Największe kłamstwa naszej cywilizacji

Przed chwilą zorientowałem się, że już od bardzo dawna nie zamieściłem na fridomii żadnej recenzji z ostatnio przeczytanych książek. Ostatnią recenzję zamieściłem już dobre 6 miesięcy temu. Nie oznacza to, że w tym czasie nie przeczytałem żadnej książki. Kilka było niegodnych polecenia, a potem po prostu wypadłem z nawyku recenzowania książek. Niestety złe nawyki bardziej się do człowieka przyklejają niż te dobre:-( Postanowiłem re-aktywować nawyk zamieszczania recenzji dobrych książek.

Ostatnio przeczytaną była książka Beaty Pawlikowskiej – „Największe kłamstwa naszej cywilizacji”. Czytałem wiele książek podróżniczych sławnej Blondynki z Radia Zet. Pisze je w lekkim, bardzo przystępnym stylu, a jej rysunki dodają jej barwnym opowieściom kolorytu i atmosfery lekkości. W którymś momencie – przyznam – przestałem kupować kolejne pozycje. Zamiast czytać o podróżach, zdecydowanie wolę podróżować. Pomimo całej mojej sympatii dla Beaty, jej książki odłożyłem sobie na bok. Zaintrygowała mnie jednak jej najnowsza książka. Pomarańczowa okładka. Intrygujący tytuł. Przerzuciłem w kiosku kilka stron i … prawie spóźniłem się na pociąg do Warszawy.

Dziennikarstwo śledcze

Połowę książki przeczytałem w drodze z Bielska-Białej do Warszawy. Książka jest super. Ze zdziwieniem odnotowałem, że Beata stała się dziennikarką śledczą i to bardzo dobrą – informacje są dokładnie sprawdzone i udokumentowane. Mam wrażenie, że Beata chodziła po fabrykach i pytała technologów żywności na czym polega proces produkcyjny. Zaglądała pod każdy kamień. Sprawdzała każdy składnik. Wnikała w atomy, komórki, cząsteczki, molekuły. Całość brzmi bardzo naukowo i przekonująco.

Przy czym od razu korekta – wg Beaty fabryki te nie są fabrykami ŻYW-ności, to raczej wyroby spożywcze, które nie mają wiele wspólnego z ŻYW-nością. Ta ostatnia bazuje przecież na naturalnych, ŻYWYCH, składnikach pożywczych, takich jakie stworzyła Natura dla nakarmienia wszystkich żywych istot.

Nieudolne podróbki Natury

Aby było tanio i dużo, producenci produktów spożywczych, zastępują naturalne składniki (które się szybko psują, są nieprzewidywalne w wyglądzie i których jakości nie można utrzymać na stałym, jednolitym poziomie) chemią. Chemią, która nieudacznie próbuje naturę naśladować. Ale o ile Natura jest mądra i patrzy na żywe istoty całościowo, tak aby zapewnić doskonałą przyswajalność dla ludzkiego organizmu, to naukowcy tylko udają, że rozumieją to co robią. Potrafią rozłożyć coś (np. pomarańczę) na elementy pierwsze, wyodrębnić tak zwaną „substancję biologicznie aktywną” (np. witaminę C), opracować jej wzór chemiczny, a potem produkować ją masowo z syntetycznych składników. Natomiast nie są do końca świadomi istnienia ani funkcjonowania całej masy połączeń i wzajemnych zależności pomiędzy poszczególnymi elementami składowymi pomarańczy i jak one ze sobą współpracują w naturze.

To tak jakby stworzyć mechanicznego psa, który potrafi chodzić, szczekać i merdać ogonem. Czy taka podróbka psa potrafi rozpoznać swojego pana, być mu całkowicie lojalną, odczytywać jego zły nastrój i go pocieszyć? Pies to o wiele bardziej skomplikowana konstrukcja niż suma części ciała, krwi, kości…

Glutaminian sodu

Japończycy przekonali się, że pewien wodorost – sam pozbawiony jakiegokolwiek smaku – dodany do jedzenia podkreśla jego smak. W 1908 roku, japoński naukowiec, Kikunae Ikeda, rozszarpał ten wodorost chemicznie, rozłożył go na pojedyncze składniki i sprawdził który z nich wywołuje tak niezwykle dobry smak w jedzeniu. Triumfalnie ogłosił, że jest nim kwas glutaminowy. Jego chemicznie stworzona wersja to glutaminian sodu. Zaczęto go dodawać do wszystkiego, nawet do jedzenia dla niemowląt. Po jakimś czasie jednak odkryto, że jest szkodliwy. Pozbawiony akompaniujących składników z jakimi zwykle występuje w naturze, po prostu wyrządza wiele szkód w organizmie. Zamiast zrezygnować z tego szkodnika, zaczęto tworzyć jego odmiany – autolizowane drożdże, hydrolizowane proteiny warzyw, itp.

