Co Ci się należy od najbliższych?

Jakiś tydzień temu rozmawiałem z dobrym znajomym, który chciał coś ze mną skonsultować. Spodziewałem się, że albo ma kłopot z najemcą, albo planuje kupić jakąś nieruchomość na wynajem, albo chce stworzyć spółkę pracowniczą (podobną do struktury właścicielskiej Mzuri); ewentualnie, że rozważa wyjazd na safari do Kenii albo w jakieś inne egzotyczne miejsce, bo to właśnie w tych sprawach najczęściej bywam “konsultowany”. Jego prośba mnie zaskoczyła – chciał ze mną porozmawiać o swoich relacjach z własną … żoną.

Wow! Totalnie mnie zaskoczył. Nie czuję się ekspertem w tej materii. Sam jestem rozwodnikiem (ponoć właśnie moje doświadczenia rozwodowe zainteresowały mojego znajomego), nasza relacja z obecną żoną też jest mocno … nietypowa:-). Ekspertem w żądnym wypadku się nie czuję. Niemniej znajomy chciał bym po prostu posłuchał o jego problemach i dylematach. Nie będę wnikał we wszystkie niuanse jego sytuacji, ale chciałem tu napisać o jednej ważnej i wydaje mi się, że dość uniwersalnej rzeczy. O tym co się komu należy.

W wypowiedzi mojego znajomego często przebrzmiewał jeden motyw, a mianowicie taki, że jego żona nie wspiera go w jego działaniach na rzecz sukcesu biznesowego. Motyw ten przewinął się w trakcie naszej krótkiej rozmowy wielokrotnie. Nie raz, nie dwa na łamach fridomii  bądź też podczas spotkań na żywo, ludzie często zadawali mi pytania dotyczące tego czy moja żona mnie wspierała w dojściu do wolności finansowej lub co zrobić w sytuacji gdy mąż czy żona nie wspiera, choć przecież powinna. Pytania te sugerują, że należy nam się wsparcie od najbliższych.

Według mnie nic Ci się nie należy od żony, od brata, od mamy, od najbliższych, od kogokolwiek.

Oczekiwanie, że coś Ci się należy od żony, ot tak, z automatu to chyba pokłosie jakiejś romantycznej wizji, w której to odnaleziona przez Ciebie Twoja Druga Połówka, ciągle, niestrudzenie Cię wspiera i ramię w ramię kroczycie przez życie, pokonujecie trudności, stawiacie czoła wyzwaniom. Albo jest pokłosiem innego, polsko-romantycznego mitu Matki Polki, który wpaja nam przekonanie, że rodzicielstwo to bohaterskie wyrzekanie się swoich potrzeb, pasmo ciągłych poświęceń, stawiania dziecka na pierwszym miejscu, w centrum wszelkiej uwagi. Że Matka czy to w dzień czy w nocy ma rzucać wszystko i spełniać potrzeby lub nawet zachcianki czy fanaberie swojej pociechy.

Wsparcie Ci się nie należy. Jeśli je otrzymujesz, to nie zapomnij dostrzec i serdecznie podziękować. A może nawet odwzajemnić. Jeśli go nie otrzymujesz, to to zaakceptuj. Nie staraj się go wymusić, np wprawiając drugą osobę w poczucie winy, ani nie lamentuj, nie użalaj się nad sobą jaką to masz niewdzięczną żonę czy męża bo przecież robisz to coś ważnego dla Was obojga. Brak wsparcia często jest używany jako wymówka dla usprawiedliwienia swojego lenistwa, braku chęci na podjęcie trudu i ryzyka zmiany.

Wiem, że materia, której dotykam jest bardzo wrażliwa. To co mówię może być obrazobójcze, burzyć obraz sielankowej wizji rodziny, która w polskiej kulturze jest bardzo mocno zakorzeniona. Super, że mamy w Polsce silne więzy rodzinne – widać to gołym okiem na przykład teraz, w szczycie sezonu komunijnego. Na ulicach Warszawy pojawiło się mnóstwo samochodów na tablicach rejestracyjnych spoza Mazowsza, a także wiele elegancko ubranych grup rodzinnych odprowadzających swojego rodzinnego “komunistę” do kościoła. W restauracjach pewnie nie ma wolnych stolików. W domach stoły uginają się pod ciężarem przygotowanych smakołyków. Jestem dumny z polskich tradycji.

Ale myślenie, że coś Ci się od rodziny należy uważam za błędne. Wsparcie należy Ci się od przyjaciół bo inaczej to co Was łączy trudno byłoby nazwać “przyjaźnią”. Wsparcie należy Ci się od Twoich partnerów biznesowych, bo inaczej po co być wspólnikami. Jeśli Twój wspólnik czy Twój współpracownik się obija, chce się prześlizgnąć małym nakładem, to masz prawo zwrócić mu uwagę, przywołać do porządku, porozmawiać o Twoich oczekiwaniach.

Jeśli grasz w siatkówkę w zespole, który aspiruje do tytułu mistrza Polski, to koleżanki mają prawo wiele od Ciebie wymagać – przychodzenia i nie spóźniania się na treningi, maksymalnego zaangażowania się, a nawet oparcia się pokusie jedzenia czipsów. Ty też możesz wymagać by Twoja koleżanka z zespołu rzuciła palenie czy dzień przed meczem powstrzymała się od seksu. Wzajemne wsparcie Wam się należy i jeśli ktoś nie robi wszystkiego na 100% może wylecieć z drużyny. Zostać wykluczony z zespołu. Niech sobie gra o utrzymanie się w I-szej lidze z jakąś inną drużyną.

Bo cały sens wspólnego trenowania to osiągnięcie wspólnego celu. Rodzina to zestaw przypadkowych ludzi, mających różne cele, różne osobowości, różne siły i słabości, z którymi wiążą Cię więzy krwi, a nie wspólny cel. Wspieramy się bo się kochamy, bo łączą nas wspomnienia, bo dobrze sobie nawzajem życzymy. Ale nie możemy kogoś wykluczyć z rodziny za to, że nie stara się sam sobie pomóc:-)

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

61 Responses

  1. Świetny tekst!!!

    Co do sportowców i rzucenia przez nich palenia czy jedzenia czipsów – wydaje mi się, że są to podstawowe wymogi wobec zawodowców i gdyby któryś został przyłapany na czymś takim, to długo by nie zagrzał miejsca w drużynie. Nawet Leo Messi ciągle reklamuje czipsy i niby je wkłada do ust, ale nie sądzę, żeby kiedykolwiek ich więcej próbował.

    1. Robert, też zauważyłem, że Messi reklamuje czipsy. Tej samej firmy czipsy reklamował swego czasu inny mój ulubiony piłkarz – Romario. Jak duża musi być siła pieniądza tej firmy by przekonać dwie potęgi futbolu by reklamowały jakieś świństwo, którego sami pewnie nigdy nie włożyliby do ust. Korporacje rządzą.

    2. Pół biedy jakby sam je jadł. Ale miliony dzieciaków na całym świecie patrzą na niego, później lecą kupić chipsy i popijają colą – przecież Messi też ją pije. Kasa misiu, kasa.

      1. No i dzieciaki myślą, że Messi jest tak szybki na boisku i tak piękne gra jak z nut, bo przed meczem zjadł paczkę chipsów albo i dwie i jeszcze popił je colą …. ;-))

    3. jezu czipsy to nic złego też jem i co z tego? A odnosnie zony to czy to nie jest raczej “wspolnik zyciowy” bo raczej wiezow krwi to z zona nie ma… Wiec skoro ten “wspolnik zyciowy” ciebie nie wspiera to chyba cos nie teges prawda?

