Cena, którą płacimy za brak edukacji finansowej

Za brak wiedzy płacimy tzw “frycowe”. Tak było, jest i pewnie będzie. “Frycowe” czasami bywa mniejsze i mało dotkliwe finansowo – turysta z Europy zapłaci podwójną cenę za zakup pomarańczy na lokalnym rynku warzywnym. Nieco wyższe frycowe zapłaci nabywca super sportowej bryki full-wypas w okazyjnej cenie, gdy okaże się, że samochód pochodzi z kradzieży. Czasami jednak jest dość dotkliwe – frankowicze, którzy za namową doradców kredytowych weszli w kredyty w obcej walucie, biorąc na siebie ryzyko kursów walutowych; którzy za namową deweloperów oraz swoich znajomych kupili zbyt duże mieszkania; a za namową banków wzięli zbyt wysokie kredyty, bo bank – wspaniałomyślnie – chciał im jeszcze dorzucić na remont, na meble, na wakacje, itp “spełnianie marzeń”. “Frycowe” w tych przypadkach może wynosić setki tysięcy złotych lub więcej. O nerwach (“czy stracę moje idealne mieszkanie”) i nie przespanych nocach nie wspominając.

Swoimi obserwacjami podzielił się z nami Tomek (jeszcze raz dzięki). Początkowo w formie komentarza do mojego komentarza pod wpisem pt “Kto powinien ponieść koszty kredytów frankowych?” (z dn 11 lutego 2016), ale postanowiłem z jego wypowiedzi zrobić oddzielny wpis. Tomek ma rację, edukacja finansowa jest kluczowa, a choć blog www.fridomia.pl wiele robi w kierunku podnoszenia jej poziomu, to nigdy dotąd tego tematu nie potraktowaliśmy jako tematu samego w sobie.

Liczę na wypowiedzi również wielu spośród Was. Jakich jeszcze argumentów, przykładów z własnego życia moglibyśmy użyć, by przekonać tych, którzy nadal sądzą, że my tu se filozofujemy, “opowiadamy bez konkretów co słyszeliśmy, że ktoś przeczytał” by zacytować opinię, która całkiem niedawno się tu pojawiła – że edukacja finansowa to jednak bardzo ważny temat. W szczególności dla nich:-)

Z edukacją finansową jest chyba jak z … podróżowaniem. Im więcej podróżuję, tym więcej dostrzegam jak mało tak naprawdę zwiedziłem, zobaczyłem, doświadczyłem. Mimo, że odwiedziłem każdy kraj na świecie, to nigdy nie powiedziałbym, że “zwiedziłem cały świat”. Nigdy coś podobnego nie przyszłoby mi do głowy. Przecież w Indonezji byłem tylko na kilku wyspach spośród kilkunastu tysięcy…  A tego typu stwierdzenia zdarza mi się słyszeć z ust osób, które były na każdym kontynencie, “prawie bo jeszcze nie byłem w Ameryce Południowej, ale tam jest przecież raptem kilkanaście krajów, a ja w sumie byłem już w ponad 20!!!” Wow!!!

Tak samo jest z osobami, które popełniły wiele błędów w obszarze finansowym, ale i tak na rady bardziej doświadczonych osób się zżymają. “Co mi tam dyrdymały opowiadasz? Dawaj konkrety!” O tzw “konkretach” wspominałem już przy okazji recenzji moich wystąpień na polskich uczelniach wyższych. Studenci nie chcą słuchać o “życiu PONIŻEJ swoich możliwości finansowych” i innych “tam filozofiach”. Wolą konkrety typu – “jaki zwrot wyciągam na takim czy innym mieszkaniu”, “jak zwiększyć swoją zdolność kredytową”, czy lepiej – “jak kupić mieszkanie bez wkładu własnego”. To dopiero konkret:-) I to dopiero edukacja:-) Chemii zacznijmy się uczyć od poznania warsztatu alchemików, którzy potrafią piach zamienić w złoto, a wodę – w ropę naftową. A fizyki od czarodziejów i magików wyciągających króliki z kapelusza.

Decyzje kredytowe opierajmy na tym co mówią nam sprzedawcy. Ewentualnie wróżka, bo któż lepiej od niej zna przyszłość?

Ale już dość mojego przydługachnego wstępu. Oddaję głos Tomkowi i liczę na Wasze głosy edukacji finansowej.

——

Tomek napisał:

… pierwotny komentarz Sławka, z którego powstał ten blogowy wpis, jest najlepszym i co ważne, wyważonym ujęciem tematu. Ale. Dodałbym, a raczej przesunąłbym na samą górę kwestię braku edukacji i braku doświadczeń z rynkiem (właściwie rynkami, nieruchomości, finansowymi) – bo dopiero co wyrośliśmy z PRL.

Pokolenie moich rodziców nie brało kredytów, mieszkania się ,,dostawało” w mniej lub bardziej tajemniczy sposób. Kurs walut obcych był sztywny. Złoty był niewiele warty, jak kogoś stać było na zakupy w pewexie, to był pan. Ergo: my, ich dzieci też nie czuliśmy z jakim zagrożeniem wiąże się kredyt, a tym bardziej walutowy. Szkoła nas tego też nie nauczyła. Czy losowy Kowalski potrafi sam sobie policzyć ratę kredytu przy zadanych parametrach? To jest proste, jest na to gotowa funkcja w excelu, ale ja to wiem, bo skończyłem fizykę, sgh i mam licencję maklera. Ale takie podstawy powinno sie wykładać ludziom w szkole średniej. Ja przekażę tą wiedzę swoim dzieciom, mnie nie miał kto – moi rodzice nie mieli o tym pojęcia.

Nigdy w życiu nie wziąłbym kredytu w walucie obcej. bałbym się. jeśli już, to może w euro, ale po wysokim kursie (tylko że wtedy banki nie chcą dawać…. ;o)

Teraz będzie wątek typu dalsze uzewnętrznienie się ;)
W latach 2005-2007, kiedy ceny nieruchomości szalały, nie zdążyłem wziąć kredytu (1sza praca) i nie kupiłem mieszkania. Podobno przegrałem życie – takie hasła padały często na forum Warszawa deweloperzy, na które codziennie zaglądałem. Łapałem się za głowę, kiedy widziałem jak deweloperzy na Pradze Płd sprzedawali po 8-9tys /m2. Doznawałem szoku, kiedy kolega z pracy opowiadał z uśmiechem, że właśnie sprzedał stare mieszkanie w płycie na Służewcu za 8500zł/m2. Ktoś inny sprzedał 3-pok na Kabatach za 9600zł/m2 i kupił za to dom. Jeszcze większego szoku, jak słyszałem historie typu znajoma kogoś tam kupiła kawalerke na Bemowie za prawie 10tys/m2 i za kredyt w CHF. Czułem się przegrany. Pociąg odjechał beze mnie. Ale powiedziałem sobie stop. Nie kupię po tych cenach, to jest bańka spekulacyjna, to jest chore. będę wynajmował. Najtaniej jak się da. Nie wezmę kredytu w walucie. Frank jest po 2 zł, 4 lata temu był po 3,10 zł. Był po 3, znów może być po 3 – jak wziąłeś kredyt po 2zł, to dług urośnie o 50%!! Czy ludzie tego nie widzą??!!! – zastanawiałem się i nie znajdywałem odpowiedzi dlaczego tak robią.

