Ja szczastliwczik

Nie chciałbym nikogo z Was tym wpisem wkurzyć – chcę się jedynie podzielić pewną radosną refleksją.

Jestem już w sanatorium w Druskiennikach. Dla niewtajemniczonych – co roku jeżdżę do sanatorium na 2-3 tygodnie, prewencyjnie, by dbać o zdrowie. Do czego i Was wszystkich gorąco namawiam – choć muszę przyznać, że słabo mi to namawianie wychodzi. Dopiero jeden z moich byłych kolegów z Andersena i Deloitte – Arek – powiedział mi ostatnio, że posłuchał mojej rady i odwiedził sanatorium. Był super zadowolony!

Każdego dnia mam tutaj pięć zabiegów typu masaż tradycyjny lub podwodny; kąpiel w wodzie mineralnej lub w błocie; gimnastyka w wertykalnej wannie (na specjalnym basenie) lub po prostu w wodzie na basenie; elektrowstrząsy lub aromaterapia; koktajle tlenowe lub relaksacja przy muzyce. Do tego dochodzą jeszcze co najmniej trzy darmowe (sanatorium Egle ciągle wprowadza jakieś udogodnienia) zabiegi dziennie – co poranne pływanie na basenie; gimnastyka w wodzie ze specjalnym aquastick (daje mocno w kość) oraz zajęcia typu squash. W sumie takich darmowych zajęć jest jeszcze więcej, ale nie ze wszystkich korzystam. O piciu wody źródlanej trzy razy dziennie przed posiłkami oraz spacerach w pobliskim lesie nie wspomnę.

Fajne jest też to, że są tutaj takie pokoje ze skórzanymi leżankami i z widokiem na zieleń, w których zalecane jest odpoczęcie po … zabiegach. Właśnie leżąc dzisiaj na takiej leżance pomyślałem sobie, że jest tu cudownie. Co więcej – w odróżnieniu od pewnej starszej Litwinki, która narzekała, że już dzisiaj wraca do swojego szarego życia – ja wcale nie wrócę do szarego życia. Dla Niej przyjazd do Druskiennik – jak mi powiedziała – jest jedynym jasnym i relaksującym tygodniem w roku.

A ja przecież dopiero co wróciłem z Władywostoku (zahaczając po drodze o Mongolię i Koreę Północną), co wcale nie było przecież szarzyzną życia. Co więcej tuż po powrocie do Polski, wylatuję na miesiąc do Kenii, która też nie będzie szara. Będę się znów przez dwa tygodnie uczył języka Kikuyu, a przez kolejne dwa pokażę mojej Córce pewne miejsca, których ona już nie pamięta lub które pamięta słabo. Po powrocie do Polski znów wylecę do Afryki, tym razem na wyspy Oceanu Indyjskiego – bardzo się cieszę na ten wyjazd bo dawno tam nie byłem. A później jeszcze w grudniu pojedziemy na jakieś last-minute (tym razem z żoną do jakiegoś lepszego hotelu, bo jej na tym zależy bardziej niż mnie). Nie wiemy jeszcze gdzie to będzie.  W tym roku dopiero w styczniu polecę zimować w tropiki. Tym razem znów do Azji. Zacznę od najdalej na wschód wysuniętych wysp Indonezji. W lutym zrobię dwutygodniowy wypad do Korei (tym razem Południowej) by kibicować podczas zimowej Olimpiady w Peyongchang, a potem z Bangkoku przyjadę do Polski drogą lądową.

Druskienniki – choć bardzo mi się podobają i świetnie się tu czuję; postanowiłem nawet, że od przyszłego roku będę do sanatorium jeździć nie raz w roku, tylko dwa razy – wcale nie są dla mnie jakimś wyjątkowym czasem życia. Są tak samo fajne, jak cała reszta. O ile tu jest wprost fantastycznie, to wiem, że za kilka tygodni i za kilka miesięcy będzie co najmniej tak samo fajnie, a może nawet jeszcze fajniej. I jak tu się życiem nie cieszyć?

Jestem Szczastliwczikiem, jak mówi z rosyjska moja żona. I muszę jej przyznać rację:-)

Tak jak pisałem, mam nadzieję, że nikogo z Was ten wpis nie wkurzy i będziecie się cieszyć moją radością. Jednocześnie zapewniam Was, że i dla Was chcę takiego życia. Nie w sensie bycia ciągle w podróżach, ale w sensie takim by jakieś fajne momenty nie były tylko przerywnikami nudnego i ciężkiego życia, ale by stały się dla każdego z Was normą. Osiągnięcie wolności finansowej z pewnością może Wam w tym pomóc.

