Jak zgodnie z prawem zdobyć w Warszawie wartą miliony kamienicę?…

… wystarczy co pół roku ogłoszenie: “Zaginiony Nathan Zuckerman proszony jest o kontakt”. Taka teza wynika z obszernego wywiadu red Grzegorza Sroczyńskiego z Marcinem Bajko, dyrektorem Biura Gospodarki Nieruchomościami w UM Warszawy, zamieszczonego w dzisiejszym wydaniu GW. Artykuł nosi tytuł “Nieruchome państwo”.

W wywiadzie pan Bojko podaje kilka przykładów gdzie miasto jest zmuszane oddawać nieruchomości, na których znajduje się szkoła, park czy inny budynek użyteczności publicznej wcale nie spadkobiercom przedwojennych właścicieli, ale ich samozwańczym “kuratorom”. Są to osoby często zupełnie niespokrewnione z rodziną poprzedniego właściciela. Albo biznesmeni, którzy kupili roszczenia. Często – jak twierdzi pan Bajko – za śmiesznie niskie pieniądze, typu PLN 500 za dwie kamienice w centrum Warszawy. “Kuratorzy” pojawiają się nawet w przypadku właścicieli, którzy dziś mieliby po 127 lat (rocznik 1887!). Następuje cały łańcuszek absurdalnych zdarzeń, z którego każde jest zgodne z literą prawa. I sądy – nie badając meritum sprawy – orzekają na korzyść owych “kuratorów”.

Obraz jaki się wyłania z artykułu to bezzębny urząd miasta nie mogący walczyć z ewidentnymi nadużyciami przez cwaniaczków. Walczy w imieniu “dobra publicznego”, ale stoi na z góry przegranej pozycji. Pewnie prawda – jak to często bywa – leży gdzieś pośrodku. Jestem pewien, że gdyby ten sam dziennikarz przeprowadził wywiad z takim kuratorem, to ten namalowałby zgoła odmienny obraz.

Nie poruszałem dotąd na łamach bloga fridomia.pl kwestii reprywatyzacyjnych. Przyznam, że nie mam w tej kwestii zdania. Mam trochę  mieszane uczucia, zwłaszcza teraz po przeczytaniu tego artykułu. Z jednej strony pogwałcenie własności, a z drugiej strony cwaniactwo. Nie jestem fanem “przedsiębiorców”, którzy chcą się szybko wzbogacić dzięki tupetowi, bezczelności, wykorzystywaniu luk w prawie. Z trzeciej strony jakaś zupełna niemoc państwa, które nie stawia czoła problemowi, tylko go wciąż zamiata pod dywan. A urzędnicy wymyślają różne triki i sztuczki by proces reprywatyzacji opóźniać, zwlekać i przeciągać oddawanie nieruchomości. W imię “dobra wspólnego”. Jakaś totalna paranoja.

A Wy co sądzicie o reprywatyzacji?

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

5 Responses

  1. Prawo dotyczące lokali spółdzielczych również jest bardzo dziurawe, ale jakoś nikt z tym nic nie robi. Bynajmniej nic sensownego. Okazuje się, że można sprzedać nieruchomość nie będąc jej właścicielem.

    Brak znajomości prawa szkodzi, ale jego znajomość zdecydowanie nie poprawia humoru ani spojrzenia na opisanych w tekście ludzi.

  2. Sławek,pytasz co sądzimy o reprywatyzacji pod artykułem o oszustach – co ma piernik do wiatraka? Oszukańczy (acz legalny, jak rozumiem) proceder, o którym piszesz, nie ma prawie nic wspólnego z reprywatyzacją! To nie jest zwracanie ukradzionej własności (czyli właśnie reprywatyzacja) tylko kradzież już raz wcześniej ukradzionej własności! Czyż nie?
    To trochę tak, jakby pod artykułem o tym, jak właściciel mieszkania okradł najemcę z kaucji (co się zdarza) pytać co czytelnicy sądzą o wynajmujacych :)