Producenci wymyślają coraz to nowe technologie, np. „zestawy smakowe” udające prawdziwe smaki i zapachy. Czy myślisz, że lody malinowe są robione z malin? Ha, ha, ha! Lody malinowe są robione z zestawu syntetycznych substancji, wśród których na pewno znajdziesz aromat malinowy – sztucznie wyprodukowany w laboratorium. Oprócz tego zawierają maltodekstrynę, syrop glukozowo-fruktozowy, kwas cytrynowy, mleko w proszku albo hydrolizowane drożdże – substancje o działaniu toksycznym na twój organizm.

Reklama, czyli półprawdy i przemilczane fakty

Polepszanie smaku to tylko jeden ze sposobów zapewniania większej sprzedaży. Ważną rolę odgrywa też wszechobecna reklama.

Reklamy często używają szantażu. Najpierw cię straszą. W reklamie leku najpierw słyszysz syreny jadącej po ciebie karetki. Wynajęci aktorzy udają ból i cierpienie. Twoja podświadomość od razu zaczyna szukać ratunku na zagrożenie, które się nagle pojawiło. Podsuwają ci gotowe rozwiązanie. Kup tabletki takiej to, a takiej firmy. Biegniesz zatem do apteki. Słodycze są reklamowane jako źródło pomysłów, odwagi, energii, radości, lepszego samopoczucia i innych pożądanych cech. Najczęściej zobaczysz uśmiechniętych ludzi, którzy dopiero po zjedzeniu reklamowanego produktu są w stanie odzyskać siłę, dobry nastrój i zrobić to co sobie zamierzyli. W reklamach soków zawsze świeci słońce i pracują w nim uśmiechnięci ludzie. Ktoś się o ciebie bardzo troszczy i to do tego stopnia, że całe rodziny z dziećmi zrywają jabłka i taszczą wypchane kosze dojrzałych owoców byś mogła napić się swojego pysznego soku. Kupujesz bo podświadomie chcesz poczuć się tak jak oni – bezpieczny, kochany, beztroski. Na opakowaniu soku widnieje napis „100%, bez konserwantów i bez dodatku cukru”. Jak wspaniale się o ciebie troszczą, prawda?

Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Sok wyciśnięty z prawdziwych jabłek bardzo szybko by się popsuł, zmieniłby kolor na mało apetyczny. W roku gdy było mało słońca byłby wyjątkowo kwaśny. Producenci nie mogą do tego dopuścić. I to dlatego sok, który kupujesz jest rozcieńczonym roztworem chemicznych substancji używanych do produkcji koncentratu. Producent soku rzeczywiście nie dodał do niego żadnych konserwantów, chemii ani słodzików. On tylko kupił koncentrat. Ale za to producent koncentratu dodał do niego tyle chemii, konserwantów i cukru, że producent soku po prostu nie musi tego robić. W dodatku ma szansę ogłosić to na opakowaniu, co istotnie zwiększa sprzedaż jego produktu.

Jak oszukać regulatorów?

Marketingowcy często bawią się w kotka i myszkę z regulatorami rynku. Ci ostatni mają świadomość tego, że niektóre substancje szkodzą i starają się zakazać ich używania w produktach spożywczych. Ale wystarczy, że producent swój lek nazwie „suplementem diety” by uniknąć skomplikowanej i drobiazgowej kontroli regulatora rynku leków. A zatem istnieje luka w polskim prawie pozwalające na szybkie sprzedawanie różnych lekarstw. W ciągu 5 lat w Polsce wprowadzono do sprzedaży 10.000 nowych suplementów diety, czyli 2.000 rocznie. Główny Inspektor Sanitarny uwija się jak może. Ale bada suplementy nie pod kątem leczniczym (prawo mu tego zabrania!), tylko sprawdza czy dany wyrób jest wolny od zanieczyszczeń i pestycydów oraz czy zadeklarowany skład jest zgodny z rzeczywistością.

Marketingowcy często bawią się nazwami swoich produktów. By uniknąć regulacji swój miód nazywają „miodkiem”, ser – „serkiem”, itp. Jogurt „naturalny” wcale nie oznacza, że jest pozbawiony chemii. Oznaczać może tylko tyle, że nie jest smakowy (np. truskawkowy). Określenie „produkt ekologiczny” oznacza tylko tyle, że główny składnik danego wyrobu pochodzi z gospodarstwa posiadającego certyfikat uprawy ekologicznej. Nie oznacza, że ten wyrób jest zdrowy i wolny od syntetycznych dodatków. Pozostałe składniki mogą być sztucznymi środkami do stworzenia iluzji smaku, koloru, zapachu. Mogą być ekscytotoksynami albo innymi równie szkodliwymi substancjami. „Wegański, organiczny, ekologiczny, naturalny” to miło brzmiące słowa skrzętnie wykorzystywane przez marketingowców, żeby lepiej sprzedać swój produkt. To, co kiedyś naprawdę oznaczały te słowa i jaki był ich prawdziwy sens, już dawno zniknęło w krzykach reklam i walki o rynek.