I wynajmowałem, zawsze kawalerki i prawie zawsze za 1200zł (lata 2007-2010). Nadszedł Lehman Bros i cały ten kryzys. Mieszkania staniały, ale nie było pracy. Nie mogłem wziąć kredytu. Znów to ,,przegrane życie”. W końcu jakoś stanąłem na nogi, zacząłem po trochu odkładać na wkład własny, w końcu zdecydowałem się na zakup. Kupić musiałem szybko, bo kończył się program RnS. Czułem, że jestem wykorzystywany przez rząd, przez beneficjentów programu dopłat, bo z moich podatków oni mają tanie raty za mieszkanie, a ja nie. Więc trzeba było wyrównać rachunki ;) Kupiłem pod koniec 2010 na Pradze Płd nieduże 2-pok, 47m2, jakieś pobabcine do remontu, za 315tys. Drogo. Rok później zrobiłem kapitalny remont za prawie 50tys (plan był o połowę niższy;). Znów drogo. Ale pomógł mi program RnS, i pomogło mi wzięcie sił na zamiary: przez pierwsze 2lata rata wynosiła ok 1200zł – ale właśnie taką chciałem. Policzyłem to wcześniej. Do takiej raty dopasowałem swoje możliwości zakupowe i znalazłem mieszkanie. To nie była przypadkowa kwota – za tyle wcześniej wynajmowałem kawalerki-nory i do tej kwoty dopasowałem wielkość kredytu. Nie na odwrót – żeby do tzw ,,wymarzonego” lokum naginać swoje możliwości. Później pomogły mi obniżki stóp %, teraz rata oscyluje nieco poniżej 900zł…. I tu się zatrzymam.

Moja intencja z tego wątku to pokazanie 2 rzeczy.

My, pokolenie obecnych 30-parolatków, jak podejmowaliśmy te najważniejsze decyzje, w większości nie ,,czuliśmy” czym jest wolny rynek – mimo, że na własne oczy widzieliśmy jak on się rodził w latach 90′. Nie było wcześniej w Polsce Ludowej baniek na rynku nieruchomości. Nie było kredytów hipotecznych. Tym bardziej walutowych. Nasi rodzice też tego nie czuli, nie wiedzieli – myśleli może teraz jest inaczej, nie ma komuny, jest kapitalizm, widocznie tak musi być. Daliśmy się porwać tej bańce, a biletem na ten pociąg był właśnie m.in. kredyt walutowy. I nikt nam w szkole nie powiedział, że ten cholerny szereg geometryczny to jest właśnie wzór na raty równe kredytu na mieszkanie! I nie chcieliśmy słyszeć, że 100tys franków może oznaczać 300tys zł – to zawsze będzie 200tys zł lub mniej.

To była pierwsza rzecz. A druga, to zwykła konsumpcja. Nie stać mnie, wezmę kredyt. Na mieszkanie muszę, bo przecież nie uzbieram 300tys w 3lata. Z rodzicami kisiłem się w kawalerce, co najwyżej w 2-pok w wielkiej płycie. Mam pracę, będzie coraz lepiej, chcę się w końcu wyprowadzić i zacząć żyć! Wynajem? To dla frajerów! Nabijasz kasę tym ohydnym, no jak im tam…. kamienicznikom! Płać za swoje, tylko i wyłącznie! co tam 40-50 metrów, kupujemy 70-80m2, a jak! Nowe budownictwo, apartamenty… Tak myślało wielu. I jak sobie pomyśleli, tak zrobili. Ich znajomi, koledzy już tak zrobili, ciężko było powiedzieć ,,nie”.

I dlatego jesteśmy teraz tu, gdzie jesteśmy.

Brak edukacji finansowej, pojęcie wolny rynek – nieznane, uczymy się go na własnej skórze, i to odwieczne zastaw się a postaw się….

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

38 Responses

  1. Z zupełnie innych powodów niż wychodzenie z komunizmu, edukacji finansowej brakuje także w Anglii. Smutny artykuł Financial Times nt braku strategii finansowych brytyjskich millennials, czyli osób w wieku 20+. http://www.ft.com/intl/cms/s/2/94e97eee-ce9a-11e5-831d-09f7778e7377.html#axzz401mF4p00

    Ostatni kryzys finansowy zastał wielu z nich w szkołach lub na uczelniach i miał mocny wpływ na ich perspektywy zarobkowe. Zarabiają średnio 8% mniej niż zarabialiby w 2008 roku. Zniesmaczeni tym, a także galopującymi cenami nieruchomości oraz mając zaszczepione tendencje do życia chwilą, zamiast budować swoje oszczędności wolą żyć w stylu #yolo (jak słusznie domyślił się autor artykułu, potrzebne mi staruszkowi było tłumaczenie – “you only live once”:-) i jeździć na fajne wakacje.

    Kolejna motywacja dla podejścia #yolo nieco mnie zasmuciła. Na FB ponoć słabo wyglądałoby zdjęcie nowo kupionej sofy, za to zamieszczając zdjęcie z jakiejś fajnej destynacji, bohater profilu może zapunktować. Słaba motywacja, na ale może nie doceniam wagi tej sprawy nie będąc w ogóle na FB:-) Cóż taki dinozaur jak ja może wiedzieć o współczesnym życiu? :-)

  2. Czytając ten wpis można mieć wrażenie, ze Polacy jako naród o nizszej edukacji finansowej zadłużają sie bardziej/gorzej niż inne narody. Jednak twarde dane temu zaprzeczają – wsród krajów europejskich jesteśmy w ogonie statystyk zadłużenia na mieszkańca. Wynika to wg mnie z braku zaufania do systemu finansowego, gospodarki jako całości ( czy będę miał prace za 10 lat?) i pewnie innych czynników których nie znam. Panowie, nie jest tak zle:) Amerykanie, którzy uczą sie kapitalizmu ponad 200 lat są bardziej zadłużeni :)

    1. Tomku, masz rację, szklanka nie jest całkiem pusta. Oczywiście są narody bardziej zadłużone. Jest jednak kilka ale:
      – ważny jest nie tylko poziom zadłużenia, ale relacja zadłużenia do zarobków, relacja zadłużenia do wartości posiadanych aktywów;
      – ważna jest też struktura zadłużenia – ile to zadłużenie pod finansowanie konsumpcji, a ile zadłużenie pod inwestycje

