Jak trudno jest nauczyć się języka chińskiego?

Minął pierwszy tydzień mojej przygody z nauką języka chińskiego. A właściwie to mandaryńskiego. A właściwie to nawet nie wiem jakiego języka się uczę:-)

Jak się nazywa język, którego się uczę?

Już to pokazuje, że świat jest dość skomplikowany. W Chinach używa się od 7 do 13 regionalnych grup językowych (nie ma nawet jasności jak je grupować), które z kolei dzielą się na podgrupy. Łącznie to ponad 400 dialektów. W większości przypadków osoby posługujące się różnymi językami lub dialektami (stanowiącymi coś w rodzaju grupy języków, tak jak w Europie języki romańskie, choć może w Chinach nieco bardziej nawet zróżnicowane) nie potrafią się porozumieć. Nawet w obrębie tej samej prowincji.

Aby ułatwić komunikację, jeden z dawnych cesarzy Chin wprowadził standardowy język, bazujący na pekińskiej odmianie języka mandaryńskiego. I tego właśnie języka się uczę. Jak to powiedzieć po chińsku? Zależy. Język, którym posługuje się najwięcej Chińczyków to mandaryński – około 960 milionów ludzi (!!!) w Chinach, na Taiwanie oraz w Singapurze. W prowincji Guangdong, w Hong Kongu, Makau oraz w innych częściach świata, bardziej popularny jest język kantoński. Język Kraju Środka to “zhong wen”.   Albo “han yu” (Hanowie stanowią blisko 94% całej populacji Chin i to na ich języku bazuje “język standardowy”, który sam nazywany jest albo “pu tong hua” albo “hua yu” albo “guo yu”. Żeby obraz jeszcze bardziej skomplikować, dla singapurskich Chińczyków, ich własny język to “han yu”, czyli język przodków. Taka nazwa niekoniecznie zachęca małe dzieci do nauki, prawda?

Udało mi się Ciebie skonfundować? Jeśli tak, to teraz wiesz jak ja się czuję po ponad tygodniu nauki języka chińskiego.

Prosta gramatyka, prosta pisownia…

Na szczęście gramatyka języka chińskiego jest bardzo prosta. Nie ma rodzajów, odmian przez przypadki, czasów dla czasowników. Słowa się nie zmieniają w zależności od kontekstu. Zadając pytanie nie trzeba zmieniać szyku zdania. Dla Polaka, Niemca czy Litwina – prostota. Jednak coś za coś. Komplikacje stanowią pisownia oraz tonalność wymowy.

Jeden ze słowników wylicza 47.021 znaków pisowni, z czego ok 4500 występuje w codziennym użyciu. Podobno znajomość już 1.556 znaków pozwala zrozumieć 95% czytanego tekstu. Ja postanowiłem – póki co – nie uczyć się znaków chińskich, choć podobno jest to o wiele łatwiejsze niż mogłoby się wydawać. Istnieje około 214 bazowych znaków (tzw “radicals”), z czego 50 jest najbardziej popularnych. Reszta znaków powstaje z różnych kombinacji tych bazowych znaków. Zasady pisowni znaków cechują pewne reguły – kreski pionowe stawia się przed poziomymi; najpierw centralna kreska,  a potem dopiero te z lewej strony i później z prawej; kreski poziome przed pionowymi; najpierw górna część, potem dolna część znaku; itp. Brzmi dość skomplikowanie, ale na razie nie zawracam sobie tym głowy. Choć i tak kilka “radiclas” kuż mniej więcej rozpoznaję. Pisownię zostawiam sobie na deser.

Póki co, do zapisu dźwięków używamy zapisu “pin yin”, czyli literek wyglądających jak łacińskie. Występuje w nim 6 samogłosek (te same co w języku polskim + niemieckie u-umlaut) oraz 24 spółgłoski. Większość łatwa do wymówienia dla Polaków – choć nie powiem by mi się jeszcze nie zdarzały pomyłki. Za to inni cudzoziemcy walczą z dźwiękami typu c, ć, cz, dzi, dż, sz, itp

Ciekawostką jest to, że w zapisie “pinyin” nie ma dużych i małych liter. Nawet imiona, nazwy państw czy miast pisane są małymi literkami. Co pewnie ma sens, bo trudno by 47 tysięcy znaków dodatkowo miało swoje duże i małe wersje:-)

Tonalność

Większym wyzwaniem dla mnie jest tonalność. To samo słowo, tak samo pisane może znaczyć cztery-pięć różnych rzeczy w zależności od tonu wymowy – o zwykłych homonimach – występujących również w języku polskim – nie wspominając. Jakie to są tony?