Liczy się tylko kasa

Producenci dali się wciągnąć w nałóg. Nałogiem tym jest niezaspokojone dążenie do zyskania więcej pieniędzy. Zawsze więcej niż się ma. Bo nigdy nie ma się dość.

Wolna konkurencja rynkowa polega na tym, że producenci starają się ulepszyć swój produkt i odrobinę przy tym uczciwie zarobić. W teorii. W praktyce nasz wolny rynek polega na tym, że producenci doskonalą się w sztuce stosowania chemicznych substytutów, wytwarzając z nich syntetyczną, coraz bardziej szkodliwą i coraz tańszą „żywność”. Śmieciową żywność, która nie karmi, tylko sprowadza na ludzi choroby – od nowotworów aż po otyłość i cukrzycę.

Czy to nie jest największe kłamstwo naszego świata? – pyta retorycznie Beata.

Kremy z filtrem

Dla mnie największym zaskoczeniem, odkryciem tej książki, był opis działania kremów z filtrem. Podobnie jak Beata, nigdy ich nie stosowałem. Podobnie jak Beata, lubię słońce. Ale nie lubię leżeć plackiem na plaży by się opalać. Nie jest mi to szczególnie potrzebneJ Poza tym mnie męczy. Słońce, choć życiodajne, w nadmiarze potrafi być męczące i nawet szkodliwe. Bardzo mi się spodobała analogia przytoczona przez Beatę. Czy człowiek jest bardziej podobny do kaktusa czy do róży. Skoro jest tak mokry i delikatny jak róża, to nie powinien leżeć plackiem na słońcu jak kaktus.

Wg Beaty, sztucznie wykreowano popyt na kremy z filtrem – straszenie rakiem skóry, angażowanie ładnie opalonych modelek do reklam, opinie naukowców i celebrytów opłacanych przez producentów, sponsorowane artykuły w mediach, itp. Kremy, które powinny pomagać, są szkodliwe, wręcz mogą wywoływać raka. Zamiast chronić przed rakiem, mogą go wręcz wywoływać!!! Są totalnym kłamstwem:

  1. Są zrobione z chemicznych substancji
  2. Zmuszają twój organizm by przestał wydzielać melaninę, naturalną substancję chroniącą przed nadmiarem słońca
  3. Ich składnik, oksybenzon, zamienia się podczas opalania w wolne rodniki, które mogą prowadzić do powstawania nowotworów
  4. Inne chemiczne dodatki przenikają w głąb ciała i atakują komórki, osłabiając twoją odporność
  5. Blokują twoją skórę w taki sposób, że nie jest w stanie wchłaniać pozytywnej i konstruktywnej mocy promieniowania słonecznego, potrzebnego ci do życia
  6. Słońce jest naturalnym lekarstwem – wzmacnia układ odpornościowy, pobudza trawienie (sprzyja szczupłej sylwetce); wzmacnia mięśnie; poprawia nastrój (czyli chroni przed depresją); działa przeciwbakteryjnie, przeciwzapalnie, itp.
  7. Reklamy sugerują, że leżenie na słońcu jest OK, póki smarujesz się ich kremami z filtrem. Prawda jest taka, że nadmiar słońca jest zawsze szkodliwy – zarówno z filtrem jak i bez
  8. Namawiają cię do pozbycia się odpowiedzialności za twoje zdrowie i ciało i przerzucenia jej podświadomie na koncern farmaceutyczny
  9. Reklamy kremów pokazują modelki sugerując, że jeśli będziesz używała tego produktu, to będziesz równie piękna, szczupła, uśmiechnięta i szczęśliwa. Jest to ewidentną manipulacją

Podsumowanie

Książka Beaty bardzo wciąga. Przeczytałem ją dwa razy. Napisana jest lekko i żywo. Jednocześnie przytaczane obserwacje są podbudowane faktami i szczegółowymi opisami naukowymi. Beata prowadzi też swoisty dialog z czytelnikiem – często pyta czy rozumiesz, czy widzisz to co ona. Używa bardzo krótkich zdań (muszę się tego o d Niej nauczyć:-)).

W książce brakowało mi jednak podsumowania. Wszystko jest trochę chaotycznie podane. Te kilka wątków, które przedstawiłem powyżej przewija się przez niemal wszystkie rozdziały książki. Swego rodzaju podsumowanie znalazło się – jakby przez przypadek – na ostatnich 1,5 strony ostatniego rozdziału.

