Uliczny kurs kreatywności

Ostatnio na fridomii dyskutowaliśmy nt przydatności kursów kosztujących PLN 40.000 i więcej. Czekamy jeszcze na feedback osób, które być może uczestniczyły w tego typu kursach by pomogły nam ocenić ich przydatność. Póki co, siedzę sobie na balkonie mojego hostelu w Hanoi, stolicy Wietnamu i przyglądam się ruchowi ulicznemu na niedużym (może 6m na 6m), ale bardzo ruchliwym skrzyżowaniu ulic Phó Ma May z Phó Lu’o’ng Ngoc Quyen.

Przyglądanie się tutejszemu ruchowi ulicznemu to darmowy (prawie) kurs kreatywności.

Zacznijmy od uczestników ruchu. To samochody. Skutery. Piesi. Ale też riksze wożące turystów. Sami turyści. Lokalsi. Ale też autobusy i ciężarówki (pomimo tego, że dostrzegam znak zakazu wjazdu na jedną z uliczek tego typu pojazdom, to nie przeszkadza to by jeździły po niej również pojazdy większych kalibrów. Ale są też pojazdy bardziej “kreatywne” niż riksze. To skutery i rowery transportowe. Co można przewieźć na niedużym gabarytowo skuterze. Rodzinę? Proszę bardzo – nawet 5-6 osobową, w tym częśc dzieci jadących na stojąco. Bagaże? – nawet 3 dużych rozmiarów walizki. Zakupy? – co tam zakupy, można skuterem zaopatrywać sklepy. 10 duzych kartonów z ubraniami albo 16 skrzynek piwa albo jeszcze więcej zgrzewek 1,5 litrowych butelek coli. Największe wrażenie zrobił na mnie skuter przewożący wyposażenie całej kawiarni. Chyba z 10-12 stolików (wprawdzie składanych, ale zawsze plus do tego kilkadziesiąt plastikowych taboretów, włożonych jeden na drugi, a wszystko przymocowane sznurkami dla stabilności. Gdzię na szczycie 3-4 metrowej górki sprzętu był jeszcze jakiś pakunek, a w środku mogę się tylko domyślać – karty menu? łyżeczki? pałeczki? chusteczki higieniczne?  A całością powoziła kobieta bardzo drobnej, filigranowej budowy.

Powiedziałem największe wrażenie? To było zanim nie zobaczyłem skutera przewożącego dziesiatki średniej wielkości klatek na ptaszki. Sterta klatek umocowanych za siedzeniem kierowcy była tak wysoka, że prawie zawadzął o wiszące dość nisko nad ulicą kable.

A skoro mowa o kablach. Ze słupa będącego na wyciągnięcie ręki od mojego balkonu odchodzi cały las kabli. Niech je policzę (muszę na chwilę wstać). Wiązek kabli odchodzi siedem i to tylko tych odchodzących w kierunku pólnocno-wschodnim. Tych odchodzących na zachód czy na południe nawet wszystkich nie widzę. Tylko w jednej z wiązek kabli widzę 17-19, a to na pewno nie wszystkie.  Przy tym małym skrzyżowaniu stoi aż 5 słupów – po jednym na rogu, ale ponieważ róg na przeciwko mnie jest nieco zaokrąglony, to znalazło się tam miejsce na dwa słupy. Kable są poprzeciągane pomiędzy każdą możłiwą parą słupów. Jest tego gęsto i wygląda to tak jakby każdy użytkownik prądu miał przeciągnięty własny kabel aż z elektrowni:-) Też bardzo kreatywnie to wygląda. I to pewnie dlatego tutejsze ptaki (całkiem sporo ich tu śpiewa i przekrzykuje hałas ulicy, trąbienie klaksonów, głośne rozmowy przechodniów, rekalamę głosową sprzedawców, itp) latają wysoko ponad pułapem kabli.

Jeszcze większą kreatywnością wykazują się właściciele rowerów. Jechać rowerem do pracy? Też mi coś?! Rower jako miejsce pracy to już coś więcej. Riksza? – to już było. Obwoźna kwiaciarnia? Tego wcześniej nie widziałem, albo nie zwróciłem uwagi. Tutaj takich kwiaciarni na dwóch kółkach widziałem sporo. I to nie była jedna kwiaciarka jeżdżąca wkoło. Każdy rower to inny asortyment kwiatów, a to lilie, a to róże, a to jeszcze jakieś inne kwiatki, których nazwy nawet nie znam. Rower to także obwoźny sklep z pamiątkami. Z owocami. Z jedzeniem.