      A dlaczego Amerykanie są bardziej zadłużeni? Oczywiście zastrzegam, że tego nie wiem, ale mam kilka hipotez. Tak na gorąco, może dlatego że:
      – zadłużają się dłużej niż my w Polsce, od większej liczby lat?
      – niższe stopy procentowe sprzyjają zaciąganiu kredytów?
      – amerykańskie banki są bardziej nastawione na zyski i sprzedaż? Co by złego nie powiedzieć o naszej bankowości, to jednak nasza bankowość jest bardziej konserwatywna, kredyty są mniej dostępne
      – Amerykanie żyją średnio na wyższym poziomie, który finansują większą ilością kredytu?
      – większy optymizm życiowy Amerykanów?
      – niskie bezrobocie, łatwość znalezienia pracy?
      – powszechność upadłości konsumenckiej pozwala pozbyć się garbu i rozpocząć na nowo?
      – większa mobilność?
      – mniejsze opory przed kredytem, brak strachu?
      – jeszcze większy pęd do konsumpcjonizmu?
      – wiele osób w Polsce skorzystało na tym, że kupili od gminy, od zakładu pracy, itp swoje mieszkania z czasami 95%-ową bonifikatą w stosunku do wartości rynkowej. Gdyby nie to, to pewnie poziom zadłużenia byłby w Polsce wyższy niż dziś jest?
      – żaden z powyższych powodów, tylko coś co pominąłem?
      – w USA wszystko jest większe? Deficyt budżetowy, samochody, domy, lodówki, telewizory, odległości, jeziora, miasta, spółki, giełda, a nawet sami … ludzie. Większe kredyty wpisują się w ten trend:-)

      Ale tak na poważnie, to mnie zszokowało odkrycie jak bardzo zadłużeni są Skandynawowie. Ciężko pracujący Kalwini i Luteranie, skromnie żyjący, nie afiszujący się swoim bogactwem, mający obsesję na punkcie równości, egalitarności. Skąd u nich taki pęd do życia na kredyt? Tego zupelnie nie rozumiem. Brakuje mi hipotez.

      Niemniej uważam, że bez względu na to czy szklanka jest mniej lub bardziej “w połowie” pusta, to większa świadomość finansowa nam Polakom nie zaszkodzi:-)

      1. Moze to nie jest kwestia pędu do życia na kredyt, tylko bardzo drogich mieszkań, których bez kredytu po prostu nie da sie kupić…

      2. Jest jeszcze jeden czynnik, który należy wziąć pod uwagę. Łatwość wyjścia z nietrafionej inwestycji. W USA kredyt hipoteczny i jego zabezpieczenie związane jest z nieruchomoscią. Bank nie może zaspokoić się z majątku osobistego dłużnika. Jeśli kredyt przestaje być spłacany, bankowi pozostaje sięgnąć po zabezpieczenie (nieruchomość), a gdy wartość zabezpieczenia nie wystarcza na pokrycie długu, musi sam zaabsorbować stratę. W Polsce to tak nie wygląda. Banki ,mimo że to podmioty profesjonalnie kalkulujące rezyko, są na znacznie bardziej uprzywilejowanej pozycji w stosunku do kredytobiorcy, który profesjonalistą nie jest. Jeden nietrafiony kredyt hipoteczny to często kłopoty do końca życia nie tylko kredytobiorcy,ale również jego rodziny, czasem też spadkobierców.
        W USA nie stać cię na spłatę kredytu, to przestajesz płacić, odsyłasz klucze bankowi i tyle.Owszem masz kiepską historię kredytową i tracisz to co dotychczas zainwestowałeś w nieruchomość.
        Gdyby rozwiązanie z USA wprowadzić do Polski,prawdopodobnie banki nie proponowałyby wogóle kredytów we frankach. Ryzyko byłoby zbyt duże i nie mielibysmy problemu frankowiczów. A nawet jeśli by takich kredytów udzielały, to mielibyśmy teraz wysyp okazji inwestycyjnych na licytacjach :)
        Ciekaw jestem co się dzieje w innych państwach, w przypadku gdy kredytobiorca przestaje spłacać kredyt.

        1. Piotr, o tym rozwiązaniu w Stanach też słyszałem. Natomiast jest jeszcze druga strona tego samego medalu.

          Z tego co się orientuję, banki w Stanach mogą dużo łatwiej i szybciej przejąć mieszkanie dłużnika nie spłacającego rat kredytu. “Nie spłacasz koleś, to wypad”. Ciekawe czy na taki – całościowy – układ poszliby nasi kredytobiorcy. Pewnie tak, przy podpisywaniu umowy kredytowej byliby chojrakami. Dopóki bank by nie chciał przejąć ich mieszkania:-) Wtedy by się zaczęło – “jak to?! Tak nie można! Przecież moja żona jest w ciąży. Doradca źle mnie poinformował. Dla mnie to tragedia życia, dla banku to tylko jedno małe mieszkanko! Prezesi banku zarabiają krocie” itp itd.

          W Stanach, do niedawna kapitalistycznych, model myślenia był inny niż w Polsce. Bez ryzyka nie ma progresu. Raz wygrywasz, raz przegrywasz. Ważne by po upadku, szybko wstać, otrzepać kurz i iść dalej. Dziś chyba pozazdrościli Europejczykom socjalizmu, opiekuńczego państwa i też zaczynają wychodzić na ulice. Inna sprawa, że Wall Street zaczął zbyt bezczelnie przeginać.

        2. @Piotrze dzięki za tą bajkę ze stanów ale z mojej wiedzy to jest kłamstwo albo jak to mówią “częściowa prawda” która się w Polsce bardzo szybko rozpowszechnia. Owszem są w stanach tego typu kredyty, w których “oddajesz klucze i jesteś wolny” ale to jest tylko jeden rodzaj. Są też kredyty gdzie bank cię trzyma za trzewia erg tak jak w Polsce. Zresztą chciałbym zobaczyć polaka który wpłacił 20% wkładu własnego (a wg mnie taki powinien być minimalny i za parę lat będzie), spłaca 5 lat (czyli powiedzmy 1/5 kredytu czyli pozostałe 16%) a więc ma zapłacone już 36% i “rzuca kluczyki i mówi paa”. Przy wartości nieruchomości np 300 tyś zł to 108 tyś papa. Ah powodzenia przy wynajmowaniu mieszkania przy tak spapranej historii kredytowej (W Polsce się jeszcze tak dokładnie tego nie sprawdza ale pewnie wcześniej czy później zacznie). Już nie mówiąc o tym, że mało prawdopodobne jest, że cena nieruchomości spadnie o 36% (możliwe ale mało prawdopodobne). Polacy niestety nie rozumieją jednej bardzo prostej rzeczy – bank wygrywa ZAWSZE. A ludzie albo “wygrywają” razem z bankiem (typowe win-win) ale lądują na twarz.

        3. @Mchał
          To nie jest bajka. Takie kredyty są i jeśli nawet nie w każdym stanie USA, to łącząc to z przepisami o upadłości konsumenckiej, efekt jest właśnie taki : oddajesz klucze i pozbywasz się problemu, choć tracisz zainwestowane pieniądze.
          Więcej:
          http://natemat.pl/123901,amerykanski-pomysl-dla-niewolnikow-franka-oddaj-klucze-od-mieszkania-bankowi-i-odejdz-wolny-od-dlugu
          bankier:
          http://www.bankier.pl/wiadomosc/Oddac-klucze-pozbyc-sie-kredytu-czy-w-Polsce-byliby-chetni-2824012.html

  3. czuję się po trosze wywołany do tablicy ;) w pewnym momencie zrobiłem stop-klatkę mojej opowieści, pozwólcie, że dokończę.