Beata używa żeńskich końcówek. Podoba mi  się to.  Ale nie wszędzie i nie zawsze (tak jak ja). Raczej rzadko i to raczej tylko wtedy gdy pisze o odchudzaniu, urodzie, kosmetykach. Wg mnie brzmi to trochę … seksistowsko:-)

Ale trochę się czepiam. Całość jest bardzo fajnie napisana i bardzo inspirująca. Beata przyznaje się szczerze do pewnych swoich niedoskonałości. Widzę też wiele podobieństw między nami. Beata nie chce używać kremów, nawet jeśli zapłaci za to nieuniknionymi konsekwencjami. Dokładnie tak jak ja – nie używam leków: najwyżej wcześniej umrę. I podobnie jak ja, Beata uważa że jesteśmy wolnymi ludźmi – każdy z nas może sam podejmować decyzje o tym co kupuje i zjada. I o tym czy i jak dbać o swoje zdrowie.

Muszę się znów z Beatą spotkać (kilkanaście lat temu gościłem 2-3 razy w Jej programie w Radio Zet, opowiadając o Kenii) by zapytać o to co myśli nt wolności … finansowejJ

Beata Pawlikowska, Największe kłamstwa naszej cywilizacji, Burda Książki, 2015

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

17 Responses

  1. Jakby na potwierdzenie tez stawianych przez Beatę w swojej książce, pojawił się kolejny artykuł straszący nas przed skutkami jedzenia naturalnej żywności. Tym razem sprawa dotyczy szpinaku, szczawiu, rabarbaru. Coś takiego! Oto link: http://kobieta.onet.pl/zdrowie/profilaktyka/szpinak-i-rabarbar-zawieraja-kwas-szczawiowy-ktory-moze-szkodzic-zdrowiu-kiedy-trzeba/m8s3s

    Nie przeczytałem całości komentarzy pod artykułem. Ale o dziwo, tym razem zgadzam się z komentującymi. Zresztą komentarze (te które przeczytałem) są na wysokim poziomie merytorycznym. Widać Pokolenie Y już nie daje się mamić tym, że najlepsze dla nas są hamburgery, czipsy i cole. Choć zastanawia dlaczego tak dużo ludzi nadal przesiaduje w Mc?

    1. “czy uważasz, że lody zrobione w domu z naturalnych składników z dodatkiem malin z krzaka z Twojego ogrodu to to samo co lody w supermarkecie o smaku malinowym?”

      No pewnie, że nie. Przecież używamy zupełnie innych składników i technologii niż producent przy wytworzeniu lodów z supermarketu.

      Chodzi mi tylko o to, że nie można idealizować produktów ‘naturalnych’ i demonizować ‘chemii’. Dookoła często słyszymy, że żywność jest coraz gorsza, koncerny nas trują, firmy farmaceutyczne to mafia, której nie zależy, żeby nas wyleczyć itd.
      A tymczasem – średnia długość życia na świecie:
      1900 – 46 lat
      1960 – 53 lata
      2011 – 70 lat
      Nikt nas rozmyślnie nie truje, głowa do góry:)

      1. Grzegorz, rozmyślnie nikt nas nie truje, owszem. Ale bezmyślnie, dla chęci szybkiego zysku może się nie przejmować długotrwałymi skutkami podawania uszlachetnień i różnych zestawów smakowych.

        Czy dysponujesz podobna statystyką sięgającą początku XX wieku odnośnie średniej wagi i cm w obwodzie średniego Amerykanina czy Hiszpana? A jeśli chodzi o długowieczność, to mieliśmy już na ten temat burzliwą dyskusję jakiś czas temu.

        Przyczyniły się do tego – wg mnie – dziesiątki jeśli nie setki czynników: częste mycie rąk i zębów, częstsze pranie ubrań, dostęp do czystej bieżącej wody, powszechny dostęp do kanalizacji, praca w mniej uciążliwych warunkach; lepsza jakość powietrza, którym oddychamy, lepsza i powszechniejsza opieka medyczna, dostępność jedzenia (raczej nie mamy dziś w Europie klęsk głodu; lepsze panowanie nad epidemiami, większa świadomość ludzi, którzy nie wstydzą się pójść do lekarza; mycie jedzenia przed spożyciem, mycie naczyń; mniej szczurów i innych przenoszących bakterie w naszych domach, podłoga w domu zamiast klepiska, mniej wojen, lepsza technologia chronienia przed zimnem; mniej wypadków w miejscu pracy i dziesiatki jeśli nie setki innych czynników.

        Nie sądzę by wśród nich znalazła się chemia dodawana sztucznie do potraw, lub wręcz potrway wymyślane w laboratorium. Ale może się mylę:-)

        1. Masz rację, mnóstwo czynników wpłynęło na wydłużenie życia. Uważam jednak, że nowe metody konserwacji i produkcji żywności także:) Weź np. uprawy GMO – z podobnej powierzchni można teraz uzyskać większe plony przy mniejszym stosowaniu nawozów. Mniej ziemi pod uprawy – korzyść dla środowiska, mniej nawozów – mniej ‘chemii’, tańsza żywność, lepiej dostępna – dłuższe życie:)

          Co do wagi i szerokości w pasie – cóż… Łatwiej i taniej jest kupić lazanię w biedronce za 3 zł, którą się najesz do syta niż samemu coś przygotować. (sam tak robiłem na studiach:)) Zdrowiej jest zrobić coś samemu, ale to wymaga wysiłku. Natomiast jakimś osiągnięciem dla mnie jest, że za kilka złotych możesz kupić gotowe danie, którym się najesz. A szkodliwość wieloletniego odżywiania się w ten sposób w najmniejszym stopniu zależy od konserwantów w takim produkcie. Dużo gorszy jest stosowany na masową skalę cukier, syrop glukozowy i glukozowo-fruktozowy, do których nasze organizmy zostały niestety przyzwyczajone. I to jest prawdziwa wina koncernów spożywczych wobec ludzi.

