Przymiotniki

Dziś rano miałem okazję pomóc pewnej młodej dziewczynie odnaleźć przystanek autobusowy. Wysiadła z tramwaju, przeszła przez ulicę i kierowała się w stronę przystanku. Drogę tarasowały jej samochody zaparkowane dziwnie na chodniku, zaparkowane w dwa rzędy wzdłuż jezdni. Dziewczyna prawie zrezygnowała i zaczęła się wycofywać w kierunku przystanku tramwajowego. Ponieważ trzymała w dłoni długą, białą laskę, to podszedłem do niej i zaoferowałem pomoc. Przechodząc pomiędzy samochodami postukałem jej laską w stojące samochody by jej uzmysłowić w czym tkwił problem. Jeden samochód potraktowałem chyba zbyt mocno (nie mam wprawy w obsłudze laski, zresztą trzymaliśmy ją oboje więc to utrudniało mi wyczucie) i dziewczyna ucieszyła się, że nie aktywowaliśmy jakiegoś alarmu.

Przez chwilę rozmawialiśmy jeszcze na przystanku. Bożena okazała się bardzo pogodną osobą i ze śmiechem odpowiadała na moje ciekawskie pytania o to czy jeździ tą trasą często (okazało się, że pierwszy raz), gdzie znalazła informacje o trasie i w jaki sposób je sobie wydrukowała w braille’u. Skąd będzie wiedziała czy wsiada do właściwego autobusu. Czy rozpoznaje różne modele autobusów po dźwięku ich silników oraz o inne sprawy związane z codziennym przemieszczaniem się. Postanowiłem sobie w myślach, że do mojej listy zawodów emeryta dopiszę sobie półroczną pomoc osobie niewidzącej. Po prostu chciałbym przebywać z taką osobą całymi dniami by lepiej zrozumieć jej perspektywę. A może po jakimś czasie sam sobie też zawiążę oczy przepaską by jeszcze bardziej wyostrzyć sobie zmysły inne niż wzrok. Mam nadzieję, że dla mojego podopiecznego takie doświadczenie też byłoby ciekawe – widzący przewodnik opowiedziałby jej o innej perspektywie postrzegania świata.

Osobom widzącym do opisywania świata służą m.in przymiotniki. Choć same przymiotniki nie wystarczą. No bo cóż właściwie oznacza określenie “wysoki mężczyzna”. 180 cm wzrostu? W Polsce może tak, ale w takiej Holandii, to 180 cm to chyba raczej “niski”. A na boisku siatkarskim lub koszykarskim? A z drugiej strony, wśród dźokejów ścigających się w wyścigach konnych, 180 cm to byłby gigant. Albo wśród Pigmejów czy Eskimosów. Sam mam około 180 cm wzrostu – w Chinach, Japonii lub w Wietnamie czuję się koszykarzem, za to w Holandii lub w Sudanie Południowym – karłem. Osoba szczupła może być jednak zbyt grubą by tańczyć w profesjonalnym zespole baletowym. W szkole podstawowej byłem najlepszy w mojej klasie z matematyki. Wysłano mnie do Pałacu Młodzieży przy ul Moniuszki w Łodzi na dodatkowe zajęcia dla młodzieży uzdolnionej matematycznie. I nagle okazało się, że jestem uzdolniony zdecydowanie poniżej przeciętnej. Czy byłem zatem “geniuszem” czy jednak matematycznym “półgłupkiem”? Przecież byłem tym samym 10-12 letnim Sławkiem.  W Polsce reprezentowałem moją podstawówkę w bieganiu podczas międzyszkolnych zawodów lekkoatletycznych. W Kenii w swojej klasie przybiegałem na metę ostatni.

Jeszcze ciekawiej było z moim kolorem skóry. W Polsce dzieciaki (i nie tylko) przezywały mnie od Czarnuchów, Murzynów, Asfaltów, Smoły, Kunta Kinte i innych. A w Kenii małe dzieciaki biegały za mną i krzyczały “Muzungu”. Dodam, że “Muzungu” jest o wiele mniej obraźliwe niż jego polskie odpowiedniki. Muzungu to Biały, ktoś z Europy, ale nie jest to przezwisko tylko raczej taka ksywka dla wszystkich osób o jasnej karnacji. Dzieci to krzyczą z wyrazem zadziwienia, triumfu, że zidentyfikowały coś dziwnego, radości, że dostrzegły owego osobnika przed innymi, zaciekawienia, itp. Tak czy inaczej, w Polsce uznawano mnie za “czarnego”, choć akurat bez słońca moja skóra raczej bladła i jaśniała, a w Kenii za “białego”, choć akurat będąc tam moja skóra się opalała i ciemniała. Będąc dzieckiem nie mogłem się temu nadziwić.