      1. Michał,
        chipsy to samo zło w sensie żywieniowym. Wymień choć 1 składnik w nich zawarty, który jest potrzebny organizmowi i jest go niedobór w diecie przeciętnego Polaka.

        Wspieranie przez żonę… Hmmmm…. Też chciałabym mieć żonę, która mnie wspiera. Niestety, moja żona mnie nie wspiera, więc jest z nią nie chyba, ale zdecydowanie “coś nie teges” ;)

        Pozdrawiam z przymróżeniem oka,
        Małgorzata

      2. Oczywiście możesz mieć własne zdanie, zresztą Sławek sam napisał tak: “Wiem, że materia, której dotykam jest bardzo wrażliwa.”

        Według mnie ważne jest to co wynika z tekstu, żeby rzekomy brak “wsparcia” rodziny nie był pretekstem do lenistwa czy nicnierobienia, niepodejmowania ryzyka czy w ogóle działania. Zresztą jak takie “wsparcie” ma wyglądać? Ustne chwalenie na zasadzie “ale jesteś fajny rób tak dalej”? Wspierać to można drabinę żeby się nie przewróciła. Nie mylmy oczekiwanego mitycznego “wsparcia” z codziennym życiem, wspólnym spędzaniem czasu czy dyskusją w gronie rodziny.

        Odnośnie chipsów – piszesz, że to nic złego. Hmmm owszem oczywiście, wszystko jest dla ludzi, ale twierdzenie że to nic złego do jedzenia (czy to jest zdrowe? czy ma jakiekolwiek wartości odżywcze? czy to w ogóle jest smaczne?) to gruba przesada. Tak samo można mówić że alkohol czy papierosy to nic złego. Porozmawiaj z jakimkolwiek dietetykiem czy lekarzem co sądzi na temat jedzenia czipsów? Będziesz miał odpowiedź czy są one warte jedzenia….

        1. nie bede pisal o chipsach… napisze o wsparciu partnerki. moj casus jest nastepujący. moja partnerka ma brata. jak w dziecinstwie dostawali po tabliczce czekolady to jej brat jadł jedna kostkę i reszte chował na pozniej, ona zjadala swoja, znajdowala tabliczke brata i tez ja zjadala… ja jestem troche jak jej brat (odkladam konsumpcje na pozniej po to zeby generowac oszczednosci, ktore nsatepnie bede mogl inwestowac i doczekac efektu rozpedzonej kuli sniegowej w jakims rzeczywistym czasie).. zdecydowanie latwiej byloby gdybysmy patrzyli podobnie na te sprawy… ale tak jak jest, jest ciekawiej :)

      3. I zgadzam się, i nie zgadzam z wpisem Sławka.

        Zgadzam się, że nie ma co oczekiwać pomocy od tych członków rodziny, którzy są naszą rodziną niejako z przypadku. Z małżonkiem sprawa jest jednak nieco inna, tutaj związek rodzinny został zawiązany dobrowolnie. Brak wsparcia ze strony małżonka w zakresie bezpośrednio związanym z kwestiami rodzinnymi (wychowanie dzieci, prowadzenie domu, opieka w chorobie) może budzić słuszne wątpliwości: po co właściwie ten dobrowolny związek istnieje? Nie odmawiałbym więc znajomemu Sławka częściowej racji w przeprowadzaniu takich analiz.

        Moją wątpliwość budzi jednak fakt, że znajomy Sławka nie oczekuje wsparcia w kwestiach typowo rodzinnych, tylko wsparcia na rzecz sukcesu biznesowego. Warto zapytać, na czym to wsparcie ma polegać. Jeśli ma ono wiązać się na tym, że znajomy Sławka odda się realizacji zawodowej, zrzucając na żonę większość obowiązków związanych z dziećmi i domem, to trudno żonie dziwić się, że nie chce na to pójść. Trzeba bowiem na tę sytuację popatrzeć inaczej: to właśnie znajomy chce wycofać się z życia rodzinnego (w pracę) i oburza się, że jego druga połówka tego nie pochwala – a przecież ich związek powstał właśnie w celach dzielenia się życiem rodzinnym.

      4. @Kuneg, Robert W : słuchajcie sorry ale istnieje duża granica między “od czasu do czasu” zjeść a jeść na okrągło. A jeśli ktoś ma problemy z nadwagą to raczej nie zwalał bym na 1 paczkę czipsów w tygodniu a raczej na lenistwo i jedzenia za dużo. Staram się pozostać raczej w sferze bez przeciętności – bez ekstremów.

        1. I zeszło na temat chipsów ;)

          Michał, oczywiście masz rację. Nadwaga, to raczej wieloletnie zaniedbania, a nie pojedyncza paczka chipsów. Na cukrzycę, miażdżycę i inne tego typu problemy pracujemy sobie latami. Rachunek do zapłaty za te lata zaniedbań bywa bardzo nieprzyjemny. Organizm ludzki ma zadziwiające zdolności do samoregeneracji. Trzeba mu jednak na to pozwolić.

          Tak na marginesie. Czy wiesz, że regularny, okresowy post wydłuża życie i poprawia wyniki? Np. postne piątki, które były stosowane w naszej sferze kulturowej od dawna. Przy okazji tego typu “głodówki” chronią przed nadwagą. No i znów kłania się tutaj idea Sławka: żyj (w tym przypadku jedz) poniżej swoich możliwości.

        2. @Kuneg: dziękuje, to właśnie chciałem powiedzieć. Na otyłość/ładną sylwetkę czy wolność finansową pracuje się latami a nie jedną paczką czipsów co jakiś czas. A z postem to nie wiem. Nigdy nie stosowałem póki co to ostatnio za mało jem ale trudno mi się zmusić żeby jeść więcej i szczerze mówiąc po prostu mi się czasami jeść nie chce – czy to się zalicza do postu?

  2. Bardzo fajny wpis. Nie wiem jak innych czytelników bloga ale ale mnie bardzo ciekawi podejście Sławka do różnych kwesti “z życia wziętych”. Jako, że właśnie powiększyła mi się rodzina jestem bardzo ciekaw w jak sposób wychowywałeś Sławku swoje dzieci? Czy byleś/jesteś surowym ojcem, czy raczej kumplem? Czy podóżowałeś z dziećmi chcąc im pokazać świat, czy raczej zostawały w domu? Czy martwiłeś się ich stopniami w szkole, czy też uważałeś, że to bez znaczenia? Czy zapisywałeś je na języki obce i inne zajęcia poza lekcyjne, żeby lepiej poradziły sobie w życiu? :) Byłoby fajnie gdybyś zechciał się kiedyś podzielić swoimi doświadczeniami w tej materii na łamach Fridomii.

    1. Borys, tak jak zawsze podkreślam, nie czuję się ekspertem od wychowywania dzieci. Mam nieco inne – może trochę kenijskie – podejście, które różni się od polskiego, ale czy jest lepsze, warte naśladowania – tego nie wiem.

