Starość (nie) radość

Trwający długi weekend spędzam bardzo pracowicie. Postanowiłem wziąć się wreszcie za dokończenie mojej najnowszej książki, pod roboczym tytułem “jak się przygotować do życia na emeryturze”. Muszę się pochwalić, ze jestem – w tej chwili, dokładnie w połowie długiego weekendu – już na 25-tej stronie i jeśli dalej tak pójdzie to do jutra wieczór, połowa książki będzie obrobiona. Już dawno nie maiłem takiego komfortu pisania – telefon nie dzwoni, nikt niczego ode mnie nie chce, nie mam żadnych zaległych maili (albo są już tak bardzo zaległe, że o nich nie pamiętam:-). W ciszy i spokoju oddaję się wenie twórczej.

Ale zauważyłem też niepokojące objawy. Bez okularów (zacząłem je zakładać do czytania 3-4 miesiące temu) już niczego nie widzę. Wzrok wyraźnie mi się pogorszył odkąd zacząłem je nosić. Przedtem moje oczy męczyły się, ale po krótkim odpoczynku znów podejmowały walkę o zapewnienie mi dostępu do słowa pisanego. Teraz wyręczone techniką medyczną, już całkiem się poddały. No cóż, starość.

Za niecałe półtora roku (15 miesięcy) skończę 50 lat. To całkiem sporo. Kiedyś niewielu dożywało tego sędziwego wieku. Teraz mówi się (to chyba, tak, żeby pocieszyć amerykańskich Baby Boomers) że 50-tka to nie starość, tylko późna młodość:-) Może coś w tym jednak jest, bo wg raportu Aging 2009,o ile  liczba osób mających powyżej 100 lat w roku 1950 wynosiła kilka tysięcy na całym świecie, to w 2009 wyniosła już ponad 330 tysięcy, najwięcej w USA oraz w Japonii.  W USA żyje około 77 milionów osób urodzonych w latach 1946 – 1964, to są owi Baby Boomers i stanowią około 1/3 populacji USA. Wielu z nich wkracza obecnie w fazę emerytury. Zmieni to obraz Ameryki, bowiem ogromna liczba BB oznacza, że dzień w dzień, od 2011 roku przez kolejne 19 lat, w USA będzie przybywać 10.000 osób przekraczających wiek emerytalny 65 lat. Codziennie 10.000 nowych emerytów!

Ale w zasadzie, to nie o tym chciałem napisać. Nie wiedzieć czemu, starość miałaby się kojarzyć ze smutkiem i przygnębieniem. To prawda, że wzrok mi siada, to prawda, że mam nadciśnienie. To prawda, że ubywa mi sprawności fizycznej. Stojąc na skuterze na światłach nie mogę nie dotykać choćby jedną nogą ziemi. Nie jestem w stanie złapać równowagi i dłużej niż sekundę trzymać obie stopy na podłodze skutera. Wchodzę wprawdzie na 11-ste piętro (do biura Mzuri, szkoda,że niedługo się stąd wyprowadzimy do biura na … parterze) po schodach bez zadyszki, ale dziś postanowiłem schodząc skakać obunóż po kilka stopni na raz. Wiecie co mam na myśli – na pewno gdy byliście dziećmi też tak robiliście. Okazało się, że moje stawy nie są tak giętkie i tak silne jak kiedyś. Po kilku skokach o  podwójne stopnie i kliku po 5 stopni (ale ze wsparciem/trzymając się oburącz poręczy) zabolały mnie lekko kostki. Organizm dał mi znać, że jest w szoku, że ten staruszek, którego od prawie 50 lat dźwigają moje kostki pozwala sobie na takie zabawy z lat dziecięcych.

Ale nie zamierzam się poddawać. Dla mnie starość ma być radosna i pełna życia, spontaniczności. Tak sobie postanowiłem. I już.