    Tak więc przez te ostatnie parę lat, korzystając z programu RnS i coraz niższych stóp proc. NBP, oszczędzałem. Oszczędzanie zaszczepiłem również żonie ;) W pewnym momencie, na przełomie 2014/2015, mieliśmy uzbierane 77% wartości aktualnego wtedy salda kredytu – więc mogliśmy albo go w bardzo dużej części spłacić, albo kupić większe mieszkanie (w 2013 pojawił się nowy domownik), albo wydać na cokolwiek innego. Tak duża nadpłata wiązałaby się jednak z utratą korzyści w postaci dopłat: całkowity (odsetki+ubezpieczenia) koszt kredytu w skali roku wynosi ok 2% (w 2016 będzie to 1,77%), czyli tyle co frankowy, ale bez ryzyka kursowego.

    Jakiś czas temu trafiłem na fridomię Sławka, jego przykład spowodował, że dojrzała we mnie decyzja o nieruchomościach na wynajem. Nie kupiłem samochodu, nie kupiłem nowych mebli czy jakichś drogich sprzętów typu plazma (nie mam tv w domu). Zamiast tego, nadpłaciłem troszkę kredyt (7% salda) – żeby nieco obniżyć przyszły skok raty, jak się skończą dopłaty – na przełomie 2018/2019 rata wzrośnie mi z ok.900zł do, zgadnijcie ilu? tak, wracamy do tych magicznych 1200 zł (dokładny wzrost raty, zgodnie z wyliczeniami banku, wyniesie 910 zł na 1247 zł) – i tutaj też policzyłem, ile mam teraz spłacić, aby za 4 lata rata nie skoczyła do 1600 zł, a właśnie do tych ok 1200zł. I podpisałem umowę na kupno pierwszej kawalerki (finansowanie: 50% kredyt, 50% śr własne). Rok później podpisałem umowę na drugą kawalerkę, praktycznie taką samą (27m2). Sfinansuję ją z zebranych oszczędności. W tym roku zaczynam zbierać na trzecie mieszkanie na wynajem. Czy się uda? Nie wiem, mam plan i będę się starał go wykonać.

    Czasem trochę załuję, że nie umiem się porwać w wir konsumpcji, że jestem najzwyklejszą sknerą. Chętnie przeprowadziłbym się do większego, nowego mieszkania, mimo że obecne bardzo lubię. Nadal nie mam 50” telewizora i samochodu, nawet, głupio się przyznać, nie mam smartfona ;) Ale zaczynam mieć coś ważniejszego – niesamowicie ważniejszego; ten komfort, że za rok od dziś będę miał 2 nieruchomości, które będą generowały mi dochód. Po-lehmanowski kryzys i związany z nim długi okres bezrobocia odcisnął we mnie głębokie piętno, pomimo tego, że dziś jest lepiej; podskórnie czuję i wiem, że tak w gospodarce jest i tak już po prostu będzie: że dziś masz pracę, a jutro nie, albo może gorszą.

    Ale jeśłi dziś masz dobrą pracę i płacę, wykorzystaj to – zamień obecny strumień dochodu w strumień dochodu przyszłego i to takiego, który będzie całkowicie niezależny od twojej aktywności zawodowej.

    Dlatego ważne jest, żeby każdy z nas potrafił sobie sam policzyć podstawowe rzeczy związane z kredytami, lokatami itp (a nie polegać na opinii ,,doradców”) – po to, żeby świadomie zaplanować nasz budżet i żeby umieć ściągnąć cugle konsumpcji – po to, żeby po prostu nie przeholować.

    1. tomnext, dzięki za dokończenie. Myślę, że może być inspiracją dla wielu.

      Cieszę się też, że mogłem być dla Ciebie drogowskazem na pewnym etapie życia. Rola drogowskazu jest bardzo wdzięczna. Zapewniam. Przyjrzyjcie się tym wszystkim uśmiechniętym drogowskazom, gdy będzie następnym razem jechać późnym wieczorem lub nocą autostradą:-) Aż promienieją radością. W ostatnich 6-7 latach miałem okazję się przekonać na własnej skórze z czego to wynika:-)

    2. Tomnext tez tak chcialem zrobić, ale mając kredyt rns nie można nabyć innego lokalu mieszkalnego (zapisy ustawy o wsparciu rns) przez 8 lat od otrzymania kredytu rns. Nie wiem czy przeoczyłes ta kwestie czy jakoś inaczej to obszedles?

      1. Oczywiście byłem świadomy zapisów Ustawy. Nabywcami nieruchomości są moi rodzice, ja im ,,tylko” zapewniam finansowanie i jestem pełnomocnikiem w załatwianiu wszelkich spraw formalnoprawnych. Za 2lata dopłaty się skończą i ta niby-bariera zniknie.

  4. Fajna pozytywna historia :-)
    My też jesteśmy “frajerami”, bo wybraliśmy kredyty w PLN, gdy ludzie wokół robili złoty interes życia we frankach. Doradcy kredytowi nas napastowali, koledzy w pracy nazywali głupkami, którzy nie potrafią liczyć i nie było łatwo żyć z tym piętnem niedoedukowanego i ciemnego frajera. W jednym z banków nie otrzymaliśmy kredytu, gdy odmówiliśmy opcji waluty, bo uznano, że nie jesteśmy wiarygodni wybierając droższe rozwiązanie – zdolność mieliśmy wysoką, zatem to nie kwestia braku możliwości na kredyt w złotych.

    Nie cieszy mnie to, że teraz to frankowicze płaczą. Nie wystarczy, że innym jest gorzej aby było mi lepiej – taka przekorna natura. Ale cieszę się, że czegoś nas ta sytuacja uczy. Coraz więcej ludzi zwraca uwagę na edukację finansową. Tworzy się społeczność, która rozumie proste mechanizmy, która widzi więcej i dalej. Może potrzebny był nam – społeczeństwu ten skaczący frank? Może też ja potrzebowałam upokorzeń i łatki frajera, aby bardziej uwierzyć w siebie i śmielej podejmować decyzje?

    Niestety, jest jeszcze inny aspekt wynikający z pozycji frankowiczów – wielu z nich upatruje winy w innych (banki, KNF, rząd, państwo – czyli “oni”), a rzadko przyznaje się, że był zwyczajnie zbyt leniwy, konsumpcyjnie nastawiony, niedoedukowany, wygodny i naiwny. Choć też trzeba zwrócić uwagę na to, że jest to też grupa bardzo odpowiedzialnych i solidnych płatników – trwają w d… mimo, że nie ma realnych perspektyw na wyjście z twarzą.

    Czego uczy się kolejne pokolenie? Że nie powinno się brać kredytu (sic! Wciąż za mało mówi się o złym i dobrym kredycie ). Że nie warto być solidnym, pracowitym, odważnym, bo skończy się to i tak upadłością, bankructwem, bo nic w dzisiejszych czasach nie jest pewne. Młodzi uczą się pozycji roszczeniowych, zrzucenia odpowiedzialności na innych, przyjmowania pomocy od państwa, polityków, urzędników. .. Edukacja finansowa jest w opłakanym stanie.