      Odpowiadając na Twoje pytania. Byłem raczej surowy niż kumpel. Dopiero teraz dzieci mówią do mnie po imieniu. Sporo podróżowałem z dziećmi, czasami wszyscy razem, a czasami tylko z jednym z nich. Moja Córka odwiedziła coś około 50 krajów. Syn – choć młodszy – może nawet nieco więcej. Stopniami, maturami, egzaminami nigdy się nie martwiłem. Od małego tłumaczyłem dzieciom, że uczą się dla siebie, a nie dla mnie – ja dzięki ich piątce nie dostanę ani podwyżki, ani nie kupię sobie kolejnego mieszkania. Nie wynagradzałem za dobre, a ni nie karałem w jakikolwiek sposób za słabsze oceny. Oczywiście chodziły na zajęcia pozalekcyjne, ale to zawsze musiała być ich inicjatywa – ja nigdy niczego im nie sugerowałem. Ale jeśli tylko coś wybrały, to wspierałem.

      Gratulacje z okazji powiększenia się rodziny. Wszystkiego naj!

  3. Nie do końca się z Tobą zgodzę, Sławku. Uważam, że nasz wybór małżonka, to jak wybór przyjaciela, wspólnika, partnera w biznesie. Polega na tym samym – wybieramy go, bo spełnia nasze oczekiwania i dobrze nam z nim. Inaczej jest z rodziną, gdy nie mamy wpływu, nie wybieramy, ale zwyczajnie ktoś jest i już.

    Zgodzę się z Tobą, że nie mamy prawa oczekiwać wsparcia – takiego bezwarunkowego od rodziny. Ja zawsze jestem bardzo wdzięczna za wszystko, co bliscy dla mnie robią. Jestem też wdzięczna mojemu mężowi, często mu dziękuję, doceniam to, co dla mnie robi. Ale nie wyobrażam sobie, abyśmy siebie nawzajem nie wspierali. Przecież jesteśmy przyjaciółmi, partnerami w naszym rodzinnym “biznesie”, wspólnie decydujemy o wydatkach, o inwestycjach. Rozmawiamy o wszystkim, dzielimy się rozterkami, wypłakujemy się sobie i razem się cieszymy. Nie wiem, czy to romantyczna miłość, czy związek marzeń, ale nie wyobrażamy sobie inaczej. Po co żyć z kimś – z wyboru – kto nas nie wpiera? Nie rozumie? Nie patrzy w tym samym lub podobnym kierunku? Nie wyobrażam sobie czegoś takiego. Żona/Mąż, to nasz wybór. I wybór tej drugiej osoby. Odpowiedzialne, sensowne rozwiązanie. Ono jest zazwyczaj “po coś”. Kiedyś zapytałam pewną kobietę, bardzo niezadowoloną ze swojego męża, dlaczego za niego wyszła. Odpowiedziała mi, że chciała mieć ładne dzieci. To było 60 lat temu. Dziś już nie trzeba wiązać się z nielubianym przez nas człowiekiem, aby mieć ładne dzieci!

    Czy znajomy ma prawo oczekiwać od żony wsparcia? Według mnie ma prawo. A ona ma prawo oczekiwać wsparcia z jego strony. Ciekawa jestem, jakie mają oczekiwania względem siebie. Gdzie znajduje się platforma porozumienia, czy w ogóle chcą ją znaleźć. Co się zmieniło, że z wybranki/wybranka stają się ludźmi o innych poglądach? O innych kierunkach patrzenia? Czego nie widzą?

    Wsparcie jednak, to nie automat, to dar i należy być za niego wdzięcznym. Każdego dnia. Oczekuję, co nie znaczy, że mi się należy. Oczekuję, bo to przyjaźń, bliskość, doświadczenie. I sama daję, bo chcę, bo kocham, bo mi zależy, a nie dlatego, że powinnam.

  4. Cześć
    Oczywiście że należy nam się wsparcie najbliższych. A zwłaszcza żony (bo to ona jest tą wybraną :). Nie zgodzę się, że to “pokłosie romantycznej wizji “. Raczej racjonalnej. Przecież sami decydujemy z kim się ożenimy. Sami wybieramy tą a nie inną kobietę na partnerkę swojego życia. Możemy tego dokonać przez pryzmat swoich potrzeb, oczekiwań, ale też i temperamentu finansowego. Wybierając swoją żonę kompletujesz swoją drużynę.
    Nigdy nie związałbym się z kobietą rozrzutną, nie umiejącą dysponować pieniędzmi, leniwą. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której żona nie wspiera w dążeniu do sukcesów finansowych. A brak wsparcia to oznaka, że ktoś w drużynie nawala. Jestem z kobietą, która czynnie pomaga w naszym dążeniu do wolności finansowej. Mamy wspólną wizję wolności i wspólny plan dojścia do niej. Jesteśmy zgodni co do tego, że trzeba ponieść pewne koszty. Jesteśmy sobie przyjaciółmi w jednej drużynie.
    Rodzina to przypadkowe osoby, o różnych celach i postawach. No, ale przecież nie żona. Chyba, że ktoś ożenił się przypadkowo. Mam wśród moich znajomych mam wielu kolegów, których żony nie wspierają, a nawet ciągną w dół. Źle wybrali. Niedostatecznie się poznali ? Obawiali się samotności ? Wypadało się ożenić ?
    Z tego wszystkiego wniosek jest dość prosty. O ile nie mamy wpływu jakich mamy rodziców i rodzeństwo, o tyle żonę wybieramy sobie sami. Dlatego życzę samych najlepszych wyborów.

    1. Aga-ta, Bogumił, może macie rację. Rzeczywiście żonę czy męża się wybiera. Ale czy to daje prawo do automatycznego oczekiwania wsparcia? Nadal nie jestem przekonany, musze się zastanowić.

      Tak czy inaczej, dobrych wyborów życzę również … żonom:-)

  5. chyba się pokuszę i przetłumaczę ten tekst na j.turecki, coby mój wspaniały mąż popatrzył na temat “należności” z innej perspektywy :) Panie Sławku, wpadłam na Pana “przypadkowo” i nie ukrywam, że sposób komunikacji, który Pan prezentuje jest “tw sam raz”; czy Pana książki są dostępne w wersji anglojęzycznej? p.s zajmuję się nieruchomościami w Turcji,mieszkam od 9 lat w Alanyi, a więc polsko-turecki pośrednik nieruchomości, który poszerzył działalność o home service & rentals ; a teraz w kierunku inwestowania “al-sat” czyli kup tanio-sprzedaj drożej; co prawda w dobie gdy Turcja, dzięki “uprzejmości” Europy pokazywana jest w czarnych barwach, (oj co dalekie jest od rzeczywistosci i medialnie mocno naciągane),no więc własnie w takiej sytuacji, myślę o przerzuceniu się (częściowo) na zakup pod wynajmy.Słonce jest,morze na miejscu,ludzi straszą więcnie kupują takjakkiedyś,ale tęsknota za słonkiem (cośPan o tymwie :)) najemców nadal przyciąga i przyciągać będzie.Czasy,plityka,wrogowie wszystko sięzmienia, ale słonko i ciepła woda są w Alanyi bez zmian. Turcję na pewno Pan odwiedził -a był Pan w Alanyi ?
    :)

    1. Anna, dzięki za odwiedzenie fridomii oraz za ciepłe słowa. Niestety moje książki są dostępne tylko w jęz polskim. Moja rodzina w Kenii już od dawna mnie namawia na przetłumaczenie (nikt dotąd w mojej rodzinie książki nie napisał:-), ale ja wole pisać nowe niż zajmować się tłumaczeniem starych:-) W Turcji byłem dziesiątki razy, ale w Alanya tylko raz, kilkanaście lat temu z moją byłą żoną, dziećmi i nawet Teściową. Było super, choć po tygodniu zostawiłem ich nad morzem i pojechałem wgłąb kraju i dalej. Dotarłem aż do Azerbejdżanu, Gruzji i Armenii.