Czy może ktoś z Was jest właścicielem przedszkola? Jeśli tak, to podsuwam Wam pewien pomysł biznesowy na wzrost waszych obrotów o jakieś … 40%. Zakładam, że Wasze przedszkola są zamknięte w weekendy. Otwórzcie je w dwa dni weekendu, to zwiększycie obłożenie swoich nieruchomości o 40%. Proponuję by w weekendy organizować w nich zabawy dla … emerytów. Czyli w weekendy przedszkola zamieniałyby się w “poszkola”. Mi się bardzo spodobało to moje dzisiejsze skakanie ze schodów. Poczułem się jak mały smarkacz w podkolanówkach. Poczułem się z tym bardzo fajnie. Po co mam czekać na wnuki (dla ścisłości i w razie gdyby na fridomię zaglądały moje dzieci, to dodam: na wnuki jeszcze nie czekam!!!), skoro sam mogę się zachowywać i bawić jak mały smarkacz. W swoim poszkolu możecie przypomnieć nam dziadkom co nas cieszyło gdy byliśmy 80 kilogramów młodsi. Ja bym się chętnie do takiego poszkola zapisał:-)

Nie wiem ile lat życia mi jeszcze pozostało. Rok? 10 lat? 30? 50? Więcej? Tego nie wiem. Ale jedno wiem na pewno. Postanowiłem – za radą pewnej Fridomiaczki poznanej we Frankfurcie – umrzeć młodo. Bez względu na to ile lat akurat będę miał w momencie umierania. Umrę młodo. I radośnie.

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

34 Responses

  1. Sławku,
    podczytuję Cię od pewnego czasu, kiedy to znalazłam Twojego bloga w poszukiwaniu informacji na temat Kenii. Zostałam, bo w pewnym sensie z uwagi na Twoje pochodzenie oraz kilka innych kwestii jesteś mi bliski :)

    Nigdy nie komentowałam, ale dzisiejszy wpis szczególnie wywołał na mojej twarzy uśmiech, a w sercu to poczucie, że życie jest tylko jedno i to od nas zależy czy przeżyjemy je, jak piszesz radośnie. I mimo, że jestem młodsza o 20 lat to przecież też nie wiem, ile mi jeszcze zostało. Nikt nie wie, więc zamiast smutku i ciągłego narzekania nie lepiej po prostu cieszyć się tym co mamy?
    Moim zdaniem nasze podejście do życia to kwestia charakteru i osobowości, a nie wieku. Jeśli ktoś był pozytywnym, życzliwym człowiekiem za młodu, starość wcale nie przeszkodzi mu w tym, aby być fajnym starszym Panem lub starszą Panią. To tylko kwestia odpowiedniego nastawienia.

    Pozdrawiam Cię serdecznie, podziwiam za podejście i sposób na życie, podróże oraz tę ciągłą chęć na więcej!

    Dziewczyna Kenijczyka :)

    1. Katka, dzięki za odwiedzenie fridomii oraz za Twój pierwszy komentarz. Asante sana! Czy byłaś już może w Kenii? Jeśli tak, to pewnie znasz nasze kenijskie podejście do życia. Hakuna matata! (dla niewtajemniczonych – w języku swahili – oznacza… a zresztą sami sprawdźcie:-). Czym tu się martwić. “When you worry, you make it double” jak śpiewa Bobby McFarrin.
      Dziękuję też za te wszystkie komplementy. Mam nadzieję, że moje ego nie odleci przez nie do Kenii.

      PS Też jesteś mi bliska:-)

      1. Sławku,
        jeszcze nie, ale wybieram się w grudniu na kilka tygodni i… nie mogę się doczekać! Spotkania się z Nim i po raz pierwszy spotkania z Afryką!
        A do tego czasu trochę nitasema Kiswahili (tak jest poprawnie? :)

        Ohh tak! Podejścia do życia od Kenijczyków mógłby uczyć się cały świat, a zwłaszcza polscy narzekacze ;) Mam to szczęście, że jestem nim codziennie zarażana z pierwszej ręki.