Jest ton podstawowy – wysoki dźwięk na stałym poziomie. (aaaa). Jest ton rosnący – od niskiego dźwięku do najwyższego (AAaa) Jest ton falujący – od niskiego opadający do bardzo niskiego po to by za chwilę znów poszybować w górę (aAaa). Wreszcie ton ostro spadający w dół (a!). No i ton neutralny (po prostu a). Te zapisy w nawiasach to jedynie moja interpretacja:-). Tonacja dotyczy tylko samogłosek, czyli aaaa, AAaa, aAa, a!  oraz oooo, OOoo, oOo, o!, itd. Początkowo – przyznam – olewałem te tony. Wolałem się skupić na powiększaniu zasobu znanych mi słów oraz na zwiększaniu liczby skojarzeń i giętkości języka. Ale po tym jak się przekonałem, że nikt na ulicy nie rozumie tego co próbuję powiedzieć, mimo, że wiele razy powtarzam to samo słowo, zrozumiałem, że tonacja to jednak klucz:-) Po chińsku – nie idzie chyba mówić z “obcym akcentem”. Trzeba łapać melodię języka, a nie tylko same słówka i zdania.

Słowa często tworzone są z dwóch (lub więcej) znaków. Każdy znak ma własną tonację (a przy okazji coś znaczy samo w sobie). W związku z tym mamy około 20 kombinacji tonów. Ton pierwszy z pierwszym, Iszy z drugim, Iszy z trzecim, Iszy z czwartym i Iszy z neutralnym. Potem ton IIgi z pierwszym, z drugim, z trzecim, z czwartym, z neutralnym, itp, itd. Nauczycielka cały czas powtarza mi bym mówiąc, szerzej otwierał usta i operował całą tonacją, a nie tylko w jej zawężonym zakresie.

Co już powinienem umieć powiedzieć?

Dość już tej analizy języka. Od czasów podstawówki nie zajmowałem się gramatyką. Do tej pory uczyłem się języków obcych “na żywioł”, na ulicy, rozmawiając z jakąś moją przyjaciółką albo z własnym dedykowanym nauczycielem, a nie w grupie. Tu trafiłem do grupy, głównie z powodu kosztów. Nauka w Singapurze jest dość droga – godzina lekcji kosztuje ok SGD 70-80, czyli ponad 200-250 zł. Dwutygodniowy kurs (po 2 godziny dziennie) przez 5 dni w tygodniu, czyli razem 20 godzin kosztuje SGD 500, czyli SGD 25/godz (ok PLN 70). Postanowiłem zoptymalizować wysokość mojej finansowej inwestycji w poznanie języka chińskiego:-)

Co potrafię (teoretycznie) powiedzieć po pierwszym tygodniu nauki. Całkiem sporo, bo od razu, od pierwszej minuty kursu zaczęliśmy gadać. Każdego dnia przerabiamy jedną lekcję. Lekcja I: jak masz na imię? Na nazwisko? Skąd jesteś? Kiedy przyjechałeś do Singapuru? Jak ci się podoba Singapur? + liczebniki do 100. Lekcja II: czy już jadłeś? (rodzaj przywitania), dzień dobry, co słychać, jak się ma twoja żona?, a twoja dziewczyna? czy jesteś bardzo zajęty? chodźmy razem coś zjeść + dni tygodnia, następny tydzień, miniony tydzień, itp Lekcja III:  wejdźcie, usiądźcie, czego się napijecie, czy chesz cukru do kawy? mleka? jak było w USA? kiedy wróciliście do Singapuru? kiedy wracacie do Stanów? móglbyś? dokąd idziesz? następny/poprzedni, itp

Lekcja IV: dokąd idziesz na lunch (jedzenie w Singapurze jest bardzo ważne; byliśmy całą grupą w dobrej restauracji, w której pracuje siostra naszej nauczycielki), poczekaj na mnie, co do picia, co do jedzenia, na miejscu czy na wynos, ile kosztuje?,  6,50, 12,30, itp, ale drogo!, nie ma czegoś tanśzego?  Lekcja V: ile osób liczy twoja rodzina, gdzie mieszkają twoi rodzice, gdzie pracuje twój starszy brat (wiem jak się mówi starszy brat, młodszy, starsza siostra, młodsza, a nie wiem jak jest po prostu “brat” albo “siostra”:-), twoja starsza siostra pracuje czy studiuje, czy lubi swoją pracę.