Od maleńkiego zatem miałem świadomość, że kwestia ocen, opisów, postrzegania świata jest bardzo umowna.

Duży problem dla jednej osoby, jest jedynie niedużym wyzwaniem dla innej. Trudne zadanie dla początkującego jest normalką dla fachowca. Zresztą “fachowiec” “fachowcowi” też może nie być równy:-) Na to by stać się bardzo dobrym konsultantem zarządczym potrzeba zwykle było 5-8lat. Nie wiem po ilu latach ktoś staje się “bardzo dobrym” lekarzem, stomatologiem lub architektem. Ile artykułów trzeba napisać by stać się dziennikarzem, ile spraw poprowadzić by stać się dobrym adwokatem?  Pewnie sporo. Za to obserwuję, że by stać się w Polsce “ekspertem od nieruchomości” wystarczy przeprowadzić 2-3 transakcje i już można pisać książki i dzielić się swoim doświadczeniem z innymi. Nieprawdaż? Albo wręcz przeczytać parę książek i pójść na parę prezentacji. Pooglądać wykłady na YouTube. I już mamy kolejnego eksperta.

Słyszę czasami wypowiedzi osób, które mówią o sobie, że “zwiedziły cały świat”. Wow, myślę sobie. Byłem w każdym kraju na świecie, a i tak mam świadomość tego w ilu ciekawych miejscach jeszcze nie byłem. Nie tylko gdzieś daleko w świecie, ale też w Polsce, w województwie mazowieckim czy nawet w Warszawie. Nigdy bym nie powiedział o sobie, że “zwiedziłem cały świat”. Tak może chyba powiedzieć ktoś kto nie dostrzega tego czego nie widać:-) Uważa, że to czego nie widział, nie istnieje. Znam sporo warszawskich knajpek czy restauracji, ale dziś rano byłem na śniadaniu w dwóch, o których istnieniu wcześniej nawet nie wiedziałem. A ile razy byłem na zapleczu, w kuchni jakiejś restauracji? Może ze 2 -3 razy w życiu. Dzięki temu, że mąż mojej byłej przyjaciółki z czasów studenckich jest szefem kuchni, odwiedziłem jego miejsce pracy w hotelach w Kenii oraz na Seszelach. A ile razy byłem w kanałach wodociągowych pod restauracją by zobaczyć co tam się dzieje? Ani razu w życiu. Byłem w tysiącach placówek pocztowych w setkach czy może nawet tysiącach miast na całym świecie.  A w ilu byłem sortowniach listów? W dwóch lub trzech, gdy uczestniczyłem w projekcie konsultingowym dla Posta Romana w Rumunii.  Odwiedziłem też setki lub nawet tysiące lotnisk na świecie. A ile razy byłem w wieży kontroli lotów lub w centrum zaopatrywania lotniska w prąd, w świeże powietrze lub w wodę? Dokładnie 4 razy – w amsterdamskim Schiphol podczas szkolenia gdy jeszcze pracowałem w ONZ, na warszawskim Okęciu oraz gdańskim Rębiechowie gdy pracowałem dla Andersena oraz na bukaresztańskim lotnisku Otopeni gdy pracowałem w Deloitte. Czytam sporo książek, a nie byłem dotąd w ani jednej drukarni. “Cały świat”? – też mi coś:-)

Przymiotnik, który staram się doprecyzowywać podczas moich spotkań ze studentami czy podczas prezentacji dla organizacji biznesowych, to przymiotnik “bogaty”. Powszechnie pożądany i jednocześnie bardzo mało precyzyjny. Co to właściwie znaczy być “bogatym”? Najbogatsza mieszkanka Wólki Kołomuckiej nie czuła by się całkiem komfortowo w gronie najbogatszych Warszawiaków, a na zaproszenie do grona najbogatszych Moskwiczan, Kijowczan, lub bal charytatywny w Monte Carlo lub w Dubaju w ogóle nie mogłaby liczyć. A gdyby tam jednak jakoś weszła, to pewnie by ją wyproszono.  Nie wiadomo co to znaczy “być bogatym”. A mimo to większość osób właśnie o tym marzy. Dlatego też promuję ideę wolności finansowej. Zamiast zmierzać do bogactwa, które jest pojęciem nieprecyzyjnym, względnym, elitarnym, zmierzajmy do wolności finansowej. Zamiast się porównywać do innych, porównujmy swój obecny comiesięczny dopływ pasywnej gotówki do comiesięcznego wypływu gotówki potrzebnej do utrzymania Twojego obecnego standardu życia. Gdy się zrównują to stajesz się wolną finansowo. Bez względu na stan posiadania Twoich sąsiadów czy znajomych.

