Czy istnieją “głupie pytania”?

Mówi się, że nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi.

Coś w tym jest. Czasami pytanie może wydawać się głupie bo jest zbyt oczywiste. Jak np pytanie o to co jest stolicą Polski. Odpowiedź jest oczywista dla Polaka, dla mieszkańca jakiejś wioski w Zambii już tak oczywiste być nie musi.

Pytanie może zostać uznane za “głupie” gdy komuś w rozmowie wydaje się, że temat już został wyczerpany więc kolejne zadane pytanie pozornie przestaje mieć sens. Jednak często stosowaną metodą jest 5-krotne zadanie pytania “dlaczego”, bo często dopiero wtedy można dojść do sedna sprawy. Przykład – może nie najlepszy, ale tylko taki przychodzi mi w tej chwili do głowy. Mąż mówi do żony – “Musimy zmienić mieszkanie na większe”. “Dlaczego?” “Bo to jest za małe”. Dlaczego? “Bo nie mieszczą się nasze rzeczy”. Dlaczego? “Bo mamy ich za dużo”. Dlaczego? “Bo nie potrafię wyrzucać starych, niepotrzebnych klamotów” Dlaczego? “Bo mogą się przydać” Do czego? “Nie wiem”. W tym konkretnym przykładzie widać, że zamiana mieszkania na większe nic by nie dała na dłuższą metę bez zmiany przyzwyczajeń, bo to większe mieszkanie też można by szybko zagracić – na świecie śmieci nie brakuje.  Nikomu nie starczyło by zdolności kredytowej na to by zabezpieczyć mieszkaniowo wszystkie okoliczne rupiecie.

Pytanie może się też wydawać głupie, dlatego że pozornie nie ma na nie dobrej odpowiedzi. Przykład: czemu nie rzucisz palenia skoro wiesz, że to szkodzi ono Twojemu zdrowiu? Wtedy często rzucamy coś w stylu “głupio się pytasz!” by odsunąć od siebie trudny temat, z którym nie chcemy się zmierzyć.

Pytanie o to czy aby na pewno 2 razy 2 równa się 4 też może brzmieć głupio w kontekście naszej dzisiejszej wiedzy. Ale może być tak, że wydaje nam się ono oczywiste, bo czegoś … nie wiemy. Tak jak kiedyś było oczywiste, a dziś nie jest, że słońce kręci się wokół Ziemi, że cukier krzepi, że Murzyni są głupi i leniwi. Często się zdarza tak, że ludzie albo uparcie drążą jakiś temat albo – odwrotnie – oczekują prostej odpowiedzi “tak lub nie” bo po prostu brakuje im wiedzy.

Pewnie znacie jeszcze wiele przykładów pytań, które choć mogą się wydawać głupie, wcale głupie nie są.  Podajcie proszę jakieś przykłady.

Ale czy to znaczy, że rzeczywiście nie ma głupich pytań?

Wydaje mi się, że bywają pytania jeśli nie “głupie” to przynajmniej tak “głupio”, niewłaściwie sformułowane, że prowadzą nas na manowce. Podam przykład z dziś.

Miałem dziś dwie lekcje gry na saksofonie, u dwóch różnych nauczycieli. Po pierwszej lekcji zeszła ze mnie nieco para. Próbowałem grać na ustniku i znów mi piszczało zamiast grać. Nauczyciel zasypał mnie krytyką. To nie tak, tamto nie tak, jeszcze o czymś tam innym zapomniałem, tu za mocno, tam zbyt lekko, a tu zbyt sztywno, tu niżej, tam głośniej itp. Gdy po kilku udanych próbach, znów zapiszczałem zamiast zagrać, zapytał mnie dlaczego zapiszczałem – pomyślałem sobie “głupie pytanie”. Przecież nie przyszedłem na lekcje po to by sobie od czasu do czasu popiszczeć na ustniku. Inwestuję swój czas, swoją energię i swoje pieniądze by nauczyć się grać, a nie po to by sobie zapiszczeć. Piszczę niecelowo i nie wiem dlaczego akurat zapiszczałem.

Ale nauczyciel jednak ma rację pytając o to dlaczego. Bo jeśli nie znam odpowiedzi na to pytanie, to jak będę mógł ten element gry poprawić. Niby racja, ale nadal czułem się nieco zdołowany. Dodatkowo, zdołowało mnie to, że jeden nauczyciel dokładnie stawia na głowie to co usłyszałem od innego. Jeden mówi – oddychaj przeponą, a usta układaj jak do lekkiego, sztucznego uśmiechu (z kącikami ust nieco odgiętymi na bok). Drugi mówi: Broń Boże. To oldschool’owa metoda grania, która daje gorsze brzmienia i szybciej męczy saksofonistę. I bądź tu uczniu mądry.