Jedzenie, a właściwe można też przenosić w formie przenośnych restauracji. Zaróno skuter jak i rower świetnie się do tego nadają. Ale można też ręcznie, albo dźwigając po kilka koszy, wiader i innych pomocy kuchennych w każdej z rąk, albo posiłkując się lewarem w formie kawałka bambusa, do którego z obu stron są przymocowane elementy kuchni oraz składników do gotowania (ryż, mięso, warzywa, przyprawy i co tam jeszcze). Najbardziej malowniczo wyglądają zawieszone na bambusie zarzuconym przez ramię dwa duże słomiane talerze o średnicy około 1 m każdy, na których są wyłożone owoce lub warzywa. Zrobione jest to z taką starannością jakby sprzedającym szczególnie zależało na tym by ich towar atrakcyjnie wyglądał dla gości z balkonów na pierwszych piętrach.

Zasady ruchu drogowego? Na tym skrzyżowaniu nie ma świateł. Nie ma znaków, a jeśli nawet to i tak nie wydaje się zwracać na nie uwagi. Są pasy przejść dla pieszych. Ale stoją na nich zaparkowane skutery, a nawet samochody. Piesi raczej nie mają większych szans się na nie dostać. Którędy zatem przechodzą ulicę piesi? Wszędy? czasami na przełaj skrzyżowania. I wcale się nie śpieszą, nie rozglądają się nerwowo i z trwogą w oczach. No chyba, że to turysta, który dopiero co wysiadł z taxi czy z autobusu z lotniska. Każdy turysta – nawet najmniej rozgarnięty – po paru dniach oswaja się z tutejszymi, bardzo logicznymi i intuicyjnymi zasadami ruchu ulicznego. Wystarczy tylko zapomnieć tego czego ich uczono w Europie.

Po  pierwsze, trąbienie nie oznacza, że ktoś się na ciebie złości. Oznacza po prostu przekazanie informacji “jestem za Tobą i za chwilę – przy najbliższej sprzyjającej okoliczności postaram się Ciebie wyminąć”. I tyle. Po drugie, nie ma sensu rozglądać się na boki. Czy idziesz pieszo, czy jedziesz na rowerze, skuterze czy samochodem, wjeżdżając na skrzyżowanie  patrz tylko i wyłącznie przed siebie. Jeśli nic ci nie tamuje drogi, jedź dalej bez zwalniania. Jeśli jest coś przed tobą, zmień łagodnie kierunek jazdy by to coś wyminąć. Patrzenie na boki – co niestety jest w zwyczaju Europejczyków – jedynie rozprasza uwagę. powoduje, że dostrzegamy rzeczy i skupiamy uwagę na informacjach będących nam zbytecznymi. Jeśli dostrzeżesz pojazd z Twojej lewej lub prawej strony, który porusza się na innej osi kierunku, to będziesz się musiała zastanawiać i oceniać jak jest daleko, z jaką szybkością się porusza, czy kierowca jest skupiony czy też akurat gapi się w ekran swojego smartfona. A przy dokonywaniu ocen – wiadomo – zawsze można się pomylić, zwłaszcza gdy trzeba szybko wyciągać wnioski. A pomyłki skutkować mogą wypadkami czy mniejszymi stłuczkami.

Tutaj stłuczki jeszcze nie widziałem, choć pojazdów i ludzi przechodzi przez skrzyżowanie pewnie około 5-10 na sekundę. Jadą w różnych kierunkach, skręcają we wszystkie możliwe strony. Po różnych łukach skrętu. I to w dość szybkim tempie, bez szczególnego zwalniania przed skrzyżowaniem (kolejne przyzwyczajenie z Europy, które tutaj by jedynie przeszkadzało w zachowaniu płynności jazdy). Nie próbuj też nikogo przepuszczać przed sobą. Ja robiąc to w Chinach czy w Indonezji (gdy jeździłem wypożyczonym skuterem) tylko powodowałem konsternację pieszych. Wcale bym się nie zdziwił gdyby niektórzy z nich do dziś się jeszcze zastanawiali o co takiego mogło chodzić temu cudzoziemcowi ubranemu na pomarańczowo:-) Jutro gdy będę jeździł po Hanoi postaram się ani razu nie próbować nikogo przepuścić:-)

