Kejs pewnej zadłużonej Krakowianki

Ostatnio korespondowałem z pewną Krakowianką, samotną matką, nieco zadłużoną. Obiecałem Jej, że oprócz moich porad, zamieszczę też Jej kejs’a na fridomii by mogła otrzymać porady również od Was. Wiem, że możemy liczyć na Wasze opinie, porady, słowa zachęty, pomysły.  Co wiele głów, to nie jedna:-)  Oto treść dwóch maili od owej Krakowianki (dane osobowe pominę by chronić Jej prywatność).
Mail pierwszy:

Szukam sposobu na moją ucieczkę z zaklętego kręgu i jestem naprawdę super zdeterminowana, żeby zrobić zmianę.
Jest dokładnie tak, jak w książce Roberta: mam dyplom uczelni, mam zawód. Jestem marketingowcem, pracowałam w dużych spółkach, agencji PR, czołowych mediach. I co z tego? :)

Czego w książce Roberta nie ma – jestem samotną matką. I to co w książkach napisane jest: jestem HIPER uzależniona od pracodawców.
Teraz będzie ta smutna część, skrótowo: Kiedyś miałam dobrą, stabilną pracę. Moja wypłata była wystarczająca. Szału nie było, ale jestem w pracy dobra, zawsze osiągam zamierzony efekt a nawet staram się oczko więcej – doceniali mnie. Jak na Kraków i jak na kobietę miałam nieprzeciętne zarobki.

Mieszkałam w starej kamienicy.
Spod ziemi znalazł się właściciel.
Dostałam eksmisję.

Inne opcje mieszkaniowe, odwołania, stare dokumenty przydzielające mieszkanie – zawiodły.
Miałam opcję wynajmowania z 2 dzieci mieszkania. Cena najmu choćby 40 mkw była o 200 zł różna od ceny raty kredytu na własne 53 mkw z 2 arowym ogródkiem i garażem. Wzięłam mieszkanie na kredyt.

Kredyt wzięłam jedyny, jaki mogłam dostać.
Szukałam mojego domu chyba ze 2 lata. W końcu znalazłam: mieszkanie z rynku wtórnego, za dobre (wtedy) pieniądze.
W dobrej lokalizacji. Jasne, ustawne, przestronne.

Jakiś czas było spokojnie, chociaż od razu w pierwszym miesiącu po podpisaniu umowy kredyt dał mi w kość: ostro zmieniły się kursy walut.
Mimo, że jestem sama z dziećmi, to ponieważ w pracy było OK, to może nie było fajerwerków, może czasem było nawet trudno, ale potrafiłam ogarnąć dobrze finanse i spokojnie radziłam sobie. Z zaoszczędzonych pieniędzy wymieniłam okna z lat 70tych, PCV z podłogi, zrobiłam gruntowny remont łazienki, … jakoś to szło, do czasu, aż w mojej firmie nastała ‘nowa strategia’. Skracając: zredukowali cały dział marketingu, w tym mnie.

I szybko się okazało, że ponieważ kredyt jest walutowy, moje mieszkanie zamiast mnie uskrzydlać, chce mnie zabić.

Myślę, że ta historia jest poniekąd banalna i nie chcę – chyba, że będzie potrzeba jakiegoś większego uzewnętrzniania – się tu dalej rozwodzić.

Idąc dalej – w krytycznym momencie uciekłam do rodziców. Moje mieszkanie było wtedy wynajęte, w stanie takim w jakim je na tamtą chwilę ogarnięte miałam – przed najmem odmalowałam ściany, żeby ktoś, kto wejdzie miał świeżo. Sprawdziło się, szukałam najemcy przez miesiąc.
Gdy pierwsi najemcy wyjechali z Polski po pół roku, nowy lokator znalazł się dosłownie w kilka dni.

Mieszkanie ma garaż, do którego wchodzi się z poziomu ziemi. W okolicy bardzo wiele garaży zostało zaadaptowanych na lokale użytkowe i albo właściciele mają tam jakąś własną działalność, albo oddają to na powierzchnie biurowe, handlowe, usługowe pod wynajem.
Zaczęłam robić papiery, żeby uzyskać zgodę na zmianę garażu na obiekt usługowo-handlowy. Ugrzęzłam, bo mimo, że wynajęłam mieszkanie i to szybko i za niezłe pieniądze – nadal najem szedł ‘pod wodą’. Pracy nie miałam, kasa się skończyła.

Wróciłam do pracy, choć jak do tej pory już od 2 lat nie znalazłam już takiej, która daje mi poczucie spokoju i zacyznam się przyzwyczajać do myśli, że tak to właśnie może już zostać.

Wiem, że głupio, ale znów: opcji B nie było, więc z pierwszą wypłatą wróciłam do mojego mieszkania. Znowu: wynajęcie dla mnie i dzieci mieszkania z 2 pokojami w podobnej dzielnicy wynosiłoby (z czynszem do spółdzielni) bardzo podobne lub te same pieniądze – wolałam wrócić do siebie. przynajmniej dbam o mieszkanie znacznie bardziej niż najemcy.

Ale czuję pętlę na szyi cały czas. Teraz znów jakieś ruchy tektoniczne idą w pracy i WIEM, że muszę ustalić jakiś stabilny, długofalowy plan, przeszeregować wszystko i ustawić mechanizm od nowa, zanim wszystko jak domek z kart się zawali.

Szukam wyjścia z tej sytuacji.  Wiem, że to wyzwanie, ale nie godzę się z myślą, że niemal 10 lat mojej ciężkiej pracy i wyrzeczeń pójdzie ot, tak – w ręce banku a ja z dziećmi wyląduję na ulicy. Wiem, że istnieje sposób, żeby poprzestawiać klocki. Szukam inspiracji, pomysłu, informacji, żeby go odnaleźć :)

Szukając drogi wyjścia – kogoś, kto ma więcej wiedzy i umiejętności finansowych i nieruchomościowych niż ja – czyli kogoś, kto skutecznie zmienił swoje życie trafilam na Pańską historię w ‘Bogatym Ojcu’ a potem na Pana stronę.
Dalej już Pan wie – napisałam, w nadziei, że może coś dobrego się wydarzy.

Wydarzyła się już co najmniej jedna dobra rzecz: wiem, że Pan istnieje :) To już coś.

Najważniejsza sprawa, to zmienić parytety – sprawić, żeby moje skądinąd naprawdę miłe i przyjemne mieszkanie zaczęło choć trochę ze mną współpracować :) Jak mogę to osiągnąć?
—————————

I tu treść kolejnego maila odpowiadającego na moje porady:
Dobrze – zgadzam się na publikację ‘kejsa’, jeśli przed opublikowaniem będę mogła zobaczyć historię i oczywiście bez żadnych danych. To będzie dobrze generowało ruch, jeśli się dobrze napisze :)


w PL jest około miliona osób, które wzięły kredyty walutowe, w chwili obecnej nie pozwalające np. na sprzedaż mieszkania, bo zwyczajnie nie ma to sensu: kwota kredytu została zdublowana w porównaniu do ceny mieszkania. Mogę sprzedać, ale i tak zostaję w punkcie startu, czyli z długiem jak na wejściu.
Boom frankowy przypadał gdy CHF stał ok. 2 pln, obecnie jest to jak wiadomo 4.
Jestem po 7 latach spłaty winna więcej niż na początku tej zabawy i mowy nie ma o sprzedaży, a wysokość raty jest trudna do zniesnia. To jest kejs dla zaawansowanych :)

Co do nadpłacenia raty – nie takie to dla mnie proste z ww. powodów.
Naturalnie – szukam nowych pomysłów/ źródeł finansowania, wyjść i rozwiązań. Póki co bez spektakularnego sukcesu.
Okres kredytowania to 25 lat. I tak mnie złość ciśnie, ze w tym czasie zarobią na mnie tyle, że kupiłabym za to kolejne (niewielkie, ale i nie całkiem małe) mieszkanie. Rata jest równa niezłej wypłacie za całkiem niezłą pracę w Krakowie, bo to ok 700 CHF z małym plusem.

Ciężko to z jednej wypłaty płacić bieżąco, nie mówiąc o nadpłacaniu. Alimentów nie liczymy, bo w PL jest z tym kiepsko i moja sytuacja jest tu standardowa – jestem sama na placu boju.

“Nadpłatę’ raty wg. mojej umowy kredytowej bank przewidział, że mogę zrobic jedynie raz w roku (co nie przeszkadza naturalnie gromadzić na tym koncie jakieś większe środki przez ten rok, gdyby się udało), ale uprzednio trzeba na miesiąc przed terminem zgłosić tę chęć w banku. Data możliwej ‘nadpłaty’ jest w każdym roku precyzyjnie określona.

Teraz realia uśrednione: minimalne wynagrodzenie wg. GUS, do którego ustawiają się pracodawcy to 1350 pln
Wypłata dla kobiety w mojej sytuacji w moim mieście: 2500 to już nieźle. 3500 szczyt marzeń.
Pewnie są i tacy, którzy zarabiają po X dziesiąc tysięcy. Chętnie usłyszę, co zrobić inaczej, żeby się wśród nich znaleźć :)

Nie mając stabilnego etatu i w każdym miesiącu składając budżet z małych pojedynczych kawałków na ten moment myślę raczej nad tym, komu mogę skutecznie i nie tanio wynająć to mieszkanie i jaki powinno ono mieć standard, żeby chociaż samo siebie ogarniało, nie mówiąc – generowało dochód. Mieszkanie ma garaż i ten garaż też może przynosić mniej więcej jedną ratę rocznie.

Jak mówię – z pracą jest labilnie. Mam wykształcenie i doswiadczenie, ale mieszkam w mieście pełnym studentów, którzy w marketingu robią wszystko i niemal (lub na stażu to całkiem) za darmo.
Na marketingu, tak jak na piłce i medycynie każdy w PL się jak wiadomo zna.
Nie czuję się więc komfortowo do końca zawodowo, finansowo tym bardziej.
Ostatni czas dowodzi, że na rynku pracy jakość usługi nie wypiera ceny :/
Dostałam propozycję pisania firmowego bloga dla spółki technologicznej, szóstej jak o sobie mówi – na świecie. Cena za 1 tekst, któremu trzeba poświęcić jakieś 2-3 godziny to 10 PLN.

Plusem jest, że zarządzam własnym czasem pracując jako freelancer.
Umiem pisać i robię to dobrze, znalazłam wydawnictwo, które jesli bierze temat, płaci realistycznie.
Jak chodzi o przeliczenie pieniądze i czas znacznie lepiej niż etat wychodzi stawka za pisanie.
Szukam stale możliwości poszerzania rynku zbytu.
Z dziećmi i rodzicami i opieką – tu nie ma szans, można rozważyć nianię, ich fizycznie dla mnie dostępnych nie ma.
Pomaga mi Ojciec, finansowo. Jego wkład to mniej więcej 1/7 raty. Więcej nie da rady.

Chętnie sprawdzę, jakie opcje inni by brali pod uwagę.
Ja rozważam, czy nie lepiej byłoby mi zmienić lokum i oddać to w inne ręce (najem) niż za komfort mieszkania na własnym płacić co miesiąc 3 tys pln plus rachunki.  To przestaje mieć sens, jestem na mega krótkim sznurku a chyba nie o to mi szło :)

Zabieram się do przeczesywania bloga.

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

85 Responses

  1. Trochę za mało danych. żeby konkretnie rozważać możliwości rynku wynajmu w Krakowie. Samo stwierdzenie że miejsce jest w ‘dobrej lokalizacji’ to trochę za mało.

    Samemu wynajmując jedno mieszkanie w Krk, zdaje sobie sprawę z 2 elementów, z czego o jednym autorka już wspomniała – są to studenci. Miasto jest nimi przepełnione, i co roku okolice sierpnia a zwłaszcza wrzesień to złote żniwa dla właścicieli mieszkań. Nie mam pojęcia jak duże jest mieszkanie, natomiast np. wynajęcie mieszkania 2 pokojowego, ok 50m, w centrum lub okolicach uczelni to ok 2 tys. pln (+ czynsz i media). Jeśli mieszkanie jest większe i autorka chciałaby wynajmować je na pokoje – to wynajem pokoju, pod koniec września gdy ludzie szukają miejsca na gwałt, to ok 1000 pln. Teoretycznie, na 3 pokojowym mieszkaniu, wyczekując odpowiedniego momentu we wrześniu, można byłoby zarobić kwotę równą racie.
    Wiadomo, że po tym okresie, ceny spadają o 30-40%.

    Druga sprawa – jeśli mieszkanie jest w naprawdę dobrej lokalizacji, to można rozważyć wynajem dla turystów, w kwotach znacznie przekraczających stawki rynkowe. Tutaj należałoby zrobić aktualny research rynku, zdawać sobie sprawę z problemów związanych z sezonowością takiego rozwiązania – ale moze warte jest ono rozważenia.

    1. 53 mkw, piwnica w której jest pralka i możliwy garaż. Lokalizacja w pobliżu Miasteczka Akademickiego AGH, Akademii Pedagogicznej, Uniwersytetu Rolniczego. Obok biurowce GTC Galileo, Newton, Edison, Pascal, gdzie mieści się dużo firm.
      Blisko wylotu na autostradę. Blisko terenów rekreacyjnych i zielonych – Błonia, wały Rudawy (tereny biegowe i spacerowe). Doskonała komunikacja miejska tramwajami (5 linii) i autobusami (kilkanaście linii)
      Nie wiem, co jeszcze mogłoby być przydatne?

      1. Jeszcze dobrze byłoby wiedzieć ile mieszkanie ma pokoi, ale stawiałbym na 2, bo to raczej standardowy układ przy takim metrażu.

        Jeśli tak, to tak jak pisałem – wynajęcie tego mieszkania za 2000 + opłaty jest możliwe, ja właśnie taki model zrealizowałem. W mieszkaniu mam 4 osoby, z opłatami płacą jakieś 700 pln per osoba.
        Sądzę że dałoby się podbić cene jeszcze o jakies 200 pln, i w drugiej połowie września, gdy mieszkania na rynku się kończą, znalazłabyś najemców. Pytaniem otwartym pozostaje czy przy takiej cenie wynajmu chcieliby oni przedłużać umowe po roku, albo nie spróbowaliby uciec w przed upływem 12 miesięcy, zostawiając Cię z pustostanem. Kwestia dobrego castingu.

        Mieszkanie jest z rynku wtornego, więc bezproblemowo mogłabyś zastosować indywidualną stawke amortyzacji i podatku nie płacić wcale. Oczywiście, musiałabyś też wziąć pod uwagę że raz na kilka lat mieszkanie trzeba będzie odświeżyć.

        Pralke przenioslbym do mieszkania i spróbował wynająć piwnicę. Studenci jej nie potrzebują, a może jakiś sąsiad potrzebuje miejsca na graty, i za jakieś 50 pln byłby skłonny piwnice wypozyczyć.

        Co do nowego mieszkania – na Twoim miejscu wystawiłbym mieszkanie dla studentów we wrześniu i przeniósł się na miesiąc-półtora do rodzicow, do czasu aż ceny najmu spadną. Dopiero potem poszukałbym czegoś w okolicy mniej studenckiej: może być Prądnik (choć tu w sumie UR), Azory, cokolwiek gdzie własciciel nie będzie chciał się Ciebie pozbyć po roku by wynająć drożej studentom.

        Garaż – nie wiem na jakich zasad funkcjonuje, ale spróbowałbym go wynająć komuś za 100-150 pln. Albo jakiemuś mieszkańcowi, albo nawet – komuś dojeżdżającymu do pracy w biurowcach przy Armii Krajowej (nie pamiętam czy jest tam teraz strefa, jeśli tak – to dla office-planktonu wygodniej jest zaparkowac na stalym, zarezerwowanym dla niego miejscu, niż bić się w korpo o miejsce w parkingu podziemnym.

        Plan minimum zysków z mieszkania: 2000 pln. Plan maksimum: ok 2400 pln.

        Jeśli do tego udałoby Ci się renegocjować z bankiem długość okresu spłaty i przedłużyć go o kilka lat, jest szansa na obniżenie raty do kwoty która byłaby pokrywana przez wynajmujących, w modelu idealnym – może nawet udałoby Ci się zdobyć 100-200 pln ponad koszta, w celu zabezpieczenia sie na wypadek awarii/pustostanów.