To tak w skrócie. Jak widzicie dialogi są dość ogólno-ludzkie. Choć czasami styl rozmowy jest nieco chiński, o kolejności słów w zdaniu nie wspominając. Czasami struktura zdania bywa dość koślawa z punktu widzenia języka polskiego. Przykład? czy miałeś z nim umówione wcześniej spotkanie, po chińsku słowo-po słowie brzmi: ty (w formie grzecznościowej) mieć brak mieć z on wcześniej umówić się. Po prostu trzeba się nauczyć inaczej konstruować zdania, ale za to odpada cała złożoność konieczności dostosowywania końcówek słówek wzajemnie do siebie.  Powolutku zaczynam łapać ten szyk zdania.

Ciekawostka

Nauka języka obcego pomaga otwierać klapki w głowie, odkrywać schowki, o których istnieniu nie miało się wcześniej pojęcia. Już na pierwszej lekcji odkryłem, że w języku mandaryńskim używa się wielu różnych słów liczących rzeczy, czyli liczebników. Inaczej liczy się krzesła, inaczej stoły, inaczej ludzi, inaczej zwierzęta. Ile jest rodzajów tych “counter words” – zapytałem swojej nauczycielki, rodowitej Chinki. “Wiele” – odpowiedziała. Jak wiele? 20? 50? ponad 100? – dopytywałem. Obiecała sprawdzić w Google (amerykański Wielki Brat wie wszystko:-) i nazajutrz pokazała mi całą długą listę – jest ich chyba kilkaset !!! Pytałem czy to jest może tak, że prości ludzie używają kilkunastu liczebników, a ludzie bardziej wykształceni, posiadający większy zasób słów – większą liczbą. “Odwrotnie!” -odpowiedziała. To starsi ludzie znają prawidłowe liczebniki, których ona sama – osoba po studiach wyższych – nie zna.

Obawiam się zatem, że podobnie jak otaczająca nas rzeczywistość – język chiński podlega szybkiemu zubożeniu i spłyceniu. To smutne w przypadku języka, który jest używany ciągle od ponad 5000 lat. Cała masa aspektów kulturalnych już zniknęła pod wpływem Rewolucji Kulturalnej, a teraz pod wpływem smartfonów. Smutne. Do czego zmierzamy jako ludzkość? Czy w przyszłości, do komunikowania się wystarczy nam jedynie parę dźwięków (nieuchronnie tylko w języku angielskim), tak jak ptakom czy innym zwierzętom?

Ile jest rodzajów liczebników w języku polskim?

Weżmy dla przykładu cyfrę dwa. W rodzaju męskim to dwa, żeńskim – dwie, liczbie mnogiej – dwoje, itp. Może też być drugi, druga, drudzy, drugie, podwójne, itp. Ale może to też być “wtorek” albo … “luty”. Jajka kiedyś liczyło się tuzinami i kopami. A węgiel – metrami. Mam nadzieję, że jasno nazwałem to co mam na myśli. Czy pomożecie mi, nam sobie przypomnieć jakie jeszcze inne rodzaje liczebników funkcjonowały/funkcjonują w naszym pięknym języku? Będę wdzięczny.

Szkoła, koszty, kto się uczy w mojej grupie, jak wyglądają tutejsze biblioteki….

… o tym wszystkim, przy innej okazji, no chyba, że ktoś ma jakieś konkretne pytania:-) Wracam do swoich słówek i tonacji:-)))  Podoba mi się to wyzwanie! Bardzo się cieszę, że jakiś czas temu postanowiłem właśnie w taki sposób spędzić jedną ze swoich zim w tropikach. Jest suuuuper!!!

Jak trudno jest się nauczyć języka chińskiego?

Podobno wystarczy 100 godzin intensywnej nauki by w miarę opanować podstawy mowy. W pierwszym tygodniu poświęciłem temu językowi dokładnie 27 godzin. 14 godzin w klasie i kolejne 13 godzin w domu lub w bibliotece odsłuchując nagrań z CD. To by oznaczało, że jestem w 1/4 drogi. Nie nabrałem jeszcze płynności, ludzie na ulicy mnie nie rozumieją (pewnie wynika to nie tylko z mojej wadliwej tonacji, ale też z ich zaskoczenia – niewielu cudzoziemców próbuje nauki mandaryńskiego), nawet podstawowe słówka jeszcze mi się mylą, jeszcze nie udaje mi się wychwycić choćby pojedynczych słówek z rozmów słyszanych w metrze, ale mimo to czuję, że rzeczywiście mogę być w 1/5 lub nawet 1/4 drogi do podstawowego porozumiewania się.

