Brak zaufania społecznego

Od dawna odczuwałem to, że w Polsce ludzie są wobec siebie zbyt podejrzliwi. Mało kto wierzy w szczere intencje i zawsze doszukuje się “drugiego dna”, którego wcale może nie być.  Ale bezpośredniego związku wysokości kapitału zaufania ludzkiego z poziomem rozwoju gospodarczego nie dostrzegałem. A o tym mówił artykuł, który wczoraj znalazłem na portalu onet.pl.

Oto link: http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/nieufnosc-najwiekszy-problem-polskiego-spoleczenstwa/k8szk

Bardzo ciekawy artykuł, choć na mój gust za dużo w nim mowy nt zaufania do polityków oraz do partii wyborczych. Tak jakby wszystko musiało się kręcić wokół tych 460 przypadkowych gości w Parlamencie oraz kolejnych kilkuset w ministerstwach i innych urzędach:-)

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

11 Responses

  1. Mam wrażenie, że II Rzeczpospolita osiągnęła więcej w ciągu 21 lat wolności niż III Rzeczpospolita przez 25 lat. A przecież po I wojnie państwo było zszywane z trzech rozbiorów, toczyliśmy krwawą wojnę z Sowietami i po drodze był jeszcze Wielki Kryzys.

    Donald Tusk zmarnował wielką szansę, jaką dostał od Polaków.

    1. Wojtku, na fridomii wolimy trzymać się z daleka od polityki, a na pewno tej przez małe “p”. Myśląc o zaufaniu społecznym miałem na myśli zaufanie Twoje wobec mnie, Twoje wobec sąsiada, moje wobec innych osób, itd. Myślę, że zaufanie na tym poziomie jest ważniejsze niż zaufanie wobec polityków.

    2. @Wojtek S.
      Nie, nie osiągnęła. Dorwałem kiedyś książkę (tytułu dokładnie nie pamiętam) o II RP w ujęciu statystycznym. Konkluzja jest taka, że było to jedno z najgorzej rozwijających się państw w Europie pod względem gospodarki, a tuż przed wybuchem II wojny wiele wskaźników było jeszcze na poziomie sprzed I WŚ. Łatwo idealizować tamte czasy, ale zobaczysz co za 2-3 pokolenia (jeśli doczekamy) będzie się pisało o obecnych latach. ‘Kiedyś to kraj się rozwijał, teraz stoimy w miejscu.’;) Pozdrawiam

      1. Grzegorz, podzielam w pełni Twoje zdanie. Takiego okresu rozkwitu jak w ciągu ostatnich 25 lat Polska pewnie nigdy nie miała (nie wiem jak szybko rozwijała się za czasów Kazimierza Wielkiego, który – jeśli dobrze pamiętam – zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną:-).