        1. Ja wynajmuję moje dwie piwnice po 150 zł/m-c za jedną. Skoro mówicie, że jest możliwość wynajęcia garażu jako miejsce parkingowe, wówczas można wynająć go dwa razy – 08:00-16:00 dla pracownika firmy 16:00-08:00 dla mieszkańca, kwestia godzin i kwoty do ustalenia – spotkałem się już z takim rozwiązaniem w praktyce :) Najem mieszkania na doby może dać wyższą stopę zwrotu i możesz je mieć wtedy dla siebie na kilka dni w miesiącu (żeby odpocząć od rodziców)

        2. @Szymoni @ Prezesik – dzięki, dzięki serdeczne!

          Moje mieszkanie ma 3 pomieszczenia – mniej więcej 13 czy 15 mkw pokój ‘dzienny’ z rozkładaną sofą i aneksem kuchennym i 2 niezależne sypialnie po 12 mkw każda.

          O piwnicy nie pomyślałam w życiu nigdy :)

          O garażu myślałam, wynajmował się za 250 pln/mc (ma 20 mkw) ale nigdy nie w systemie ‘wahadłowym’ , raczej osobom pracującym za granicą podczas nieobecności/wyjazdów.
          Trzeba będzie wrócić do tego planu.
          Dzięki!

  2. Trudna sprawa i nie chciałbym być “Wujem Dobra Rada”. Może rozważyć następujące opcje:
    1. Wydłużenie okresu kredytu – tak, aby najem pokrywał w całości ratę. Nie wiem, czy to możliwe.
    2. Ogłoszenie upadłości konsumenckiej, wtedy – o ile dobrze rozumiem zasady tej upadłości – zniknie i mieszkanie, i dług. I to by było dobre, bo mieszkanie z długiem o wartości większej od niego ma wartość ujemną. Później można wynająć mieszkanie i płacić tylko rynkową stawkę najmu, za mieszkanie tej wielkości. Ale nie znam szczegółów mechanizmu upadłości komsumenckiej. Na pewno warto to zbadać.

  3. Mam pytanie dodatkowe na wstępie – ile wynosi rata kredytu za to mieszkanie? Wśród moich znajomych frankowiczów ich raty kredytu pomimo wzrostu kursu franka nie poszły jakoś bardzo do góry m.in. z powodu niskich stóp %, oszczędzają na samodzielnym kupowaniu waluty i polowaniu na możliwie niskie kursy w kantorach internetowych, pomogło również zwalczanie nieuczciwego spread’u itd. Oczywiście jednorazowa spłata kredytu w chwili obecnej jest często bez sensu i niemożliwa, ale zwykle ludzie nie narzekają (póki co) na samą wysokość raty. Ty piszesz, że u Ciebie bardzo wzrosła sama rata kredytu. Sprawdziłaś, czy wszystko się zgadza, czy bank nie stosuje dziwnych praktyk, co zrobiłaś żeby obniżyć raty (np. samodzielne kupowanie franków, powalczenie ze spreadem, zażądanie obniżenia % stosownie do stóp)?

    1. Robert, jest jeszcze taka możliwość, że marża z umowy kredytowej była objęta promocją, tzn. dopóki np. comiesięczne wpływy na rachunek wynoszą zadeklarowane X tys. zł, to marża wynosi y bps. Jeśli wpływy spadną poniżej zadeklarowanego poziomu to marża rośnie do z bps.
      I tu może być kolejne rozróżnienie w zależności od banku – niepromocyjny poziom marży obowiązuje do końca okresu kredytowania lub wraca do promocyjnego z chwilą przywrócenia wpływów do zadeklarowanego poziomu.

      Wszystko zazwyczaj jest wpisane czarno na białym w umowie, ale jako ludzie mamy naturalną tendencję do nadmiernie optymistycznego patrzenia w przyszłość i zakładamy raczej, że przyszłe zarobki będą rosły.

      1. Dzięki bardzo za kolejną cenną uwagę. Nie przypominam sobie takich zapisów ani fluktuacji. Dostaję harmonogram i się go trzymam. Ale sprawdzę dokładnie, czy w umowie istnieje taki zapis. Dzięki, że zwróciłeś mi na to uwagę.

    2. ile wynosi rata? dużo, bo lekko ponad 700 CHF.
      W porównaniu do symulacji z chwili, gdy kredyt był udzielany, poszła w górę o tysiąc pln,, czyli o 1/3.. Czy to dużo czy mało w odniesieniu do Nieskończoności kosmosu, nie mnie oceniać. Dla mnie w skali miesięcznego budżetu – dużo.
      Oczywiście, aneks walutowy do umowy mam, też zaoszczędziłam na tym trochę, że od kiedy tylko mogę, sama wymieniam walutę i zamiast płacić złotówkami, oddaję franki.
      Ja narzekam, bo mam jedną pensję i ratę w wysokości ponad 700 CHF, to dla mnie dużo.
      Bank jest raczej OK, ale sprawdzę.

      1. Płacisz ratę 700 franków miesięcznie, a więc aż 2.800 zł? A na jaką kwotę był wzięty kredyt, chyba na jakąś astronomiczną? Nie znam nikogo kto miałby aż 700 franków raty.

        1. Robert, ja znam takich co mają – niestety – jeszcze wyższe raty. Jeden z moich znajomych spłaca aż CHF 2000 miesięcznie (ok 100-metrowe M w nowym budynku w W-wie), a były kolega ze studiów spłaca aż PLN 11 tyś miesięcznie (dom marzeń). I co gorsze, jakiś rok temu stracił pracę. Przykra sprawa.

        2. Robert –
          tak, płacę lekko ponad 700. Kwota przeciętna: 350 tys.
          To nie jest ‘dom marzeń’ – to po prostu ustawne 53 mkw dla matki z dziećmi (i psem).

          Nie czas płakać nad rozlanym mlekiem – czas wymyślić, jak efektywnie wynająć to mieszkanie, biorąc pod uwagę jego plusy, żeby było bezpieczne.

          Ja jakoś te osiemnaście lat spędzę, czas szybko mija.
          Może np. w podróży dookoła świata?
          ;)

        3. Ja widzę tutaj największy problem w tym, co pisał Sławek w nowym poście – nadmierny konsumpcjonizm, taki trochę na pokaz, dla prestiżu, żeby ludzie nas dobrze oceniali (jako bogatych), kupujemy rzeczy na które nas nie stać – na kredyt – i potem są z tego same problemy…

          Odbiegam trochę od tematu i dobrych rad dla Krakowianki, ale jest to dobra przestroga dla nas wszystkich.

          Kupiłaś na kredyt frankowy mieszkanie za 350.000 zł. Przyznasz sama, że jest to duża kwota pieniędzy. Przypuszczam, że mieszkanie położone w nieco “gorszej” dzielnicy i nieco mniejsze, mogłaś spokojnie wtedy znaleźć za 150.000 zł. I Twój problem nie wynosiłby obecnie 700 CHF (2.800 zł), tylko np. 200 CHF (800 zł). Jest różnica?

          Kupiłaś po prostu bardzo drogie mieszkanie i co dla mnie dziwne wcale nie jakieś wielkie, ledwo 53 metry i dwa pokoje aż za 350.000 zł? To było po prostu zaszalenie i to jest źródło kłopotów.

  4. No a poza tym w planach jest ustawa frankowa, która może w tym przypadku pomóc. Więc przede wszystkim warto poczekać na to, jak ta ustawa będzie wyglądać…

  5. 1) Jeśli dobrze rozumiem to przed tobą jeszcze 18 lat spłaty kredytu. Nie wiem w jakim banku masz ten kredyt i jak on patrzy na na takie pomysły jak mój ale proponowałbym wydłużenie okresu kredytowego. Można to rozegrać na dwa sposoby polubowny czyli szukanie znajomego w banku który kredytuje twoje mieszkanie i próba wydłużenia okresu kredytowego na podstawie dobrej hostii spłacalności kredytu lub zagrywka na ostro jeśli zdecydujesz się na upadłość konsumencką to wcześniej jeszcze raz zaproponować bankowi układ na zasadzie wydłużenie okresu kredytowania kontra Twoja upadłość. 5 lat dłuższy kredyt powinien znacząco zmniejszyć ratę ale nawet ugranie roku czy dwóch pozwoli zwiększyć poziom Twojego bezpieczeństwa. Oczywiście proces ten powinien się dobyć bez ponownego sprawdzania Twojej zdolności kredytowej czy poziomu wartości nieruchomości.

    2) Co do alimentów to proponowałbym szukać pomocy w organizacjach które zajmują się pomocą osobą takim jak Ty. Niepłacenie alimentów powinno być społecznie nieakceptowalne!

    3) Myślę że prowadzenie budżetu domowego(Michał Szafrański i jego blog “Jak oszczędzać pieniądze” to podstawa) powinno pomóc Ci w znalezieniu ewentualnych miejsc które pochłaniają gotówkę, choć zakładam że raczej ich nie ma za wiele.

    4) Może zamiast nowych ubrań dla dzieciaków z sieciówki trzeba się przerzucić na Second hand z odzieżą używaną. Przy okazji powinnaś pomyśleć już nad edukacją finansową dzieci i nie ukrywaj przed nimi swoich problemów, dzieciaki dobrze czują że coś jest nie tak z finansami tylko jak mają współpracować(oszczędzać) skoro odcina ich się od “danych potrzebnych do analizy”.

    5) Sprawdź bardzo dokładnie jakie konsekwencje i koszta będą związane z upadłością konsumencką i jakie są szanse że sąd przychyli się do Twojego wniosku.

    6) Może opcją jest najem mieszkania i wyprowadzka na obrzeża Krakowa gdzie cena czynszu będzie niższa. Możliwe jest że trzeba się zdecydować również na niższy standard mieszkania. Jeśli rata kredytu jest równa z kosztem najmu mieszkania które by Tobie odpowiadało to niestety ale moim zdaniem nie stać Cię obecnie na utrzymanie tego poziomu życia.

    7) Jeśli coś zaoszczędzisz to dokupuj franków podczas spadającego kursu aby mieć pewien ich zapas przy ewentualnej podwyżce jego wartości.

    8) Kończąc chciałbym zwrócić Twoją uwagę na fakt że idzie rynek pracownika! Wszelkie dane statystyczne jaki i informacje “z miasta” wskazują na zmiany pozytywne dla pracowników czyli podwyżki. Ostatnie odczyty pokazują że w zimę mamy stopę bezrobocia jak jeszcze kilka lat temu latem kiedy jest dużo pracy sezonowej. Głowa do góry może być lepiej już niedługo:)

    Pomysły i uwagi tu zawarte są moją plątaniną myśli i nie czuj żalu jeśli coś zbyt dosadnie napisałem.
    Pozdrawiam
    Maciej

    1. Hej hej :)
      1. alimenty – zgadzam się, niestety – tak nie jest. Wystarczy, że ktoś przyjdzie do komornika i wpłaci 50 zł jako dobrowolną wpłatę raz na 3 mce i już. Komornik wchodzi po 3 miesiącach BRAKU wpłat. NIc tu nie wskóramy. Trzeba liczyć na siebie.

      2. dzieci. One dostają komentarze od równieśników na wypadach weekendowych: jak zrobiłaś zakupy, że jest tyle jedzenia i tyle reszty?
      budżet jest naprawdę policzony co do złotówki. Oszczędzają wszystko – poprzez światło, wodę w kranie, po pieniądze w pieniądzach, że tak powiem. I wiedzą, jaka jest sytuacja. Trudno nie wiedzieć – ojciec płacze, że matka źle mu życzy i chce go komornikiem do grobu doprowadzić.

      3. budżet – biegam na bloga, dziękuję! sprawdzę gdzie są moje czarne dziury :)
      Nowe ubrania z sieciówki? :) nie u nas. U nas jest naprawdę reżim. Nowe ubrania z sieciówki to być może na studniówkę lub inny komers.

      4. Że mnie nie stać, to wiadomo, dlatego potrzebne są zmiany :)

      5. Jeśli coś zaoszczędzę… to modernizuję mieszkanie lub płacę franki. Niestety ‘spadek kursu’ to raczej pojęcie nieznane, odkąd mam kredyt, frank trzyma się mocno. Ale OK, to jest do zmodernizowania.

      Nie czuję żalu – przeciwnie, czuję wdzięczność za Wasz czas, serce i myśli.
      Co do obrzeży… tutaj w grę wchodzą nie tylko finanse, ale dzieci. Obrzeża to inne towarzystwo, inne zajęcia pozalekcyjne, inny sposób spędzania czasu.
      Ale wiadomo – zmian nie unikniemy.
      Dziękuję Ci raz jeszcze :)

  6. sytuacja nie jest łatwa, ale zawsze da się coś zrobić. cudownego sposobu nie ma, po prostu trzeba obniżyć koszty i zwiększyć dochody w domowym budżecie. Próbowałbym pewnie w ten sposób:

    1. obniżyć ratę – wydłużyć okres kredytowania o ile się tylko da plus powalczyć z kosztem kredytu – spłacać w walucie kupowanej w kantorze internetowym. Jak doradca będzie chciał zbyć – że się nie da itd, napisać pismo/wniosek do banku, muszą się odnieść. Nie nadpłacać teraz kredytu – oszczędzać PLN i czekać na lepszy kurs CHF.
    2. jak się nie da pkt1., to rozważyć wynajem trochę mniejszego, a swoje wynająć na pokoje. wyprowadzka gdzieś dalej jak zakładam nie wchodzi za bardzo w grę (dowożenie dzieci)
    3. przekształcić garaż w lokal do wynajęcia.
    4. koniecznie zwrócić się do gminy i do mopsu o zasiłek socjalny i dodatek mieszkaniowy. samotnej matce spełniającej kryterium dochodowe nie powinni robić problemów z przyznaniem świadczeń i to takich stałych. Może jest szansa na parę stówek. To żaden wstyd! – płacisz podatki i wspomagasz budżet swojego miasta i centralny, teraz kolej na państwo, żeby pomogło Tobie.
    5. co z alimentami?
    6. oszczędzać na czymkolwiek się da. (wiem, łatwo powiedzieć)
    7. cały czas szukać pracy, ale wymagać dobrej płacy i stałego etatu. jak nie chcą, trudno, lepiej być freelancerem. ale nigdy nie wiadomo kiedy trafi się dobra oferta stałej pracy, dlatego trzeba cały czas szukać. dopracować cv i wysyłać, chodzić na rozmowy itd.
    8. czy byłaby opcja zamieszkania z rodzicami? pracują?
    9. z ruchami typu ogłoszenie upadłości poczekałbym do wyklarowania się sytuacji ewentualnej ustawy frankowej. Ale rozeznać się jak wygląda ta upadłość konsumencka nie zaszkodzi, wiedzy nigdy za wiele. Przed ,,noszeniem” się z taką decyzją warto pójść do prawnika po poradę – pod decyzję poddajesz setki tys zł, nie warto żałować 200-300zł dla prawnika.

    Najlepiej wybierz spośród komentarzy te opcje które wydają Ci się najbardziej p-bne, najszybsze, najkorzystniejsze do zrealizowania, spisz je na kartce i po kolei wprowadzaj w życie.

    1. Raz jeszcze serdecznie Wam dziękuję za wszystkie przemyślenia i dobre słowa :)
      Nie ma we mnie TOTALNIE zgody na żadne bankructwo, nawet konsumenckie.