  6. Proponuję zapoznać się z książką Mariana Mazura “Cybernetyka i charakter”, która w sposób naukowy analizuje dynamizmy charakteru człowieka, jego kształtowanie w czasie, co więcej jest to pozycja, która doskonale ukazuje charakter od strony motywacyjnej i decyzyjnej a w końcu pokazuje, że najważniejszym problemem przed jakim staje człowiek tak w relacjach rodzinnych jak i zawodowych jest współgranie charakterów. Co więcej osobiście stoję na stanowisku, że motywacyjne ugruntowanie się w człowieku skłonności w kierunku wolności finansowej w ogromnym stopniu można wytłumaczyć nie logicznie i racjonalnie ale właśnie procesami wpływającymi i kształtującymi dynamikę rozwojową charakteru człowieka. Książka Mazura daje bardzo wiele istotnych odpowiedzi we wszystkich zagadnieniach dotyczących czegoś tak specyficznego jak charakter człowieka. Muszę przyznać, że absolutnie zgadzam się ze Sławkiem, że z punktu widzenia celów i motywów działania człowieka przynależenie do takiej czy innej rodziny może być bez znaczenia i niestety na wsparcie innych często nie ma co liczyć

    1. Najlepiej zadzwonic i zapytać, może to jest tylko podpucha aby złapać klienta i jak zadzwonisz to okaże się że juz nieaktualne, sztuczka agentów nieruchomości stara jak swiat

  7. Co komentarz, to ciekawsze spostrzeżenia :)

    Owszem, wybieramy sibie żonę/męża. Owszem, wsparcie wzajemne powinno być. Jednak, czy ono jest nam należne z ich strony? Raczej powinniśmy się zastanowić, jak otrzymać wsparcie, którego potrzebujemy. Nie podoba mi się roszczeniowych charakter stwierdzenia, że wsparcie ze strony żony/męża należy nam się, bo odbiera wolność drugiej osobie. Ślub i obrączka na palcu nikogo nie uprawniają do stawiania żądań małżonce/małżonkowi. Wg mnie sztuką jest takie działanie, żeby mój cel stał się nwspólnym celem, a moje działania były wspólnymi działaniami tak, aby wszyscy byli zadowoleni. Chyba powinno chodzić o to we wspólnym życiu, aby było wspólne.

    Wsparcie się NIE NALEŻY!

    O wsparcie NALEŻY ZABIEGAĆ: prośbą, motywacją, persfazją, argumentacją, rozmową, przykładem własnego działania… Nie jestem najlepsza w budowaniu relacji interpersonalnych, ale mam nadzieję, że wystarczająco jasno to napisałam. Chodzi mi o takie postępowanie, żeby ludzie chcieli z Tobą współpracować i czerpali z tego przyjemność, korzyść, zadowolenie i.t.d.

  8. Witam

    Trochę nie na temat, ale zastanawia mnie pewna kwestia. Oczywiście czytam wszystkie nowe wpisy i staram się w miarę możliwości nadrabiać lekturę tych starszych, ale nie udało mi się jeszcze znaleźć odpowiedzi na moje pytanie.
    Interesuje mnie najgorszy scenariusz, na który trzeba być gotowym przy modelu inwestowania promowanym przez Sławka.
    Co mnie osobiście od razu przychodzi do głowy, to scenariusz paniki na rynkach i wielki kapitał uciekający od polskich obligacji. O ile procent może wzrosnąć miesięczna rata kredytów, jeśli RPP będzie zmuszona znacznie podnieść stopy procentowe? Przy wzroście kosztów kredytowych również same mieszkania znacznie stracą na swojej wartości, a przy wzroście bezrobocia ceny najmu też spadną znacznie.
    Mógłby mnie ktoś nakierować na konkretne wpisy Sławka?

    1. Michał, dzięki za odwiedzenie fridomii. Już od samego wyliczenia tych zagrożeń o których piszesz, zaczęło mi się kręcić w głowie i ogarnęła mnie panika, że zaraz wydarzy się coś straszliwego. Na szczęście po chwili wrócił mi spokój, ale przyznam, że nie potrafię odpowiedzieć na Twoje pytania bo ich po prostu nie rozumiem. Nie wiem czy RPP musiałaby podnosić stopy procentowe by zatrzymać kapitał uciekający od polskich obligacji. Wydawało mi się, że zadaniem RPP jest dbanie o cel inflacyjny, a nie o oprocentowanie obligacji polskiego rządu. Nie rozumiem dlaczego mieszkania miałyby znacznie tanieć przy wzroście kosztów kredytów. Na przestrzeni ostatnich 18 lat (zacząłem wynajmować w 1998 roku) stopa bezrobocie rosła albo spadała, ale nie zauważyłem by się to przekładało na poziom cen najmu.

      Moja rada dla Ciebie jest taka. Jeśli boisz się zawirowań na rynkach kapitałowych, stóp procentowych, itp, to inwestuj kupując za gotówkę. To jest możliwe. Ludzie robili tak nawet setki lat zanim powstały banki i nim w latach 80-tych XX wieku wprowadzono kredyty hipoteczne.

      Najgorszy scenariusz wg mnie to wojna. Rozmawiałem ostatnio z pewnym historykiem i zapytałem go co się stało z rynkiem nieruchomości w Warszawie po wybuchu II Wojny Światowej. Ponoć ceny nieruchomości wzrosły i budowano więcej mieszkań niż przed wojną, ale tylko w pierwszych dwóch-trzech latach wojny gdy do Warszawy napływało dużo ludzi z innych miast. Innym poważnym zagrożeniem (i to nie tylko dla Twojego portfela mieszkań na wynajem) mógłaby być kolizja Ziemi z dużym meteorem, ale nie potrafię Ci nic w tym zakresie doradzić. Myślę jednak, że najbardziej prawdopodobnym zagrożeniem dla mojej wolności finansowej jestem ja sam – np gdybym popadł w nałóg hazardu. Myślę, że hazard, alkoholizm, uzależnienie od narkotyków są dla Twojej wolności finansowej większym zagrożeniem niż uciekający kapitał, koszty kredytu czy bezrobocie.

      1. Ja nie wyliczyłem nawet dwóch zagrożeń. Po prostu kolejne rzeczy o których wspomniałem są konsekwencją niebezpieczeństwa globalnego kryzysu gospodarczego.

        Muszę przyznać, że nie jestem nawet w małym stopniu specjalistą od finansów, ale staram rozwijać się w kierunku zrozumienia zasad nimi rządzących.
        Trochę na chłopski rozum dedukuję, co się stanie, gdy kapitał zacznie odwrót.
        W momencie spadku cen obligacji, a więc wzrostu ich rentowności, RPP będzie musiał podnieść stopy procentowe, a to ma przełożenie na koszty kredytowe. Jeśli dojdzie do tego, że ludzie na fali hurraoptymizmu zaciągający kredyty hipoteczne, nie będą w stanie ich spłacać, na rynek trafią tanie mieszkania – wzrośnie podaż. Spadek liczby nowych kredytów natomiast zmniejszy popyt.
        Jeśli kapitał odpływa, gospodarka maleje, to rośnie też bezrobocie – ludzie mają mniej pieniędzy, nie są więc w stanie płacić za dobra i usługi tyle co do tej pory. Dotyczy to każdego rynku – nieruchomości i najmu również.