        Gdy w 1983 roku wylądowałem samolotem z Kenii na lotnisku Rębiechowo w Gdańsku była to mała budka. Pierwszy w miarę nowoczesny terminal powstał w okolicach roku 1992. Od czasu mojego pierwszego lądowania, lotnisko to zmieniło się kilka razy i pewnie kilkaset razy powiększyło. To samo dotyczy lotnisk w innych miastach. Jeszcze w 1989 roku w Warszawie lądowało się na terminalu, który dziś nazywa się Etiuda i który stał się zbyt ciasny nawet dla tanich linii. To samo z drogami. W 1990 roku w Warszawie było chyba mniej niż tuzin hoteli – Victoria, Forum, Europejski, Vera, Novotel, Warszawa, MdM, Solec i to by było chyba tyle. Restauracje też wszystkie zdążyłem poznać w ciągu pierwszego miesiąca pobytu – większość to były mordownie z “dyżurną przystawką”. O kuchniach różnych krajów można było zapomnieć. Do Berlina Zachodniego jeździliśmy po pastę do zębów, mydło i inne “luksusowe” produkty, przy okazji stołując się w McDonalds, którego w Polsce nie było (tutaj akurat nie czuję, że dokonaliśmy ogromnego postępu:-) W Warszawie była sprzedawana Pepsi, ale już w Łodzi tylko Coca Cola (albo na odwrót, nie jestem pewien). Obcy ludzie zaczepiali mnie w windzie lub na ulicy bym albo załatwił im zaproszenie do Kenii (by mogli swój własny paszport dostać z milicji) albo by wpłacić im na konto ich własne dolary czy marki. Banki nie były bankami, ani ubezpieczalnie ubezpieczalniami. LOT był firmą agenturalną, a moją mamę, która starała się o pracę w łódzkim hotelu (znała perfekcyjnie niemiecki i angielski, co w ówczesnej Polsce było ewenementem) starała się zwerbować bezpieka. To było w zasadzie warunkiem zatrudnienia, więc mama zrezygnowała z oferty pracy i zaczęła pracować w … nieruchomościach:-).
        Na SGPiSie marnowano nam czas “ekonomią polityczną socjalizmu”, a żeby dowiedzieć się co naprawdę dzieje się na świecie chodziłem regularnie do ambasady USA by w tamtejszej bibliotece oglądać wiadomości stacji ABC lub CBC sprzed 2-3 dni. Tam też kupowałem sobie w kantynie pracowniczej “Newsweek” – oczywiście polskiej edycji wtedy nie było – oraz tygodnik “Time”. Wiele rzeczy było na kartki, nawet kiepskiej jakości posiłki w uczelnianej stołówce (zrezygnowałem z niej po tygodniu, może dwóch, bo nie dało się jeść tego co tam przygotowywano). Z Łodzi do Warszawy jeździłem pociągami, w kórych strasznie śmierdziało, obicia foteli oraz zasłonki pamiętały czasy II wojny światowej, a zimą były bryły lodu przy oknach. PKP oznaczało wtedy “Płać konduktorowi połowę”. bo kolejki do zakupu biletów były strasznie długie. Zresztą po co stać i płacić więcej, skoro konduktor weźmie tylko połowę.

        Najważniejszymi ludźmi w fabrykach byli zaopatrzeniowcy, którzy u dostawców “załatwiali” towar. Samochody używane były droższe niż nowe z FSO czy z FSM. Nie istniał rynek najmu. Przynajmniej oficjalnie, bo był “czarny rynek” dla dewizowców. Złotówki były warte mniej niż papier, na których były wydrukowane. Wszyscy woleli zamienić swoje oszczędności na “zielone” i trzymać je pod poduszką. O wiele więcej paliliśmy. O wiele więcej piliśmy – widok pijaka na ulicy nie był niczym zaskakującym. Więcej było włamań do kiosków Ruchu, do sklepów, do mieszkań, do samochodów. Jeśli kupiłeś sobie nowe Audi w roku 1995, to były duże szanse, że nie będziesz mógł się nim cieszyć w roku 1997 bo zostanie ci ono skradzione. I dobrze by było gdyby było skradzione ot tak, pod domem, czy pod sklepem, a nie przez bandytów podchodzących do ciebie z pistoletem na czerwonych światłach na skrzyżowaniu. Porachunki gangsterów ze strzelaninami i trupami pod restauracjami też nie były rzadkością.

        Niby co było w Polsce lepsze 25 lat temu? Brak bezrobocia? Fikcja. Było ogromne bezrobocie, tyle że ukryte. Poza tym fabryki produkowały jakiś chłam – opony, które się rozpadały, samochody, które miały wiele niedoróbek, mieszkania w których ściany nie trzymały pionów, a podłogi poziomów, wyroby czekoladopodobne, buty tylko w rozmiarach 50+ (bo liczyło się wykonanie zaplanowanego tonażu obuwia). Większa równość? Owszem. Ale czy to jest dobre samo przez się. Coś jeszcze?

        Według mnie jedyne czego możemy żałować to lepszych relacji z sąsiadami, większej współpracy i serdeczności, więcej beztroski i spontaniczności. Umiejętności cieszenia się z drobnostek (“stałam w kolejce tylko 3 godziny i udało mi się złowić pół kilo szynki. Więcej niestety nie dawali, bo wzięłabym też dla Ciebie”, albo “gdzie Pani znalazła tyle papieru toaletowego?!”). Zdrowszej żywności i mniejszych obwodów talii (wiele dzisiejszych Mam – wiem, że podpadnę tym stwierdzeniem wielu kobietom – jest bardziej atrakcyjnych od swoich Córek). Mniej reklamy i mniej konsumpcjonizmu na pokaz. Mniej kredytów i życia na kredyt.