Do tego by móc opowiedzieć – po chińsku –  o wolności finansowej, o źródłach pasywnej gotówki oraz o inwestowaniu w nieruchomości na wynajem, droga jeszcze bardzo daleka. Do tego by to napisać korzystając z chińskich znaków pewnie nigdy nie dojdę. Nie mam nawet – póki co – takich aspiracji.

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

5 Responses

  1. Sławek,
    Odnośnie liczebników w języku polskim przychodzą mi do głowy tylko dwie rzeczy – mało kto używa dzisiaj formy “po wtóre” (w sumie nie jestem pewien czy jest to forma liczebnika). Niegdyś też częściej używało się form łacińskich – primo, secundo, tertio, … To oczywiście nie są polskie liczebniki, ale były używane w polszczyźnie wzbogacając ją. Dzisiaj już niemal zapomniane (choć funkcjonuje jeszcze żartobliwe, gomułkowskie “Po pierwsze primo” :))

    A z innej beczki – czy nie zastanowiło Cię, że nigdzie na świecie nie ma innego niż “nasz” systemu mierzenia czasu. A przynajmniej nie słyszałem o takowym. Byłem tu i ówdzie, ale nie spotkałem się z systemem innym niż sekundy, minuty i godziny. Doba jest oczywiście pojęciem astronomicznym, ale podział jej na 24, a potem na 60 części jest już umowny. Wikipedia wskazuje na pochodzenie tego systemu już ze starożytności i wywodzi go od podziału dnia na 12 części odpowiadających 12 kościom na czterech palcach ręki człowieka (po 3 kości na każdym z czterech palców poza kciukiem). Stoi to w kontrze do systemów mierzenia odległości czy wagi, których jest i było wiele. Ciekawe dlaczego. Ciekawe też kto pierwszy wprowadził taki system i jak się on rozprzestrzenił, a także czy istniały inne, konkurencyjne systemy miar czasu. W Wikipedii (ciekawa strona: https://pl.wikipedia.org/wiki/Pozauk%C5%82adowe_jednostki_miary) znalazłem tylko te wywodzące się od czasu, jaki zajmuje zmówienie modlitwy (“zdrowaśka”).

    1. Artur, o tym jak bardzo zostaliśmy zniewoleni poprzez wynalazek i zainstalowanie zegara kościelnego w każdej wiosce i miasteczku bardzo ciekawie pisze Tom Hodgkinson w swojej książce “Jak być wolnym?” Jej recenzję zamieściłem na fridomii dobrych kilka lat temu. Oto link: http://fridomia.pl/2011/10/11/jak-byc-wolnym/.

      Rzeczywiście dziś chyba w całym świecie obowiązuje ten sam podział na 24-godzinne dni i 60 minutowe godziny. Pewne różnice pojawiają się w liczeniu większych jednostek czasu – wg różnych kalendarzy mamy różne lata (muzułmanie, Etiopia), kiedy indziej obchodzimy Nowy Rok (chiny za chwilę, Rosja 10 dni temu), w Etiopii mają 13 miesięcy (12 po 30 dni i 13-sty mający albo 5 albo 6 dni). W języku swahili trochę inaczej nazywa się godziny. Za pierwszą godzinę dnia uznaje się europejską godzinę 7. rano. Druga to ósma, trzecia – dziewiąta itd W Chinach z kolei doba podzielona jest na 12 2-godzinnych odcinków (wczesny ranek, rano, wczesne przedpołudnie, późne przedpołudnie, itd co nieco utrudnia mi naukę języka mandaryńskiego. Ciekawe też, że w całych rozległych przecież Chinach, obowiązuje ta sama pekińska strefa czasowa. Pytałem mojej nauczycielki o to o której godzinie dzieci w zachodnich prowincjach China zaczynają szkołę, ale nie potrafiła odpowiedzieć.

      Ale rzeczywiście, to wszystko to drobne szczególiki, potwierdzające regułę.