    1. Artur, abstrahując od miejsca, w którym zadałem to pytanie: to co sądzisz o reprywatyzacji? Bo ja mam mieszane uczucia…
      Z jednej strony należy zwrócić zawłaszczoną własność. Ale z drugiej strony, czasami lepiej narysować grubą kreskę nad przeszłością. Chyba nie czulibyśmy się komfortowo gdyby niemieccy właściciele domów we Wrocławiu czy w Szczecinie domagali się rekompensaty. Albo gdyby polscy właściciele domów we Lwowie czy w Wilnie się domagali rekompensaty.

      Za każdym razem gdy słyszę, że szpital zapłacił wysokie odszkodowanie pokrzywdzonemu pacjentowi, albo policja niesłusznie skazanemu, też miewam wątpliwości. Z jednej strony uznaję, że odszkodowanie się należy. Z drugiej strony, mam wątpliwości czy to my podatnicy powinniśmy płacić za błędy konkretnych osób. Gdyby szpital był prywatny, to karę ponieśliby właściciele szpitala. A gdy szpital jest państwowy, to czy ty i ja jesteśmy właścicielami tego szpitala? Jesteśmy zmuszani do tego, by łożyć naszymi podatkami na jego utrzymanie i jeszcze musimy dokładać by wypłacać odszkodowania.

      Podobnie jest w przypadku rekompensat reprywatyzacyjnych. Przyznaję, że mam w tej kwestii nieco mętlik w głowie i dlatego zwróciłem się do Was o wskazówki, podpowiedzi.

  3. Hmm, kwestia jest oczywiście trudna. Osobiście mam głęboko zakorzenione poczucie, iż własność jest (powinna być) jedną z naczelnych wartości. Bo o ile wielcy guru licznych religii uczą, że brak własności jest warunkiem prawdziwej wolności, to jednak w sensie potocznym, w codziennym życiu, dla nas nieoświeconych poszanowanie własności stanowi jeden z warunków wolności.
    Oczywiście państwo musi przyjąć jakąś politykę. Osobiście nie czuję się niekomfortowo, gdy Niemcy, Żydzi czy Czesi domagają się zwrotu zagrabionego im mienia (zakładając, że nie zostało przejęte przez Polskę na mocy umów międzynarodowych, wówczas bowiem rekompensaty ci ex-właściciele powinni domagać się od ich kraju, który taką umowę zawarł). Z drugiej, nie rozumiem, czemu mam płacić (z moich podatków) odszkodowanie nieszczęśnikom, których majątki pozostały po “złej stronie” wschodniej granicy – takie rekompensaty powinny im wypłacić Białoruś, Ukraina czy Rosja jako prawny spadkobierca ZSRR – oczywiście z zastrzeżeniem jak powyżej.

    Podobnie jak Ty mam też problem gdy słyszę o odszkodowaniach za błedy szpitala (ale to nie szpital tylko lekarz lub dyrektor popełnia błędy) – też zastanawiam się czemu my mamy za nie płacić. Do wściekłości zaś doprowadza mnie gdy państwo wypłaca po latach wielkie rekompensaty byłym właścicielom firm, które zniknęły w wyniku błędów urzędników (zazwyczaj skarbowych). Jestem wściekły nie dlatego, bym uważał, że takie rekompensaty się nie należą, ale dlatego, że mam wrażenie, że płacimy za udaną, często świadomą i zbudowaną na wątpliwych intencjach próbę zrujnowania kogoś, kto często może być wzorem dla innych, zaś urzędas, który pognębił przedsiębiorcę nie ryzykuje nawet karierą.

    A może rozwiązaniem jest wprowadzenie osobistej odpowiedzialności za błędy, z możliwością ubezpieczenia się? W przypadku lekarzy i szpitali tak działa pół świata, czy jest tak w przypadku administracji publicznej – nie wiem. Ciekaw jestem innych głosów w tej dyskusji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.