        2. Grzegorz, zgadzam się z wieloma rzeczami, o których mówisz. Kilka lat temu, pamiętacie, przetoczyła się przez media fala prognoz, że wkrótce czeka nas brak żywności, ba! wręcz wojny żywnościowe. Ale jakoś fala ucichła – może koncerny osiągnęły już swoje cele i nie potrzebowały więcej inwestować w sianie strachu. Podróżując widzę ogromne połacie niewykorzystanej do produkcji żywności ziemi w Afryce – często wystarczyłoby tylko nawodnić. Zamiast tego dopłacamy rolnikom w Europie by nie produkowali żywności, a jej nadmiary są topione w morzu. Więc jakoś sceptycznie podchodzę do kwestii nawozów jako jedynego rozwiązania problemu, który wydaje mi się bardziej złożony niż plony z hektara. Pozostaje też pytanie czy lepiej jeść dużo i niezdrowo czy mało i zdrowo. Oczywiście łatwiejsze i lepsze dla wszystkich oprócz naszych organizmów jest to pierwsze:-)

          Nie będąc chemikiem jestem skłonny przyznać Ci rację co do tego, że cukier, syrop glukozowo-fruktozowy jest czymś gorszym niż konserwanty. Choć to pewnie zależy od konserwantów:-) Suszenie na słońcu i/lub drobne ilości soli są chyba ok:-)

  2. Sławku, tak jak bardzo cenię Twoje komentarze nt. wolności finansowej, rozwoju itp., to tutaj chyba za bardzo “popłynąłeś”:) Proszę, ile “chemii” zawiera zupełnie naturalne jabłko:
    http://i.imgur.com/i5FL3.jpg

    To prawda, że jemy zbyt dużo żywności przetworzonej, do mnóstwa produktów jest ładowany bez ograniczeń cukier, lub syrop glukozowy, ale twierdzenie, że kiedyś żywność była lepsza a teraz coraz gorsza jest bardzo trudna do zweryfikowania. Tak naprawdę smaki dzieciństwa się mocno idealizują we wspomnieniach:) Moja recepta to: przygotowanie jedzenia samemu z produktów dostępnych normalnie w sklepach, unikanie żywności gotowej.

    Ostatnio przeglądałem książkę ‘Zamień chemię na jedzenie’ i tam autorka argumentuje przeciwko żywności genetycznie modyfikowanej argumentem, że gdyby Stwórca chciał truskawki o wielkości melona to by taką stworzył. Kompletnie nieświadoma tego, że truskawka jest produktem wybitnie genetycznie modyfikowanym, stworzonym przez człowieka w XVIII wieku!:)

    1. Grzegorz, dzięki za Twój komentarz i za linka do ciekawego opisu jabłka. Oczywiście, że składa się z chemii, tak samo jak woda, powietrze, człowiek i wszystko inne. Natomiast wg Beaty jest różnica pomiędzy chemią występującą w produktach z Natury i chemią z laboratorium w fabryce wyrobów żywnościowych. I z tym chyba też – jak widzę z drugiej części Twojego komentarza – się zgadzasz, prawda?

      Trzecia część Twojej wypowiedzi mnie zaintrygowała. Czy modyfikacja genetyczna to rzeczywiście to samo co zwykłe krzyżowanie gatunków? Zawsze wydawało mi się, że jest to ingerencja w DNA. Krzyżowanie gatunków ludzie robią od tysięcy lat – tak powstały m.in muły czy różne rasy psów czy kotów. Ale czy pudel lub wyżeł nie są produktami Natury tylko efektami GMO?

      1. “Natomiast wg Beaty jest różnica pomiędzy chemią występującą w produktach z Natury i chemią z laboratorium w fabryce wyrobów żywnościowych.”

        Nie zgadzam się:) Tzn. oczywiście lepsza jest żywność przygotowana samemu niż taka mocno przetworzona w jakimś zakładzie. Wynika to z tego, że w domu nie dodaję w masowych ilościach np. syropu glukozowego:)
        Ale związek chemiczny to związek chemiczny, identyczny w naturze jak i w produkcji. Chodzi mi o to, że jeśli w domu z identycznych składników, w identyczny sposób przygotujesz własnoręcznie tak samo potrawę jak producent, to będzie… identyczna:) Pewnie nawet w domu możesz mieć gorsze warunki sanitarne niż w fabryce:) To, że jem zdrowiej (mam nadzieję!) wynika z tego, że używam innych składników niż masowi producenci.