      1. wizyta w banku. Hmmmmm. No, cóż, trzeba się będzie z tym zmierzyć…
      2. wdrażam plan zamiany mieszkania na mniej kosztowne – być może to okaże się rozwiązaniem
      3. przekształcić garaż. No tak, ale środków własnych nie mam, o pożyczaniu zbytnio nie myślę, zresztą przy tym poziomie długu nie sądzę, bym miała dla banku zdolność kredytową… Energię mam, pomysł jest, plan jest i środków na finansowanie brak :( taki mamy klimat :( ale drążę ten wątek, jak tylko pojawia się jakaś mentalna okazja
      4. gmina/mops – nikogo zbytnio nie obchodzi mój kredyt. Nie mam spółdzielni mieszkaniowej, bo kupiłam mieszkanie w domu, który nie jest administrowany przez żadną wspólnotę i nie mam zwyczajnie żadnego czynszu. A kredyt dla nich nie jest moim kosztem mieszkaniowym. Ale uderzę. Może okaże się tam coś konstruktywnego możliwe.
      5. alimenty. Są – u komornika – a jakoby ich nie było. Nie do wyegzekwowania. Nie do odzyskania. Mogę co najwyżej umorzyć eksowi dług.
      Od wielu lat rośnie kwota kapitału i odsetek, mam tego ponad sto tysięcy i… nic, tylko podziwiać, jaka jestem bogata – utrzymałam dzieci, spłacałam kredyt i odłożyłam ponad sto tysięcy – ale to tylko na papierze, więc mogę sobie pooglądać, jeśli zawieszę to nad WC na przykład.
      Nie ma możliwości egzekucji, bo eks nie ma majątku, nie ma pracy, nie ma kont, firmy, auta, telewizora, ma ziemię ze mną na współwłasność (za którą płacę podatki, gdyż oczywiście urząd gminy zna tylko mój adres i mój nr konta…) Ukrywa się przed komornikiem, jak mówi ten ostatni – człowiek ghost.
      Eks ma mieszkanie na kredyt, ale jest bardzo duża szansa, że po jego sprzedaży (mam sądową klauzulę na nieruchomość) kasę weźmie komornik i bank, mnie zostanie kilka stówek. Nie wiem, czy to ma dla mnie sens, w zestawieniu z tym jaka fala agresji na nas spadnie, jeśli wspólnie z dorosłą córką zdecydujemy się na ten krok. Ktoś tu windykował dłużnika z nieruchomości, na której był kredyt? Jak na tym finansowo wyszedł?
      6. CV – cały czas to robię, codziennie wysyłam cv, regularnie dzwoni telefon, najczęściej teraz po angielsku, regularnie chodzę na rozmowy. Niestety. Jak powiedziałam – wymaganie jakiejś konkretnej kwoty, ubezpieczenia (etatu) w chwili gdy rzesze studentów pracują w Krk za minimalną i na umowie zleceniu… kończy się tym, że nadal wysyłam i nadal telefon dzwoni. Naturalnie: kiedyś będzie TEN właściwy raz.
      7. Rodzice nie pracują. Nie ma opcji rodziców. Nie ma z ich strony możliwości pomocy. Nie ma możliwości mieszkania razem – wtedy w ogóle nie byłoby problemów natury finansowej, prawda? Wynajmując swoje mieszkanie i mając jakiekolwiek swoje pieniądze spokojnie płacę raty i mam na życie. No, niestety, nie ma takiej opcji.
      8. Dzięki Ci za te słowa. Ja też poczekam z tym ruchem. Mam takie przekonanie, że ciągle jest czas, żeby tak po prostu stracić wszystko, na co do tej pory ciężko pracowałam i zostać w punkcie zero z niczym.

      1. ad 1. możesz najpierw zadzwonić na infolinię i popytać – zawsze rozmowa przez telefon jest mniej stresująca niż na żywo w oddziale. i po rozmowie pójść do oddziału.
        ad 3. chodziło mi bardziej o przekształcenie na razie tylko formalnoprawne. Nie masz pieniędzy na przystosowanie lokalu? Nic nie szkodzi: spróbuj znaleźć kogoś kto wynajmie tzw gołe ściany i sam przygotuje lokal pod swoją działalność (wstawi okno, drzwi, przeciągnie jakieś instalacje itd). Musi mu się to oczywiście opłacać – np. przez rok nie będzie płacił czynszu i musi mieć w umowie że po tym, jak zrobi prace, przez ten np. rok ma zagwarantowany lokal.
        ad 4. tu nie chodzi o kredyt, ale o ogólną sytuację i czy przy x zł dochodu na osobę dla samotnie wychowującej dzieci jest coś do wyrwania. dodatku mieszkaniowego może faktycznie nie da się uzyskać. ale coś w formie zasiłku stałego? głupich 100zł/mies na ulicy nie znajdziesz, a podatki i tak płacić musisz – potraktuj taki mops jako zwrot podatku ;) jak się nie uda, trudno.
        ad 5. klauzula na nieruchomość to Twój hak. Opłacalność działania w tym zakresie zależy oczywiście od aktualnego LTV.
        ad 6. jak oddzwaniają i zapraszają to mega duży plus. Kiedyś coś się trafi. to jest koło fortuny, za którymś razem musi się trafić, tylko musisz kręcić tym kołem. Może przeprowadzka do Wawy? ja od 2lat ze względu na sytuację w firmie rozglądałem się za czymś nowym, strzał przyszedł niespodziewanie, normalnie, z ogłoszenia, kasa lepsza +50%.
        ad 7. ok, nie ma pktu 7.

        Co do kredytów walutowych, nie ma co rozwlekać tematu – najlepiej ujął problem ,,winnych” Sławek w swoim (tym długim;) komentarzu do linku artykułu z wyborczej. Ale pls nie próbuj stosować sztuczek typu ,,nie było żadnych franków”, ponieważ przemilczasz jednocześnie fakt, że płacisz oprocentowanie oparte właśnie na stopie dla CHF, a nie PLN. Nie można brać z umowy tego, co nam wygodne, a oprotestowywać tego, co okazuje się, że kosztuje. Co do wypłaconych PLN z kredytu a nie CHF, to Twoja sytuacja byłaby teraz dokładnie taka sama, miałabyś do spłacenia x CHF, które musisz kupować po rynkowym obecnym kursie, wyższym niż był wtedy. Bilans po stronie banku, to sprawa banku, my musimy się martwić o nasz bilans. Mleko się rozlało i trzeba się zająć problemem, a nie wyciągać rękę do polityków. Rozwiązaniem jest właśnie obniżenie raty frankowej – wydłużenie czasu spłaty, myślę, że 5-10lat możesz wywalczyć – spytaj wprost doradcę w oddziale ile max można wydłużyć (on i tak o tym nie decyduje, wniosek pójdzie na biurko analityka, który w życiu Cię na oczy nie widział). Obawiam się, że bank będzie Ci chciał dorzucić jakieś ubezpieczenie. Rozwiązanie systemowe (ew. przyszła ustawa) niekoniecznie może się Tobie akurat super opłacać.

        Na koniec, najpierw jak najszybciej bym wysondował bank, jak szybko i o ile uda się wydłużyć kredyt, a dopiero mając już jakieś wstępne info zamieniałbym mieszkanie – może się okazać, że przy niższej racie nie będzie Ci się opłacało wyprowadzać gdzieś dalej, do mniejszego lokum.

        1. @tmonext
          Dzieki serdeczne, wszystkie uwagi zbieram na listę.

          Co do franków.
          Ja nie szukam pomocy u polityków. Nie ma mnie pod sejmem. Ale – pamiętając, o czym była rozmowa z doradcą – rozumiem, dlaczego stoją tam inni ludzie.
          I tylko to chciałam Wam powiedzieć.

          za pomysły raz jeszcze bardzo Ci dziękuję!

    1. Jak napisalam: zrobiłam to, Umorzyli. Powód? Niska społeczna szkodliwość czynu.
      I tak oto Eks śmieje mi się w twarz.
      :(
      taki mamy klimat

      1. TaEm, z czasów mojej pracy dla ZUS mgliście pamiętam (było to około 17 mgnień wiosny temu) coś o Funduszu Alimentacyjnym. To Fundusz, na który zrzucają się wszyscy podatnicy by w przypadkach wymigiwania się ojców od płacenia alimentów, ZUS mógł spełniać obowiązek alimentacyjny wobec matek. Czy znasz ten temat?

        1. Sorry, mój komentarz zabrzmiał seksistowsko, sorry. Oczywiście fundusz alimentacyjny służy nie tyle “matkom” co temu z rodziców, któremu przysługuje świadczenie alimentacyjne. Czasami są to przecież ojcowie, a wymigującymi się od alimentów rodzicami bywają matki:-) Choć nasze prawo i nasz codzienny język domniemuje winę ojców, w życiu bywa przecież różnie…

        2. tak, zarabiam zbyt dużo przekraczam normy – nic mi się nie należy :)
          mam komornika – bezradny,
          zgłaszalam – umorzyli: niska społeczna szkodliwość

          szukajmy rozwiązań na mieszkanie, pls.
          :)

  7. Rozważyłbym diametralną zmianę – wyjazd do innego kraju w celach zarobkowych. Najlepiej w miejsce, w którym nie ma jeszcze nadmiaru Polaków, np. Francja (byle nie drogi Paryż). Zasada jest taka, że lepiej trzymać się od rodaków z dala a już na pewno nie wchodzić z nimi w żadne interesy :)
    Nie przejmuj się brakiem znajomości języka. Nauczenie się podstaw nawet po 30-ce zajmuje pół roku chałupniczymi sposobami.
    W jakim wieku są dzieci? Dla nich wyjazd byłby czymś pozytywnym – dzieci chwytają języki w mig i zyskałyby cenną umiejętność na resztę życia.

    1. ZNAM FRANCUSKI :)
      I mam nieco więcej niż 30 lat.
      Dzieci na tym wyjeździe by skorzystały niewątpliwie – języki to podstawa – wszak Sławek właśnie się w nich szkoli.
      1. potrzebujesz środków, żeby wyjechać z dziećmi – dzieci to szkoła, opieka, miejsce do życia
      2. potrzebujesz zgody sądu na wyrobienie paszportu, jeśli drugi rodzic się nie zgadza.
      3. wywiezienie dziecka za granicę wbrew woli i bez zgody drugiego skutkuje natychmiastową utratą praw rodzicielskich.
      4. nawet jeśli ten rodzic nie płaci na dzieci, nadal nie oznacza to, że nie może tobie uprzykrzać życia, lub że ktoś z automatu (jako konsekwencja) pozbawi go praw (do nie zgadzania się na wyjazd dziecka)

      ale odeszliśmy od finansów, chociaż w celu zbadania zagranicznego planu.
      Ja doszłam do łagodniejszej wersji – chcę pojechać za chlebem do większego miasta

      1. Mam trochę wrażenie, że na siłę szukasz argumentów, żeby jednak nie zmieniać swojej sytuacji. Jest takie powiedzenie – dla chcącego nic trudnego.

        1. @Robert
          chodzi Ci o zmianę i sytuację rodzinną czy inwestycyjno-finansową?

          O funduszu alimentacyjnym, ściaganiu pieniędzy przez komornika i tym, kiedy kończą mu się możliwości, paszporcie i wyjeździe na stałe z dziećmi itp. – nie chcę rzeczywiście rozmawiać.
          Nie czas i nie miejsce.
          Ostatnio w 3 PR radia było o tym w reportażu, można odsłuachać jak ktoś ciekawy, podpisuję się pod każdym zdaniem z tamtego miejsca.
          Jeśli wydaje Ci się, że mało mi się rozwiązać temat chce, OK, przyjmuję.
          I tym samym zamykam wątki osobiste.

          O strategiach dotyczących finansów dla konkretnej nieruchomości – chcę rozmawiać i to BARDZO.
          Chętnie odpowiem na każde pytanie/ temat i chętnie posłucham, jak ktoś inny by to ugryzł.

    2. Takie pytanie do kolegi Borysa. Piszesz ‘ Zasada jest taka, że lepiej trzymać się od rodaków z dala a już na pewno nie wchodzić z nimi w żadne interesy :)’.

      Dlaczego tak uwazasz? Czy masz jakies zle wlasne doswiadczenia w tym zakresie, mieszkajac zagranica? Czy tez gdyby doslownie odczytac Twoj wpis, nalezaloby w ogole jak najdalej trzymac sie od wszystkich Polakow? I rowniez nie wchodzic z Polakami nigdy i nigdzie w zadne interesy? Smutna perspektywa…

      1. Tomek, oczywiście jest to spore uogólnienie z mojej strony, ale niestety poparte obserwacją i własnym doświadczeniem. Obserwuję fora i grupy Poloni nai facebooku i nie ma tygodnia, żeby jakiś pracownik pokrzywdzony przez polskiego pracodawcęnie nie ostrzegał innych.

        Z kolei w życiu nie miałem bardziej sympatycznych i uczciwych pracodawców jak Francuzi a było ich już sporo. To pewnie kwestia wychowania i edukacji, bo od małego są uczeni przestrzegać reguł społecznych i bycia fair.

        Z drugiej strony w trakcie kilkuletniego inwestowania w nieruchomości zostałem dwukrotnie oszukany na duże pieniądze. Jasne moja wina i brak należytej uwagi. Mimo wszystko twierdzę, że w bardziej cywilizowanych krajach szansa bycia oszukanym jest znacznie mniejsza.

        Oczywiście jest wielu wspaniałych Pokaków (część z nich można spotkać na Fridomii) ale niestety mam wrażenie, że w narodzie występuje nadreprezentacja ludzi nieuczciwych.

  8. dzięki , trzymam się i szukam wyjść z niwy poprawienia stanu finansów i lepszego zarobkowania :)

    Tak, tak…. dostanę 500 albo opiekę społeczną na kark i wykupowane przymusowo obiadki, bo w końcu nikt nie wie, jak będzie rozdzielany ten fundusz :)
    Ale każde 500 nie jest złe, wiadomo.

    1. TeEm, tytuł artykułu wpisuje się w tendencję o której napisałem wczoraj komentując wpis pt “Deweloperka jest ryzykowna. Bywa, że nie tylko dla deweloperów”. Wygląda na to, że dziś wydawcy płacą dziennikarzom za tekst w zależności od uzyskanych kliknięć. I stąd coraz krzykliwsze tytuły.

      A kto jest winien całego tego zamieszania? Po trosze prawie wszyscy. Banki, bo były zbyt chciwe. By zwiększyć sprzedaż kredytów (i premie dla zarządu), wprowadziły do systemu ryzyko walutowe, tak jakby mało im było normalnego ryzyka kredytowego. Zaczęły chciwie majstrować przy spread’ach, itp.

      Doradcy kredytowi – z tych samych powodów oraz być może z ignorancji bo jak wytłumaczyć to, że niektórzy z nich sami też brali kredyty w CHF. I wielu z nich dzisiaj płacze. Ich mieszkania też bywają licytowane.

      System nadzoru bankowego – bo zbyt późno wcisnął hamulce tej akcji udzielania kredytów w walutach. Pozwolono by ludzie nie do końca świadomi tego co robią, brali na siebie ryzyko kredytowe.

      Sami kredytobiorcy – bo dali się nabrać na obietnice gruszek na wierzbie. Kredyty konsumpcyjne (a takim jest większość kredytów hipotecznych, bo większość finansowanych nimi mieszkań jest kupowana w celach konsumpcyjnych) są dla naiwniaków, którym wmówiono, że stać ich “na więcej”, na coś czego tak naprawdę ich nie stać. Bo chcieli gonić innych i nie pozostawać “w tyle”. Zachowują się jak owi wyśmiewani w literaturze “tubylcy”, którzy oddawali swoje cenne ziemie, złoto i inne bogactwa białym przybyszom za kolorowe paciorki i kilka sztuk słabo działających strzelb.

      Media – bo ciągle nadmuchują ten balonik. W tym artykule nie tylko tytuł mnie przeraża. Litowanie się nad 500 tyś osób, że nie są w stanie sprzedać swojego mieszkania bez straty też mnie dziwi. A ile osób w ogóle rozważałoby sprzedaż mieszkania w którym mieszkają ze swoimi dziećmi? Nie pamiętam też ani jednego artykułu, w którym autor rzetelnie by wyliczał realną stratę frankowiczów. Chodzi mi o to, że POMIMO wzrostu kursu i tak pewnie większość frankowiczów dziś płaci niższe raty niż by płacili zaciągając kredyt złotówkowy (ze względu na niższe oprocentowaanie CHF, dziś chyba ujemne). Mój przyjaciel – frankowicz z wysoką comiesięczną ratą kredytu) – wyliczył sobie, że nadal jest “do przodu”, choć nie tak samo jak byłby przy nizszym kursie franka.

      Komunizm – bo odcisnął na naszej mentalności bardzo głębokie piętno, że coś się tam komuś należy. Nie sądzę by komukolwiek w Hong Kongu przyszło w ogóle do głowy wychodzić na ulice i protestować przeciwko kredytowi, który sam zaciągnął.