    Sławku, bardzo dobrze, że fridomia.pl istnieje. Pokazujesz bardzo szeroki kontekst życia poniżej możliwości. Pokazujesz ludzi, którzy osiągnęli sukces i takich, którzy zaczynają od nowa, bo pobłądzili. Dzielisz się – razem z komentatorami – swoim sposobem myślenia i pokazujesz jak pięknie można się różnić. Każdy z nas jest inny, ale chyba każdy marzy o życiu poniżej swoich możliwości, ale żeby to był poziom życia zbliżony do Twojego :-) Często nie doceniamy tego, co mamy. Zatem może dziś pocieszmy się niedzielą (dla sporej grupy dniem wolnym od pracy), swoim bytem ty i teraz i pogratulujmy Tomkowi, że dokonuje dobrych wyborów, że jest konsekwentny, że ma wsparcie bliskich, cel i determinację. Myślę, że takich fridomiaków jest więcej! Piszcie, co i jak udało się Wam w życiu finansowym i inwestycyjnym. Chwalicie się, niech prawda wyleje się jak oliwa na wierzch i niech będzie widoczna. Zło jest krzykliwe, sprzedaje się, ale możemy stworzyć modę na bycie dumnym z naszych doświadczeń i wyborów.

    Edukacja pozytywna – poprzez dobry, inspirujący przykład.

    1. Aga-ta, dzięki za podzielenie się swoją historią. Jako firma obsługująca Wasze mieszkania na wynajem, mam wgląd w stan Waszych osiągnięć mieszkaniowych i mogę do tego co napisałaś dorzucić opinię, że poszliście bardzo dobrą drogą. Gdy już spłacicie ostatni kredyt, to z pewnością będziecie mogli sobie pozwolić – bez konieczności pracy i zarabianiana – na standard życia … wyższy od mojego:-))) Gratuluję i – przy okazji – dziękuję za zaufanie wobec Mzuri (jak mówią – dzień bez reklamy, to dzień stracony:-))).

      Dołączam się też do Twojego apelu do Fridomiaków o więcej pozytywnych (i też tych “pouczających”) historii z Waszego życia. Z wyborów, których dokonaliście. Z błędów, które popełniliście i tych, których udało Wam się uniknąć. Także z rozterek, które mieliście pod drodze. Bo wiem z maili, których przychodzi na mój adres ciągły strumień każdego tygodnie, prawie każdego dnia, że wieloma osobami targają rozterki. Wasze historie mogą im podjąć właściwe decyzje. Stąd ten gorący apel do Was. Za każdą historię z góry gorąco dziękuję.

      1. Aga-ta,
        czy mogłabyś podzielić się swoją historią inwestycyjną?
        Śledzę fridomię od kilku lat, wyznaczyłem sobie plan inwestycyjny na 20 lat w przód. Mój plan opiera się tylko i wyłącznie na gotówce, na życiu poniżej możliwości finansowych, na oszczędzaniu i reinwestowaniu zysków z dotychczasowych inwestycji.
        Powiem szczerze, że korci mnie, aby przyśpieszyć budowę portfela mieszkań.
        Czytając Twoje komentarze na fridomii wiem, że posiłkowałaś się kredytem.
        Proszę napisz dlaczego właśnie tak, a nie inaczej.
        Jeżeli zechcesz napisać będę bardzo wdzięczny.
        Pozdrawiam,
        Szymon

        1. Szymonie, oczywiście chętnie opowiem, jak to było w naszym przypadku. Na wstępie jednak zaznaczę, ze gdybym miała gotówkę, wolałabym nie brać kredytów :-))) To żadna przyjemność :-)))

          Pewnego marcowego dnia siedziałam u fryzjera i czytałam Twój Styl. Zobaczyłam artykuł o Sławku, jego pomyśle na wolność finansową, na fridomię… I trzasnął we mnie przysłowiowy piorun! Pognałam do domu i chaotycznie zaczęłam opowiadać mojemu mężowi, że oto ktoś zdefiniował i opisał to, o co nam w życiu zaczęło już chodzić :-) Kupiliśmy mieszkanie trzypokojowe z myślą o odsprzedaży za kilka lat, mieliśmy stare dwupokojowe bez kredytu, które też zamierzaliśmy sprzedać i właśnie wprowadziliśmy się do naszego nowego wymarzonego mieszkanka. Mimo, że każde kolejne mieszkanie kupowaliśmy posiłkując się kredytem, który zamierzaliśmy spłacić ze sprzedaży poprzedniego mieszkania, jakoś wychodziło tak, że nie sprzedawaliśmy nic! Trzypokojowe mieszkanie udało nam się bardzo dobrze wynająć – spokojnie wystarczało na pokrycie kosztów, a już to dla nas było super i jeszcze zostawało “na waciki”. I nagle pojawiło się wizja wolności finansowej! Czytałam Kiyosakiego, zamówiłam książkę Sławka i opanowała nas gorączka.

          Pracowaliśmy wtedy w korporacjach. Zaczęłam szybko awansować i zarabiać więcej. Oszczędności nam rosły, ale nie na tyle, aby kupować mieszkania za gotówkę. Urosła nam także zdolność kredytowa. Dostałam rekordową premię i moje zaświadczenie dla banku wyglądało imponująco.
          W międzyczasie obok naszego bloku zaczął budowę duży francuski deweloper i poszliśmy zapytać o kawalerki. Były. Ładne, przestronne, z dużym oknem,w kwadracie, 26 m2. Oczy nam się zaświeciły, ale budowa miała trwać 2 lata. Mogliśmy kupić jedną sztukę składając te dwa lata z oszczędnego życia lub… zastosować lewarowanie. Deweloper przedstawił nam też ofertę banku polegającą na tym, że jeśli dostaniemy kredyt, przez okres budowy bank będzie wpłacał transze deweloperowi, a nasze odsetki i raty będą kapitalizowane, by powiększyć nasz kredyt w dniu oddania nam mieszkań. Czyli przez okres budowy nie musieliśmy wpłacać nic, ale nasz dług się powiększał. Warunkiem była 5% wpłata własna i zdolność kredytowa. To był idealny czas i oferta skrojona na naszą miarę. Zarezerwowaliśmy dwie kawalerki, następnego ranka kolejne dwie i po telefonie do banku, który określił naszą zdolność na ponad milion, jeszcze jedną, piątą kawalerkę.