A swoją drogą, to czy osoby niewidome wolałyby odzyskać wzrok pozostając biednymi, czy raczej pozostać niewidomymi, ale za to stać się bardzo bogatymi. Nie zapytałem o to Bożeny, bo to pytanie nie przyszło mi do głowy – zresztą wydawałoby mi się nie na miejscu biorąc pod uwagę naszą kilkuminutową znajomość.  Czy multi-miliarder, który nagle stracił wzrok byłby gotów oddać całość swojego majątku – do ostatniego dolara – by odzyskać wzrok?

Jak sądzicie?

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

17 Responses

  1. Wydaje mi się że zdrowie jest bezcenne i wolałbym mieć zdrowie a żadnego majątku, a nie na odwrót. Żadne miliardy nie pozwolą mi sprawnie chodzić czy widzieć jeżeli jestem nieuleczalnie chory. Po co mi te miliardy jeżeli musiałbym leżeć w łóżku albo na wózku inwalidzkim…

    1. Robert, jakkolwiek by to nie było straszne to jednak brak wzroku nie musi przykuwać do łóżka czy wózka inwalidzkiego. Można wieść całkiem urozmaicone życie. Jest wiele na to przykładów. Jeden jest nawet wśród Fridomiaków – mam na myśli Adama z Wrocławia, który choć prawie wcale nie widzi biega w maratonach, niedawno pisałem o tym, że zajął wysokie miejsce z bardzo dobrym czasem w maratonie nowojorskim:-)

      1. Podałem tylko taki przykład, przenośnię, że wolę być zdrowy nić mieć miliony. Co bym miał z tych milionów gdybym nie mógł widzieć, chodzić czy biegać…

  2. Sławku jeśli chcesz spróbować się poczuć jak osoba niewidoma to wydaje mi się że zamiast zawiązywać oczy opaską mógłbyś się wybrać do restauracji w której panują totalne ciemności a kelnerami są niewidomi, Ja nie byłem tam, ale podobno trudno trafić widelcem do ust i nie wiadomo co (czy cokolwiek) jest na widelcu… Wiem o takich restauracjach w Zurychu i Londynie.

    1. SWid, choć temat jest bardzo poważny, to jednak wybuchłem śmiechem na wizję jedzenia w takiej restauracji. A sprawa wcale nie jest śmieszna. Milionom osób niewidomych wcale do śmiechu nie jest. Przynajmniej nie na codzień. Choć z drugiej strony i Adam i Bożena są bardzo pogodnymi osobami:-)

      1. Sławku, ta restauracja w Londynie to Dans Le Noir. Byłem tam jakiś czas temu z żoną.
        Niezwykłe doznania… Kompletne ciemności.. Bardzo dziwne uczucie, kiedy nie widzisz co jesz :). Przy wejściu wybierasz jedynie rodzaj jedzenia np. ryby, mięso, wegetariańskie lub idziesz na całość i wybierasz menu niespodziankę :))
        Kładziesz ręce na ramieniu kelnera i on prowadzi Cię do stolika. Zwykłe czynności jak np. trafienie widelcem do ust, napicie się ze szklanki, sprawiają dużo wysiłku. W wersji hardcore… proponuję nakarmienie Naszego partnera :)) Zabawa przednia :)))
        Faktem jest, że Nasze pozostałe zmysły są wyostrzone. Słyszymy wiele innych dźwięków, na które nie zwróciło by się uwagi.

        Kiedy wyszliśmy z restauracji, ogarnęło Nas poczucie radości z odzyskania wzroku. Człowiek wtedy docenia własne zdrowie i sprawności….