      Politycy – bo podgrzewają atmosferę by przypodobać się wyborcom, by pokazać, że walczą o ich interesy. Na każdy problem widzą jedno wyjście – kolejna ustawa, tak jakbyśmy nie mieli w Polsce ich nadmiaru. Oczywiście ustawa jest czymś szybkim, spektakularnym, łatwym gdy się ma większość w Sejmie. O wiele trudniejszym zadaniem byłaby edukacja społeczeństwa. Byłoby to o wiele skuteczniejsze i bardziej pożyteczne. Ale zajęłoby więcej czasu. Nie byłoby spektakularne. Czasami trzeba by powiedzieć wyborcom niewygodną prawdę, jak np że się zbyt rozpasło z konsumpcjonizmem. Nie wiem czy politycy są zwyczajnie głupi (i nie mam tu na myśli jedynie obecnie rządzących, ale ogół polskich polityków) czy fałszywi. Bo jeśli uważają, że uda im się ustawą przerzucić koszty kredytów na banki, to się rozmijają z prawdą. Banki już pewnie zatrudniły najlepszych prawników, podatkowców i inne tęgie głowy by utrzymać swoje dotychczasowe zyski. I zrobią to bez zastanowienia, bo przecież misją ich zarządów jest zwiększanie shareholder value, czyli zysków. Jeśli by sobie nie poradzili z tym problemem, to mogą stracić robotę. Co wiecej, większość banków w Polsce to oddziały globalnych korporacji, które w swojej historii niejedno już widziały. Węgry to nie było ich największe wyzwanie bo część z nich przeszła nacjonalizacje w krajach Ameryki Łacińskiej czy inne wstrząsy. Mają gotowce jak się zachować w podobnych sytuacjach i przechytrzyć wszelkie ustawy i rozwiązania legislacyjne.

      Napisałem, że winni są prawie wszystkich i powyżej nieco skomentowałem dlaczego tak uważam. “Prawie” to jednak nie wszyscy. Jest jeszcze tzw “reszta”, czyli ok 38 mln Polek i Polaków, którzy nie wzięli kredytów w walucie obcej. To nie my wprowadziliśmy kredyty walutowe na rynek, nie my je sprzedawaliśmy, nie my namawialiśmy do ich brania (ja nawet ostrzegałem przed tym w swojej pierwszej książce, choć żałuję, że nie odpowiednio mocno). Jedyną naszą winą w tym wszystkim to to, że wybieramy głupich lub fałszywych polityków, choć wybór mamy – sam przyznam – ograniczony. Nie pomiędzy mądrymi politykami, a głupimi. Tylko pomiędzy głupimi, mającymi różny stosunek do tak ważkich spraw jak polityka historyczna, aborcja, gender, handel w niedzielę, czy wersją wydarzeń w Smoleńsku. Nie chcę tu jednak wywoływać rynsztokowej dyskusji nt mało mnie interesujących partii politycznych. Na pocieszenie dodam, że ten sam problem zdaje się mają też Stany Zjedn. Wygląda na to, że ich wybór następcy Baracka Obamy sprowadzi się do dwóch bałwanów – po jednym nominowanym przez Republikanów i Demokratów.

      W czasach dzisiejszych mediów, liderami nie stają się wizjonerzy, ludzie ideowi, którzy mówią gorzką prawdę (ostatni taki znany mi case to wybory – prezydenckie lub parlamentarne – w Estonii ok 2008-2009 roku, gdy kandydat obiecywał trudne, bolesne reformy i mimo to wygrał wybory) tylko ci, którzy lepiej zakamuflują swoje rzeczywiste intencje, którzy wywołają więcej hejtu w internecie przeciwko swoim oponentom, którzy zdobędą więcej lajków, którzy wywołają silniejsze emocje. Emocje rządzą!

      W każdym razie, pomimo naszej relatywnie najmniejszej winy, to właśnie my – 38-milionowa “reszta” – poniesiemy najprawdopodobniej największe konsekwencje tej zabawy dorosłych Polek i Polaków w finanse. Na kogoś trzeba przerzucić tego gorącego kartofla i koszty jego schłodzenia. Najłatwiej na nas, na “ciemną masę”:-)

  9. Sławku –
    nie tylko na Węgrzech ale z tego co wiem, to we WSZYSTKICH gdzie się pojawiły krajach te kredyty zostały przymusowo ustabilizowane – nowe zasady skontrolowały ‘rady nadzorcze’ z ramienia nie banków, ale państw.
    taki globalny ruch konsumentów, rozciągnięty w czasie i przestrzeni.
    Skoro te kredyty zdaniem Twojego znajomego ‘i tak są lepsze’ – to jak to się dzieje, że ludzie, banki i rządy postrzegają je nie jako dobro, ale jako problem ????
    Co do zawalania się systemu itp. – jest państwo, gdzie chciwi bankierzy w więzieniu siedzą, a system bankowy działa nadal i ma się dobrze. Nic się nie zawaliło. Żyją.

    Ja nie wiem, czy wystarczająco długo rozmawiałeś z Przyjacielem Frankowiczem, który i tak ‘jest do przodu’ – pewnie w skali tych 25 czy innej liczby lat zapłaci mniej, niż złotówkowicz.
    Pod warunkiem chyba jednak, że CHF zachowa jakiś jednak poziom a nie będzie rósł bez końca.
    Wyzaczył go sobie, wie do kiedy CHF może (dla niego) rosnąć?
    Pewnie tak.
    Dobry to musiał być PR, skoro aż milion osób dało się przekonać, że jest OK.
    A z czasem wychodzi, że kłopot jest w każdym kraju, gdzie pojawił się ten akurat produkt finansowy, począwszy od lat 70tych w Australii? Byłam kilka miesięcy, ciężko pracują, dobrze żyją. Chyba nie mieli tam komunizmu?

    Zgadzam się: nic się nikomu nie należy.
    Ludzie spłacają raty.
    Kwota długu rośnie.
    Chory mechanizm, ludzie się denerwują.
    Mimo tego, muszą przestrzegac reguł – np. tego, co zapisane w umowie.
    Czemu? Bo takie jest prawo. Dura lex, sed lex.

    Tymczasem w banku….
    Mimo, że obowiązuje prawo, na które się powołuje – każdy z tych banków zawarł niedozwolone i łamiące prawo klauzule.
    Wprowadzał celowo i świadomie w błąd, a teraz uważa, że n a l e ż y m u s i ę możliwość egzekwowania nielegalnych zapisów i klauzul w umowach, najprostsze i dość prymitywne, bo kosztujące w skali roku niewiele: przymuszanie do cedowania polis ubezpieczeniowych.
    A teraz głośno płacze nad tym, że jeśli ktoś mu zmieni regulacje, to nie zobaczy swoich ciężko wymyślonych zysków.
    Ale – jak mówisz – podobno nic się nikomu nie należy.
    Jak bank chce mieć polisę na siebie, mojego domu od ognia – niech sobie to ubezpieczy, tak?
    No właśnie. To działa w jedną stronę, poprawna odpowiedź brzmi – nie.
    To JA mam to zrobić i spisać cesję (co jest nielegalne, nie można własnych benefitów cedować w taki sposób). Jeśli się nie dostosuję w terminie (w końcu mamy prawo), to mi wypowie umowę. Pytałam o podstawę prawną. Odesłali mnie do umowy. Powtórzyłam pytanie o podstawę prawną przepisu, który im pozwala na taki punkt w umowie. Cisza. Nie doczekałam się. Kilkakrotnie ponawiałam pytanie.

    No to jest prawo czy jest prawo w jedną stronę?
    Ktoś rzeczywiście ma naloty komunizmu, ale to nie ja.

    Do tej pory nie uważałam, że jestem ‘do przodu’, bo moją sytuację trudno tak nazwać.
    ALE nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
    Dziś, szukając zmiany – i dokonuje się, na bardzo ważnym polu – z osoby z kredytem KONSUMPCYJNYM przenoszę się (mentalnie) do przedziału dla osób zwanych INWESTORAMI.
    DOBRA, nie od razu Kraków zbudowano, może i kiepskimi, ale zawsze :)

    Może wybrałabym to mieszkanie a może inne, gdybym nie wybierała go dla siebie i może miałabym wyniki tej operacji inne, ale… ‘GDYBY’ jest być może możliwe na Marsie, na Ziemi czas biegnie w jedną stronę.
    Ważne jest rozważenie, co można zrobić najlepszego TU I TERAZ, zamiast płakać nad rozlanym mlekiem.

    To, co mnie oburza – to nie to, na co Ty zwróciłeś uwagę, ale kolejna manipulacja związana z tymi kredytami, po raz kolejny zawarta w symulacji.
    Jakież to straty będą po stronie banków ?
    Skąd się wezmą ?
    Z masowego zaprzestania spłacania rat przez Frankowiczów?
    Skąd wiadomo, że będzie to dokłanie kwota X?

    Kredyty FRANKOWE – mówię to jasno i wyraźnie – miały z CHF tyle wspólnego, co dziś ja z wolnością finansową. Cały ten płacz nad krzywdą banków i systemu jest dla mnie z palca wyssany, wymyślony.

    Bank podstawił mi do podpisu umowę, w której figurowała kwota XXX XXX PLN (SŁOWNIE: XXX XXX ZŁOTYCH) CZYLI XXX XXX CHF (SŁOWNIE: XXXXXXXXXXXX FRANKÓW SZWAJCARSKICH)

    Punkt kolejny umowy: Do obsługi kredytu zakładane jest KONTO ZŁOTÓWKOWE
    ZŁO TÓW KO WE
    ani przez sekundę żaden bank nie dał mi do ręki ŻADNEGO Franka.
    Dostałam złotówki, spłacałam ZŁOTÓWKAMI.
    Z doliczonymi na papierze wymianami z PLN na CHF na dzień x i z powrotem z CHF na PLN – żebym mogła to wpłacić na konto w dniu x.

    Całe zamieszanie z ich stratą jest więc dla mnie CZYSTO wirtualne.
    Jakaś księgowa tu i ówdzie dopisała rubryczkę ‘czysty zysk z kosmosu’ – i tam ładuje swoje czyste i uśmiechnięte drugie tyle, jakie dostaje z tytułu różnicy kursu, spready, nie indeksowane zmiany stóp w realnym czasie tylko np. po pół roku od zmiany i inne takie wynalazki.
    A co bank, to ma inne i coraz bardziej kreatywne.
    Więc widzisz ludzi na ulicach.
    To nie są ludzie, którzy nie płacą i uważaja, że COŚ IM SIĘ NALEŻY.
    To ludzie, którzy konfrontują PRową mowę sprzedawcy z rzeczywistością i mówią – przepraszam, coś się nie zgadza.
    Kupując mieszkanie masz 10 lat na wady ukryte.
    Tutaj nie masz takiej opcji.
    Szkoda.

    W chwili gdy ktoś idzie na ugodę z bankiem i podpusuje aneks, akceptuje proponowane przez bank zmiany – np. idneksowanie co 3 mce nie co pół roku – bo część klientów – wychodząc do internetu, nie na ulice – jednak zmusiła banki do stosowania wskaźników i okresów czasu obowiązujących na ziemi, nie w kosmosie – to musi także podpisać, że JEŚLI kurs SPADNIE NIŻEJ niż ma to w umowie zaciągania kredytu – to wówczas uznajemy, że jest równy temu z dnia pożyczki.
    TO SIĘ NAZYWA RYZYKO i że ‘nic sie nikomu nie należy’ ????
    W drugą stronę nie ma widełek – CHF może kosztować dwieście złotych i to mój i tylko mój problem. prawda?
    Bo mam jakieś większe rezerwy niż bank a nawet państwo?
    Nie.
    Ale szczęśliwie jest jeszcze Bank Szwajcarski.

    Jak dla mnie to pierwsza tak poważna styczność z bankiem i refleksję mam jedną: to jest nierówna gra, w której ryzyko ZAWSZE jest po jednej i tylko jednej stronie.
    Zawsze kupowałam rzeczy za gotówkę i unikałam jak ognia rat, pożyczki w życiu na nic nie wziełam – nigdy. Trzymałam się genialnej zasady.
    Dziś każdy kontakt z bankiem jest dla mnie energetycznie szkodliwy :)

    Nie wiem też, czy bank nie definiuje sobie ryzyka, że jest jakiś punkt krytyczny, w którym ktoś rzuci klucze i powie – dobrze, proszę, sprzedaj sobie moje mieszkanie za dwa pięćdziesiąt i szukaj mnie i mojego konta do końca świata i o jeden dzień dłużej, skoro nie miałeś umiaru gdy płaciłem regularnie – żeby sobie resztę zwindykować.
    Czemu bank się TEGO nie boi?
    Przecież nie sprzeda tych pół miliona czy ośmiuset tysięcy mieszkań po najlepszej cenie, tylko za grosze.Jak więc osiagnie swoje zamierzone ze spreadów i innych wynalazków zyski?
    Tu nie będzie miał strat?

    Nie, nie będzie. Bo ma błogi komfort, że każdy będzie walczył o własny dach nad głową – w naszym klimacie raczej konieczne.
    A może spłacane dotąd raty oraz koszt sprzedaży – nawet ekstra taniej – są mu całkiem na rekę, bo już swoje zarobił a nowi kupujący znów wezmą u niego kredyt i bajka zaczyna się od nowa?

    Szukałam mieszkania i sposobu finansowania przez dwa lata.
    Zrobiłam research NA TYLE NA ILE BYŁO TO MOŻLIWE w mojej sytuacji porządnie.
    Ale i tak nie uniknęłam tego, że ktoś wpuścił mnie po prostu w kanał.
    Być może, gdyby ktoś powiedział mi – OK, NIE MASZ ZDOLNOŚCI – musiałabym wynaleźć inne rozwiązanie.
    Ale usłyszałam: OK, MASZ, symulacja wygląda tak i tak. Rata będzie taka i taka.
    Ryzyko jest, ale CHF jest stabilny, więc n i e w i e l k i e.

    Jak pozmieniali kursy – czy podobne symulacje – dotyczące liczenia, ile w stosunku do symulacji sprzed podpisania umowy będzie miało strat – pół miliona inwestorów?
    Kupili produkt, na który ich nie stać.
    Może gospodarka się zawali?

    Nie płakałam, w chwili gdy w 2 tyg. po wzięciu kredytu – jeszcze przed pierwszą ratą miałam kurs CHF nie 30% wyższy, jak to było mówione w symulacji ale o 75%.
    Ale trafia mnie po prostu, jak ktoś płacze, że na tym, że ja mu oddam mniej franków niż sobie z kosmosu doliczył – on straci.

    Stracą to, co SOBIE dla siebie na papierze w symulacji zapisali.
    To co zapisali dla mnie, już dawno wyrzuciłam do kosza.

    Moje stanowisko jest niezmiennie to samo:
    niech sprytne Banki poszukają naturalnie swoich pieniędzy, których mogą nie zobaczyć.
    Najlepiej w kieszeniach sprytnych zarządów, ktore im akceptowały ryzykowny produkt do sprzedaży oraz doradców, szczególnie tych najlepszych, którzy skasowali gigantyczne prowizje (od 1 kredytu stawka rocznych spłat, średnio 20-30 tys.).

    To oni – otrzymując za to sowite nagrody – sprzedali zwyczajnym ludziom hiperdrogie kredyty, na których teraz i te banki i nawet cały system – jak słyszę – mogą się wyłożyć.
    To co, nagrodzili tych, dzięki którym zbankrutują?
    Nie wiedzieli co czynią?

    To smutne, byli dorośli – i nie bawili się w swoim prywatnym, domowym zaciszu prywatnymi pieniędzmi – lecz bawili się w swoim profesjonalnym, zawodowym życiu.
    Powinni dostać dyscyplinarki, jeśli ich zabawy były aż tak groźne.

    Dlaczego znów chcą tej kasy ode mnie?
    Mogli lepiej wybierać klientów.

    Bo w końcu – jest komunizm, czy go nie ma?
    Jest ryzyko, czy go nie ma?
    Czy też JEST ryzyko, ALE – zawsze ryzykują tylko szare myszy
    bo inni mają na to już dawno gotowce, sztaby prawników i inne wyjścia zapasowe?

    Uffffffffffffffffffffffff……………………………………………

    Wróćmy do naszego kejsu inwestycyjnego.
    Potrzebne tu chłodne, dobrze pracujące głowy.