        Nie posiadam znacznego zgromadzonego kapitału i to co mi się podoba w inwestowaniu w nieruchomości to tani kredyt hipoteczny. Mówi się, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Ale by uniknąć wspomnianego przez Ciebie hazardu, trzeba jednak umieć ocenić to ryzyko. Ja tego nie potrafię, więc, faktycznie, pozostaje mi jedynie inwestowanie za gotówkę. Dlatego też między innymi zastanawiam się nad Mzuri CFI.

        W każdym razie, dziękuję za odpowiedź. Doceniam, że poświęcasz swój czas nam, maluczkim ;)

        1. Michał, jestem takim samym “maluczkim” jak Ty czy ktokolwiek inny w obliczu sił gospodarczych, których nie rozumiemy. Nie rozumiem też działania podświadomości, losu, chorób i organizmu człowieka. Nie do końca rozumiem dlaczego kilkuset tonowy samolot wzbija się w powietrze. Nie rozumiem dlaczego ludzie czasami bywają bardzo okrutni wobec innych. Nie rozumiem wielu rzeczy. Nie rozumiem, ale zamierzam mimo to dalej robić swoje. Bo na to czy coś robię czy nie, to wpływ akurat mam ja sam.

        2. Michał piszesz tak:

          “Przy wzroście kosztów kredytowych również same mieszkania znacznie stracą na swojej wartości.”

          Wydaje mi się, że mieszkania nie stracą na wartości, jeżeli będzie trudniej o kredyt? A może wręcz odwrotnie – jak kredyt jest niedostępny bo drogi i niska zdolność kredytowa, to tym trudniej ludziom kupić mieszkanie.

          Co więc zrobią? Będą musieli wynajmować.

        3. Robert, czyli wzrośnie rentowność najmu, co nie zmienia faktu, że ceny mieszkań spadną:)

        4. Nie wiem czy jak będzie trudniej o kredyt to wartość mieszkań spadnie. Według mnie wcale niekoniecznie.

          Trudniej o kredyt = mieszkanie bardziej niedostępne, dostępne dla nielicznych na własność, dobro coraz bardziej luksusowe.

          Jak coś jest niedostępne a więc podaż niewielka, to raczej ceny idą do góry a nie w dół.

          Według mnie sporą konkurencją dla najmu jest rozdawanie pieniędzy na lewo i prawo przez banki na kredyty hipoteczne, na 45 lat bez wkładu własnego i np. na 110 % wartości nieruchomości. Wtedy ludzie masowo biorą kredyty i mieszkają w mieszkaniach kupionych na własność za taki kredyt, a nie wynajmują.

          Dlatego jako właściciel mieszkań na wynajem w duchu się cieszę, że banki stawiają coraz większe wymagania co do kredytów, wymagają wkładu własnego, wysokich dochodów itd.

        5. Nie mogą wzrosnąć ceny najmu w momencie, gdy ludzie nie mają pieniędzy. Co zrobią? Podejrzewam, że duża część postanowi mieszkać gdzieś… pokątnie.
          Trzeba by prześledzić jak to wyglądało w krajach, które doświadczyły głębokiego kryzysu ekonomicznego.

        6. Robert Walcz, piszesz mniej więcej tyle, że jak mieszkania będą trudniej dostępne to znikną:) Podaż zmniejsza się jak zmniejsza się ilość mieszkań na sprzedaż a nie jak mniej ludzi na nie stać – wtedy maleje popyt.

          Jeżeli miałbyś na sprzedaż mieszkanie i nie byłoby kupca bo niewielu może dostać kredyt – podniesiesz cenę czy obniżysz?

        7. Michal, oczywiście, że mogą. Kiedy nie stać Cię na zakup mieszkania to wynajmujesz bo musisz gdzieś mieszkać. Im więcej takich osób, tym mniej mieszkań na wynajem na rynku i ceny najmu rosną. Podczas ostatniego kryzysu przerabiali to chociażby w Irlandii.

        8. No właśnie różnica jest taka że ludzie gdzieś musza mieszkać, jak nie będą mieli kredytu to będą mieszkali w wynajmowanym, więc popyt na najem wzrośnie a nie spadnie. A jak wzrośnie popyt to i ceny najmu raczej nie spadną.

          Ludzie mogą nie mieć pieniędzy na mieszkanie na własność za 300.000 zł, ale raczej zawsze będą mieli np. 1.000 zł miesięcznie na wynajem.

    2. Michał, dzięki za odwiedzenie fridomii. Już od samego wyliczenia tych zagrożeń o których piszesz, zaczęło mi się kręcić w głowie i ogarnęła mnie panika, że zaraz wydarzy się coś straszliwego. Na szczęście po chwili wrócił mi spokój, ale przyznam, że nie potrafię odpowiedzieć na Twoje pytania bo ich po prostu nie rozumiem. Nie wiem czy RPP musiałaby podnosić stopy procentowe by zatrzymać kapitał uciekający od polskich obligacji. Wydawało mi się, że zadaniem RPP jest dbanie o cel inflacyjny, a nie o oprocentowanie obligacji polskiego rządu. Nie rozumiem dlaczego mieszkania miałyby znacznie tanieć przy wzroście kosztów kredytów. Na przestrzeni ostatnich 18 lat (zacząłem wynajmować w 1998 roku) stopa bezrobocie rosła albo spadała, ale nie zauważyłem by się to przekładało na poziom cen najmu.

      Moja rada dla Ciebie jest taka. Jeśli boisz się zawirowań na rynkach kapitałowych, stóp procentowych, itp, to inwestuj kupując za gotówkę. To jest możliwe. Ludzie robili tak nawet setki lat zanim powstały banki i nim w latach 80-tych XX wieku wprowadzono kredyty hipoteczne.

      Najgorszy scenariusz wg mnie to wojna. Rozmawiałem ostatnio z pewnym historykiem i zapytałem go co się stało z rynkiem nieruchomości w Warszawie po wybuchu II Wojny Światowej. Ponoć ceny nieruchomości wzrosły i budowano więcej mieszkań niż przed wojną, ale tylko w pierwszych dwóch-trzech latach wojny gdy do Warszawy napływało dużo ludzi z innych miast. Innym poważnym zagrożeniem (i to nie tylko dla Twojego portfela mieszkań na wynajem) mógłaby być kolizja Ziemi z dużym meteorem, ale nie potrafię Ci nic w tym zakresie doradzić. Myślę jednak, że najbardziej prawdopodobnym zagrożeniem dla mojej wolności finansowej jestem ja sam – np gdybym popadł w nałóg hazardu. Myślę, że hazard, alkoholizm, uzależnienie od narkotyków są dla Twojej wolności finansowej większym zagrożeniem niż uciekający kapitał, koszty kredytu czy bezrobocie.

    3. @michal: moj imienniku to zes teraz postraszyl. Może ja ci dam jedną radę – radę której nie widzialem w odpowiedziach poprzednich. Wiesz co to rachunek prawdopodobienstwa? Dosyc przydatne w zyciu. Jesli chodzi o sprawy o ktorych wspomnialem mozesz sie troche nim podeprzec. Inaczej mowiac np prawdopodobienstwo trzesienia ziemi w polsce jest 0,001 % albo nawet mniej (zmyslam – nie wiem dokladnie ale to nie ma znaczenia). A wiec wszystko zalezy od tego w biznesie jakie prawdopodobienstwo jestes w stanie przelknac. Zycie to ryzyko ale albo zaryzykujesz i jesli sie przeinwestujesz to stracisz wszystko albo bedziesz zyl tak jak zyjesz teraz do konca zycia a wiec pytanie ile masz do stracenia? Bo do zyskania masz wszystko co materialne i mentalnie pewnie tez – jacht, willa, sportowe samochody, prywatny samolot a przynajmniej wolnosc finansową. A do stracenia? Na to pytanie tylko ty mozesz odpowiedziec.