        Będę sprawdzać planowane spotkania i jak będzie coś w pobliżu to zajrzę, żeby się przywitać. A może uda się zamienić parę słów o Kenii, chłopakach z plemienia Kikuyu i takich tam ;)

        1. Katka, spotykamy się w gronie Fridomiaków w czwartek 04.09 o godz 18:00. Istnieje możliwość spotkania w niedzielę 7-ego w Gdańsku przed 15-tą oraz być może też w Lublinie w czwartek 18.09 w ciągu dnia. Jeśli któryś z tych terminów/miejsc Ci pasuje, to daj proszę znać:-)

  2. Sławku a myślałeś o zapisaniu się na siłownię i potrenowaniu pod okiem jakiegos instruktora? Trochę poćwiczysz na orbitreku, trochę się porozciągasz i stawy przyzwyczają się nie tylko do skakania ze schodów :) Swoją drogą dzieciaki albo siedzą przed komputerem albo chodzą gdzieś ze znajomymi albo właśnie chodzą na siłownię ;)

    1. Pierwszy Sekretarzu, dzięki za podpowiedź. Tak, myślałem, ale nie podjąłem tematu, bo wydawało mi się, że to się stanie (zapisywanie się, umawianie, itd0 kolejnym moim obowiązkiem. A jestem na etapie raczej pozbywania się obowiązków, niż brania sobie na głowę kolejnych. Ale może kiedyś? Moja żona namawia mnie na balet. Jej to robi świetnie – ramiona ma tak silne, że prawie mnie kładzie przy siłowaniu na ręce – ale gdzie ja, mój brzuchal i balet? Zupełnie tego nie widzę:-) Poza tym to rozciąganie baletowe jest jakieś takie hardcore’owe. Mam stracha:-)

      1. Na siłowni, na której ja jestem wyglądało to tak: Przyszedlem, wybrałem abonament, podpisałem umowę i dostałem kartę członkowską. Od tej chwili za każdym razem kiedy przychodzę wymieniam swoją kartę na kluczyk do szatni, przebieram się i idę robić to na co mam ochotę. Z trenerem można umówić się nie wtedy kiedy jemu pasuje tylko wtedy kiedy Tobie pasuje i nie ma odgórnych limitów na to jak często trzeba się widzieć :) Terminowe sątylko zajęcia grupowe typu spinning, zumba, fitness i inne :) Przemyśl to jeszcze :)

  3. A ja Sławku bardziej poleciłbym Tobie bieganie jeśli już miałbyś myśleć o jakimś sporcie :) Bieganie ma tę przewagę nad siłownią w przypadku osób takich jak Ty i spora część czytelników Fridomii, że bieganie kojarzy się z wolnością, trenujesz kiedy chcesz, ile chcesz i gdzie chcesz, nie ma żadnych karnetów, godzin otwarcia itp.

    Ja przyznam, że jestem niemal o połowę młodszy od Ciebie ;) Ale swoje się w życiu odchorowałem. Bieganie nie tylko pomogło mi w utrzymaniu dobrego zdrowia, w spełnianiu swojego marzenia (bo od dziecka chciałem być sportowcem, a liche zdrowie mi to utrudniało, teraz po nieco ponad dwóch latach biegania i dwóch maratonach zaczynam swoją przygodę z biegami górskimi na dystansie ultra), ale to co najważniejsze wyniosłem z biegania to fakt, że mnie ono zwyczajnie wyzwoliło

    Niemal wciąż jestem uśmiechnięty, biegam niekiedy w środku nocy po Wrocławiu, czasami przy 15 stopniowych mrozach (rekord to -18 stopni) i śmieje się sam z siebie, że jestem szurnięty, tylko cała rzecz w tym, że odkryłem, że właśnie takim wariatem chcę być. Biegać w deszczu, mrozie i o dziwnych porach. Być biegaczem, ale nie takim w markowych ubraniach tylko takim szalonym.

    Dążąc do swojej Fridomii wiem już, że moim celem jest właśnie to by mieszkania kupione na wynajem pozwoliły mi brać udział w najdziwniejszych zawodach sportowych na świecie. Bo nie tylko bieganie mnie kręci, ale myślałem też o tym by wziąć kiedyś udział w wyścigu smoczych łodzi w Hong Kongu.. Pomysłów jest mnóstwo, ale zaczęło się od biegania z pierwiastkiem szaleństwa. Polecam :)

    1. Grzesiek, dla mnie jako pół-Kenijczyka bieganie ma dodatkową magię. Podziwiam Twoje szurnięcie i tym bardziej trzymam kciuki za twoją fridomię, byś mógł realizować swoje marzenia.