    Jak zorganizujesz Sławku jakiś zlot Fridomaniaków ku uczczeniu jakichś ważnych rocznic czy dat, będziemy uwalniać emocje
    :)

    1. TeEm, przepraszam za to, że pisząc swój tekst użyłem pewnych uproszczeń. Oczywiście nie każdy z owych 500 czy 700 tyś frankowiczów miał dokładnie te same motywacje. Nie chciałem Ciebie osobiście obrazić.

      Trudno mi się odnieść do wszystkich wątków, które poruszasz. Zgadzam się z Tobą, że banki w tej sytuacji (i wielu innych) mają grubo za paznokciami. Po ich stronie jest duża część winy. Relacja nie jest równa pomiędzy bankami, a ich klientami. Nie znam sprawy frankowych kredytów na tyle dobrze by opiniować czy doszło do łamania prawa, tak jak piszesz.

      Nie znając wszystkich szczegółów, uważam że:
      1. frankowicze powinni spłacać zaciągnięte przez samych siebie kredyty
      2. a jeśli uważają, że zostali oszukani przez banki, że banki dopuściły się złamania prawa, to powinni szukać sprawiedliwości przed sądami. A nie u polityków. Bo to sądy powinni wymierzać sprawiedliwość, a nie laicy z Sejmu
      3. najlepiej byłoby zrobić pozew zbiorowy (o ile jest to prawnie możliwe w tym przypadku) bo wtedy siły by się nieco wyrównały
      4. jeśli by to nie zadziałało, to wtedy frankowicze powinni – tak jak sama sugerujesz – solidarnie, jak jeden mąż, oddać klucze do swoich mieszkań bankom. Jestem przekonany, że wówczas banki zostały by zmuszone do jakiegoś sensownego kompromisu, bez tego całego teatrzyku polityczno-medialnego. Może przy okazji dostrzegli by w nas partnerów biznesowych, a nie “ciemną masę” do zakredytowania po uszy.

      Czuję, że takie rozwiązanie byłoby zgodne z zasadą brania odpowiedzialności za własne decyzje. Wiele by nauczyło zarówno samych frankowiczów, ogól konsumentów, banki, ale też polityków (pokazalibyśmy im, że potrafimy coś zmienić bez ich mieszania w kotle wyborczym). Jestem przekonany, że złotówkowicze, a także Polacy bezkredytowicze (jak ja) też by chętnie poparli taki solidarnościowy ruch oburzonych frankowiczów. Bez zastrzeżeń:-) Ja już oferuję jedną ze swoich kawalerek na wynajem frankowiczowi będącemu częścią ogólnopolskiego ruchu Honorowych Frankowiczów – jedynie za opłaty do administracji oraz licznikowe:-)

      5. czuję, że jedynym skutkiem wprowadzenia ustawy frankowiczowskiej będzie przedłużenie zabawy dorosłych w kotka i myszkę. Konsumenci wyjdą z przekonaniem, że znów im się upiekło. Nie-frankowicze z przekonaniem, że uczciwi frajerzy zawsze tracą bo potem to oni ponoszą skutki kombinownia przez innych. Politycy z samozadowoleniem, że im znów słupki idą w górę. Banki wyjdą – po raz kolejny – bez szwanku i nabiorą do nas, ciemnej masy jeszcze większej … pogardy.

      1. Do czego to dochodzi? Zaczynam sam komentować swoje własne wpisy:-) Może inni Czytelnicy w ogóle przestają być potrzebni takiej gadule jak ja:-)))

        A tak na serio, to pomyślałem o jeszcze jednej – może nieco mniej drastycznej, ale być może podobnie skutecznej – wersji kroku 4. z poprzedniego komentarza. Zamiast oddawać klucze do mieszkań, Ogólnopolski Ruch Honorowo Oburzonych Frankowiczów mógłby solidarnie przestać spłacać swoje kredyty. Coś w rodzaju strajku konsumenckiego:-) Ewidentnie budzi się we mnie na starość duch rewolucjonisty:-)))

  10. Fajnie że na tym blogu pojawiają się właśnie takie “kejsy”, czyli z życia zaciągnięte przypadki, do tego dość na czasie (żadne tam przypadki z nie wiem lat 90′ itd). Nie ma tu ogólnego gadania i filozofowania o nieruchomościach co jest plusem fridomii. Czytanie bloga to jak bycie na kursie: trochę teorii ale i dużo ćwiczeń praktycznych połączonych z interakcją z innym kursantami i “informacją zwrotną” od prowadzącego kurs, który szybko i sprawnie nakieruje na właściwy tok myślenia.
    Pozdrawiam

    1. Radek, w imieniu wszystkich uczestników dyskusji (lub prowadzących jak to nazwałeś – “kurs”) dzięki za tak przychylną recenzję:-)

  11. Dziękuję za ciepłe słowa, choć wolałabym tu (Bóg mi świadkiem) analizować kejsy z czasów statrożytnych :)

    Radek – a czy Tobie przychodzi coś do głowy w tamacie – jak sytuację ogarnąć ?

    Sławku –
    abosolutna racja – powinni spłacać swoje raty. Jak ja :)

    A co do powstawania Ruchu – nabijasz się, a to nieładnie :)
    No i jest już co najmniej jeden – sławni konsumenci Mbanku, który najbardziej poszedł po bandzie z zapisami i klauzulami w umowach.
    Wygrywają procesy, delegalizują klauzule. O, tutaj, poniżej:
    http://mstop.pl/

    Co na to inne banki? Udają, że nie widzą, że mają w umowach to samo :) strusia polityka powiesz? Coś tak jakby nie płacić rat?
    A skądże, przecież to w bilansie jest zapisane po stronie banków ;)
    Ja nie jestem Mbankowiczką, bo mi od razu odpadł podczas prywatnego researchu i szczęśliwie wybrałam inny bank.
    Jest też przypadek (opisany na blogu Macieja Samcika) klientki, której kazali dopłacić jakieś ekstra zabezpieczenie, mimo, że spłacała raty.
    Nie zapłaciła go, bo miała powody, więc jak powiedzieli, tak wypowiedzieli umowę, straciła mieszkanie.
    Równolegle do tego prowadziła sprawę w sądzie. W sądzie oczywiście (dwa lata po straceniu mieszkaina) – wygrała.

    Ma swój papier z sądu, nie ma mieszkania, nie ma wpłacanych na jego poczet latami rat.

    Sory – taki mamy klimat.

    Dlatego potrzebny jest lepszy pomysł zarządzania tym, co jest.
    :)
    Na wojnę z bankiem…..
    nie pójdę.

    Nawet jak będę miała tyle kasy (i czasu), że już nie wystarczy mi pomysłów, co też innego mogłabym z tymi zasobami zrobić.

    1. TeEm, sorry jeśli moje pomysły zabrzmiały prześmiewczo. Pomysł z akcją protestacyjną jest pomysłem “na serio”. Mi się ten pomysł nawet podoba (zwykle tak bywa, że pomysł podoba się autorowi:-), aczkolwiek nie koniecznie Ty musisz zechcieć stanąć na czele Ruchu Oburzonych Frankowiczów. W tym sensie, to być może nie pomysł dla Ciebie. Tak jak Ci pisałem w mailach, na razie traktuj te nasze pomysły tutaj na łamach fridomii jako burzę mózgów ludzi, którzy chcą Ci życzliwie pomóc (i może innym, którzy tu kiedyś trafią z podobnymi dylematami). Potem będziesz miała czas na ich spokojną analizę i wybranie tego co najsensowniejsze z Twojej perspektywy. I podjęcie działań naprawczych.

  12. Dziękuję za ciepłe słowa, choć wolałabym tu (Bóg mi świadkiem) analizować kejsy z czasów statrożytnych :)

    Radek –
    a czy Tobie przychodzi do głowy jakiś pomysł, jak sytuację – od strony najmu – ogarnąć ?

    Sławku –
    abosolutna racja – powinni spłacać swoje raty. Jak ja :)

    A co do powstawania Ruchu – nabijasz się, a to nieładnie :)
    No i jest już co najmniej jeden – sławni konsumenci Mbanku, który najbardziej poszedł po bandzie z zapisami i klauzulami w umowach.
    Wygrywają procesy, delegalizują klauzule. O, tutaj, poniżej:
    http://mstop.pl/

    Co na to inne banki? Udają, że nie widzą, że mają w umowach to samo :)
    strusia polityka powiesz?
    A skądże, przecież to w bilansie jest zapisane po stronie banków ;)

    Jest też przypadek (opisany na blogu Macieja Samcika) klientki, której kazali dopłacić jakieś ekstra zabezpieczenie, mimo, że spłacała raty.
    Nie zapłaciła go, bo miała powody, więc jak powiedzieli, tak wypowiedzieli umowę, straciła mieszkanie.
    Równolegle do tego prowadziła sprawę w sądzie. W sądzie oczywiście (dwa lata po straceniu mieszkaina) – wygrała.
    Ma swój papier z sądu, nie ma mieszkania, nie ma wpłacanych na jego poczet latami rat.

    Sory – taki mamy klimat.

    Dlatego potrzebny jest lepszy pomysł zarządzania tym, co jest.
    :)
    Na wojnę z bankiem…..
    nie pójdę.
    Nawet jak będę miała tyle kasy (i czasu), że już nie wystarczy mi pomysłów, co też innego mogłabym z tymi zasobami zrobić.

  13. @Robert –
    Kupiłaś po prostu bardzo drogie mieszkanie i co dla mnie dziwne wcale nie jakieś wielkie, ledwo 53 metry i dwa pokoje aż za 350.000 zł? To było po prostu zaszalenie i to jest źródło kłopotów.

    Tak, kupiłam jakieś mieszkanie, w jakimś mieście, w jakiejś cenie. Podoba mi się to Twoje ‘ledwo’ 53 mkw. Serio :)

    W tym czasie Kraków nie kwalifikował się do dopłat ‘rodzina na swoim’ bo nie istniały na rynku krakowskim mieszkania spełniające kryteria, czyli nowe ale w dopuszczanej przez rząd cenie za metr kwadratowy :)

    Tak, mam dwa osobne pokoje do spania plus kilkunastumetrowy living, mam tyci ogródek, mam garaż. Za 350.

    W tym samym czasie w gorszej lokalizacji w bloku z wielkiej płyty mieszkania o pow. 48 mkw z dwoma pomieszczeniami kosztowały po 420 tys.
    W tym samym czasie jakaś inna osoba zapłaciła 340 tys pln za 43 mkw w module sypialnia plus living + 36 tys. za miejsce postojowe pod blokiem.
    Czy z mojej strony to było wtedy zaszalenie, czy tylko powierzchnia do mieszkania dla 3, poźniej 4 a w końcu 5 osobowej rodziny czy nie – to już dziś dla nas nie jest istotne.
    Ty uważasz, że drogie. Twoje prawo.
    Ja uważam, że na tamten czas wybrałam najlepszą z możliwych pod kazdym względem – także i finansowo – opcję.
    Dziś jak wiemy opcje są inne.
    Oczywiście – teraz możemy gdybać o mieszkaniu za 150 000 na obrzeżach miasta.
    Po co?
    W mojej opinii nie było dla tej nieruchomości ŻADNEJ konkurencji.

    Nie czas rozważać, czy w mieszkaniu o powierzchni 30 mkw za 800 pln zmieszczą się 3 osoby i gdzie wstawić łóżko i czy 3 osobowe, czy olać łóżko bo zajmuje miejsce i rozkładać na ziemi dmuchane materace, które rano będziesz chować do szaf, a ubrania w tym czasie włożysz na siebie – nie wszystkie? coś ty, nie przesadzaj, że nie będziesz kożucha zakładał w lato.

    Skupmy się na TU I TERAZ
    na strategii wynajmu tego, co jest – nie na ocenianiu, co i po co kupiłam.
    czasu nikt nie cofnie.
    zresztą – ja CHCĘ mieć to mieszkanie. Nie chcę się go pozbywać. Wbrew temu, co może się komuś wydawać, dla mnie ono MA wartość.
    Zależy mi nie na tym, żeby usłyszeć Wasze oceny mojego życia czy postępowania, ale Wasze pomysły na to, jak poprawić wyniki finansowe z tej inwestycji.

    uśmiechy!

    1. TeEm, nie obrażaj się i nie zżymaj proszę, że ludzie oferują nie dokładnie tę pomoc w główkowaniu, której Ty oczekujesz. Robert od lat jest bardzo aktywny i z tego co go znam, z pewnością nie chciał Cię urazić. Po prostu my tu czasami na fridomii nazywamy szpadel szpadlem, a nie np dużą łyżeczką. A to, że w tym samym czasie zdarza nam się przestrzelić z naszą opinią to zupełnie inna sprawa.

      Oczywiście ważniejsze jest skupienie się na rozwiązaniu problemu na przyszłość. Ale pewna refleksja nad historią – uważam – też nie zaszkodzi. By nie powtarzać tych samych błędów. Lub by ustrzec innych przed popełnieniem podobnych.

      Nie chcę w żaden sposób oceniać Twoich wyborów, ale wydajesz się mocno emocjonalnie zżyta ze swoim mieszkaniem. Masz do tego oczywiście pełne prawo. Ale pamiętaj też, że silne emocje zniewalają, ograniczają pole widzenia, paletę dostępnych opcji. Jestem zwolennikiem silnych emocji wobec bliskich (choć też bez przesady:-) i jak najmniejszych wobec otaczających nas rzeczy.

      Jeszcze z innej strony, wcześniej wspomniałaś coś o tym, że mieszkania, które miało być Twoim schronieniem czy przystanią czy czymś w tym stylu, “teraz Cię zabija”. Już samo takie stwierdzenie każe mi przypuszczać, że coś jest nie tak z tym mieszkaniem. A nie tylko z bankiem, który udzielił Ci nań kredytu. Kupiłaś bezkonkurencyjne mieszkanie. Problem w tym, że nie było Cię wówczas stać na jego zakup. Posiłkowałaś się kredytem. Pytanie czy Twoja ówczesna zdolność kredytowa w złotówkach pozwoliłaby Ci na zakup tego mieszkania, czy też dopiero po uwzględnieniu niższych rat w CHF, stało się ono w Twoim zasięgu. Jeśli to ten drugi przypadek, to pewnie był to błąd i to jest to co pewnie miał na myśli Robert mówiąc o drogim mieszkaniu. Bo pytanie brzmi czy nie było Cię stać na to mieszkanie “tylko trochę” czy “sporo”.

      Ale oczywiście nie musisz nam tutaj publicznie odpowiadać na to pytanie. Nie musimy wszyscy tego roztrząsać nie znając Ciebie ani Twojej sytuacji tak jak Ty sama ją znasz. Ważniejsze byś sama sobie na nie odpowiedziała. Lub na inne pytanie. Czy gdybyś wiedziała, że tak się to wszystko potoczy, to czy wówczas dalej kupiłabyś dokładnie to samo mieszkanie za tę samą kwotę. Czy jednak coś tańszego?

      1. @Sławek

        jest taka piosenka Kazika ‘gdyby matka mała *** to by była ojcem’ lub łagodniej rzecz ujmując – gdyby szafa miała sznurek to by była windą.

        Rzeczywiście trochę się irytuję, kiedy ludzie oceniają, I nie tyle oceniają samą inwestycję i to, co można czy nie można z nią zrobić, tylko mnie jako osobę oraz moje osobiste życie – prywatne i osobiste wybory, patrząc na nie z własnej perspektywy.
        Dziś – mając kilka więcej lat – wiem, w którym miejscu ja sama wybrałabym inaczej.
        Z drugiej strony ekranu to pewnie jest jeszcze bardziej proste.
        Wszystko jest takie czarno-białe, no nie?

        Z mojej perspektywy czarno-białe było to, że:
        mogę wynająć mieszkanie dla siebie i 2 dzieci w cenie od 1500 – 1700 pln
        lub KUPIĆ mieszkanie za 1700 miesięcznie.
        Pytanie konkursowe: KTO w takiej sytuacji WYBIERA NAJEM I DLACZEGO?

        Rozważałam tańsze mieszkanie, poza miastem. Wyszło mi, że czasowo (praca, szkoły) i logistycznie będąc sama – nie ogarnę. Patrząc wstecz: czy bym nie ogarnęła dojazdów spod Krakowa? Czy moje Dzieci musiały kończyć te a nie inne szkoły? A kto to dzisiaj powie?