Jadąc skuterem od jednego nauczyciela do drugiego, będąc w lekkim dołku zadałem sobie pytanie: “czy w ogóle jest możliwe nauczenie się gry na saksofonie w 6 tygodni”? Może przyjąłem zbyt ambitny cel i mój projekt saksofon się rozkraczy po zakupie saksofonu i wydaniu kilku stów na lekcje. Ile czasu zajmie mi dojście do tego jak powinienem układać sobie usta do gry i czym oddychać? Czy komuś już się wcześniej udało nauczyć grać w 6 tygodni? Trzeba się przecież nauczyć odpowiednio oddychać, wydmuchiwać powietrze stałym strumieniem bez gwizdania, odpowiednio układać usta, dmuchać, trzymać rytm, odpowiednio trzymać palce na klawiszach, czytać nuty oraz nauczyć się samego grania melodii na instrumencie. To sporo jak na 6 tygodni.

Jechałem kilkanaście minut, ale na szczęście już 2-3 minuty po zadaniu sobie tego pytania, zorientowałem się, że jest to niewłaściwie sformułowane pytanie. Pytanie o to “czy się da?” przesuwa odpowiedzialność za powodzenie mojej nauki ze mnie na jakieś “obiektywne, zewnętrzne trudności” – na skomplikowanie procesu uczenia się, na skomplikowanie gry na saksofonie, na nauczycieli, na ich metody nauczania, na mój mocno dojrzały wiek, na rodziców, którzy nie zaczęli mnie uczyć gdy byłem mniejszy, itd.

Nawiasem mówiąc jeden z moich nauczycieli przy okazji naszego pierwszego spotkania zapytał mnie “czemu tak późno przyszedłem?”. Jak to, zdziwiłem się, bo akurat zdarzyło mi się nawet nie spóźnić. Nauczyciel miał na myśli to, że zaczynam naukę teraz zamiast … we wrześniu:-))) oraz to, że teraz, a nie gdy miałem 7-10 lat. Tak więc dostarczył mi gotowej wymówki bym wycofał się z projektu saksofon.

Moje pytanie o to “czy w ogóle się da” szło właśnie w tym kierunku. W kierunku szukania sobie alibi dla porażki. Samo pytanie zachęca do szukania sobie wymówek, logicznych argumentów przeciwko, do piętrzenia przed sobą trudności i barier. Generuje negatywną energię.

To po prostu GŁUPIE pytanie.

Jak powinno brzmieć właściwe pytanie? Powinno brzmieć tak: “czy jestem wystarczająco zdeterminowany by nauczyć się grać na saksofonie do początku czerwca?”. To pytanie jest dużo ciekawsze, jest mądre. Zachęca do krytycznego przyjrzenia się swojej motywacji i do poszukiwania dodatkowych pokładów energii.

Jak brzmi odpowiedź na to właściwe pytanie? Brzmi ona: “Tak, jestem zdeterminowany”. Bez żadnego ale:-)

Parafrazując Jerzego Stuhra: “Dmuchać każdy może, trochę lepiej, lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi. Czasami człowiek musi, inaczej się udusi..”

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

6 Responses

  1. Cześć Sławku,

    Sam uczę się czegoś nowego i akurat dziś miałem wątpliwości czy podołam.
    Twój wpis podniósł mnie na duchu i przypomniał, że to kwestia determinacji.

    Dziękuję!

    p.s. super, że dzielisz się swoimi przeżyciami związanymi z nauką na saksie.

  2. Nie wiem, czy moje pytanie nie podpadnie pod tytuł wpisu :), ale zastanawiam się, co lepiej dać do łazienki mieszkania na wynajem – kabinę prysznicową czy wannę? Jakie są Wasze doświadczenia?
    Pozdrawiam,
    Wiesław

    1. Ja zawsze jak tylko można i jest miejsce wolę wannę. W wannie nie ma się co zepsuć. Kabina prysznicowa jak kupisz najtańsze badziewie z Chin, to rozpadnie się bardzo szybko, zacierają się suwaki, rozwala się kran, wąż pęka i same kłopoty.

      Poza tym wanna zastąpi dla najemcy kabinę, a już nie na odwrót.

      Jak masz awarię przeciek to w przypadku kabiny musisz wszystko rozwalać i kuć. W przypadku wanny po pierwsze nie za bardzo jest jak przeciekać, a w najgorszym razie zwykle jest możliwość wyjęcia wanny i naprawienie usterki bez niszczenia połowy łazienki.

    2. Dałbym wannę, chyba, że nie masz miejsca nawet na najkrótszą wannę.

      Moim zdaniem kabiny szybciej się starzeją. Psują się prowadnice drzwi, parcieją uszczelki w drzwiach, odpływy niewystaczająco szybko odbierają wodę. Dodatkowo, trudniej jest utrzymać kabinę w należytej higienie: trzeba systematycznie myć drzwi z kamienia itp. Mam kilkunastoletnie wanny w kawalerkach i po odszorowaniu wyglądają całkiem poprawnie, zaś nawet nowsze kabiny w domu moich rodziców już dziś wyglądają słabo i się rozlatują.

      1. Dzięki Tomku i Robercie za odpowiedzi, przekonaliście mnie. Podejrzewałem, że lepiej wannę, ale zawsze lepiej się upewnić. Pozdrawiam Was
        Wiesław

Skomentuj Wiesław Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.