          Od razu przyznam, co zrobiliśmy źle. A właściwie nie najlepiej :-) Kupiliśmy drogo. Kredyt z kapitalizowanymi odsetkami też dość drogi, ale oczywiście w PLN, jak nasze wszystkie kredyty oprócz pierwszego w 2000 roku, który wzięliśmy w euro na 7 lat i spłaciliśmy w ciągu 3 lat.
          Ale drogo, to drogo – drożej niż na rynku wtórnym, do tego trzy miejsca garażowe (do końca życia się nie zwrócą) i mieszkania jak na kawalerki dość duże, bo aż 26 m2.
          Ale byliśmy świadomi tego, co robimy. Chcieliśmy mieć ładne, czyste, nowe mieszkania w bliskim sąsiedztwie, aby na nie mieć oko :-) Kredyty wzięliśmy w PLN, aby je swobodnie spłacać, choć to nie było też ekonomicznie uzasadnionym rozwiązaniem, bo walutowe były korzystniejsze. Ale wtedy myśleliśmy o spełnianiu marzeń, wizji wolności finansowej za kilkanaście lat, mieliśmy swoje ideały i jeszcze wiele książek do przeczytania.

          W tamtym czasie, moim zdaniem, zrobiliśmy wszystko co było możliwe. Wykorzystaliśmy sytuację z dostępnością tych mieszkań, kredyt z warunkami kapitalizowania odsetek, naszą największą zdolność kredytową i pik naszych możliwości finansowych.

          Kawalerki są obsługiwane przez MZURI, pustostany incydentalne, kłopotów minimum, a po kolejnych obniżkach stóp procentowych generujemy zyski. Z założenia mieszkania te miały być “na później”, czyli nawet na zero aż do czasu, gdy sami zaczniemy spłacać kredyty lub spłacą nam je najemcy. A gdy pojawiła się kolejna poważna gotówka (spora odprawa, sprzedaż naszego pierwszego mieszkania i oszczędności), mogliśmy albo spłacić część kredytów albo coś kupić. Tym razem już bez kredytu (nie mamy już zdolności kredytowej) kupiliśmy lokal usługowy – u tego samego francuskiego dewelopera :-)

          Na dzień dzisiejszy nasza historia z braniem kredytów skończyła się zupełnie, a posiadane kredyty nadpłacamy ciesząc się coraz bliższą wizją wolności finansowej. Przy każdej nadpłacie kredytu zmniejszamy okres kredytowania pozostawiając ratę na poprzednim poziomie. Żyjemy oszczędnie, jeżdżę starym samochodem mimo, że gdyby nie inwestycje, pewnie miałabym teraz piękne porsche :-)
          Oszczędzanie nie boli, kredyty nie bolą, bo mamy tylko “dobre” kredyty hipoteczne. Oprócz tego żadnych pożyczek, zachcianek, które należy tu i teraz zrealizować :-)

          Uważam, że jeśli jest gotówka, dobrze z niej korzystać i inwestować. Jeśli bez kredytów, to dobrze, idealnie! Ale w naszym przypadku kredyty dały nam możliwość zakupu większej liczby mieszkań mimo, że korzyść z tego będzie dopiero za wiele lat. To był nasz wybór. Z pewnością zainwestowaliśmy wszystko, co było możliwe. Z pewnością jest to kosztowniejsze niż gotówka. A my potrafimy czekać i spokojnie iść do celu :-)
          Czego wszystkim Fridomiakom życzę!

        2. Aga-ta, ogromnie dziękuję za podzielenie się Twoją historią z Fridomiakami (ja miałem szczęście już wcześniej ją poznać). Gratuluję! Za każdym razem gdy słyszę Waszą historię, jestem pod wrażeniem Waszej odwagi, konsekwencji i cierpliwości. Cieszę się, że mogłem być drogowskazem w pewnym momencie Waszego życia. Ale największe wrażenie robi na mnie Wasz optymizm i bardzo pogodne nastawienie. Gdybyśmy mieli w Polsce więcej takich ludzi jak Wy…

        3. Aga-ta, jestem pod wrażeniem odwagi i rozmachu działania. Niewątpliwym plusem jest to, że kupujesz od razu cały portfel mieszkań – nie musisz go budować przez kilka/naście lat. ja raczej mam wysoką awersję do ryzyka i wolę pozostać przy obecnych moich 2óch kredytach – jednym ,,dużym” RnS na mieszkanie, wktórym mieszkam i jednym inwestycyjnym – na pół kawalerki. dokupując kolejne mieszkania, udział długu będzie automatycznie malał. Wspominasz o garażach. Też, niestety, musiałem kupić 2 miejsca w garażu podziemnym. Na szczęście cena za miejsce była akceptowalna i udało się wytargować 17% z ceny, dodatkowo, jako że byłem jednym z 1szych klientów podpisujących umowy, wybrałem najlepsze miejsca, jedno jest praktycznie wielkości 2óch ;)

          Jaką masz strategię wynajmu miejsc postojowych? dajesz w pakiecie z mieszkaniem i ,,ukrywasz” je w cenie najmu? ja się skłaniam do opcji wynajmu miejsc oddzielnie – jeśłi najemca będzie chciał, ok; ale nie chciałbym zmuszać kogoś do płacenia za coś czego nie bedzie używał; planuję oferte najmu przedstawić w formie: x pln za mieszkanie + opcjonalnie x za miejsce. Najlepszą opcją byłoby uwolnienie gotówki przez sprzedaż miejsca (muszę się rozeznać w temacie). choć być może nie będzie to konieczne jak się uda dobrze wynająć (działka pod budynek to własność, a nie użytkowanie wieczyste, więc strona kosztowa nie powinna być zła).

        4. Aga-ta, tak sobie myślę, że jakbyście od razu złożyli ofertę na 5 sztuk to deweloper mógłby się zgodzić na płatność 10/90 albo nawet 5/95, wtedy odchodzą koszty kredytu przed ukończeniem budowy. Pojawia się tutaj ryzyko, że w momencie ukończenia budowy może się zmienić sytuacja dostępności kredytowej (obecnie to przerabiam) ale gra jest warta świeczki.

          A tak w ogóle to czytając Twoją historię, dziwnie znajomo mi to brzmi:) Moja niecierpliwość kończy się tym, że zaliczkuję dziury w ziemi, no a w międzyczasie zdąży się dozbierać na wykończenie:)

    2. c’est la vie!
      nie da sie wszystkich uszczęśliwić, ten system juz na szczęście minal.

      jakie znaczenie z pkt widzenia społeczeństwa ma edukacja ekonomiczna? marginalne.
      dlaczego? ano dlatego ze i tak zawsze bedzie okreslony procent ktory na tym zarobi i ten procent jest tutaj. przeciez pokolenie Y to idealni najemcy. nigdy w historii nikomu nie bylo na reke zeby reszta społeczeństwa wiedziala to co pare % i to sie nie zmieni. nikt nie ma w tym interesu.

      reszta to samo tyczy sie każdego innego rodzaju edukacji (zdrowie, styl zycia, prawo itd).

      takie ruchy oddolne jak blog Slawka to idea dla ludzi ktorzy i tak juz po czesci gdzies sukces osiagneli. blog ich nakierunkuje (pewnie sa tez osoby ktore zmienily swoej podejście do inwestycji), jednak osoby o dochodzie 1800 netto w niczym nie pomoze bo i taka osoba uzna to za czarna magie:) to niestety wiem z roznych rozmow z rożnymi osobami – mowiąc o większości a nie tylko o pozytywnych wyjątkach.