        Teraz najbardziej istotna rzecz. Jak bardzo nie było mnie stać na to mieszkanie.
        Kiedyś najwyraźniej było mnie jednak stać, jeśli zmnieniłam w nim cały system grzewczy, okna, drzwi, podłogi i inne BEZ ŻADNEGO KREDYTU.
        Dziś najwyraźniej nie stać mnie na ten komfort, jaki miałam.

        Czy lepiej było nadpłacać ratę raz do roku niż podwyższać standard?
        Czy ktoś ma na to wzór i umie to ocenić ?
        A wówczs komu, kiedy i za ile wynajęłabym nie wyremontowane mieszkanie?
        Zapewne mało wymagającym studentom, którzy będąc w kłopotach mogliby narobić długów na rachunkach…. a może właśnie byliby oszczędni, solidni? Ale kto to z cała pewnością może wiedzieć?

        Jedno jest pewne – dziś jestem o wiele lepszym fachowcem od oceny, na co byłoby a na co nie byłoby mnie stać, co ile kosztuje czasu, zaangażowania i pieniędzy.
        Kiedyś zaufałam oceniającym sprawę fachowcom. Skupiłam się na dostarczeniu wymaganych dokumentów i oczekiwałam na jakąś odpowiedź.
        Dziś – podobnie jak ktoś inny na tym blogu – to ja skontrolowałabym ten proces od mojej strony.

        Gdybym mogła cofnąć czas…. wypracowanie otwarte :)
        Gdybym mogła cofnąć czas, … nie kupiłabym ani tego ani innego mieszkania.

        Sprawdziłabym, na jakiej zasadzie ktoś kupił zasiedloną kamienicę, bo w PL chyba nie można handlować ludźmi, a nieruchomościami w 56 roku także raczej się nie handlowało.
        Kamienica powstała w czasie wojny, nie było żadnego oddawania utraconej własności czy innego oddawania mienia. Może okazałoby się, że wcale nie muszę kupować mieszkania, tylko ktoś inny oddać.

        Albo wepchałabym się siłą z dziećmi do moich Rodziców, niepomna, że to ich lokum i że na swoich 50 metrach nie muszą chcieć mnie i moich dzieci. Przez te parę lat odłożyłabym ponad 1000 tys. (tak samo jak spłacałam kredyt).
        Kupiłabym za gotówkę kawalerkę albo dwie np. z licytacji komorniczej. Nadal nie wyprowadziłabym się od Rodziców (nie wiem, co oni na to, ale i tak bym się nie wyprowadziła :D )
        Wynajęłabym za niezłe pieniądze tę swoją kawalerkę lub dwie.
        I powtarzałabym ten proceder w nieskończoność, aż mogłabym napisać, że teraz nie chcę już więcej zarabiać, więc odpuszczam, mam ciekawsze zajęcia.

        A tak serio?

        Tak jak poprzednio: wzięłabym swój los we własne ręce i chciała ogarnąć dla siebie i dzieci nasze komfortowe miejsce do życia na ziemi.
        Nie wiem, czy chciałabym wynajmować za rynkowe stawki. Po całym życiu pracy, z kiepskiej emerytury jak utrzymałabym wynajmowanena rynku za różne pieniądze mieszkanie?
        Na pewno – jak poprzednio – wybrałabym mieszkanie, w którym mogłybyśmy się wszystkie zmieścić. Które pozwoliłoby (lokalizacja) Dzieciom na samodzielny tryb działania podczas mojej pracy.

        Ale czytałabym dziś i tak Wasz blog i różne komentarze, wyciągała wnioski i na bieżąco zmieniała swój świat na lepszy, bo wierzę, że zawsze można osiagnąć wzrost – jeśli nie na tym, to na innym polu.

        1. Oczywiście, że nie miałem zamiaru nikogo urazić. Sam zresztą zastrzegłem na początku, że jest to dobra przestroga dla nas wszystkich. I stąd te domysły czy coś było za drogie czy nie.

          Problem w tym, że większość osób albo nie czyta, nie edukuje się na ten temat, nie myśli, a nawet jak ktoś doradzi, to nie słuchają. I stąd potem są lamenty, że mieszkanie było za drogie, raty wzrosły, a z pracy zwolnili.

          I nie ma się co zżymać i nie oczekuj tu wielkich złotych rad, nikt Ci niestety nie sypnie workiem pieniędzy. Najlepsze co możesz zrobić to przejrzyj ten blog, przeczytaj książki Sławka, poczytaj też takie blogi jak np. jakoszczedzacpieniadze.pl albo marciniwuc,com. Na pewno znajdziesz inspirację. Ale nie oczekuj cudów – jeżeli rata kredytu Cię zjada, to musisz obniżyć wydatki i zwiększyć swoje dochody. Wyprowadzić się z drogiego mieszkania i je wynająć, żeby mieć chociaż czynsz od najemcy. Żadnych innych złotych rad nie oczekuj.

          Podam przykład jak doradzałem mojemu znajomemu. Był w podobnej sytuacji jak Ty kilka lat temu. Poznań, małżeństwo, ok. 30 lat, jedno dziecko 2-letnie, a potem pewnie niedługo drugie. Radca prawny i dentystka, Perspektywy zawodowe mają więc świetne. No i miał dylemat chyba podobny do Twojego co zrobić – mieszkać dalej w wynajmowanym, czy też skusić się na własne mieszkanie na kredyt. Nazbierali ok. 20-30 tys. zł gotówki.

          Moja rada była prosta – jeżeli już musisz mieszkać we własnym, to kup sobie na początek coś małego, najlepiej dwa małe pokoje 38m2, za ok. 160-180.000 zł. Nawet pokazywałem mu inwestycję, gotowe od dewelopera. Za jakieś 190.000 zł miałby mieszkanie do zamieszkania. Moja rada była prosta – mieć możliwie wysoki wkład własny, a kredyt jak najniższy. Mieszkać sobie w tym mieszkaniu i mieć na celu możliwie szybką spłatę tego kredytu. Przy szczęściu, życiu poniżej swoich możliwości finansowych i ciężkiej pracy za 3-5 lat mogliby ten kredyt spłacić. Mieliby więc własne mieszkanie, idealne pod wynajem za 1000-1200 zł miesięcznie.

          I wtedy rozejrzeć się za czymś docelowym, jakieś 80m2 oczywiście za większą cenę. Wziąć wtedy kredyt na to docelowe mieszkanie. W jego spłacie będzie pomagać czynsz najmu z pierwszego mieszkania. Przy okazji nauczą się najmu.

          I będzie to perspektywa do kolejnych inwestycji jeśli im się spodoba, będą wiedzieli co robić ;-)

          Niestety nie posłuchał mnie, tylko poszedł i kupił od razu w centrum mieszkanie 80 m2 za ponad 400.000 zł, do tego dołożył wszystkie oszczędności na meble, wykończenie itd.

          Obecnie spłaca raty kredytu. Na szczęście jego sytuacja zawodowa jest bardzo dobra i życzę mu jak najlepiej. No ale wybrał konsumpcję i wygodę, zamiast oszczędzania i myślenia perspektywicznie na co najmniej kilka lat do przodu.

          Wydaje mi się, że Ty zrobiłaś podobnie kilka lat temu, wybrałaś komfort i konsumpcję, no i niestety sama widzisz tego teraz skutki…

  14. Jeśli nie rozważasz upadłości, to jak Borys również rozważałbym wyjazd za granicę najlepiej do Szwajcarii, Kiedyś w radiu kontestacja.com Kamil Cebulski miał audycje z gościem, który miał ponad milion długu (polecam odsłuchać), posiadał również rodzinę, wyjechał do Norwegi, zasuwał parę lat po 10 godz na budowie i długi pospłacał. Będziesz pracować z pewnością w gorszej pracy, ale taki jest los każdego początkującego emigranta.
    Wymówka z niemożliwością wyrobienie paszportu chybiona, w podróżowaniu po europie jest nie potrzebny
    Co do kosztów przeprowadzki, jedź sama na 2 miesiące, ustaw się i sprowadź dzieci, ja tak zrobiłem.
    Po spłacie albo stanięciu na nogach zawsze możesz wrócić

  15. @Darek S
    dzięki za Twój pomysł.
    Sprawdzę, odsłucham.

    Zagranica. OK, przyjrzę się raz jeszcze swoim obawom, bo moim zdaniem z dziećmi jednak to nie takie proste.
    Bez zgody 2 rodzica nie wyjedziesz, – OK, wyjedziesz i jesteś w lesie, bo to jest ‘porwanie rodzicielskie’ i tracisz prawa do dziecka. Tu nie ma żartów
    .
    I jest jeszcze drugi aspekt – bez dokumentów jak np. ogarniesz dziecku szkołę czy ubezpieczenie za granicą? Dziecko nie ma dowodu osobistego ani nic takiego. Póki jest dobrze, jest dobrze, ale jak będzie coś potrzeba?

    Praca mnie nie przeraża.

    1. Nadal uważam, że wynajdujesz wymówki, które mają przeszkadzać w realizacji danej rzeczy. Twierdzisz, że nie możesz wyjechać bo dziecko nie ma paszportu. Rozumiem, że ojciec nie chce się pofatygować z Tobą do urzędu? No to złóż wniosek do sądu rodzinnego, udzielą ci zgodę na paszport od ręki. Cóż to za wymówka?

      Odnośnie wyjazdu z dzieckiem – jak rozumiem pełnia praw rodzicielskich jest przy Tobie, a sąd określił miejsce pobytu dzieci przy matce. Jeżeli więc wyjedziesz i weźmiesz ze sobą dzieci, to o jakim porwaniu rodzicielskim piszesz? Gdyby ojciec pozbawiony władzy rodzicielskiej je porwał to owszem, ale przecież to Ty się dziećmi zajmujesz i mieszkają z Tobą? Ojciec w ogóle je widuje, skoro śmieje się z komornika?

      Nikt Ci nie zabierze dziecka tylko dlatego, że wyjechałaś z nim do lepszej pracy za granicę. Gdyby tak było, to pewnie by trzeba odebrać z milion małych dzieci, które się urodziły emigrantom ;-) Kierujesz się być może pogłoskami, jak np. to co teraz politycy mówią, że sądy odbierają dzieci rodzicom z powodu biedy rodziców. Jest to wierutna bzdura, żaden sąd nie odebrał nikomu dziecka tylko z tego powodu. Zwykle jak dziecko jest odbierane rodzicom do rodziny zastępczej czy nawet adopcji, mamy do czynienia z różnymi problemami, które występują OBOK biedy, jak np. alkoholizm, brud w mieszkaniu, niedbanie o dziecko, nieinteresowanie się nim, czy brak normalnego miejsca dla dziecka do spania czy nauki.

      Ty też widzę, że nie ruszysz się nigdzie z miejsca, bo masz zaraz w głowie, że robisz “porwanie rodzicielskie”. Wyluzuj.

      1. @Robert –
        nie będę poruszała moich osobistych wątków, ale hipergłeboko nie wiesz, o czym mówisz.

        Nie znasz sytuacji – nie feruj wyroków.
        Temat niechęci do wyjazdu jest dla mnie wyssanym z palca wątkiem.
        Nie znasz mnie, nie wiesz gdzie byłam ani jak długo, czy pracowałam czy nie, jak to zorganizowałam.

        Znowu: źle widzisz.

        1. TeEm, Robert, apeluję o stonowanie Waszych wzajemnych komentarzy. Robert, sytuacja TeEm nie jest łatwa, więc powinniśmy oddzielić porady indywidualne od opisu ogólnego zjawiska. Z drugiej strony, TeEm, rozumiem, że masz konkretny problem i nie koniecznie Cię interesują nasze obserwacje dotyczące zjawisk ogólnych. Odbierasz je osobiście, choć nie zawsze są do Ciebie kierowane. Proszę zrozum też i naszą perspektywę. Chcemy pomóc Tobie znaleźć rozwiązanie oraz dodatkową motywację by znaleźć najlepsze rozwiązanie. Ale dobre rozwiązania czasami wymagają szerszego podejścia (bardzo mądrze – jak zwykle – o tym napisała Aga-ta). Z drugiej strony, za jakiś czas na tę dyskusję trafi ktoś kto dziś jeszcze nawet nie wie o istnieniu fridomii. Tym osobom, tak jak i Tobie, chcielibyśmy pokazać to jak widzimy ten szerszy kontekst.

          Rozumiem, że Tobie może być z tego powodu przykro i bardzo Cię za to przepraszam. Tak czy inaczej, mam nadzieję, że doświadczenie konsultingu ze strony nieznajomych Ci ludzi, w nieco niezręcznej formie publicznej, chaotycznej dyskusji, choć nie zawsze trafione, będzie dla Ciebie przydatnym doświadczeniem.

      2. @Robert
        Nie dziw się że dziewczyna odbiera w ten sposób komentarz o “ledwie 53 m2 za 350 tys”…
        Myślę, że Krakowianka już od wielu lat zdaje sobie sprawę gdzie popełniła błąd i że dała się zrobić w konia na górce bańki cenowej w tamtym czasie.
        Podejrzewam, że wiele razy słyszała szydercze komentarze ze strony innych ludzi jak to sobie “zaszalała” i kupiła “pałac” 53 m2…

        Takich ludzi jak Krakowianka są tysiące i nie koniecznie z własnej winy są w takiej sytiacji. Często dali się zmanipulować “doradcom”, deweloperom a nawet “dobrym” znajomymktóryz radzili “kupuj, kupuj bo bedzie coraz drożej”
        Teraz po kilku latach każdy z nas jest mądry z perspektywy czasu ale wtedy dla nich wyglądało to inaczej.
        Sytuacja rodzinna i finansowa Krakowianki nie jest do pozazdroszczenia i jedyne co powinniśmy zrobić to służyć radą jak wyjść z tej trudnej sytuacji.

        @TeEm
        Jeśli znasz francuski to polecam zorientowanie się w zajęciach gdzie mogłabyś wykorzystać ten język. NIezbyt dużo ludzi go zna biegle więc to jest dla CIebie plus.
        POlecam zorientować się w firmach logistycznych / transportowych / spedycyjnych oraz wśród exporterów / importerów którzy poszukują pracowników z j. francuskim. Będziesz jedną z kilku / kilkunastu osób maxymalnie a nie jedną ze 150 czy 200 w przypadku znajomości angielskiego.
        Powodzenia na Twojej drodze !

        1. Przeczytaj dokładnie raz jeszcze mój post – jest tam udzielonych kilka porad prawnych, które nikogo nie obrażają i nie dotykają osobiście. Nie ma się co zżymać, bo nie ma powodu. Nie dziw się, że jak opisujesz swoją sytuację życiową, to staramy się Ci doradzić co można z nią zrobić. Sama poruszałaś wątek dzieci, alimentów itd. więc my tylko do tego nawiązujemy.

          Po prostu – jako doświadczony prawnik procesowy stwierdzam obiektywnie, że jeżeli prawa rodzicielskie są przy Tobie – nie ma mowy o żadnym porwaniu rodzicielskim.

          Po drugie – jeśli ojciec dziecka nie chce pofatygować się do urzędu, żeby podpisać wniosek o paszport dla dziecka – składasz wniosek w sądzie rodzinnym i na pierwszym posiedzeniu masz to załatwione.

          Po trzecie – nikt nie odbierze Ci dziecka dlatego, że wyjedziesz gdzieś do lepszej pracy, czy np. tańszego mieszkania.

          Po czwarte – jeśli prokurator raz umorzył sprawę alimentów, należy złożyć zażalenie do sądu (w 7 dni od otrzymania pisma od prokuratora). Jak to nic nie da i sąd to oddali, to po kilku miesiącach pisz kolejne zawiadomienie do prokuratury, że alimenty nadal nie są płacone. Działaj aktywnie, sytuacja braku alimentów na własne dziecko jest dla mnie niepojęta, jako ojca dwójki dzieci (mówię o sobie). Pisanie tych pism nic nie kosztuje, a może wreszcie któryś prokurator się pochyli nad Twoją sprawą i jakoś go zmusi do płacenia alimentów.

          Nie pisz proszę, że “feruję wyroki”, czy też “hipergłęboko nie wiem o czym piszę”. Staram się Tobie pomóc przez darmowe porady prawne. Tylko tyle i aż tyle. Heeej!