        Co do drugiej części Twojego komentarza – cóż, pewnie zależy to od definicji. Jeśli ludzie od tysięcy lat krzyżują jabłka, zboże czy zwierzęta, to w/g mnie (i angielskiej wikipedii) możemy mówić o inżynierii genetycznej. Widziałem kiedyś porównanie jak wyglądały jabłka czy pomarańcze tysiące lat temu zanim człowiek się wziął za uprawę i selekcję – różnica była gigantyczna na korzyść dzisiejszych. Gdybyś zobaczył takie ‘naturalne’ jabłko na jakimś targu to w życiu byś takiego czegoś nie kupił:)

        Mój sceptycyzm wynika z tego, że nie przemawiają do mnie metafizyczne właściwości pożywienia (ale ostrzegam, że jestem słabo uduchowiony!:)), wolę twarde dane. Tych na szkodliwość GMO nie ma, wręcz przeciwnie (np. Golden rice – złoty ryż).

        1. Grzegorz, czy uważasz, że lody zrobione w domu z naturalnych składników z dodatkiem malin z krzaka z Twojego ogrodu to to samo co lody w supermarkecie o smaku malinowym? Nie jestem chemikiem, ale mnie przekonało w książce Beaty, to że chemicy wyrzucają z malin wszystko to co mogłoby się psuć, bo w produkcji przemysłowej chodzi m.in o zapewnienie trwałości produktu. Lody zrobione w domu z malinami z krzaka miałyby kilkudniową przydatność do spożycia, te ze sklepu mają kilkutygodniową. Chyba jednak – tak na oko chemicznego laika – nie są tym samym chemicznie.

  3. Zachęcony recenzją poszedłem dzisiaj do Empiku. Co nie bardzo zdziwiło, to znalazłem całą półkę wypełnioną książkami Beaty Pawlikowskiej! I to nie były książki stricte podróżnicze, tylko takie właśnie poradnikowe – o żywieniu, o stylu życia, o szczęściu itp. Kupiłem jedną z nich, o tematyce podobnej do opisywanej przez Sławka. Przeczytałem kilka stron i zapowiada się bardzo ciekawie.

    Bardzo płodny z niej autor, pisze chyba książkę w kilka dni. Kiedyś czytałem jej podręcznik do nauki języka obcego, też był OK.

  4. Fajny wpis :) Mój ulubiony ostatnio temat – chemia kontra natura. Dzięki Sławku za tą recenzję – zapisuję w pamięci do wartych przeczytania :)

    Nauka jest po to, żeby z niej korzystać. Część ludzi sama jest sobie winna z powodu… nieuctwa. Wiedza nigdy wcześniej nie była tak łatwo dostępna, jak obecnie. To moje zdanie, ale nie będę się przy nim upierała, jak ktoś pokaże mi sensowniejszą drogę.

    Ludzie chodzą na łatwiznę, to fakt. Łatwo wziąć pożyczkę i pojechać na wakacje, a potem płakać, że forsy brakuje. Trudniej odmówić sobie przyjemności i znacznie odroczyć ją w czasie, oszczędzając i inwestując. Podobnie jest z jedzeniem i dbaniem o zdrowie. To też są inwestycje, a ich efekt również jest odroczony w czasie.

    Wg mojej wiedzy choroby cywilizacyjne są spowodowane głównie przejadaniem się, niewłaściwym bilansem węglowodanów (za dużo mąki, kasz, ryżu, pieczywa i wszelakich cukrów prostych!) w stosunku do reszty składników odżywczych oraz regularne przejadanie się. Czyli za dużo kalorii oraz niewłaściwe proporcje w stosunku do potrzeb. Ne mam wykształcenia medycznego, więc nie będę przy tym obstawała. Jednak praktyka wielu tysięcy lat poparta nowoczesną nauką daje do myślenia. Już starożytni wiedzieli o zbawiennym wpływie postu, nawet krótkotrwałego, na stan zdrowia. Post jest propagowany w różnych religiach jako coś istotnego. Najnowsze badania potwierdzają dobroczynny wpływ na zdrowie postów. Niedawno oglądałam film zrobiony przez BBC o wpływie postu i niedoboru kalorii na wydłużenie życia oraz poprawę jego jakości w sensie zdrowotnym. Nawet udało mi się go znaleźć: http://m.cda.pl/video/52681226 :)

    Nauczenie zię komponowania posiłków tak, aby były zdrowe bywa dla niektórych trudne. I znów łatwiej jest zjeść smaczną pizzę i hamburgera doprawione polepszaczami smaku, niż zrobić coś własnoręcznie, a o osobistej uprawie jakichkolwiek warzyw już nie wspomnę. Dodam, że najpopularniejszymi polepszaczami smaku, oprócz soli jest… cukier. Jest on chyba we wszystkim. Nawet w kiełbasach jest. Smażona kiełbaska lepi się do patelni z powodu… cukrów (różne dekstryny w składzie).