Może coś jeszcze o odzieży i tutejszej modzie. Niestety, w porównaniu do mojej pierwzszej wizyty w Wietanmi przed ok 20 laty, gdzieś zniknęły tradycyjne wietnamskie stroje dla kobiet. Długie sukienki z dwoma długimi rozcięciami po bokach, a pod nimi długie, lużne choć zaprasowane w kant spodnie. Sukienki najczęściej były w jednolitych jaskrawych kolorach, a spodnie najczęściej śnieżnobiałe. Na głowie obowiązkowe słomiane, okrągłe stożki z czerwoną obwolutą i zawiązywane pod brodą czarnymi wstążeczkami. Stroje i kobiety wyglądały wprost zjawiskowo. Sorry, przerwę…

Przed chwilą ruch na skrzyżowaniu zamarł. Nie, nie z powodu wypadku. Po prostu pewna przydrożna sprzedawczyni właśnie rozkłada swój kramik. Postanowiła ogromny parasol ogrodowy, wiecie taki o średnicy dwóch metrów, chroniacy ją przed słońcem czy deszczem, rozłożyć na środku skrzyżowania, bo tylko tam było wystraczająco miejsca. Zajęty pisaniem, nie spostrzegłem kiedy i jak wybrała moment najmniejszego ruchu (a może wcale nie wybierała, bo wiedziała, że na taki moment doczekałaby się pewnie dopiero po 3-ciej nad ranem), ale ruch na ułamek sekundy zamarł. Gdy tylko okazało się, że pozostały wąskie skrawki jezdni pomiędzy parasolem a krawężnikiem, to ruch samoistnie się ponownie uruchomił:-)

Nikt oczywiście się na nią nie zdenerwował, choć być może cześć ludzi się bardzo śpieszyła. Sądząc po prędkości z którą przemykają przez skrzyżowanie, to chyba wszyscy się strasznie śpieszą. Ale się na siebie nie złoszczą. Nawet zajechanie drogi jest przyjmowane ze stoickim spokojem. Gdy dwa skutery zbliżą się na niebezpiecznie bliską odległość kilku ułamków centymetra, to od siebie delikatnie odskakują. Jak jakieś elektrony. Mijają się na milimetry, przy dużych prędkościach, a mimo to nie wyczuwa się żadnego zdenerwowania czy napięcia.

Być może hanojscy inżynierowie i projektanci ruchu drogowego spędzili wiele lat nad studiowaniem dużych skupisk ptaków, ryb, pszczół czy mrówek i to od nich skopiowali tutejsze rozwiązania i zasady ruchu drogowego, ale to na prawdę działa. Bez zarzutu.

… a wracając do ubioru. Po tradycyjnych ubraniach pozostały tylko stożkowate, słomiane kapelusiki. I są noszone raczej przez uliczne sprzedawczynie niż przez elegantki na skuterach. Te przykrywają swoje lśniące, kruczoczarne, długie włosy kolorowymi kaskami skuterowymi. Damskie różnią się nieco od męskich. Być może również rozmiarami, choć z mojej perspektywy wszystkie są dość malutkie. Różnica polega na tym, że w wersji damskiej, kask ma z tyłu wcięcie tworzące miejsce na końskie grzywki lub koki.

Pobudzające kreatywność są również tutejsze budynki (architektura pamiętająca czasy francuskich Indochin), wystrój sklepów, restauracyjek czy kafejek (wiele z nich z mikroskopijnymi stolikami stojącymi na bardzo wąskich chodnikach pomiędzy zaparkowanymi wszędzie skuterami). Skutery widziałem parkujące nawet w lobby biurowców – żaden kawałek miejsca w starym Hanoi nie pozostaje bezużyteczny.

Jeśli to wszystko jeszcze Was nie przekonało do tego, że przyjazd do Hanoi może być (prawie) darmowym kursem kreatywności, to przytoczę jeszcze dwa argumenty wprost z mojego hostelu. Nie wiem czy jest on typowy dla setek, które można znaleźć w najbliższej okolicy, ja trafiłem nań przez zupełny przypadek. Otóż umiarkowana cena pokoju, a właściwie łóżka w pokoju wieloosobowym (USD 5/noc) obejmuje nie tylko nocleg, darmowe wifi, śniadanie, itp. Tutejszy bar dodatkowo serwuje … uwaga! … darmowe piwo. Wprawdzie jest darmowe tylko w godzinach 18-19 wieczór i tylko jeśli nie skończy się wcześniej zapas piwa w dużym kegu, ale przyznam, że z czymś takim się nie spotkałem. Niektórym gościom widać jest to za mało dla pobudzenia kreatywności. Dwóch gości popala obok mnie w tej chwili jakieś skręty. Wstyd się przyznać, nie rozróżniam różnych gatunków narkotyków (nigdy nie paliłem ani nie zażywałem), ale kiedyś mój syn mnie uświadomił, że po takim lekko słodkawym zapachu papierosa można rozpoznać narkotyk. Już mi się nieco zakręciło w głowie od samego wąchania i chyba znów wyjdę na balkon. Wszedłem do baru bo skończyła się bateria mojego komputera. A wypadku na skrzyżowaniu nadal żadnego nie było…