  2. Rzeczywiście, często spotykam się z podejrzliwością, gdy proponuję pomoc, bo co ja będę za to chciała? Ano nic. Ale z drugiej strony, gdy czegoś sama od kogoś chcę, od razu myślę o wdzięczności i formie rewanżu.
    A moją ufność (że nie zostanę oszukana, że ludzie mają tylko dobre intencje…) nazywam naiwnością.
    Ciekawe, dlaczego…?

  3. Według mnie trudno jest porównywać 20 lat międzywojnia z 25 latami obecnej Polski. Są to zupełnie inne warunki, start z innego pułapu, inne warunki międzynarodowe, inne cele, inne gospodarki, inna populacja itd. itd. Porównywanie tego nie ma więc większego sensu bo to do nikąd nie prowadzi.

    Tak samo jak narzekanie, że jakiś okres rozwoju Polski, np. ostatnie 25 lat, zostało “zmarnowane” przez jakiegoś polityka. Po pierwsze, u władzy przez te 25 lat były już chyba wszystkie opcje polityczne i wszyscy politycy od lewa do prawa. Po drugie – według mnie bardzo demonizujemy wpływ polityków na rozwój kraju i jego gospodarki, populacji itd. Oni zajmują się tak naprawdę tylko budżetem państwa, a prawdziwa gospodarka rozwija się samodzielnie, niezależnie albo nawet wbrew politykom i ich działaniom.

    Jeżeli ktoś chwali taki super rozwój gospodarczy II RP, to czy ten rozwój zawdzięczamy ówczesnym wspaniałym politykom? Śmiem w to wątpić. Rozwój nastąpił dzięki ciężkiej pracy, pomysłowości, oszczędności i przedsiębiorczości ówczesnych Polaków. Klasa polityczna międzywojnia jest oceniana raczej mizernie – w sejmie były przecież ciągłe kłótnie i wyzwiska, rządy zmieniały się co kilka miesięcy albo i częściej, nierzadkie były bójki i morderstwa polityczne, a Marszałek po wspaniałych dokonaniach wojennych w warunkach demokracji nie radził już sobie zbyt dobrze.

    A mimo to chwalimy rozwój II RP.

    Uważam że tak samo jest dzisiaj. To nie politykom zawdzięczamy rozwój kraju, tylko samym sobie. Politycy mają nie przeszkadzać. Tylko i aż tyle!

  4. Co z zasadą ograniczonego zaufania? Przyznam, że na drodze nie zawsze ją stosuję, zazwyczaj gdzieś w tyle głowy mam przeświadczenie, że pozostali kierowcy jednak nie zrobią nie przewidzianego manewru.
    W sytuacjach codziennych zazwyczaj mam zaufanie do spotykanych ludzi.
    Co innego powinno wg mnie mieć miejsce w biznesie czy też w sytuacji gdy powierzasz komuś swój majątek. Ufaj ale sprawdzaj, czyli zanim powierzysz pieniądze sprawdź jak wyglądają procedury, historyczne wyniki, jeśli to możliwe to również sprawdź co sobą reprezentują ludzie, którym powierzasz swoje pieniądze/majątek. Ufaj ale zabezpieczaj się, czyli dbaj o odpowiednie zapisy w umowie z doradcami/dostawcami/wykonawcami etc.