        1. Piotrze, dzięki. Wybiorę się koniecznie przy okazji kolejnej wizyty w Londynie. Jestem ciekaw jak się tam płaci skoro nie widać rachunku, ani nominału banknotów, ale nie będę Cię wypytywał by nie zepsuć sobie doznań na żywo.

          A propos niestandardowych restauracji, jakieś 27 lat temu byłem w Paryżu w restauracji gdzie klienci płacili przy wyjściu tyle ile uznawali za stosowne.

  3. Zapominacie, że osoby niewidome, głuchonieme, czy nie posiadające jakiejkolwiek innej sprawności wyostrzają inne zmysły, albo też znajdują sposoby obejścia tego (np chwytanie stopami itd) – więc jakkolwiek to ułomność, nie jes to na 100% tak, jak nam zdrowym się wydaje, jak sobie wyobrażamy. Takie osoby kompensują te braki i często potrafią normalnie żyć.

    Sam mam kota z jednym okiem który nic a nic nie sprawia wrażenia, jakby był w jakikolwiek sposób ułomny, wiem też o takich całkiem niewidomych czy głuchych, które zachowują się dokładnie tak samo, jak zdrowe :)

  4. Czy bogaty byłby w stanie oddać wszystko, do ostatniej złotówki czy ostatniego dolara? Nie wiem. I nie chciałbym stanąć nigdy przed takim dylematem. Faktem jest, że często nie doceniamy naszego bogactwa, czyli życia.
    A to boli, a t strzyka, a to zmarszczki, a to włos na głowie nie nie ten. Ponarzekać zawsze można.
    Ale tylko wtedy, kiedy dane jest nam normalnie żyć. Gdy mam chandrę, bo bogactwo nie te, bo finansowo nie wyszło to wracam do monologu z “Ziemi obiecanej”:
    https://www.youtube.com/watch?v=SSfQBWdg8Ug

  5. Coraz częściej spotykam się z sytuacjami, gdy bardzo majętni ludzie otwarcie mówią o tym, że oddaliby wszystko, aby żyć. Chodzi tu głównie o wyznanie w obliczu choroby nowotworowej.

    Natomiast jeśli chodzi o życie z obciążeniem, bardzo lubię film “Nietykalni” z 2011 roku. Nikt z nas nie chciałby być niepełnosprawnym, ale jeśli już, to chętniej w warunkach, w jakich żył główny bohater, Philippe. To pieniądze były przepustką do godnego, ciekawego życia mimo kompletnej zależności od innych.

    Nie wiemy, co się wydarzy, ale budujmy naszą wolność finansową, aby niezależność finansowa dawała nam poczucie bezpieczeństwa – także w kwestii wolnego wyboru.
    Z pewnością, Sławku, będzie Ci łatwiej spełniać swoje marzenia i plany, gdy nie musisz pracować, aby żyć, ale żyjesz, aby żyć :-)

  6. Odpowiedź nie jest wcale taka oczywista. Wydaje mi się, że zdecydowanie łatwiej jest podjąć decyzję opierając się na czystej logice – od dziecka był nam wpajany strach przed chorobami, z wiekiem, a co za tym idzie wraz z przybywaniem dolegliwości i zyskiwaniem świadomości w temacie zdrowia, cenimy je bardziej. Bazując na tym odpowiedź w pierwszym etapie będzie oczywista – zdrowie to podstawa, wszystko oddam za nie. Jeśli jednak troszkę bardziej skupić się na pieniądzach jako czymś w rodzaju stylu życia, w sensie twardego charakteru potrzebnego do inwestycji zamiast przyjemności, sukcesów w tym jako motywacji do dalszego działania, chyba będzie trudniej. Wtedy wychodzi, że oddajemy część siebie, a nie tylko dobra materialne, a to już poważniejsza sprawa. Można by na ten temat rozprawiać godzinami, ze swojej strony chciałem tylko dodać, że dla mnie taka decyzja była by czymś o wiele trudniejszym niż dla tradycyjnego “łatwo przyszło, łatwo poszło” konsumpcjonisty. Wolność finansowa to wypadkowa stanu umysłu, konsekwencji, pomysłu, zasad i wielu innych czynników definiujących to, kim jesteśmy. Życzę wszystkim zatem i zdrowia i powodzenia. Powodzenia w byciu sobą. Pozdrawiam serdecznie, Tomasz Kordaszewskiwszystkich.