      Teraz już straciłem te kontakty, ale kilka lat temu pomogłem mojemu koledze (byłemu klientowi jeszcze z czasów Andersena) załatwić wspólny trening z kenijskimi maratończykami. Nie było wcale aż tak trudno, więc Tobie też to polecam. Jeśli zechcesz, to na pewno Ci się uda:-)

      Powodzenia!

  4. A propos biegania, to czy kiedykolwiek zastanawiałeś się Sławku dlaczego biegacze akurat z Kenii są tacy dobrzy w biegach długodystansowych? Nawet sąsiednie kraje afrykańskie nie mają z nimi większych szans. Ostatnio jak się patrzy na samą listę startową któregoś z najlepszych mityngów z serii diamond league, to np. na 15 biegaczy 12 jest z Kenii ;-) I oczywiście zajmują zawsze prawie wszystkie czołowe miejsca. To samo jest w biegach ulicznych, gdzie się nie pojawią tam wygrywają. A pojawiają się tylko tam gdzie dobrze płacą za wygrane ;-)

    Pojawiają się różne głosy – a to że tam u Was jest bardzo wysoko n.p.m., a to specjalne geny, a to codzienne bieganie do szkoły od małego po 10 km w jedną stronę…

    Ciekawi mnie Twoje zdanie.

    1. Robert, wiele osób zadaje sobie to pytanie i nie wiem czy ktokolwiek jest w 100% pewien. Oprócz czynników, które wymieniłeś dodałbym jeszcze kilka:
      (1) stawianie na sport w szkołach. Gdy byłem w szkole to mieliśmy CODZIENNIE po 2-3 godziny wf-u (zawsze po lekcjach, czyli np. między 14 a 16). Do tego dochodzą zawody szkolne pomiędzy drużynami. Każdy kto przychodzi do szkoły (niezależnie od klasy) trafia do jednej z czterech czy ośmiu drużyn sportowych – np. niebieskich, zielonych, czerwonych albo żółtych (drużyny te dodatkowo mają nazwy jakiś zwierząt, np. simba (Lwy), ndovu (Słonie), chui (Lampardy), twiga (Żyrafy). W tym kolorze uczniowie kupują sobie koszulki na wf i w tych drużynach się ćwiczy (co trymestr, rotacyjnie, coś innego – np. piłkę nożną, rugby i albo hokej na trawie albo kosza albo siatkówkę w zależności od tradycji danej szkoły), a potem organizuje konkursy szkolne. Wyłaniania jest reprezentacja szkoły do zawodów międzyszkolnych. Zwycięzcy grają w zawodach wojewódzkich, a potem ogólnokrajowych. Bieganie było w każdym trymestrze jako dodatkowa aktywność. Uważam, że ten system organizacji sportu w szkołach jest genialny w swojej prostocie
      (2) duża rywalizacja. Trudniej jest wygrać mistrzostwa Kenii w biegach długodystansowych niż potem reprezentantom Kenii w mistrzostwach świata (choć coraz silniejsi są Etiopczycy, kiedyś też Marokańczycy). Ogólnie Kenijczycy są bardziej “competitive” niż Polacy. To m.in dlatego w kenijskich szkołach się nie ściąga bo to by zmąciło rywalizację o jak najlepsze wyniki, o jak najwyższą lokatę w rankingu najlepszych uczniów. Szkoły też między sobą ostro rywalizują w egzaminach państwowych. Np moja była szkołą – Alliance High School – przez dziesiątki lat (nie wiem czy tak jest nadal) była numerem jeden spośród wszystkich szkół w Kenii i w Kenii to że chodziłem do AHS wzbudza większy szacunek, niż to że zrobiłem MBA w London Business School:-), o studiowaniu na SGH nie wspominając… :-)))
      (3) determinacja i długoterminowe planowanie. W Kenii dzieci już w pierwszej klasie liceum uczą się codziennie nocami w przygotowaniu do … matury za 3 lata:-) To samo dotyczy dzieci z podstawówki. 3-4 lata wcześniej zaczynają się przygotowywać do testu na koniec podstawówki. Np. wstają codziennie o 4 rano by się codziennie po parę godzin pouczyć dodatkowo. A biegacze trenują. Codziennie, systematycznie, przez całe długie lata
      (4) pieniądze jakie maratończycy wygrywają w zawodach są coraz większe i to też działa motywująco, zwłaszcza na osoby bez wykształcenia lub z lichym wykształceniem. Biegi to jedyny ich sposób na osiągnięcie wolności finansowej.
      Dodam na marginesie, że kilka lat temu czytałem w Daily Nation, że większość kenijskich maratończyków pieniądze z wygranych lokuje w … zgadnijcie…, tak, brawo! W mieszkania na wynajem:-)