        2. @Robert –
          uśmiechnięte DZIĘKUJĘ za każdy z Twoich punktów.
          Mój nerw wziął się z Twojego przekonania, że Ty wiesz, że ja nie chcę nic zmienić.

          Dzięki za słowa otuchy w kwestiach sądowych. Będę musiała się zmobilizować i tutaj być znacznie bardziej aktywna i zdeterminowana.
          Trochę odpuściłam , była to dotychczas (wielokrotnie przećwiczona) droga do nikąd.
          Taka sztuka dla sztuki, czekanie na Godota… cokolwiek.
          Raz jeszcze bardzo Ci dziękuję!

          Uśmiechy

  16. dziecku można wyrobić dowód osobisty, kosztuje to mniej niż paszport.
    Niektórzy tak robią, aby podróżować z dziećmi po europie.

    Wyjazd za granicę wydaje się chyba najlepszym wyjściem.

    powodzenia

  17. Przeczytałam dyskusję i przyznam szczerze, że zmroziło mnie… Nie dlatego, że sytuacja trudna – bardzo trudna! Taka do d… Ale, że powtarza się pewien schemat tak dobrze mi znany…

    Otóż nie można leczyć tylko jednego chorego narządu bez leczenia całego organizmu. Gdy podamy lek na nerki, czy trzustkę, za chwilę zniszczona będzie wątroba. Tak już jest, TeEm, że należy działać całościowo, szeroko omiatać problem i bez ruszania obszaru osobistego nie uda Ci się naprawić wyłącznie sfery finansów. Jeśli tego oczekujesz, rozwiązania nie ma.

    Życzę siły i pokory. Uspokojenia emocji i przekierowania energii na wyjście z sytuacji, a nie rozbudowywanie jej. Sądzę, że to chcą Ci przekazać fridomiacy, którzy tak aktywnie służą radą i angażują się w wątek. Obszar życia i decyzji, w jakim się znalazłaś, nie jest tym, który rokuje i stąd pomysły na wyjazd za granicę, upadłość konsumencką, czy “przemodelowanie decyzji osobistych” że tak to ujmę, aby uszanować Twoje życzenie nie komentowania szczegółów z tym związanych.

  18. @Robert –
    przepraszam Cię bardzo, wzięłam sobie do serca słowa Sławka, że jesteś osobą życzliwą, że z pewnością nie chciałbyś celowo nikogo urazić, że Twoje rady są cenne, bo masz doświadczenie i wiele osób – jak widać także Twój Przyjaciel dentysta – dostaje inspirację do działania, dlatego Sławek ceni sobie Twoje rady.

    Ja mam dosyć.I to nie tyle Twoich rad, co Twoich ocen, a dokładnie sposobu ich formułowania.
    I komentarzy, które formułowane są nie do sytuacji inwestycyjnej, ale do osoby.

    Poza tym, że podsunąłeś pomysł wynajęcia mieszkania, za co Ci dziękuję, nie widzę w nich naprawdę nic cennego, poza Twoją osobistą niechęcią.

    Najbardziej trafione w kontekście mojej osoby słowa, jakich udało Ci się użyć, to “WYDAJE MI SIĘ”.
    Źle Ci się wydaje. Widzisz skutki, ale nie widzsz celów, motywacji, przesłanek ani intencji.

    Wydaje Ci się, że poszłam drogą ‘pokazywania się’ ludziom
    (widziałeś mnie kiedyś osobiście, że tak mówisz? byłeś u mnie w domu? widziałeś, co jemy, jak się ubieramy, jak spędzamy czas? wiesz na co wydajemy pieniądze?)
    a nie drogą pomysłu, że każdy grosz włożony w coś własnego jest lepszy niż grosz włożony w cudzą własność.

    Tobie wystarczy, że masz w swoim otoczeniu takich znajomych, którzy lubią sobie kupić mieszkanie w centrum na pokaz, a więc naturalnie WYDAJE CI SIĘ, że każdy, kto ma kredyt we frankach jest jak oni. I nawet mocno zdumiony byłeś, że ja NIE KUPIŁAM 80 mkw jak Twój znajomy.

    Nie jestem jak Twój znajomy.
    Nie kupiłam mieszkania w centrum, tylko w dobrej, bezpiecznej lokalizacji.
    Z Twojego opisu ja widzę, że różnic między mną a Twoim znajomym jest znacznie więcej.

    Mogło Ci się wydawać, że spłukałam się z oszczędności na remont i wyposażenie, choć w rzeczywistości tak nie było.
    Udało mi się na to odłożyć, podczas mieszkania w moim lokum.
    Żyłam i żyję z dziećmi naprawdę bardzo oszczędnie.
    Nie przeszkodziło Ci to w stwierdzeniu, że moją motywacją był nadmierny konsumpcjonizm, w celu? ‘Pokazania się’ ludziom.

    Z rzeczy uważanych przez niektórych za konsumpcjonistyczne, mam zmywarkę. Za gotówkę. Krańcowo nie podobała mi się wysokość rachunków za wodę i kanał dla mojej 5 osobowej wtedy rodziny. Spadły od razu prawie o połowę.
    Rozczaruję Cię – nie wybrałam – jak Twój znajomy – modelu lanserskiego. Najniższa cena, model podstawowy, szczęśliwie oferowany przez stabilną markę. Używam latami bez kosztów serwisu. Znów: ktoś w moim otoczeniu kupił używaną, ale wypasiony model, o 1/3 drożej niż ja kupiłam moją prostą, nową. Mam na to – że tak powiem – wyrąbane, uważam, że zrobiłam lepiej.

    I w końcu – WYDAJE CI SIĘ, że nie szukam rozwiązania (to z wcześniejszego komentarza) więc zwyczajnie przyszłam tu o pieniądze żebrać.
    Tego już w ogóle nie będę komentować.

    Po prostu dziękuję Ci za Twój pomysł z najmem, który mi podsunąłeś.

    Z doświadczenia wiem, że to bardzo dobry plan, gdyż wdrożyłam go już wcześniej i się sprawdził.
    Dziękuję za Twą sensowną i bezcenną radę.

    Szkoda, że nie ja byłam twoim przyjacielem dentystą, bo bardzo chętnie – szczególnie w tamtym czasie – przegadałabym z Tobą wiele godzin. Być może na gorąco dyskutowałabym z Tobą plusy i minusy każdego wynalezionego i obejrzanego w tamtym czasie mieszkania, gorąco spierając się z Tobą i trawiąc Twoje argumenty.

    W czasie, gdy z konieczności – nie z nudów, konsumpcjonizmu i ‘woli pokazania się’ – szukałam mieszkania, nikt nie umiał mi pokazać, jak może zadziałać mechanizm finansowy w przypadku najmu a jak w przypadku kupna. Ci, którzy pokazywali, pokazywali coś bez tego, co na dole z gwiazdką, małym druczkiem.

    Nie było osoby w moim otoczeniu, która podzielałaby wahania i opory co do waluty kredytu, mimo, że ktoś pracuje w domu maklerskim a ktoś w banku – przeciwnie, to ja byłam tą osobą, która zwlekała i szukała opcji B. Ktoś mi się dziwił, bo dostał złotówki. Ja złotówek o które prosiłam – nie dostałam.

    Mam zdecydowanie mniej wiedzy o mieszkaniach niż Ty. Pewnie też dlatego, że nigdy nie myślałam, że będzie mnie stać na mieszkanie na wynajem.

    Swój wybór oparłam o cenę oraz na funkcjonalność mojego mieszkania dla użytkownika (wtedy mnie i dzieci, ale jak widać racjonalnie inni też są z tym OK).
    Brałam także pod uwagę wartości ziemi, możliwość nad czy przebudowy (mam dzieci, mieszkania są drogie) i możliwość użycia do zarabiania (po przeróbkach) garażu, który może być również ewentualnym miejscem pracy, które nie będzie dodatkowego czynszu.

    Oczywiście – wielu rzeczy nie wzięłam pod uwagę.
    Z pozycji Warrena Buffeta Ty wiesz, że popłynęłam konsumpcjonistycznie, a teraz także i żebraczo.

    Z mojej pozycji widzę, że ludzie popełniają błędy.
    Nie inne niż moje. Mieszkanie, które ktoś kupił NA WYNAJEM nowe, od developera i z celem biznesowym – dopiero po 7 latach przynosi przychód powyżej kosztów, bo wcześniej co miesiąc generowało kilkaset PLN straty.

    Moje mieszkanie nie było kupowane w celach bieznesowych, a mimo to, ktoś policzył, że jak dobrze się ogarnąć, to nawet i ta wysoka dla mnie rata ma szansę się z dobrze pomyślanego wynajmu spłacić.

    Chyba mimo wszystko nie aż taki zły wynik w zestawieniu z przytomną osobą, której przytrafiła się inwestycyjna spora gafa.

    I możesz nazywać sobie szpadel szpadlem, ale w mojej ocenie to daleko Cię nie uprawnia do wystawiania komukolwiek publicznych ocen, a w szczególności przypisywania mnie intencji czy motywacji, które Tobie w y d a j ą się, że mam, bo mają je Twoi znajomi dentyści czy inni przyjaciele.

    Z całym szacunkiem, przyszłam tu po inspirację i radę od ludzi w temacie nieruchomości bardziej doświadczonych, a nie po to, byś mnie obrażał.
    Moja praca nie polega na żebraniu.
    Nie proszę też w żadnym miejscu byś pogardliwie oceniał moje jak uważasz – rozrzutne, pokazowe i bezsensowne – z Twojej perspektywy – życie.

    Dobrego dnia życzę Ci w Twoim najlepszym z możlliwych tu na Ziemi świecie

  19. @Aga-ta,

    dziękuję za dobre słowa :) wszystkim za wszystkie – też krytyczne, konstruktywne komentarze jestem wdzięczna.
    Tak, sytuacja jest trudna i mam tego świadomość.
    Tym bardziej jestem zdeterminowana do radykalnych zmian.

  20. Nie podoba mi sie ta dyskusja. TeEm, jestes agresywna i sprawiasz wrazenie, ze nie chcesz pomocy. Przestan obsesyjnie brac wszystko do siebie. Robert probuje Ci pomoc i wali przy tym prosto z mostu, ale moim zdaniem lepiej gdy ktos mowi Ci prawde niz glaszcze po glowce. Dostalas sporo rad – jaki jest obecnie Twoj pomysl na wyjscie z trudnej sytuacji?

    1. Obserwatorze, dzięki za Twoją opinię … obserwatora. Prawda pewnie – jak zwykle – leży gdzieś pośrodku. Miejmy wyczucie i dodatkową dozę wrażliwości. Potrafię wyobrazić siebie będącego w środku burzliwej dyskusji i moje działania analizowane przez nieznajomych. Też bym pewnie był bardziej defensive niż jestem na co dzień. Na przykład, bardzo źle znoszę przypisywanie mi pewnych motywacji, które wcale mną nie kierowały:-)
      Ale z Twoim apelem do TeEm też się poniekąd zgadzam… Więc dlatego twierdzę, że powinniśmy nieco wypośrodkowywać nasze komentarze. Znajdywać złoty środek pomiędzy bezpośredniością i obcesowością:-)

    2. @ Obserwator –
      to prywatna ocena i same emocje.
      Czy jest za tym jakiś konkretny argument?

      Jaka jest Twoim zdaniem rada/pomoc Roberta?

      W jego opowiadaniu o znajomych, ich motywacjach i dalekiej przeszłości nie znalazłam wskazówki, co mogę ja za wniosek wyciągnąć na dziś ja.
      Poza tym, że naturalnie nie wezmę drugi raz takiego kredytu, ale to chyba rozumie się samo przez się, bez dodatkowych przykładów.

      Jak mówiłam, wszystkie komentarze czytam, nawet wiele razy.
      Jestem otwarta na każdą konkstruktywną krytykę.

      Epitety i określenia z dziedziny nadprzyrodzonej wolę, by każdy zachował dla siebie.
      Zapewniam, że i ja czytając mam wrażenia, tyle, że się nimi nie dzielę.
      Waszych pomysłów rozwiązania tego inwestycyjnego kejsa chętnie wysłucham.

      Potraktuj to – jeśli masz ochotę – trochę jak ćwiczenia z jakiegoś przedmiotu akademickiego.
      Czy jeśli zadanie wydaje się trudne, mówisz temu, kto je zadał, że jest taki to a taki, że kejs jest z kosmosu albo gdzie miał głowę, jak się pakował w taką sytuację?
      Jak sądzę, nie – bo to do rozwiązania nie należy.
      Jeśli komuś się dyskusja nie podoba – ma prawo nie uczestniczyć.
      Wszystko jest dobrowolne.

      Z ostatecznym podsumowaniem na ten moment jeszcze się wstrzymam, bo – jak to już napisał wcześniej Sławek – ta dyskusja to czas na zbieranie pomysłów, nie na wybranie jakiejś drogi w tej konkretnej sekundzie.
      Na odrzucanie czy modyfikowanie za chwilę przyjdzie czas.

      Żeby dać jednak jakiś feedback, powiem, że jest jedno rozwiązanie generalne, i mam tu na myśli rozwiązania dotyczące konkretnej nieruchomości/ mieszkania – które narzuca się samo i pewnie to właśnie rozwiązanie jako najlepsze. Oczywiście, z uwzględnieniem różnych naprawdę fajnych innowacji, na które wcześniej nie wpadłam, a które się tu pojawiły – najlepiej będzie zastosować.

      1. TeEm, z całym szacunkiem do Ciebie, apeluję by Obserwator nie podawał tutaj dowodów pod swoją opinię. Nie schodźmy do wzajemnego się przekonywania kto miał rację, a kto nie. Nie chcę byśmy również poddali pod głosowanie “czy Robert obraził” oraz “czy TeEm jest przewrażliwiona” bo to chyba już naprawdę do niczego konstruktywnego nie doprowadzi.

        Robert, jak zauważyłem, już się więcej nie odzywa, choć pewnie śledzi nasze poczynania. Nie wciągajmy teraz do konflikciku Obserwatora:-) Bo następnym etapem może być głosowanie nad tym “Czy Obserwator bezstronnie obserwuje?” A jak ktoś nie tak zagłosuje, to można się doszukiwać, czy to przypadkiem nie sam Obserwator się podszył pod innego nicka, lub poprosił/przekupił kogoś by tak zagłosował by wyszło “na jego”. Nie idźmy tą drogą!

        1. @Sławek –
          OK, wycofuję.
          Od teraz więcej ciszy i czytania :)
          Faktem jest, że znacznie lepiej układają mi się w głowie Twoje słowa niż słowa Roberta, co nie wyklucza faktu, że w tym samym czasie Ty go czytasz i rozumiesz, że mówi do mnie ważne (dla mnie) rzeczy.

          Jest więc coś, co chce mi powiedzieć, a czego ja – mimo, że mam to pod nosem – wciąż nie widzę.
          Dlatego poprosiłam o ‘tłumaczenie’ Obserwatora.
          Tyle

  21. @ Sławek – dzięki :)

    Nie mam problemu z rozprawieniem się z tematem ‘po całości’, ale mam duży opór do ferowania wyroków przez osoby, którym się wydaje.

    W całej dyskusji też bardzo razi mnie, jak jednoznaczny jest w opinii powszechnej wizerunek ‘frankowicza’.
    To po prostu nieodpowiedzialny, nieprzemyślany ktoś, kto nie umiał powiedzieć sobie ‘nie’ i brał jedną za drugą kartę kredytową, debet, pożyczkę, w końcu kredyt we frankach na chatę i furę, bo nie chciało mu się pohamować swojej chęci imponowania innym.
    Mógł wziąć pożyczkę lub nie, jechać bezpiecznie tramwajem lub kupić sobie kradzione kabrio – ale wygrała potrzeba ‘postaw się a zastaw się’ i wtopił.

    w moim przypadku nie miałam cienia takiej potrzeby.
    mogłam jeszcze bardzo długo pomieszkać w czynszówce.
    dostałam przymusowy i nieodwołalny termin wyprowadzenia się.
    skoro w poprzednim lokum przez 15 lat tkwiłam w dość opłakanym stanie – ja nie inwestowałam za bardzo bo nie byłam u siebie, właściciel, bo nie był zainteresowany – skoro I TAK zmuszona byłam szukać nowego miejsca, to chciałam zmiany takiej, żeby w kolejnym miejscu mieć nieco więcej do powiedzenia. Ogólnie – miało być dobrze, wyszło jak zwykle.
    Tak, dziś wszyscy to wiemy.