  7. Sławku, nie trzeba jechać do Londynu, w Warszawie jest bardzo ciekawa wystawa, http://niewidzialna.pl/, na której przewodnikiem jest osoba niewidoma (zupełnie odwrotnie niż zwykle). Jest to bardzo emocjonalne wydarzenie, które bardzo polecam, jeśli jeszcze nie byłeś, choć jest już jakiś czas dostępna. Myśmy zabrali dzieci, (6,9l) by miały świadomość perspektywy doświadczania jednego świata – osób widzących i niewidomych. Mam jeden niewykorzystany bilet, który odstąpię ważny do końca miesiąca, po co ma się nie-wykorzystać :).
    Nie zapomnij zabrać jakiś monet, będziesz też miał możliwość na drobne zakupy, właśnie w celu „zobaczenia” jak to jest.
    Na wszystkie pytania, które nurtują nas osób widzących przewodnik chętnie opowiada, więc jest to niesamowita podróż bez jednego zmysłu. Polecam,
    qba

    1. Q’ba, shukran. Nie słyszałem o tej wystawie, a brzmi jak coś czego definitywnie chciałbym doświadczyć. Skorzystałbym z tego biletu, o którym wspominasz, ale prawie cały ten tydzień będę na Śląsku, a w następnym będę w St.Petersburgu. Więc pewnie wybiorę się w maju:-) Jak znosicie tutejszą pogodę, tak odmienną od tej znad Zatoki Perskiej?

      1. Ehm, Sławku, ciężki temat :). Jest to nasza trzecia zima, i chyba najtrudniejsza, mimo tego, iż śniegu bywało niewiele tej zimy, za to brak słońca nam doskwiera. Doładowanie baterii pt. tydzień w tropikach, nie pomaga. Niestety słońce jest dobrem luxusowym w tej szerokości geograficznej, oczywiście dla tych, którzy przywykli je mieć w dostatku na co dzień. Wielu rodaków patrzy na nas spode łba, że coś się nam pomieszało, skoro kiedyś można było tak żyć to dlaczego dziś już nie?
        Temat rzeka, temat, który chciałem też nadmienić i skomentować pod postem 2014/01/23/czy-z-polski-nalezy-uciekac/. Nie wiem, czy uda mi się tam zrobić wpis jeszcze z PL, czy już z ciepłych krajów  – niejako post factum, ale szykujemy się na słoneczny come back i o mały włos byśmy już wylatywali w kwietniu, ale nie spięła się jedna rzecz. W sumie per plan, zostały jeszcze dwie zimy to tak odpowiadając na pytanie by nie wypaść na malkontenta .
        Najbardziej podoba mi się Twój pomysł, który pewnie zainspirowałeś patrząc w niebo jak jesienią odlatują bociany do ciepłych krajów :), a mianowicie część roku w PL, inną we świecie – ciepłych krainach, który mamy w planie wdrożyć w życie pewnego dnia.
        Uwielbiam zapach wiosny, kwiatów, ziemi, i budzących do życia ćwierkających ptaszków, pielęgnacje naszego ogrodu i zapach kory iglaków, która pachnie z wdzięczności za podlanie, za to słody jesieni zamiennie na zapach piasków i daktyli :), i wilgoci tropików.
        Ty nie lubisz zimna, niżowych pogód gdzie mrozi, ale świeci słońce, my na odwrót. Często jak latam czekam aż samolot wzbije się na wys. 3 tys km, wtedy przyklejam się do szyby by nałapać promyków. Wpadłem na taki pomysł, gdyby wymyśleć taki balon, który by właśnie wisiał gdzieś na tej wysokości i ciągnął na ziemie pęki światłowodów, które by transmitowało promyki na ziemie, np. do ogrodu, czy pokoju byłbym, skłonny płacić abonament :) wystarczy kilka godzin dziennie. Skoro wiszące, merdające blaszki w Doha, maja obniżyć temperaturę o 20 stopni na stadionach, to na pewno jest możliwość w drugą stronę :)

        1. Q’ba, wytrwałości! No i sukcesów w przybliżaniu się do okresu stałego zimowania w tropikach.
          A pomysł z balonem może warto zgłosić do Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Na minionym EKG w Katowicach słowo “innowacyjność” było odmieniane we wszelkich przypadkach. UE da nam w Polsce na to sporo kasy, więc moze i ten zbawienny pomysł dałoby się zrealizować:-)))

          Pozdrawiam z bardzo słonecznych, skąpanych dziś w słońcu, Katowic:-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.