszystkimi emocjami sportowymi kryją się potężne kwoty od sponsorów i partnerów MKOl-u. Gdyby chodziło tylko o kwestie rosyjskie, to chyba w internecie też mogliby stworzyć minutową obsuwkę, prawda?

  2. Przypuszczam że chodzi raczej o jakieś obawy np. o zamach albo biegających golasów. W internecie nie trzeba było robić opóźnienia, bo nie było widać obrazu tylko same wyniki liczbowo – sekundy, pozycje na mecie itd. A w telewizji wszystko widać. Gdyby odpukać miała wybuchnąć jakaś bomba czy inny zamach na igrzyskach, pewnie natychmiast transmisja by się przeniosła gdzie indziej.

  3. “Wiele utworów było … po polsku”, bo do współtworzenia oprawy muzycznej podczas igrzysk zaproszeni zostali DJ-je z Polski. Rosjanom tak spodobała się atmosfera, którą wykreowali na PŚ w Zakopanem, że postanowili zaimportować ją do Russkich Gorek. I wygląda na to, że panowie Sieczko i Ślęzak dali radę :).

    1. RobertM, dzięki. Nie wiedziałem. Choć nie byłem nigdy pod Wielką Krokwią w czasie konkursu skoków, to jednak wydaje mi się, że akurat aż tak zabawowej atmosfery wytworzyć się w Soczi nie udało. Zbyt mało było tam kibiców z Polski.

      W sumie widziałem tylko 3-4 małe grupki kibiców z Polski. W “mojej” było nas zaledwie 7-8 osób.

    1. Marcin, dzięki. Nie mogę jakośobejrzeć (mam zbyt starą wersję adobeplayer:-),ale sądząc po tytule, to chyba to. Jeszcze ciekawsza byłą owa zywa tablica medalowa:-)

Skomentuj Sławek Muturi Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.