Refleksje z wakacji w Chinach

ada26Wczoraj wróciłem z trzytygodniowych wakacji w chińskich krajach i terytoriach. Odwiedziłem Hongkong, Makao, Tajwan i południowo-wschodni skrawek Chin w prowincjach Kanton i Kuangsi. Oprócz mocy wrażeń wakacyjnych mam też szereg spostrzeżeń natury nieruchomościowej, którymi chciałem się z Wami podzielić.

Jak wiecie Hongkong to bardzo mały “kraj” – parę wysepek i kawałek półwyspu – w którym chce mieszkać bardzo wiele osób.Hongkong słynie jako jedno z najgęściej zaludnionych miejsc na świecie (podobno gęściej jest tylko w Makao). Śmiejemy się czasem, że w najmniejszych kawalerkach, którymi zarządzamy, w Hongkongu mieszkałaby trzypokoleniowa rodzina. Nie ma się co dziwić – zakup mieszkania o powierzchni ok. 40 m kw to wydatek rzędu ok. 500 tys dolarów (amerykańskich, nie hongkongskich!), a więc ponad półtora miliona złotych. Mieszkanie stumetrowe kosztuje w przeliczeniu około 10 mln zł, a więc ok. 10 razy więcej niż w Warszawie. Oczywiście chodzi o mieszkania na obrzeżach (np. w dzielnicach New Territories czy East Kowloon), a nie w centrum.

Co ciekawe, najem, choć też drogi – ok. 5 razy drożej niż w Warszawie – jest relatywnie tańszy, co oczywiście przekłada się na niższe stopy zwrotu dla inwestorów. Wydaje się, że rynek nieruchomości działa tam podobnie jak w Londynie – relatywnie niskie stopy zwrotu z najmu (ok. 2%), są rekompensowane inwestorom przez stale, wyraźnie rosnące ceny nieruchomości.

Co ciekawe w wybranej na chybił-trafił ulotce biura nieruchomości, znajdowały się oferty domów za HKG 100-200 mln, czyli za ok. 50-100 mln zł…

Z rozmowy z taksówkarzem wynika, że większość osób w Hongkongu mieszka w wynajętych mieszkaniach. Niestety nie wiedział czy należą one głównie do indywidualnych właścicieli czy raczej do funduszy emerytalnych.

Tajwan, a konkretnie jego stolica Tajpei, nie uderza, jak Hongkong, widokiem osiedli złożonych z kilku – kilkunastu gęsto upakowanych koło siebie czterdziestopiętrowych bloków. Jest to bardziej kameralne miasto, wielkości mniej więcej Warszawy, choć chyba bardziej rozległe.

Dumą Tajpei jest do niedawna najwyższy budynek na świecie – Taipei 101, zdetronizowany przez Burj Khalifa w Dubaju. Było to dla mnie zaskoczeniem, bo Taipei 101 nie wygląda na tak wysoki jak np. Petronas Towers w Kuala Lumpur czy Sears Tower w Chicago. Ale liczby nie kłamią.

Nie byłbym sobą gdybym nie dodał, że w podziemiach Taipei 101 mieści się Din Tai Fung – ponoć najtańsza na świecie restauracja wyróżniona gwiazdką Michelin. Obiad na trzy osoby to koszt niewiele ponad 100 zł, zaś o smaku XiaoLongBao (rodzaju pierożków) z wieprzowiną i ikrą kraba można by pisać poematy…

W Chinach spędziliśmy dwa dni w Kantonie i kilka dni w Yangshuo. To więc trochę tak jakbym chciał formułować sądy o Europie zobaczywszy jedynie Warszawę i Zakopane – dość karkołomne zadanie. Miejcie to proszę na uwadze.

W Chinach uderza kilka rzeczy. Po pierwsze, wydaje się, że wszędzie toczy się budowa. Choć właściwie nie, nie” toczy się budowa”, tylko “porozpoczynano budowy”. A może to właściwie wyburzanie starych budynków? Czasem trudno powiedzieć. W każdym bądź razie ta część Chin,  którą widziałem wygląda jak plac budowy – niestety opuszczony. Jedynie gdzieniegdzie widać jakieś prace, i to niezależnie od tego czy budowany jest prywatny dom czy autostrada. Wygląda na to, że informacje o rosnącej bańce nieruchomościowej na rynku chińskim mogą być uzasadnione. Możliwe też, że rząd czy rządy lokalne przesadziły z inwestycjami infrastrukturalnymi i teraz ich nie kończą. Jest to niepokojące.

Druga refleksja – mało oryginalna – dotyczy liczby ludzi. Naprawdę widać, że w Chinach mieszka bardzo, bardzo dużo osób (ok. 1,3 miliarda). Właściwie nie zdarzyło się, by w zasięgu wzroku nie było domów. W Polsce, gdy jedziesz przez kraj pociągiem czy samochodem, mijasz wieś czy miasto, potem przez kilka – kilkanaście kilometrów jedziesz przez pola czy lasy, potem widzisz kolejną wieś. W Chinach mi się to nie zdarzyło – domy ciągną się niemal nieprzerwanie, a między nimi poutykane są pola czy sady. W zasadzie nie ma też szans, by być samemu. Choć w Polsce, by być fair, w Warszawie i w okolicach Zakopanego w wakacje też miałbym na to małe szanse.

Trzecia to skala miast. Kanton liczy sobie ok. 18 mln mieszkańców. Sama dzielnica Panyu, gdzie mieszkaliśmy, jest znacznie większa od Warszawy. Sąsiednie Shenzen to ok. 12 mln osób. Dodajmy jeszcze dwa-trzy okoliczne miasta i wyjdzie, że na terenie wielkości jednego województwa w Polsce mieszka więcej ludzi niż w całym naszym kraju!

Żałuję, że nie udało mi się porozmawiać z nikim o rynku nieruchomości mieszkaniowych. Niestety mało kto mówi tam po angielsku w stopniu pozwalającym na taką dyskusję. Nie potrafię też nic wydedukować z ogłoszeń po chińsku, jakie widziałem w agencji nieruchomości. A może któryś z Fridomiaków wie coś o tym rynku?

 

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

One Response

  1. W Chinach jest problem żeby ustalić w ogóle czy istnieje coś takiego jak prawo prywatnej własności, gdzieś czytałem że jest z tym spory problem, bo prawnie wszystko należy do państwa, a Chińczycy dostają nieruchomości tylko w taki quasi zarząd, pewnie coś jak w Polsce użytkowanie wieczyste. Ale to tylko tak czytałem piąte przez dziesiąte.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.