    4. Witam,
      co do paniki, to uważam że źle stawiasz sprawę. Kredyty są oprocentowane np. WIBOR 3m+marża. WIBOR to rynek międzybankowy, a więc podniesienie stóp przez RPP nie ma wpływu na wartość raty kredytowej. Wystarczy że na rynku międzybankowym jedne banki nie będą chciały pożyczać innym po obecnych stawkach (tylko drożej). To niestety może stać się z dnia na dzień.

      1. @Andrzej: wydaje mi się, że źle zrozumiałeś koncept na czym polega “pożyczanie bank bankowi”. Powiedz mi jak myślisz jaki sens ma pożyczanie Raiffeisen Aliorowi albo Mbankowi? PRawda jest taka, że jedynym bakiem “pożyczającym” jest NBP do banków prywatnych/komercyjnych. A później ten “bezpieczny bank” bierze na siebie ryzyko pożyczania niebezpiecznym ludziom (np. tobie) i kasuję sobie marże – czasami nawet 20% – co jest oczywiście śmiechu warte bo jeśli ten “bezpieczny bank” ma problemy to my wszyscy jako społeczeństwo mamy problem. Prywatnie niestety nie możesz pożyczyć za Wibor od NBP ponieważ nie jesteś “bezpiecznym bankiem”. Dlatego co inteligentniejsze firmy zakładają własne banki (Volswagen itd.). Prowadzenie banku to inaczej mówiąc świetny interes zawsze był – zysk 100% / ryzyko 0%. Fundusze inwestycyjne dla zarządzających zresztą też. Czym więcej ryzykuję (lewarują) tym większe premie za “zyski” dostają a jak im się noga powinie to zgadnij kto cierpi?

        1. @Michał: Nie chcę cię obrazić, ale nie wiesz czym jest rynek międzybankowy. Co do sensu: część banków ma nadmiar środków, a części ich brakuje. Mogą sobie pożyczać właśnie na rynku międzybankowym (w skrócie to rynek hurtowy depozytów i kredytów).Jeżeli uważasz że prowadzenie banku jest proste, to może go załóż. Nie jestem bankowcem, ani finansistą, ale spróbuj zainwestować wszystko co posiadasz +10 razy to co posiadasz zaciągnąć kredyt i to również zainwestować w kredyty, papiery wartościowe, instrumenty finansowe etc. Szczerze życzę sukcesów, a tak właśnie działają banki. Dlatego uważam, że wielkim kłamstwem jest stwierdzenie “bezpieczne jak w banku” – działalność banku komercyjnego wiąże się z dużą ilością ryzyk.
          Co do twojej uwagi o pożyczaniu przez NBP to gdyby tak było to w jaki sposób dochodziłoby do bankructw banków komercyjnych? W razie problemów wystarczyłoby pożyczyć w NBP.

        2. Panowie, pragnę ostudzić emocje. Z kilku powodów. Fridomia nie jest najszczęśliwszym miejscem do dyskutowania nt zagadnień makroekonomicznych. Po drugie, można osiągnąć wolność finansową będąc totalnym ignorantem makro-ekonomicznym czego ja (i nie tylko ja) jestem przykładem. Po trzecie, zauważyłem, że za każdym razem gdy wchodzimy na kwestie makro, pojawią się niezdrowe emocje. Po czwarte wreszcie, jak się ma ten wątek do tytułu tego wpisu. Makroekonomia, banki centralne czy banki w ogóle nie należą – mam nadzieję – do grona osób Wam najbliższych

  9. @Sławek: Przyjmuję naganę. Nie nazwałbym Cię “totalnym ignorantem makro-ekonomicznym”. Pozwoliłem sobie na wpisy, ponieważ uważam że wpisy “i tak się nie uda” niczego nie wnoszą. Bardzo ciekawe wpisy dotyczące odwiecznego pytania: za gotówkę czy na kredyt.

    1. Andrzej, nie chciałem w żadnym wypadku udzielać “nagany”, chciałem tylko zmniejszyć nacisk na makro-ekonomię. Na studiach niekoniecznie mi leżała, a i tak to co pamiętam ze studiów nijak się ma do dzisiejszej rzeczywistości. Wzrost kursu dolara pomimo dodruku; deflacja pomimo dodruku; ujemne stopy procentowe to rzeczy, których po prostu nie ogarniam. Są jakby wbrew grawitacji:-)

  10. Chciałbym zwrócić uwagę na jedno zagrożenie, którego większość środowiska włascicieli nieruchomości (do którego się zaliczam) zdaje się nie dostrzegać. Dlaczego w relacjach z żoną/mężem oczekujecie, że wasz partner ma was wspierać. Nikt w tych powyższych komentarzach nie zwrócił uwagi na to, że to my mamy wspierać naszych partnerów. Czy posiadanie nieruchomości jest ważniejsze niż posiadanie i wychowywanie dzieci. Czy naprawdę uważacie, że wasza działalność jest tak wyjątkowa że możecie zapomnieć o waszych domowych obowiązkach? Trochę za dużo jest w tych komentarzach egoizmu, który w rozwijaniu biznesu (przynajmniej na początku) pomaga, ale jeżeli chcecie żeby wasz partner dał wam wsparcie to najpierw wy musicie jego wesprzeć w ich pasjach, obowiązkach. Sławku, powyżej piszesz że polska rodzina, matka Polka to mit, ale skoro te wartości wyznaje większość ludzi tutaj to nie jest to mit tylko “lokalne prawo” i uważam że należy je uszanować. Jeżeli wiec ktoś uważa, że małżeństwo jest po to żeby żona pomagała kupować mieszkania, a w wolnych chwilach dbała o dom, prała, sprzątała i zaprowadzała dzieci do przedszkola to nie wróże wam sukcesu ani w rodzinie, anie w biznesie.

    1. Paweł, dzięki za powrót do meritum wpisu. Masz rację. Jakoś o tym nie wspomniałem we wpisie (zapomniałem), ale pierwsza rzecz, którą powiedziałem owemu znajomemu, po wysłuchaniu go, jest to, że odniosłem wrażenie, że za dużo było w jego wypowiedzi zarzutów dotyczących tego, że to żona go nie wspiera. A czy gdybym zapytał jego żonę, to odpowiedziałaby mi, że ma poczucie wystarczającego wsparcia z jego strony. Znajomy mocno się zastanowił nad moim pytaniem.

      Wsparcie rodzi wsparcie.

      Natomiast nie zgadzam się z Twoją tezą, że istniej dylemat albo wspieranie rodziny albo sukces w biznesie. Znam gorąco wspierające się rodziny, które wspólnie, ramię w ramię kroczą od jednej biznesowej porażki do kolejnej biznesowej wtopy:-) Cały czas gorąco się wspierając. Z drugiej strony znam też co najmniej dwa małżeństwa, w których małżonkowie w pewnym sensie ze sobą konkurują, sprzeczają się o to kto w danym momencie powinien zająć się dziećmi (by drugie mogło pojechać w delegację) i oboje odnoszą sukcesy.