Dlaczego piszę “prawie darmowego” kursu kreatywności? Bo trzeba kupić bilet do Hanoi – pewnie z PLN 2500 i zapewnić sobie hotel (o cenach już wspomniałem) i jedzenie (podobny budżet za całkiem spory posiłek wliczając w to piwo w małej, przyulicznej restauracji). Z pewnością wyjdzie dużo, dużo taniej niż PLN 40.000 :-)))

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

14 Responses

  1. Azjaci są mistrzami kreatywności. My niestety powoli zatracamy tę cechę ponieważ , ogromna presja otoczenia, media ( które każdego dnia pokazują jak żyć) i wszelkiego rodzaju stereotypy ,powodują coraz to większe wypaczenia i ubytki w naszej kreatyności . Serdecznie pozdrawiam z pobliskiego Hue.

    1. Konrad, dzięki za odwiedzenie fridomii oraz za miłe pozdrowienia z Hue (byłem tam dwa razy, ale tym razem niestety się nie wybieram na południe). Jesteś tam turystycznie czy może mieszkasz w tym ciekawym, historycznym mieście?

      1. Witaj. Jestem tu typowo turystycznie, wczoraj wróciłem z Laosu i dalej udaję się na Filipiny . Pozdrawiam serdecznie i życzę Wesołych Świąt.

        1. Konrad, do Laosu (Luang Prabang) jadę jutro:-) Udanego pobytu na Filipinach, które – choć dawno tam nie byłem – są jednym z moich ulubionych krajów na świecie:-)

  2. Opis Sławka zachęca do wizyty w Wietnamie z uwagi na koloryt miejsca. Jednak co do tytułu tego wpisu, to ja przewrotnie stwierdzę, że kreatywność jest przereklamowana. W wielu branżach, np. księgowość, jest wręcz niewskazana. Można być maksymalnie niekreatywnym księgowym, notariuszem, lekarzem lub administratorem i mozolnie, nudnie zbudować swoją wolność finansową w oparciu o nieruchomości. Owszem, da się zbudować tę wolność również dzięki wybitnej kreatywności i zrealizowaniu nieszablonowego biznesu, jednak jest to zdecydowanie trudniejsza droga. A może się mylę?

    1. Tomek, pewnie masz rację choć ja pewnie od lekarza czy notariusza oczekiwałbym jednak pewnej kreatywności (by np dostrzegł niestandardowe ryzyko i mnie przed nim ostrzegł), ale to raczej argument z kategorii dzielenia włosa na czworo.

      Natomiast kreatywność jest potrzebna do budowania wolności finansowej bo “rutynowe” inwestowanie w nieruchomości w Polsce sprowadza się głównie do spekulacji.

      Z kolei bez kreatywności trudno będzie sensownie zagospodarować swój wolny czas po osiągnięciu wolności finansowej. Wiele osób np mówi mi, że po osiągnięciu wolności finansowej będą się zajmowały opieką nad swoimi mieszkaniami na wynajem i/lub może założą firmę podobną do Mzuri. To mi się wydaje strasznie mało kreatywne nie tylko ze względu na naśladownictwa, ale znam przynajmniej 1001 sposobów na ciekawsze zagospodarowanie swojego czasu:-) Brak kreatywności w aspekcie planowania swojego życia post-korporacyjnego może doprowadzić do nudy, frustracji, chęci powrotu do pracy w korporacji. Trochę na zasadzie syndromu więźnia zwolnionego po odbyciu wielo- wieloletniej kary odsiadki (np jeden z głównych bohaterów – stary bibliotekarz – filmu “Ostatnia Mila” na wolności tęskni za życiem więziennym, w końcu popełnia samobójstwo)

      1. Sławku, masz zapewne ma myśli film “Zielona mila”, ale bibliotekarz był w “Skazani na Shawshank” – tematyka podobna. Trochę trudno wymagać kreatywności od staruszka po 50 latach wypuszczonego na wolność, ale porównanie jest dobre. Myślę, w takiej sytuacji ludzie nagle przestają się czuć potrzebni i to często jest główny problem.