      pzdr
      flow

      1. @Flow – myślę, że możesz się bardzo grubo mylić.
        Moim ideałem od wielu już lat jak chodzi o życie poniżej możliwości i tworzenie rezerw jest pewna znajoma mi, niepracująca mama niepełnosprawnej Agaty, która z jednej pensji robotniczej swojego męża niewielkich pieniędzy na Agatę oraz celowego i świadomego trybu życia potrafiła wytworzyć takie rezerwy, że jeszcze swojemu synowi, pracującemu w korpo i inne pieniądze zarabiającemu – po 10 tys i więcej na samochód pożyczała.
        Nie chodziła głodna albo źle ubrana, wyjeżdżała co rok z Warszawy na wakacje nad morze, jak zepsuła się pralka, kupiła silną markę w doskonałych gabarytach bo łazienkę miała naprawdę malutką…
        Miała po prostu wszystko dobrze przemyślane i zaplanowane.
        I ak patrzę wokoło mnie, to wśród rozsądnych ludzi kontrolowanie wydatków i tworzenie rezerw to nie jest aż tak znowu jakaś straszna rzadkość…
        Chociaż rzeczywiście – duży robią hałas ci, co lubią się pokazać :)

      2. Myślę, że problemem jest nie tyle brak edukacji finansowej, a fakt że większość zarabiających 1 800 netto chce żyć “życiem” zarabiających 10 000 netto, a reklama i media tylko wzmacniają te pragnienia. Ponadto jest niewiele osób zarabiających 10 000 netto chcących “żyć” życiem zarabiających 1 800 netto i rozsądnie inwestować nadwyżki. Większość z nich chciałaby żyć “życiem” zarabiających 25 000 netto.

        1. Zgadzam się z przedmówcą, z tym że przykłady są dosyć skrajne. Ale zasada jest słuszna.

          Większość osób zarabiających np. 5.000 zł miesięcznie, chciałoby żyć tak jakby zarabiało dwa razy więcej. A prawda jest taka, że przy zarobkach 5.000 zł miesięcznie nie stać nas na drogiego mercedesa czy domek za miastem. Trzeba tak czy siak zaciskać pasa i odkładać, żeby kupić mieszkania na wynajem. Tego się nie zrobi przy wydatkowaniu jak gdybyśmy mieli 10 czy 15 tys. zł miesięcznych zarobków.

      3. Aga-ta
        dziękuję Ci za poświęcenie czasu i podzielenie się swoją drogą do wolności. :)

        Gratuluję odwagi i tego że poszliście za ciosem.

        Powiem szczerzę, że mam awersję do kredytów, chodź wiem, że to dobre kredyty. Chciałbym przyśpieszyć budowę portfela mieszkań, ale muszę jeszcze “dojrzeć” do decyzji aby to zrobić posiłkując się kredytami.
        Na razie zapominamy o dochodach z najmu dotychczasowych mieszkań i ćwiczymy się w życiu poniżej możliwości, aby odkładać na kolejne m.
        Tak jak Sławek wielokrotnie wspominał, osiągnięcie wolności to jedno, a utrzymanie jej to drugie.

        Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam.

    3. Hmmm… Z tymi kredytami frankowymi, to nie było do końca tak, jak to się obecnie mówi.

      Pierwszy kredyt wzięłam we frankach… bo banki nie chciały wręcz udzielać kredytów w PLN, mnożąc formalności i zaniżając zdolność kredytową, a doradcy jeszcze im wtórowali. Tak to wyglądało z mojej perspektywy… A mnie się spieszyło, bo mieszkanie było tego warte i ceny zaczynały gwałtownie rosnąć. Mieszkanie 4 pokojowe kosztowało mnie tyle, co 1,5 roku później koleżanka dała za 2 pokojowe. Brałam pierwszy kredyt jako singielka, frank był po ok. 2,50 PLN. Nie twierdzę, że popełniłam błąd. Tak wyszło – tak to wyglądało na przełomie 2004 i 2005 roku. Raty przytomnie ustawiłam na malejące oraz po dwóch latach renegocjowałam umowę z bankiem i skróciłam okres kredytowania o 8 lat kosztem podniesienia raty, ale wtedy franki były tanie. Przez parę lat rata oscylowała między 700 a 800 PLN, raz spadła nawet do 660 PLN. Mnie to pasowało, bo mieszkanie wymagało małego remontu na początku. W tym czasie rata kredytu w PLN wyniosłaby około 1000 PLN przy ratach stałych! Gdybyśmy z mężem w 2008/2009r. nie kupili gruntu, to miałam zamiar spłacić kredyt po 1,80-1,90 PLN za franka, ale znów była okazja – oczywiście inwestycyjna. W najgorszym nawet momencie rata kredytu nie przekroczyła mi 1200 PLN. Z perspektywy tego czasu sądzę, że nie przepłacę w ostatecznym rozrachunku w stosunku do kredytu złotówkowego.
      …i znów mi się udało ;)

      Rzeczywiście, gdyby nie wiedza wyniesiona ze szkoły, dzięki wszystkim nauczycielom matematyki, dzięki mojemu promotorowi i tematowi pracy licencjackiej, to mogło mi się nie udać. Nie przewidziałam aż takiego skoku kursów.

      Na wykładach mojego promotora siedziałam, jak na najlepszym filmie sensacyjnym – wszystko było tak proste i logiczne, że dziwiłam się, że inni tego nie łapią… Jak to możliwe? Ano tak, że są ludzie, którzy albo nie chcą się uczyć, albo nie potrafią i niektórym nic nie pomoże wprowadzenie elementarza finansowego do szkół. Obliczanie % było w programie 6-tej klasy szkoły podstawowej, a połowa społeczeństwa nie radzi sobie z tym. Procent składany, to szkoła średnia, ale to już dla większości ludzi kompletna abstrakcja. Podstawówkę skończył przecież każdy, liceum czy technikum – prawie połowa ludzi. Może to tak, jak z muzyką – jeden zostanie wirtuozem, a drugi będzie rzempolił do końca życia?

      Obecnie obserwuję wysyp absolwentów różnych szkół wyższych (szczególnie ekonomicznych a zarządzania, marketingi i inne takie) i nie byłoby w tym nic złego, gdyby oni coś umieli. Ale oni niewiele umieją. I nie chodzi mi o to, że niby na prywatnej uczelni wystarczy zapłacić… ja też taką skończyłam, tylko, że ja na tym nie poprzestałam. Zawsze i wszędzie można się uczyć. Trzeba tego jednak chcieć.

      Pozdrawiam wszystkich, co chcą :)
      Małgorzata

  5. Myślę że dobrym pomyłem byłoby wydanie drugiej części książki “Pomysł do wynajęcia” z kontynuacją historii jej bohaterów – strzelam w ciemno że 95% kontynuacji będzie pozytywnych tzn. że autorzy znacząco zbliźyli się do wolności finansowej – u mnie było trochę inaczej :) ale długo by opowiadać a piszę z telefonu.