    1. Łukasz, masz rację z tym sprawdzaniem. Wchodząc z kimś w długoterminową relację biznesową zawsze warto sprawdzić daną firmę oraz uczciwość ludzi za nią stojących, dokładnie przeczytać umowę, itp. Zaobserwowałem bardzo zastanawiający paradoks. Część spośród potencjalnych klientów Mzuri jest gotowa oddać nam swoje mieszkanie w zarządzanie zaraz po usłyszeniu warunków współpracy, na podstawie naszego opowiadania o tym czym się zajmujemy, natomiast wycofują się po … przeczytaniu umowy.
      Zakładając Mzuri umowę skonstruowałem wg anglosaskiej filozofii – wszystko czarno na białym by uniknąć ewentualnych nieporozumień w przyszłości co wchodziło, a co nie w zakres usług Mzuri. To ludzi przeraża, zamiast uspokajać. Nie rozumiem. Czy lepiej, bezpieczniej z punktu widzenia osoby powierzającej Mzuri swój majątek byłoby po prostu zawrzeć umowę “na gębę”? Zastanawiające…

      1. Rzeczywiście zastanawiające, od siebie dodam, że wynajmujący też się “boją” umowy. Ze swojego skromnego doświadczenia wiem, że trzeba przekonać kogoś do tych paru stron zapisów. Mam umowę od Mzuri, więc argumentuję, że jest to sprawdzony dokument :) i to działa.

        A co do tematu głównego to sprzedaję książki w internecie i czasami trafiają się klienci, którzy są w stanie zaufać mi jako firmie, a swoim sposobem bycia i osobowością umacniają moją wiarę w ludzi. Oczywiście stosuję zasadę ograniczonego zaufania, bo tak całkiem różowo to jednak nie jest (np. nie wysyłam za pobraniem, ponieważ koszt nieodebranych przesyłem przewyższał zyski).

        Jakby nie było staram się być optymistą.

        pozdrawiam, Sławek S.

  5. A ja zbyt wiele razy zostałem “w dobrej wierze” wykorzystany żeby dziwić się brakiem wzajemnego zaufania Polaków do siebie.Cwaniactwo uważane jest tu zmysł przedsiębiorczości.Teraz zaufanie mam do niewielkiej garstki ludzi i to takich z którymi “można konie kraść”.Do reszty podchodzę z rezerwą i szukam drugiego dna (i często znajduję).Czasem to jest tak że jest drugie,trzecie i czwarte dno i to zupełnie nie przeszkadza ,byle by po drodze nikt nie był wykorzystany.(w sensie np. niezapłacenia za wykonaną pracę ,wykorzystania przekazanej informacji niezgodnie z intencją przekazującego-np.o nieruchomości która jest okazją inwestycyjną-taka nieruchomość pomimo że stała zapomniana latami potrafi zniknąć z rynku w ciągu tygodnia po przekazaniu informacji-i jak tu mieć zaufanie do Polaków).W każdej pracy ,czy działalności istnieją pewne ryzyka związane z jej prowadzeniem,tak samo jest w życiu.Chodzi o to by się uczyć i eliminować te ryzyka które umiemy wyeliminować.jednym z takich ryzyk jest cwaniactwo innych.Tzw brak zaufania jest jednym ze sposobów eliminowania ryzyka-prostym sposobem ,ale jest.O polityce nie będę tu pisał bo to chyba obecnie wszyscy widzą co się dzieje dookoła -ale to już odmienna ,bardziej skomplikowana sprawa,choć taż rozbijająca się o zaufanie jednych do drugich i wykorzystania tego zaufania jako słabości drugiej strony.

  6. Ja się nie dziwię braku wzajemnego zaufania.
    Mój niedawny brak podejrzliwości może mnie kosztować parę tys. zł i pewnie skończy się to w sądzie. :(

    Zbyt wielu cwaniaków próbuje wydoić kasę z uczciwych ludzi na każdym kroku. Reklamy kłamią, telewizja kłamie, ta publiczna również. Skład na opakowaniach produktów często bywa niezgodny z rzeczywistością, co potwierdzają badania Inspekcji Handlowej – chociażby niektóre jogurty, które mają zawierać żywe kultury bakterii okazują się w rzeczywistości martwe… Przeciętny Polak nie ma zbyt wiele (przynajmniej we własnym odczuciu) i boi się stracić każdy grosz. Ciekawe, że tak głupio je czasem wydają…

    Przepraszam, ale nie rozumiem zdziwienia dotyczącego braku wzajemnego zaufania… Mnie się wydawało, że jestem wystarczająco ostrożna, a dałam się zrobić w “konia”, jak małe dziecko i jeszcze pewnikiem będę tłumaczyć się w sądzie…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.