        1. Nibul, dzięki, rzeczywiście chodziło mi o “Skazani na Shawshank” (oh, wiek i pamięć już nie taka). 30-40 lat pracy na etacie również wpędza w pewne nawyki, pozbawia inicjatywy, wypełnia szczelnie dzień i każdy tydzień po tygodniu, narzuca rytm poniedziałek – piątek, a potem weekend. Po przejściu na wcześniejszą emeryturę należy samemu zredefiniować swoje życie, przeprogramować się.

          Nie jest to łatwe, a bez kreatywności może być jeszcze trudniejsze. A samo “będę podróżować i czytać książki” może okazać się nie wystarczającym planem na okres 30-40 lat życia post-korporacyjnego.

        2. Potwierdzam na własnym przykładzie, że kreatywność na emeryturze jest niezbędna ;-) Z tym że mi nigdy nie przyszło do głowy żeby po porzuceniu pracy zarobkowej zacząć się zajmować moimi mieszkaniami na wynajem, nie po to przechodziłem na emeryturę żeby pracować dalej, tylko tym razem dla moich najemców.

        3. Robert, Tobie nie, ale nie uwierzyłbyś ile osób mi o tym wspominało. Ja za każdym razem się temu dziwię. Tak jakby nie było ciekawszych rzeczy do robienia ze swoim wolnym czasem po osiągnięciu wolności finansowej:-)

        4. Może ludzie nie mieli jeszcze do czynienia z obsługą najmu? Wtedy po kilku telefonach o 23:00 że kran cieknie, albo że kolejni najemcy chcą się wyprowadzić pomimo że dopiero kilka miesięcy temu zamieszkali, odechce mi się tego chleba ;-)

        5. @Sławek piszesz, że wiele osób chce się samemu zajmować mieszkaniami i to nie jest kreatywne. Moim zdaniem tak naprawdę więcej kreatywności wymaga tanie wyremontowanie mieszkania albo znalezienie najemcy, niż np. zorganizowanie sobie wycieczki za granicę. Czytając dyskusje na tym blogu mam czasem wrażenie, że ideałem wielu osób jest poświęcenie emerytury na podróżowanie. W przypadku Sławka to rzeczywiście było i jest kreatywne, jednak taki odruch stadny to zaprzeczenie kreatywności…

        6. Tomku, masz rację. Można być kreatywnym w każdej dziedzinie. Dla mnie zajmowanie się remontami czy najemcami jest nudne, ale dla kogoś innego to może być najciekawszym zajęciem pod słońcem, które warto robić nie z potrzeby zarabiania na życie, tylko z potrzeby samorealizacji.

          Dodam, że zgadzam się z Tobą, że podróżowanie po świecie nie jest jedynym możliwym sposobem spędzania czasu podczas swojej emerytury. To właśnie dlatego napisałem książkę pt “Życie postkorporacyjne. Czy jesteś gotowa do wcześniejszej emerytury” by zainspirować do poszukania każdy dla siebie tego co ją/jego najbardziej rajcuje. Naśladownictwo nie zawsze się sprawdza.

  3. Skrzyżowanie, które opisałeś przypomniało mi ruch uliczny w Teheranie: 3 narysowane pasy, ale 5 samochodów jadących obok siebie i jeszcze skuter z trzema osobami siedzącymi, z których środkowa trzyma pod pachami kilkuletnie dzieci. Gdy to zobaczyłam, musiałam mieć dziwną minę, bo przejeżdżający obok pasażerowie skutera machali do mnie i uśmiechali się szeroko. Na szczęście Pan jadący w środku i trzymający pod pachami chłopców, nie podniósł dłoni, aby mi pomachać :-)

    Natomiast pierwszeństwo na irańskich ulicach miał zawsze… większy lub starszy :-)
    I też, mimo przerażających sytuacji, nigdy nie widziałam najmniejszej stłuczki :-)))

    A gdybym miała wydać na coś 40 tpln (i nie byłaby to zaliczka na jakieś mieszkanie), to też bym wydała je na podróżowanie! Bo co takiego chciałabym usłyszeć za tą dość wygórowaną cenę? No, może sprawdzoną receptę na produkcję złota z piasku :-)))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.