    Nie unikając na żadnym etapie analizy czy wyciągania wniosków z sytuacji, nadal staram się znaleźć rozwiązanie na teraz, zamiast usiąść i cofnąć się w czasie oraz użalać nad sobą, jakaż to głupia, niedoinformowana czy też konsumpcjonistyczna byłam.
    Wyszło na to, że byłam, choć w chwili gdy byłam miałam zupełnie inne poczucie.
    Trafnie to opisane zostało w poście w innym wątku, gdzie precyzyjnie został opisany mechanizm ‘ostatniej szansy’

    Jak napisałam: dzisiaj – jakkolwiek zabawnie by to nie zabrzmiało – władowałabym się na głowę rodzicom i odłożyła więcej własnych środków. Żeby mi nie truli, że mnie nie chcą, codziennie kupowałabym im lody, żeby uśpić ich czujnośc.

    Ale to dzisiaj.
    Wtedy, wiedząc, że nie ma takiej propozycji, wzięłam całą odpowiedzialność na siebie.
    Zbyt dużą.
    Wiem, ale tego już nie unikniemy.
    Tak było, tak jest i nie sądzę, by coś tutaj mogło ulec zmianie.

    Największy wpływ mam na swoje i tylko swoje życie, decyzje i wybory.
    Tych dokonanych – wraz z ich konsekwencjami – dziś już nikt nie cofnie.

    Dziś trzeba z tym po prostu żyć i możliwie skutecznie iść dalej

    1. TeEm, nie chcę się bawić w psychologa-amatora, ani nic takiego. Jednak wydaje mi się, że próbujemy tutaj (wielu z nas) analizować Twoje wybory nie po to by Cię przygnębić lub by coś Ci wytknąć. By się z Ciebie nabijać.

      Tylko z przeświadczenia, że sytuacja, w której się aktualnie znajdujemy wynika często z wyborów lub zaniechań, których dokonaliśmy w przeszłości. Z kolei za tymi wyborami stały jakieś założenia, które mieliśmy w głowach.

      Chcielibyśmy (a ze 100%-ową pewnością mogę to powiedzieć o sobie) byś zastanowiła się nad tymi założeniami, które miałaś wówczas w głowie, a które może okazały się nie do końca trafionymi. Lub inaczej, mało zgodnymi z ideą wolności finansowej. Te założenia to np to, że zawsze lepiej mieszkać na swoim niż w wynajętym. Że większe mieszkanie daje więcej komfortu (widziałem w życiu tysiące mieszkań i wiem, że ustawienie jest o wiele ważniejsze od powierzchni). Że jedyna droga do własnego M prowadzi przez kredyt hipoteczny. Że jakoś to będzie. Że matka musi się poświęcać dla dobra dzieci. Że pytanie o pomoc jest oznaką słabości (Ty akurat wykazujesz duży hart ducha wysluchując tutaj wszystkich naszych “dobrych rad”). Nie chcę Ci przypisywać wszystkich tych założeń. Podkreślę wyraźnie, to są tylko przykłady możliwych, często spotykanych założeń i to nie z Twojego życia, którego przecież ani ja ani uczestnicy tej dyskusji nie znają. Przecież nikt oprócz mnie nawet nie wie jak masz na imię.

      Dlaczego grzebanie przy założeniach jest ważne? Bo jeśli uda Ci się przeprogramować swoje założenia to łatwiej będzie Ci znaleźć odpowiednie rozwiązanie, to unikniesz podobnych problemów w przyszłości, to wejdziesz na drogę do wolności finansowej. Wreszcie – i wiem, że ten argument może do Ciebie nie trafiać w tym akurat momencie, ale mimo to stawiam go uczciwie na stole – założenia to coś ogólniejszego niż konkretne 53-metrowe M w Krakowie i jako takie będą bardziej użyteczne dla innych potrzebujących.

      To pewnie dla Ciebie okrutny argument, ale skoro już wszyscy tyle swojego czasu poświęcają by Ci pomóc, to chcielibyśmy by nasze zaangażowanie było pomocne w przyszłości dla innych, by nie musieć z każdą z tych osób przechodzić przez tak trudne i czasochłonne dyskusje.

      Szacun dla Ciebie za to, że to wszystko dzielnie znosisz i jeszcze jesteś tutaj z nami po już prawie dwóch dniach grillowania i maglowania. Mam nadzieję, że pomoże Ci się to wszystko przeprogramować. Tak byś sama potem była zadowolona z efektów.

  22. @Sławek – raz jeszcze bardzo Ci dziekuję :)

    Może Cię zdziwię, ale – tak, ja już doszłam do tego – gdzieś tak wczoraj wieczorem – że tak naprawdę tu nie chodzi o moje (zgadzam się, najważniejsze jest czy jest ustawne) moje konkretne 53 mkw.

    Naturalnie, chciałabym je zachować (wraz ze wszystkimi wpłaconymi wcześniej na to konto pieniędzmi).
    Ale już wiem, a może nawet czuję, co mówisz, gdy mówisz, że najlepiej nie wiązać się emocjonalnie z przedmiotami.
    Masz rację.
    Zmiana w toku.

    Uśmiechy i podziękowania
    jestem, bo wiem, że mądrej zmiany potrzebuję, i wiem też, że ważny jest dobry zespół :)
    Każdemu z osobna i Wam wszystkim razem dziękuję i za serce, i za poświęcony mi czas

    1. TeEm, masz rację. Jesteś dużo ważniejsza od Twojego mieszkania. Nieporównywalnie ważniejsza. Dla wszystkich – dla siebie, dla swoich Dzieci, też dla nas tu dyskutujących na fridomii.

  23. Przeczytałem raz jeszcze wszystkie moje posty w tym kejsie i ja akurat nie widzę tutaj żadnej obcesowości, czy jakiegokolwiek podłoża do jakiegoś „konflikciku” między kimkolwiek ;-) Uważam, że panuje tutaj świetna atmosfera i kultura słowa i wypowiedzi. Wystarczy porównać jakiekolwiek inne forum. Ale to tak na marginesie.

    PODSUMOWUJĄC

    W moich postów wynikają następujące rady dla tego kejsa Krakowianki:

    – najpierw zainteresowałem się wysokością raty kredytu (to główny problem) – ile ona wynosi, czy Krakowianka próbowała obniżyć ratę, ktoś doradzał o wydłużenie okresu kredytu, ja zasugerowałem kupowanie franków bezpośrednio w kantorach, zainteresowanie się czy bank nie robi jej w balona na odsetkach czy spreadzie. Sama przyznała, że nigdy nie telefonowała do banku, więc jest to jednak aktualna rada, żeby się tymi sprawami zainteresować. Przyznamy wszyscy, że obniżenie raty miesięcznej rozwiąże część jej problemu

    – następnie doradziłem, żeby zawiadomić prokuraturę o niepłaceniu alimentów na dziecko przez jego ojca. Jest to jakiś sposób na większe dochody. To czy skuteczny czy nie, widzimy różnie bywa niestety u nas

    – potem doradziłem, że najlepsze co możesz zrobić to przejrzeć ten blog, przeczytać książki Sławka (sporo ważnych rad i uwag na temat życia poniżej swoich możliwości finansowych), podałem Ci dwa adresy blogów o finansach osobistych do poczytania. Doradziłem najprościej jak się da co do Twojej sytuacji – musisz obniżyć wydatki i zwiększyć dochody. Wyprowadzić się z drogiego mieszkania i je wynająć żeby mieć chociaż z niego czynsz co miesiąc.

    – następnie opisałem Ci sytuację prawną związaną z paszportem dla dziecka, jego brakiem, jak go otrzymać, jak również rozwiałem Twoje obawy odnośnie „porwania rodzicielskiego” jak wyjedziesz do pracy.

    Obiektywnie staram się na to patrzeć i myślę, że nie masz powodu do jakichkolwiek zastrzeżeń co do moich wypowiedzi ;-)

    Życzę szczęścia, heeeej!

    1. @Robert –

      dzięki za wszystkie podpowiedzi i za podsumowanie dodatkowo :)

      co do spraw prawnych – nie chcę się tu uzewnętrzniać, i tak powiedziałam już bardzo dużo.
      Gdybyś rzeczywiście miał czas i ochotę, to proszę odezwij się, Sławek zna mój adres email.
      Nie ma sensu ciągnąć tego na blogu :)

      raz jeszcze uśmiechnięte dzięki

      1. Uff, cieszę się z zakopania toporeczka konflikcikowego (bo przeciż nie toporu wojennego:-) zgodnie z duchem Fridomii. Przyznam, że nieco ciążył mi ten toporek. W końcu “Sławomir” znaczy “sławić pokój”:-)

        1. Wielka w tym Twoja zasługa
          – jeśli Sławomir znaczy spokojolubny, to Sławek musi znaczyć ‘dobry tłumacz’
          [z polskiego na nasze]
          ;)

  24. Pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jedną refleksję. Pamiętacie historię o żabie? Mam wrażenie, że wiele osób gotuje się w swojej sytuacji, ale za nic nie chce opuścić ciepłej strefy (pozornego ) komfortu. To nic, że parzy, że w każdej chwili temperatura może ugotować narządy wewnętrzne, że życzliwi wołają, namawiają do wyskoczenia – żaba siedzi i się gotuje!

    Najlepszy czas na wyjście z nietrafionej inwestycji był wczoraj, a kolejny dobry jest dzisiaj. Każdy następny będzie gorszy, choć nadal lepszy od kolejnego dnia. Trzeba wyskoczyć z kąpieli jak najszybciej, bo się zrobi zbyt gorąco.

    1. Proponuję nieco bardziej optymistyczną wersję tych powiedzonek, zamiast o wychodzeniu z nietrafionej inwestycji mówmy, że najlepszy dzień na rozpoczęcie inwestowania w nieruchomości był wczoraj, a kolejny jest dzisiaj ;-)

      Przykład z żabą w gotującej wodzie jest masakryczny i za każdym razem jak go słyszę, robi mi się smutno na sercu ;-(

      1. Robert, wybacz, że wzbudziłam smutek na sercu…

        Jestem dosyć twarda, ale to z bezsilności. Chciałabym mieć czarodziejską różdżkę i cofać czas, sprawiać, aby ludzie mogli naprawić to, czego żałują, co uznają za błąd. Cierpię, gdy inni cierpią…
        Stąd dość drastyczne czasem porównania, czy mocne słowa.

  25. “53 mkw, piwnica w której jest pralka i możliwy garaż. Lokalizacja w pobliżu Miasteczka Akademickiego AGH, Akademii Pedagogicznej, Uniwersytetu Rolniczego. Obok biurowce GTC Galileo, Newton, Edison, Pascal, gdzie mieści się dużo firm.”
    2 sypialnie + pokój dzienny + garaż + piwnica

    TeEM – jestem pośredniczką nieruchomości z Krakowa i jeżeliby się okazało, ze nie jesteś w tym momencie wyjść z inwestycji ( bo kwota pozostała do spłaty jest wyższa niż możliwa do uzyskania cena i dopłata byłaby zbyt wysoka ) to skupiłabym się na optymalnym wykorzystaniu Twojej nieruchomości i Waszej przeprowadzce do tańszego lokum

    czyli chcemy mieć stabilny comiesięczny dochód z najmu, bez przerw wakacyjnych, które zazwyczaj generują studenci
    zakładam, ze ogarniesz komunikację z obcokrajowcami w zakresie najmu
    a marketing to Twój zawód
    grupa docelowa: obcokrajowcy z biurowców, o których wspomniałaś plus z Centrum Biurowego w Zabierzowie dzięki przystankowi kolejowemu ( nie wiem gdzie dokładnie jest mieszkanie)
    dopuszczenie nawet miesięcznych okresów najmu – im bardziej jesteś elastyczna tym wyższe stawki najmu możesz uzyskać
    najem na pokoje
    po jakimkolwiek uzyskanym dochodzie dochodzie – przeprowadzona papierologia garażu na lokal użytkowy – jak już ktoś słusznie zauważył możliwe jest szukanie najemcy, który dokona adaptacji na własny koszt z prawem odliczenia nakładów od czynszu
    tak – to będzie dodatkowa robota dla Ciebie przy zarządzaniu najmem własnej nieruchomości
    i nie rozwiąże problemów na stałe, a zmniejszy aktualne obciążenia
    mogę dać Co kontakt do niezależnego doradcy kredytowego – niesieciowego, wiec nie sprzedającego kredytów konkretnych banków, może coś wymyśli
    możemy się umówić na pogadanie i zobaczenie w realu nieruchomości i analizę opcji – w ten sposób odwdzięczę się za wiedzę, którą czerpię z tego bloga :)

  26. Minęły już prawie 2 tygodnie od pojawienia się tego wpisu. Dzięki temu kejsowi, dzięki cierpliwości TeEm oraz dzięki Waszemu zaangażowaniu (pojawiło się blisko 80 wpisów), dokonaliśmy pewnego eksperymentu. Po raz pierwszy na łamach fridomii, staraliśmy się dokonać sesji przeprojektowania sposobu myślenia owej Zadłużonej Krakowianki. Nie wszystkie nasze pomysły były trafione, czasami pojawiły się jakieś drobne nieporozumienia oraz niepotrzebne emocje.

    Niemniej wśród całego tego zgiełku, pojawiło się kilka konkretnych, doraźnych pomysłów, a także poważniejsze podpowiedzi dotyczące kierunku przeprojektowania sposobu myślenia, zmiany pewnych przyjętych założeń. Mam nadzieję, że coś z tego okaże się przydatne dla Bohaterki kejsa i że uda Jej się wyjść z pętli zadłużenia. Będzie miło jeśli dasz za jakiś czas znać jakie działania podjęłaś i jakie przyniosły one skutki. Trzymam życzliwie kciuki za powodzenie Twoich działań.

    Jestem też przekonany, że choć miejscami nieco chaotyczny, ten wpis wraz z całością komentarzy okaże się inspirujący także dla innych osób będących w położeniu podobnym do tytułowej Zadłużonej Krakowianki. Jeśli uda nam się pomóc komukolwiek z Was, to wysiłek nas wszystkich tu komentujących nie poszedł na marne. Dziękuję Wam wszystkim w imeiniu TeEm, w imieniu swoim oraz w imieniu tych wszystkich osób, które natrafią na tę dyskusję w przyszłości.

  27. Cześć,

    Nie wiem czy nie za późno na komentarza, ale przeczesując dyskusję nie natrafiłam na dwie kwestie, które są moim zdaniem ważne.

    1) Bohaterka opowieść wspomniała, że ma na współwłasność z byłym mężem ziemie. To rodzi 2 pytania:
    – Czy udział męża w ziemi jest / może być zabezpieczona na poczet roszczeń alimentacyjnych? Zaznaczam, że nie jestem prawnikiem i nie wiem, czy w ogóle jest możliwe wpisanie hipoteki tylko na udziale jednego z współwłaścicieli, ale myślę, że warto to zweryfikować.
    – Czy ziemia przynosi lub może przynosić jakiś dochód, na przykład z dopłat lub z dzierżawy? Jeśli nie, to czy była rozważana jej sprzedaż? Wówczas część pieniędzy wzięłaby nasza bohaterka a część byłego męża komornik mógłby zająć na poczet zaległych alimentów.

    2) Nie znam szczegółów, ale kiedyś słyszałam, że jeżeli są zasądzone alimenty od ojca dziecka i on ich nie płaci, to jest możliwość złożenia w sądzie rodzinnym wniosku o obciążenie tymi alimentami dalszych krewnych, np. dziadków dzieci. Czy to było brane pod uwagę? Oczywiście jeśli rodzina ojca pomaga dzieciom z własnej woli lub ma także trudną sytuację finansową, ta opcja nie wchodzi w grę.

    Mam nadzieje, że pomogłam.

    Pozdrawiam
    Agnieszka

    1. Agnieszka, dzięki za bardzo trafne podpowiedzi. A na uwagi nigdy nie jest za późno. Mogę się przydać zarówno TeEm jak i kolejnym czytającym. Jeszcze raz dzięki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.