      Jedyne istotne odstępstwo jakie znam, to afrykańska koncepcja czasu. Czas nie jest chronologiczną linią, która przesuwa się z każdą wybitą sekundą, minutą i godziną. Czymś zewnętrznym, co człowiekowi ucieka. To pewien zasób, który tworzony jest przez człowieka. Europejczycy widząc Afrykańczyka siedzącego pod drzewem i rozmawiającego z kolegą pomstowali na marnotrawienie czasu. Afrykańczycy tego nie rozumieli. “My nie marnujemy czasu, my go tworzymy!”.

      Jak można tworzyć czas? Czy ktokolwiek z Was pamięta (bez zaglądania do kalendarzyka) co robił o godz 15:30 dnia 15 października 2010 roku? Jestem pewien, że jeśli nie wybrałem daty Twoich urodzin, to nie masz bladego pojęcia. Natomiast być może pamiętasz (i pamiętać będziesz do końca życia) spotkanie, którego tego dnia miałaś z dawno nie widzianą koleżanką z podstawówki. Siedząc w kawiarni i paplając właśnie tworzyłyście (a nie marnowałyście) czas. Gdybyś tego dnia o tej porze siedziała w biurze przed komputerem i bardzo produktywnie produkowała jakiś kolejny raport, to byś tego dzisiaj nie pamiętała. I to jest właśnie różnica pomiędzy tworzeniem czasu, a marnowaniem go.

      A co do samego mierzenia czasu w Afryce, było to bardzo podobne do podejścia w Polsce przed zegarami na kościelnych wieżach. Dekady odmierzały susze, powodzie, inne duże wydarzenia; rok odmierzały pory siania i pory zbiorów, pory roku; dnie – wschody i zachody słońca. Czas był dyktowany przez naturę, a nie przez … kalendarze i zegarki:-)

      Dziś pewnym ideałem jest dla mnie – korzystanie z kalendarza i zegarka gdy mam samolot do złapania i korzystanie z natury w całej reszcie życia. Odkąd przeszedłem na emeryturę nie dzielę swojego tygodnia na dni robocze i weekendy (to wynalazek – jak by to powiedział Tom Hodgson – kapitalistów). Dziś dzielę swój czas na lato w Europie i zimę w tropikach. Istnieją inne niż powszechnie przyjęte koncepcje czasu:-)

  2. Dopiero po prawie dwóch tygodniach nauki, dotarło do mnie, że w języku chińskim nie funkcjonują słowa “tak” lub “nie”, które poznajemy w każdym europejskim języku. Nie oznacza to jednak, że wszystko polega na niedopowiedzeniach. W języku mandaryńskim “tak i nie” przyjmują po prostu różne formy. W języku polskim, na pytania typu: “czy masz zegarek?”, czy mówisz po angielsku, czy możesz mi powiedzieć, itp odpowiadamy “tak” lub “nie”. W języku mandaryńskim odpowiada się: “mam /nie mam” albo “mówię/nie mówię” oraz “mogę/nie mogę”.

    Ile jest zatem wersji słowa “tak” w języku mandaryńskim? Pewnie tyle co czasowników:-) Muszę pamiętać by zapytać dziś o to moją nauczycielkę:-)

  3. Witam :)

    Czytam tego bloga, bo przymierzam się powoli do kupna gotówką jakiegoś mieszkania i zbieram odwagę i wiedzę – a jest jej tutaj sporo. Prawdopodobnie poboję się jeszcze kilka tygodni i w końcu skontaktuję się z Mzuri :)

    Ale do tematu:

    Bardzo, ale to bardzo polecam przy nauce języka “metodę” z :

    welcome.fluent-forever.com

    Słyszałem że właśnie kurs chińskiego (wymowy) jest bardzo dobry i niesamowicie pomocny. Polecam również dlatego, bo twórca jest śpiewakiem, a kto jak kto, ale oni muszą mieć dobrą wymowę podczas śpiewania oper w różnych językach. Ja sam używając programu Anki i tej metody pokonałem w końcu niechęć do nauki niemieckiego i zrobiłem w nim duże postępy.

    Pozdrawiam!

    1. Karol, dzięki za polecenie tej metody. Z pewnością ją wypróbuję w czasie “ferii” z okazji Chińskiego Nowego Roku:-)

      Odwagi ws inwestowania. To wcale nie straszne, a bywa wręcz nawet przyjemne dla inwestora. Zwłaszcza jeśli prawie wszystko za niego zrobi Mzuri:-). Wystarczy byś się skupił na tym, aby jak najwięcej zarabiać w swoim zawodzie/branży. Mzuri zajmie się resztą:-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.