    1. Prezesik2000, taki właśnie był zamysł. By kontynuować, ale dopiero po 10 latach, a nie po 3-4:-)
      A co u Ciebie poszło nie tak? Nie chcę być wścibski, ale nieudane próby mogą być tak samo pouczające jak udane. Napisz proszę, ujawniając tyle szczegółów ile zechcesz. Być może przelanie “na papier” i Tobie samemu też pomoże, kto wie? Tak czy inaczej, trzymam kciuki za kolejne kroki.

      PS fajnie wiedzieć, że część z pierwszych Fridomiaków nadal tu czasami zagląda. To miłe:-)

  6. Może trochę źle się wyraziłem – po zakupie kilku mieszkań za gotówkę, którę cały czas wynajmuję, zająłem się flipami, wybudowałem dom dla swojej rodziny (gdybym go teraz srzedał i kupił mieszkania na wynajem to byłbym już wolny finansowo), kupiłem jeszcze działkę budowlaną i zastanawiam się czy nie budować domów na sprzedaż… Tak więc raczej źle mi nie poszło, tylko zmieniłem trochę strategię i wydaje mi się że dzięki tej nowej “taktyce” całkowitą wolność osiągnę szybciej – ale czas pokaże :)

    Fridomię czytam nieprzerwanie od początku :)

    1. Prezesik, to cieszę się. Z obu powodów – Twoich sukcesów oraz z tego, że cały czas nam towarzyszysz:-) To miłe. Dawaj częściej znak życia zatem:-)

  7. Czytam kolejne “Zapiski zdeterminowanego Fridomiaka” i zaczyna mienić mi się w oczach :-).
    Może to odosobniona opinia, a może nie, ale poproszę o większą czcionkę!

    Pozdrawiam :-)
    Szymon

    1. Większą czcionkę i w ogóle większy obraz możesz sobie ustawić u siebie. Wystarczy że przytrzymasz klawisz Control i przesuniesz suwakiem myszy w górę albo w dół.

  8. tomnext, odpowiadając na twoje pytanie, to mając trzy miejsca garażowe do pięciu kawalerek, są wynajmowane jako opcja za dodatkową opłatą. Zdarzało się, że jakieś miejsce było wolne, ale nie za długo. Problemem jest rentowność takiego najmu – nie można za miejsce wziąć więcej niż 150-200 pln/m-c, bo dochodzi koszt czynszu, a przy zakupie za 30 tpln… sam widzisz.
    Z drugiej strony mam świadomość, że miejsce garażowe podnosi atrakcyjność kawalerki. Są osoby, które od tego uzależniają najem. Zatem raczej nie rozważam sprzedaży “garażówek”, nawet, gdy finansowo wygląda to średnio.

    Co do ryzyka… Hmmm… Wbrew pozorom jestem bardzo ostrożna. Nie postrzegam naszej inwestycji w pięć kredytowanych kawalerek jako obszar ryzykowny. Bo co mogłoby się zdarzyć? Co nam zagraża? Mieszkania są na kredycie hipotecznym, ubezpieczone, rewelacyjnie zarządzane przez MZURI, finansują się. Traktujemy je jak taki osobny “biznes”. Nie mamy wygórowanych oczekiwań, nie mamy ciśnienia, aby już zarabiać na nich kokosy. I w każdej chwili możemy wyjść z tej inwestycji – z jaką stratą, zdecydowało by tempo wyjścia: im szybciej tym taniej byśmy musieli sprzedać daną nieruchomość.

    1. Do tego podniesienia atrakcyjności kawalerki miejscem miałem właśnie wątpliwości; wydaje mi się że ktoś szukający kawalerki raczej nie będzie potrzebował miejsca na samochód. chociaż, przy dzisiejszych cenach samochodów, jak za 10tys możesz mieć sensowne używane auto? Jeśli są osoby, które wręcz nalegają na miejsce z mieszkaniem, to plus, dobrze to słyszeć.

      Sprzedaż miejsc rozważam w celu uwolnienia gotówki i szybszego zakupu kolejnego mieszkania. Jak się nie da, to dramatu nie będzie, przy założeniu 100zł dla mnie za miejsce (czynsz ma być ok 50zł) każde miejsce da mi 5,3% rentowności. Miałem też taki pomysł, że przy swoim jednym miejscu (tym wielkości prawie 2óch) postawić metalową szafę(y) magazynową i wynajmować za drobne poszczególne szafki tym, którzy nie wykupili komórek przy swoich miejscach. Ale chyba to jest trochę rozdrabnianie się i popłynąłem z fantazją ;)

      1. Fajny temat z tą szafą :-) Mnie się podoba z punktu widzenia osoby, która nie ma piwnicy. Nie mam gdzie trzymać przetworów, którymi obdarowuje mnie rodzina (bo ty pewnie nic nie zrobiłaś dla swojego męża na zimę… :-)). Zatem gdybyś zrobił taką szafę w moim garażu, od razu bym wynajęła jakąś część. Ale nie mam pojęcia, ile bym za to zapłaciła :-)))
        Choć mając duże miejsce, z pewnością bym wydzieliła fragment na motor – w moim garażu jest sporo miejsc motorowych i jeszcze więcej chętnych :-)

        1. myślałem o kwotach rzędu max 100-200zł/rocznie za taką szafkę, ale miejsce na motocykl to jest myśl !

  9. nibul, z pewnością można negocjować 10/90, ale wtedy to był NASZ CZAS najlepszych zarobków i największej zdolności kredytowej. I oczywiście przy 5 kawalerkach wynegocjowaliśmy lepsze ceny, co już było korzyścią samą w sobie. Pod koniec inwestycji ceny były ok 15%-20% wyższe.

    Sądzę, że trzeba mieć fantazję, aby kupować “dziurę w ziemi” :-))) Znam osoby, które nie doczekały się nawet murów, ale kredyty zostały. Współczuję takich doświadczeń. Fajnie napisałeś, że niecierpliwość kończy się na zakupie, później można już czekać… Dokładnie tak mamy. Gdy trzeba działać, robimy to szybko i sprawnie – podejmujemy decyzje, oceniamy ryzyko, sprawdzamy ofertę, firmę, przesiewamy dane… A później, gdy nie mamy już wpływu, gdy “klamka zapadła”, spokojnie obserwujemy bieg zdarzeń, pilnujemy, czy wszystko jest zgodnie z harmonogramem, bezstresowo sobie czekamy :-)
    Ważne, aby sprawnie działać, gdy mamy na coś wpływ, a odpuszczać emocje, gdy trzeba pozwolić, by płynęło już samo…

    1. Fantazja to jedno, ale ograniczenie ryzyka to drugie. O żadnym kredycie w moim przypadku nie może być mowy dopóki budowa się nie skończy, dlatego warunkiem jest opcja 10/90 i ryzykuję co najwyżej utratę zaliczki. Drugim ryzykiem jest nieotrzymanie kredytu po zakończeniu budowy. Ale wtedy następuje szybka sprzedaż cesji i co najwyżej wyjdzie z tego dobry flip (biorąc pod uwagę rabat, jaki można uzyskać na etapie dziury) z zerowym nakładem pracy.

Skomentuj tomnext Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.