  11. Zycie sklada sie z naszych wlasnych nieustannych wyborow, no moze z wyjatkiem czasu gdy jestesmy dziecmi i rodzice nakazuja nam zrobic to czy tamto. Mysle, ze unieszczesliwianie siebie zeby uszczesliwic innych to bardzo kiepski pomysl (gdyby wszyscy tak postepowali mielibysmy caly lancuch ludzi nieszczesliwych), ale trzeba pamietac ze ludzie sa rozni i rozne rzeczy ich uszczesliwiaja, np. Matki Polki chca dla swoich pociech jak najlepiej, wiec samo dbanie o nie najlepiej jak potrafia juz je uszczesliwia. Ktos inny woli sie odsunac od rodziny oddajac sie pracy czy hobby, wycofujac sie poniekad ze wspolnego obowiazku dbania o wspolny zwiazek I wychowania dzieci. Oddajac sie pracy taki ktos moze miec wymowke, ze robi to dla rodziny, bo bedzie nam sie zyc lepiej – ale czesto takie rodziny sie rozpadaja. Jesli ktos oddaje sie hobby ktoremu poswieca duzo czasu, to jest to zawsze rowniez kosztem czasu ktory moglby spedzic na czyms innym, np. graniu w pilke z dziecmi, czy pojsciem z zona do opery. Jesli da sie to wszystko pogodzic to jest super, jesli nie to ponosi sie konsekwencje wlasnych decyzji. Sam jestem jedynakiem z rozbitego malzenstwa, ojca pamietam jak przez mgle bo ciagle go nie bylo. Patrzac na to z wlasnej perspetywy wiem, ze chce dla swoich dzieci czegos zupelnie innego.

    1. BiL, masz rację, że życie to ciąg wyborów. Nawet dziecko ma wybór czy rodzica posłuchać, uszanować jego wolę, czy się oburzyć, czy też udać, że się posłuchało, a i tak potem zrobić po swojemu:-)

      Nie chcę się niepotrzebnie czepiać słówek, ale chodzi mi o to, że sam sposób w jaki dyskutujemy o tych kwestiach jest mocno zabarwiony kulturowo. Używamy słów, które nabrały silnej barwy emocjonalnej. Chodzi mi na przykład o słowo “wymówka”, którego synonimami są “wykręt”, “wybieg”, i inne źle kojarzące się słowa.

      Zmieniając nieco to co napisałeś, moglibyśmy powiedzieć, że “taki ktoś oddaje się pracy “motywując” to tym, że robi to dla rodziny”. Wtedy przywodzi to na myśl “uzasadnienie”, “przyczynę”, “źródło”, “umotywowanie”, “argumentację” – słowa dużo bardziej neutralne. Choć użycie słówka “taki” określając owego “ktoś-ia” też już nieco napiętnuje.

      Stwierdzenie, że ktoś robi coś “kosztem” czegoś też jest oceniające. Moglibyśmy przecież powiedzieć, że robi coś “zamiast” czegoś innego. Byłoby to dużo bardziej neutralne i nie oceniające. Przynajmniej tak mi się wydaje.

      Tak jak mówię, moją intencją nie jest czepianie się słówek. Chodzi mi tylko o to by pokazać jak głęboko jest w nas zakorzenione napiętnowanie odmienności. A przecież “wolność” to również m.in. niepodległość, niezależność, niezawisłość, suwerenność, swoboda, autonomia, samostanowienie, samodzielność, samookreślenie, niepodległy byt, prawo do odmienności, do wychodzenia poza utarte schematy.

      Osobiście nie wiem czy lepiej jest poświęcać swój czas rodzinie czy pracy. Wydaje mi się, że dla jednych lepszym rozwiązaniem będzie jedno, dla innych drugie. Dla trzecich – szukanie złotego środka. A czwarci – wybiorą ani jedno ani drugie, tylko jeszcze coś innego. Zgrzyta mi w zębach gdy słyszę opinie, że istnieje tylko jeden jedynie słuszny, moralny, szlachetny, mądry wybór.

      1. Slawek, kazdy z nas patrzy na swiat przez pryzmat swoich doswiadczen i przekonan. Cale szczescie kazdy z nas jest inny i nie jest tak ze jest jakas jedna wlasciwa droga ktora nalezy podazac, bo ludzie i swiat byliby okropnie nudni. Szczerze mowiac to nie wiem jakie napietnowanie odmiennosci masz na mysli. Kazdy ma prawo do wlasnej opinii, ale nie ma obowizaku sie z kazda opinia zgadzac.

        Kazdy kreuje swoje zycie dokonujac wyborow, ale czesto nasze wybory nie dotykaja tylko nas samych ale maja rowniez wplyw na zycie osob ktore sie z nami stykaja. Jesli ktos oddaje sie calkowicie pracy zamiast zajmowac sie rodzina, to moim zdaniem robi to kosztem rodziny, bo wlasnie osoby 3cie sa w to rowniez zaangazowane i dostaja rykoszetem.

        Dalej co do czepiania sie slowek, slowo ‘wymowka’ ma swoje znaczenie, nie sadze zeby mialo ono samo w sobie jakas barwe emocjonalna (zwlaszcza napisane na np. ekranie komputera), podobnie ze slowem ‘taki’. Moim zdaniem ktos decydujac sie na malzenstwo i potomstwo ma obowiazek dbac o najblizszych i poswiecac im swoj czas. Jesli tego nie robi, bo ma inne wazniejsze rzeczy na glowie, nie powinien sie dziwic ze jego malzenstwo sie np. rozleci, a dzieci kiedys w przyszlosci nie bardzo sie beda nim interesowac. Wielu ludzi zrobiloby wiecej dla swoich dzieci niz zrobiloby dla siebie, przynajmniej ja tak czuje.

        Ludzie czesto probuja sie usprawiedliwiac, szukac powodow dlaczego jest tak a nie inaczej, szukac wymowek, zwalac odpowiedzialnosc na innych itp.

        Ktos kto oddaje sie calkowicie pracy motywujac to checia pomocy rodzinie, doprowadzajac w ten sposob de facto do jej rozbicia, ma naprawde dosc specyficzny sposob ‘wspierania’ swojej rodziny.

        1. BiL, wydaje mi się, że pisząc o oddawaniu się pracy zapominasz o jednym wymiarze. Jeśli lekarz oddaje się pracy i pracuje po kilkanaście godzin dziennie, to może ratuje w tym czasie czyjeś życie. Podobnie policjant, strażak. Opiekunka do dzieci pozwala rodzicom pójść do teatru czy kina, odetchnąć i nabrać nowego zapału. Psycholog pozwala ludziom złapać równowagę, a tramwajarz dojechać na czas do pracy. Reżyser filmowy pracuje po nocach by zapewnić nam porcję refleksji nad samymi sobą, nad życiem.

          Dziś ludzie mają tendencję do patrzenia na pracę tylko w wymiarze zarobków, ewentualnie “robienia kariery” = czyli awansowaniu by zarabiać jeszcze więcej. Może jestem zbyt staroświecki, ale ja postrzegam pracę w charakterze pewnej misji. I nie mam na myśli jedynie ratowników, którzy pozostawiając rodzinę na kilka tygodni i narażając swoje własne życie wydobywają ludzi spod gruzów domów dotkniętych trzęsieniem ziemi gdzieś na drugim końcu świata. Mam na myśli również zwykłe, codzienne zawody.