Sukcesów, wolności i wiecznych “Druskiennik”!!!

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

22 Responses

  1. Sławku mam nadzieję na emeryturze robić chociaż 15 % Twojego rocznego przebiegu .Co do pomysłu z sanatorium by zadbać o zdrowie a nie wtedy gdy już są problemy to myślę nad tym bo zdrowie jest najważniejsze. Pozdrawiam

  2. Sławku dwa pytania : ile kosztuje taki pobyt w sanatorium?
    2. Czy twoja żona z tobą podróżuje? Bo zwykle mam wrażenie z opisu, ze podróżujesz sam? Jeśli tak, to jak sobie radzicie z rozłąka? I czy twojej żony te wpisy “nie wkurzają”?

    Sam jestem od półtora roku w związku gdzie widujemy się tylko w weekendy ale nie wyobrażam sobie, żeby to miało tak trwać na zawsze i myśle, ze za rok wrócę na stałe do Polski.

    1. Xav, dzięki za Twoje pytania.

      ad 1) cena pobytu w sanatorium Egle w Druskiennikach zależy od standardu (single, double, a może Egle+), od sezonu (taniej będzie po 25 X), od ilości zabiegów – są pakiety mini (3 zabiegi dziennie) i normalny (5 zabiegów). Ja zapłaciłem teraz za pakiet normalny w pokoju 2-osobowym, po EUR 52 od osoby/dziennie. Cena obejmuje nocleg (standard 2-3 gwiazdkowy, w Egle+ to 4-5 gwiazdek), całodzienne wyżywienie (bardzo bogaty bufet), oraz ów pakiet leczniczy. Ponadto duży wybór darmowych zabiegów/aktywności każdego dnia

      ad 2) Moja żona aż się głośno roześmiała gdy usłyszała Twoje pytanie. Wkurzać się na mnie za to że podróżuję to tak jak wkurzać się na wiatr, że wieje lub na rzekę, że płynie. Podróżuję dużo odkąd się poznaliśmy (w podróży:-) i już od samego początku naszej znajomości to zaakceptowała. Tak jak ja zaakceptowałem ją. Czasami podróżujemy razem – w tym roku byliśmy razem m.in w Gambii (do Senegalu Natasha już nie chciała jechać, wolała zostać na basenie), na Ukrainie, w Mołdawii oraz Rumunii, na Litwie, Łotwie i Estonii w drodze do Rosji (Natasha wolała zostać w Petersburgu niż jechać ze mną do Kazania, Sochi i Moskwy), a potem wracaliśmy przez Smoleńsk i Białoruś. I teraz znów na Litwie. Na Węgry w lipcu i do Kenii w październiku nie chciała jechać, z różnych względów. W ogóle mogłaby ze mną podróżować więcej (mogłaby pracować zdalnie), ale nie chce ze mną zimować w tropikach – w odróżnieniu ode mnie Natasha lubi zimy. Czasami Natasha podróżuje sama lub z koleżanką.

      Ani moja obecna żona, ani pierwsza nie wkurzały się z powodu moich wyjazdów. Może dlatego, że jestem beznadziejnym mężem, z którego i tak nie ma na co dzień pożytku? Ale tak na poważnie, to miałem szczęście trafić na silne, samodzielne kobiety, które nie czują potrzeby “wisieć” na swoim partnerze. W ogóle to zaborczość niektórych polskich kobiet mnie zdumiewa. Ja nigdy nie chciałbym zostać czyjąś własnością i żeby właścicielka się “wkurzała” gdy się na chwilę oddalę:-)

      1. W punkt! Sławku, mistrzu celnej wypowiedzi:-) Książkę oczywiście zakupiłem, gdyż nie ma takiej ceny, która odstraszałaby mnie od Twoich barwnych i przebogatych opowieści. Przesyłam zdalnie serdeczności – niech Moc będzie z Tobą!!! Pozdrawiam Szanowną Małżonkę -:)))

      2. Hej Sławku – cieszę się, że udało mi się rozśmieszyć twoją żonę.

        To kontynuuje pytania – czy żałujesz, że nie zacząłeś jeździć wcześniej na takie wyjazdy – jeszcze gdy pracowałeś w Consultingu?