    Leki – kiedyś nie było przemysłu farmaceutycznego, a ludzie sobie radzili. Zielarstwo istnieje od tysiącleci i odkąd ludzie nauczyli się pisać, to sporządzane były opisy roślin leczniczych i leków galenowych (prostych). Paracelsus, Avicenna, św. Hildegarda… Wystarczy z tego zaczerpnąć – nie trzeba Ameryki odkrywać. Fajny artykuł znalazłam kiedyś dot. aspiryny, jej działania i skutków ubocznych. Najlepszy, w sensie zilustrowania tego, co pisze w swojej książce Beata Pawlikowska, jest długi komentarz pana Romana pod artykułem: http://rozanski.li/438/wierzba-salix-w-praktycznej-fitoterapii/
    Kwas acetylosalicylowy (aspiryna) powstał, aby naśladować działaniem wyciąg z kory wierzby. Niestety, posiada znacznie więcej działań ubocznych. Komu jednak chce się robić coś tak pracochłonnego, jak preparację wyciągu z kory wierzby? Łatwiej jest łyknąć tabletkę.
    Firma Bayer pracowała wiele lat na swoją pozycję. Reklamy jej bardzo pomogły. Patent na aspirynę również. Wyciągu z kory wierzby nie da się opatentować. Jednak kto jest winien temu, że niektórzy ludzie po aspirynie dostają wrzodów żołądka? Przecież tych skutków ubocznych nie daje wyciąg z wierzby (a przynajmniej nie aż tyle i nie tak ostrych), bo zawiera wiele substancji czynnych wzajemnie się uzupełniających i chroniących śluzówkę. Aspiryna i wyciąg z wierzby, to tylko przykład tego, co ma dla nas przyroda w swoich zasobach.
    Łatwiej jest jednak łyknąć tabletkę.

    Ja nie stosuję aspiryny, bo boli mnie po niej żołądek.

    Właśnie dlatego jestem taką Gosią-Samosią. Wiem, że zawsze można zrobić coś lepiej – kwestia skalkulowania nakładów i zysków.
    Skopanie ogródka nie jest wcale łatwe i pobrudzić się można, i plecy potem potrafią boleć, ale fitnesów i innych aerobików nie cierpię. Ziewam w trakcie ;) Satysfakcja z uprawy ogrodu i patrzenie, jak to wszystko rośnie jest dla mnie ogromna. Wczoraj zasiałam marchewkę i posadziłam cebulę. Na naturalnym kompoście. Już się cieszę z plonów, które będą pod koniec lata :)
    Jak mi kręgosłup da popalić (od siedzenia przy kompie w robocie), to mam zrobiony własnoręcznie wyciąg z żywokostu na occie jabłkowym – też własnym. Działa tak samo dobrze, jak maście za 5 dych z apteki. Jak mam trudniejszy czas w firmie, to cytryniec z dziurawcem potrafią zdziałać cuda – nie irytują mnie tak bardzo durnoty szefostwa i mój mózg pracuje szybciej. Problem z trawieniem – nie pamiętam od lat. Ból żołądka i zgaga – żywokost, rumianek i krwawnik są genialne.

    Wystarczy poczytać tak uznane autorytety, jak wspomniany już wcześniej przeze mnie dr Henryk Różański. Ten człowiek również ma misję życiową. Jego celem jest uniezależnienie ludzi od coraz droższych farmaceutyków i dzięki mu za to :) Nie neguję wiedzy lekarzy, jednak warto samej się podszkolić, żeby nie dać się wpuścić w maliny. W końcu lekarz, to też “tylko” człowiek.

    Staram się gotować codziennie, nie przejadać się i ruszać. Mam w planach dożyć setki, a połowę tego czasu jako osoba wolna finansowo :)

    Pozdrawiam ze szklaneczką własnego, wytrawnego, czerwonego wina bez dodatków chemicznych, po którym nie męczy zgaga, ani nie boli żołądek :)
    Małgorzata

  5. Jeszcze jeden “fajny” przykład kłamst serwowanych codziennie. Chodzi o karmienie niemowląt i małych dzieci mlekiem.

    Mleko (to naturalne z piersi) już przez Janusza Korczaka, czyli blisko 100 lat temu, było nazywane białą krwią. To dzięki unikalnemu składowi i obecności żywych komórek bakterii kwasu mlekowego oraz komórek odpornościowych. Taki skład mleka matki działa na organizm dziecka ochronnie, wzmacnia odporność, wzmacnia układ pokarmowy, chroni przed alergiami i wiele innych. Karmienie naturalne niemowląt i małych dzieci daje swego rodzaju posag zdrowotny dzieciom na przyszłość. Jeszcze tak niedawno w Europie dzeci 3-4 letnie były karmione piersią i nikt się temu nie dziwił. Parę lat temu, jak poszłam z Młodym do lekarza (rocznym wtedy), to usłyszałam pytanie od zdziwionej lekarki “a pani jeszcze karmi?” i do tej pory zastanawiam się, co było rzeczywistym powodem zdziwienia – czy to, że postąpiłam inaczej (sensowniej), niż przeciętna matka, czy może pani doktor miała marne pojęcie o fizjologii w tym temacie.