          Przyjmując taką perspektywę można by powiedzieć, że zajmowanie się rodziną odbywa się “kosztem” społeczeństwa, “kosztem” klientów, którym się służy. Z tym, że ja nie chcę tego tak sformułować, bo realizacja siebie czy to w roli ojca, brata, syna czy też w roli piekarza, górnika, tramwajarza czy też w roli sąsiada, członka wspólnoty mieszkaniowej czy też w roli kolegi, przyjaciela, kumpla wykracza poza “rachunek zysków i strat, kosztów i przychodów”. Są to dla mnie raczej kategorie “bilansowe” czyli aktywów i pasywów. Naszymi osobistymi aktywami są zarówno relacje rodzinne, jak i doświadczenia zawodowe, jak i relacje ze znajomymi, jak i aktywa finansowe, jak i zdrowie, jak i cechy charakteru, jak i umiejętności czy talenty, jak i wizerunek, i wiele, wiele innych.

          Proporcje pomiędzy tymi aktywami są różne dla różnych ludzi. Rolnik potrzebuje dużo ziemi, może sto hektarów, informatykowi wystarczy 10 m.kw. Deweloperowi wystarczy 2500 m.kw, a jeśli chce wybudować więcej mieszkań, to na tej działce postawi wysokościowiec zamiast willi. Jeden chce się realizować w pracy i “zmieniać świat”, a drugiemu wystarczy stabilna posada, stała pensja i nie chce się w swoją pracę angażować. Dla jednego rodzina jest absolutnie najważniejsza (bo np pochodzi z rozbitego małżeństwa i chce oszczędzić traumy swoim dzieciom), a dla drugiego najważniejsza jest piłka nożna i klub, któremu kibicuje od dziecka. Albo muzyka. Albo ogródek działkowy. Uważam, że każdy ma prawo dokonywać własnych wyborów tego co jest dla niego najważniejsze, nawet jeśli coś jest dla niego ważniejsze niż rodzina, co w Polsce wydaje mi się być napiętnowane.

          Nie napiętnujemy kogoś za to (a przynajmniej nie słyszałem), że pali niszcząc sobie zdrowie, a przy okazji również zdrowie swojej rodziny. Za to nazbyt często ganimy kogoś za to, że oddaje się pracy “kosztem” rodziny. Nie rozumiem tego.

          Dla mnie rodzina nie jest najważniejsza. Moje dzieci, moja żona, a nawet moja była żona i była teściowa są dla mnie bardzo ważni (dziś nawet do mojej byłej Teściowej zadzwoniłem – jak co roku – z życzeniami z okazji Dnia Matki). Wiele dla nich robię i wiele bym był gotów zrobić. Ale tak samo ważne są dla mnie zdrowie, podróżowanie, wolność, lojalność wobec przyjaciół, los Polski, Fridomiacy, moi współpracownicy z grupy Mzuri, pisanie kolejnych książek. Póki starcza mi czasu i sił by zajmować się wszystkimi ważnymi dla mnie rzeczami, nie widzę sensu mówić, że coś jest dla mnie ważniejsze niż inne. Wydaje mi się to sztuczne. Gdybym jutro dowiedział się, że mam raka, to pewnie skupiłbym swoje wysiłki na walce z chorobą; a gdyby zachorował mój przyjaciel – to na wspieraniu i podtrzymywaniu jego na duchu. Gdybym jutro trafił do więzienia, to pewnie bym skupił cały swój wysiłek na odzyskaniu wolności.

          Gdyby mój wnuk popełnił jakieś przestępstwo i miałbym możliwość wziąć winę na siebie i zamiast niego trafić do więzienia, to czy zrobiłbym to? W imię tego, że rodzina jest najważniejsza? Nie, nie zrobiłbym tego, bo uważam, że tak samo ważne jak rodzina jest branie odpowiedzialności za swoje czyny. Swoje wysiłki skupiłbym na tym, by zrozumiał to mój wnuk. Gdyby moja wnuczka zachorowała i miałbym możliwość oddać swoje życie za jej, to czy zrobiłbym to? Tak, ale nie dlatego, że “rodzina jest najważniejsza” tylko dla tego, że – mam nadzieję – osiągnąwszy sędziwy wiek czułbym, że ja już swoje dla ludzkości zdążyłem zrobić i moja wnuczka będzie miała szansę zrobić więcej pożytku niż zestarzały ja.

  12. W sumie czytajac to jeszcze raz widze, ze dosc niefortunnie uzylem wyraznia osoby 3cie w stosunku do rodziny. Ale dla niektorych ludzi moze i sa to osoby 3cie, albo nawet 4te – bo na piedestale stoi zawsze me, myself and I – :)

  13. Sławku, jak zwykle super tekst ale z tym przykładem o siatkówce to mnie rozłożyłeś na łopatki:) Ja zachęcam zawodników do uprawiania sexu przed meczem. Inny pomysł byłby z mentalnego punktu widzenia ryzykowny:) Pozdrawiam serdecznie, Kuba

    1. Jakub, jest mi niezmiernie miło, że znajdujesz czas na zaglądanie na fridomię. Dzięki też za sprostowanie – tak to jest gdy laicy wypowiadają się na jakiś temat:-) Chodzi mi oczywiście o motywowanie siatkarzy, bo o samym sexie, to … zresztą mniejsza o to:-)

      Gdy zimą byłem w Singapurze obiło mi się o uszy, że będziesz się też opiekował naszą reprezentacją piłkarską podczas EURO 2016. Czy to prawda? Jeśli tak, to będę spokojniejszy o efekt ich zmagań boiskowych. Ze względu na to, że mam bilety na mecze Polaków tylko w ćwierćfinale i półfinale, a na mecze Rosji (jeśli uda się im zajść) aż do finału, to moim marzeniem jest półfinał Polska – Rosja i wygrana z Rosją w finale:-) Czyli podobnie jak to miało miejsce podczas niedawnych Mistrzostw Świata w Siatkówce Mężczyzn:-) Oczywiście jeśli będzie finał Polski z jakąś inną reprezentacją, to też to przeżyję:-)

  14. PANIE SLAWKU SWIETNY ARTYKUL PODEJSCIE DO PANA DZIECI TO JUZ MNIE PAN POWALIL NA KOLANA BYLO I JEST GENIALNE!!
    Co do zony to sa dwie strony monety – dobrze wybrac osobe o podobnych wartosciach dla ktorych np.wolnosc finansowa czy biznes jest wazny.Np.ja bym wszystkie telewizory wyrzucila do smieci i majac faceta ktory po pracy uwielbia otworzyc piwko i wchodzi na etat operatora pilota od telewizora to raczej bym dostala szalu i wykopala go bo na mnie belkot z telewizora dziala jak plachta na byka.ale co do biznesu to wyznaje zasade ze jesli nie pomagasz to nie przeszkadzaj.Mam znajomego ktory rozbudowal biznes a zona jak kwoka siedzi i go gnoi wydaje pieniadze i tylko daj daj i daj jak pasozyt wysysa energie…to po co takiego pasozyta trzymac…. ale generalnie chodzi o to zeby skupic sie na swoim rozwoju i jesli nie pomagac sobie to na pewno nie szkodzic

    1. Elf, dzięki za odwiedzenie fridomii oraz za ciepłe słowa. Masz rację, primum non nocere to ważna zasada. Nie przeszkadzanie, nie podcinanie skrzydel, to bardzo ważna forma wsparcia.

  15. niestety w drodze do sukcesu jest się zupełnie samemu, rodzice odmawiają pożyczki 5000 zł na 6% rocznie, dziewczyna wymaga szybkiego znalezienia pracy na etacie, ale do przodu mimo przeciwności, oni będą mogli na mnie liczyć jeśli uda się osiągnąć sukces

Skomentuj Tomek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.