        Też pracuje w consultingu i mój plan to osiągnąć wolność finansową za 7-9 lat, gdy będe miał około 40.

        Ponieważ zaczęly się mi drobne problemy z nadciśnieniem / wypalenie – zaczynam się zastanawiać czy nie lepiej trochę zwolnić już teraz – brać po dwa trzy miesiące urlopu rocznie i osiągnąć fridomię za 13-15 lat gdy będe miał około 45 lat.

        Też nie mógłbym byc z zaborczą kobietą, ale mi chodzi o zwykłą potrzebę fizycznej bliskości oraz pewną fizyczną obcość po długiej rozłące. Ale to już zbyt osobistę sprawy między tobą a twoją żoną.

        PS
        Uważaj, bo pamiętam jak żyłem w Amsterdamie to po dwóch latach już się wkurzyłem na ciągle wiejący wiatr spakowałem walizkę i wyjechałem ;)

        1. xav, w sumie to zacząłem podróżować pracując w konsultingu (a nawet wiele lat wcześniej). Pracując w konsultingu w ciągu niecałych 14 lat odwiedziłem około 160 nowych krajów (takich, w których wcześniej nie byłem) oraz zamorskich terytoriów. Łączyłem intensywną pracę z intensywnymi studiami MBA w Londynie oraz z intensywnym podróżowaniem. Oczywiście wówczas nie udawało mi sie wyjeżdżać na bardzo długo, ale pamiętam kilka dłuższych wycieczek lądowych – z Panamy do Meksyku, z Mauretanii do Liberii, lub z Kolumbii przez Ekwador, Peru, Boliwię i Paragwaj do Brazylii.

          Trudno mi Ci cokolwiek doradzić – nie znam Twojej firmy i nie wiem jaka jest Twoja rola w zespole (czy tylko wykonujesz pracę na projektach czy też musisz je zdobywać), ale z tego co pamiętam to ludziom którzy planowali zwolnić tempo pracy w konsultingu (np przejść na 3/4 etatu) nie bardzo się to udawało. W teorii brzmi dobrze, ale praktyka – poganiana wiecznymi deadline’ami oraz celami sprzedażowymi (lub chargeability) nie bardzo współgrała z takimi planami.

          Sprężenie się by teraz jak najszybciej osiągnąć wolność finansową wydaje mi się obarczone mniejszym ryzykiem biznesowym. Jak duże ono stworzy dla Ciebie ryzyko zdrowotne – to też trudno mi ocenić.

          Tak czy inaczej, trzymam kciuki za dobrą dla Ciebie decyzję.

        2. Wlasciwie mam swoja dzialalnosc i jestem niezleznym doradzca w sprawie wdrazania systemow IT. Obecnie mam dosc stabilny projekt z widokiem na najblizszy rok czy nawet dwa -trzy lata… wiele osob pracuje po 4 dni w tygodniu i jeden dzien praca z domu, albo po porstu 4 dni. W roli eksperckiej dobrze sie czuje, bardzo dobrze zarabiam i mam czas na swoje sprawy.

          NIe wiem czy chce brac na siebie wiecej odpowiedzialnosci – po to zeby zarabiac jeszcze wiecej.

          Mi chodzilo o wyjazdy strikte do Sanatorium – czy zalujesz, ze wczesniej nie zaczales korzystac z takich miejsc? ja tez duzo podruzuje – w tym roku odwiedzilem 10 krajow – ale nie mam takiego bzika jak ty na punkcie nowych miejsc (dwa razy bylem w tym roku we Wloszech i dwa razy w Hiszpanii, a przecież mogłem odwiedzić Chorwacje czy Malte).

        3. xav, ah, ok rozumiem. Rzeczywiście tego, że wcześniej nie odkryłem wyjazdów do sanatorium (tylko dopiero w dniu przejścia na wcześniejszą emeryturę) trochę żałuję. Z drugiej strony, nie wiem czy wcześniej bym docenił tego typu wyjazdy. Do sanatorium potrzebne jest pewnego rodzaju nastawienie. Mimo wszystko, zachęcam Was byście nie czekali z odwiedzinami w sanatoriach do momentu przejścia na emeryturę – warto je polubić wcześniej:-)

        4. xav, zapomniałem odpowiedzieć. Jako freelancerowi rzeczywiście może Ci być łatwiej zwolnić tempo. Freelancerzy w większym stopniu są panami swojego czasu.