    Obecnie wszędobylskie reklamy nakłaniają do podawania niemowlętom sztucznego mleka już po 6-tym mies. życia. To mleko nie zawiera wielu cennych składników, a inne tylko imituje. Wmawianie matkom jakie świetne mleko produkuje firma X, czy firma Y jest takim kłamstwem. Granie na emocjach matek, że ma podawać dziecku “najlepsze” mleko, jest poniżej wszelkiej krytyki… aż mnie nosi, jak to słyszę. :( Prawda jest zupełnie inna.

    Za każdym razem zastanawiam się, o ilu rzeczach jeszcze nie wiem i daję się, zupełnie nie chcący, robić “w konia”. Warto się uczyć. Dla własnego dobra.

    1. Małgosiu, dzięki za kolejny doskonały przykład. Żaden naukowiec nie może zapewnić lepszego mleka niż to naturalne. Już nie mówiąc o tym, że mleka różnych matek mogą się nieco pomiędzy sobą różnić (czytaj: być lepiej potencjalnie dostosowane do potrzeb własnego maleństwa), a przecież mleka w proszku powstają wg jednej standardowej receptury. W języku angielskim na określenie mleka w proszku dla niemowląt używano kiedyś słowa “formula”, które teraz chyba brzmi zbyt mało reklamowo:-)

      Inna rzecz, na którą swego czasu zwrócił mi uwagę mój lekarz tradycyjnej medycyny chińskiej (TCM). Ludzie są jedynym gatunkiem na Ziemi pijącym mleko w fazie poza niemowlęcej, jako dorosłe nawet osobniki. A przecież mleko służy budowaniu kości na konkretnym etapie życia. Na dodatek – znów jako jedyni – pijemy mleko innych gatunków (krowy, kozy, owce, itp) To dość zastanawiające, prawda?

      1. Sławku serdecznie dziękuję Tobie za ten wpis oraz osobom prowadzącym dyskusję za pokazanie, że życie nie jest czarne, ani białe – a najważniejszy jest umiar.

        Co do mleka to przecież logiczne, że tylko i wyłącznie ludzie z wiadomych powodów są w stanie pozyskiwać mleko od innych gatunków. Zatem tylko my byliśmy w stanie włączyć je do naszej regularnej diety (oraz udomowionych przez nas zwierząt). Zobacz z jajkami – tylko te gatunki, które były w stanie je zdobyć np. posiadały szpony, mocne zęby/siekacze, potrafiły zabrać je z gniazda włączyły je do jadłospisu ;). Fakt dorosłe osobniki odmiennych gatunków nie piją mleka, ale to nie wiek, a właśnie zanik laktacji u matki jest wyznacznikiem “wejścia w dorosłość” i przejścia na pokarm stały. Gdyby mleko było szkodliwe dla dojrzałych osobników to koty, psy, ludzie itp. bez wyjątków powinny chorować po wypiciu mleka – mleko powinno działać jak trucizna. Zauważmy, że uczulenie, bądź brak tolerancji na składniki mleka występują tylko u ludzi, bądź udomowionych zwierząt – to jest co dopiero ciekawe, bo wynika, że jak zwykle nie sam naturalnie produkowany składnik, a jego spożywana ilość może prowadzić do chorób.
        Do tego z tym uprawianiem zdrowej żywności w dzisiejszych czasach to również bywa tak sobie. Przemysł oraz gospodarstwa domowe produkują olbrzymie ilość odpadów, które trafiają do gleby, a z niej do wody gruntowej itp. z których składniki pobierają rośliny. To, iż posadzimy pomidory parę km. od drogi nic nie da. Należałoby skupić się na unowocześnieniu kanalizacji, uświadamianiu że powinniśmy myć naczynia tylko naturalnymi składnikami, nie wylewać zawartości lekarstw/hormonalne np. antykoncepcji (moim zdaniem ona jest wysoce szkodliwa i powinni jej zakazać! Jeśli ktoś ma problemy z gospodarką hormonalną to jest sygnał, że nie jest zachowana równowaga w organizmie i zamiast brać specyfiki powinniśmy przejść na zdrowszy tryb życia, bądź przeczekać okres dojrzewania; jako forma antykoncepcji to jeszcze gorzej) do kanalizacji oraz pilnować, aby rolnictwo nie używało sztucznych i/lub szkodliwych nawozów/oprysków. Pozdrawiam.

        1. Paulina, dzięki za przypomnienie tego starego wpisu. Masz rację, umiar jest bardzo ważny we wszystkim:-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.