          Powodzenia!

  3. Super sanatorium, znam z przejazdu ale szykuję się do odwiedzin. Czy polecasz Sławku jakieś konkretne pory roku na Druskienniki? jakieś wskazówki insidera może? czy pobyty tam najlepiej rezerwować przez portal czy bezpośrednio na stronie sanatorium? a jeżeli elektrowstrząsy serwuje pielęgniarka Ratched to warto się skusić!

    1. Monte, byłem to w czerwcu, we wrześniu i w listopadzie. Każda pora jest dla mnie ok.

      Wskazówki insidera? Warto ze sobą zabrać wiele kompletów strojów kąpielowych (dziś byliśmy na basenie cztery razy!!!, a moglibyśmy pójść i piąty wieczorem – też są darmowe wejściówki na basen i wszystkie sauny). Czasu na czytanie książek i leniuchowanie nie ma tutaj zbyt wiele więc nie ma sensu przywozić dużej biblioteki. Można tu przyjechać samochodem i zwiedzać okolice, ale poprzednio przyleciałem samolotem do Wilna i autobusem do Druskiennik i samochód wcale nie był mi potrzebny. Można też przywieźć swój rower, choć tu na miejscu jest też wypożyczalnia.

      Rezerwacje? Pierwszy raz żona zrobiła mi przez FWP (Fundusz Wczasów Pracowniczych), ale ten komunistyczny moloch zdążył w międzyczasie chyba upaść i teraz w ogóle nie robię wcześniej rezerwacji. Przyjeżdżam i na miejscu się rejestruję. Dzięki temu mam 100% elastyczności. Fajne jest to że możesz zabukować tu 5 dni albo 8, albo 13 albo jakąkolwiek inną liczbę dni. W Polsce oferowane były turnusy zaczynające się w określonych terminach. Tu na miejscu żadne turnusy Cię nie ograniczają.

      Pielęgniarka Ratched? Nic mi to nie mówi, przyznaję…:-)

      1. Monte, jeszcze jedna wskazówka. Litwa po litewsku to Lietuva, co oznacza … deszcz. Warto się przed deszczem zabezpieczyć. Przydają się też gumowe lub plastikowe klapki – na basen, pod prysznice po saunie, przy niektórych wannach

        1. Witam, panie Slawku, jestem obywatelka Litwy i od jakiegos czasu czytam pana bloga. A nazwa Lietuva, to nie doslownie deszcz, deszcz po litewsku – lietus, ale legenda mowi, ze wlasnie od tego slowa jest ta nazwa, chociaz moze i niekoniecznie, deszczowo jest jednak u nas. Druskiennki sa piekna w maju, serdecznie polecam.

        2. Justyna, ogromnie mi miło, że wśród Fridomiaczek są też obywatelki Litwy. To bardzo miłe. Dzięki też za sprostowanie, oraz za sugestię przyjazdu w maju. W przyszłym roku wybiorę się tu właśnie w kwietniu lub w maju (w zależności od tego kiedy dotrę z Bangkoku do Polski drogą lądową).

          Może jakieś spotkanie Fridomiaczek i Fridomiaków w Druskiennikach?

    2. P. Slawku, niezmiernie mi byloby milo spatkac sie w Druskiennikach :) Mieszkam w Wilnie i takze zapraszam do Wilna :)

      Pozdrawiam,
      Justyna Malewska

  4. Z Bangkoku do Polski drogą lądową… Jak się popatrzy na mapę no to czeka Cię niezłe wyzwanie! Dobrze patrzę? Tajlandia – Birma – Bangladesz – Indie – Pakistan – Iran – Gruzja/Azerbejdżan/Armenia/Turcja – Rosja – Ukraina.

    Niezły szlak! Bezpieczeństwa i powodzenia życzę!

    1. Robert, no, ładny kawałek drogi. Ale nie będę jechał najkrótszą drogą, tylko jeszcze pokluczę tu i ówdzie. Bardzo się cieszę na tego tripa:-)

  5. Twoje wpisy są pełne inspiracji. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie wkurzy się za ten wpis. U mnie wygląda to tak, że z roku na rok zwiększam sobie liczbę dni, w których podróżuję. W zeszłym było to 60, w tym 80. Planuję dojść do poziomu 180. Taka moja, mała wolność finansowa póki co.

Skomentuj Sebciu Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.