  5. To bardzo ciekawe co piszesz, ciekawe gdzie kupują te mieszkania, czy tylko u siebie w Kenii czy może gdzieś w Europie albo… Polsce ;-)

    Są w Polsce i na Węgrzech takie grupy promotorów, którzy mają pod swoimi skrzydłami kilku czy kilkunastu zawodników z Kenii no i wysyłają ich gdzie popadnie, negocjują stawki startowe i za wygranie, pewnie się dzielą kasą, a Kenijczycy tylko jeżdżą po zawodach po całej Europie i świecie i wygrywają gdzie się da ;-)

    To co piszesz o systemie szkolnym w Kenii dużo tłumaczy, z tym że w takim razie Kenia powinna być również mocna w tych dyscyplinach o których piszesz, a tymczasem biegi to chyba jedyna specjalizacja w tym kraju ;-) Nie słyszałem żeby reprezentacja Kenii była dobra np. w piłkę nożną czy w kosza.

    1. Robert, masz rację. W piłkę nożną Kenia jest beznadziejna. W kosza nie wiem. Ale już w hokeju na trawie czy w rugby całkiem nieźle. Pewnie geny i długoterminowość/wytrwałość mają tu ważną, czy może nawet determinującą rolę.
      Zwłaszcza, że ciekawostką jest, że Kenijczycy są bardzo dobrzy na długich dystansach – od 800 metrów wzwyż. A bardzo słabi w sprintach – od 100 do 400 metrów. Zupełnie odwrotnie niż Jamajczycy i reprezentanci innych krajów karaibskich:-). Nie słyszałem chyba o żadnym maratończyku z Karaibów:-) Pod tym względem Nigeria bardziej przypomina Karaiby niż Kenię czy Etiopię. Może sukcesy Zachodnich Indian (z ang. West Indies, czyli Karaiby) wynikają z przeszłości, z czasów handlu niewolnikami?

  6. Pewnie tak, sporo sprinterów o czarnym kolorze skóry np. z USA, Trynidadu i Tobago, Brazylii, czy Jamajki mają swoje korzenie w krajach Afryki Zachodniej, takich jak Nigeria.

    Swoją drogą to Kenijczycy nie są wcale tacy słabi na krótsze dystanse. 800 m to jest obecnie praktycznie dystans sprinterski, David Rudisha biegnąc na igrzyskach w Londynie 1:40,91 min. na 800 m po pierwszych 400 m miał czas koło 50 sekund albo i mniej, co samo w sobie jest świetnym wynikiem.

    Co ciekawsze, to on jest synem Daniela Rudishy, który na olimpiadzie w Meksyku w 1968 r. zdobył srebro w sztafecie 4 x 400 m ze świetnym wynikiem poniżej 3 minut. 400 m to już z całą pewnością dystans sprinterski.

    Dla porównania Polacy kilka dni temu zdobyli na tym dystansie brązowy medal na Mistrzostwach Europy w Zurychu, ale pobiegli o całe 0,21 sekundy wolniej niż Kenijczycy prawie pół wieku wcześniej ;-) A przypuszczam że teraz jednak mamy o niebo lepsze warunki treningu, odżywki, buty-kolce, tartan itd.

    http://pl.wikipedia.org/wiki/Daniel_Rudisha

    http://pl.wikipedia.org/wiki/David_Rudisha

    1. Robert, jestem pod wrażeniem Twojej wiedzy. Może pojedziemy kiedyś razem na dłużej do Kenii zgłębić temat, poznać biegaczy (obecnych, byłych i przyszłych), napisać o nich książkę?

        1. Robert, dzięki za tę informację. Długie, męczące biegi z przeszkodami to rzeczywiście nasza kenijska specjalność:-)))

  7. Ja ostattnio czytałem, że wpływ ma też tzw. pułap tlenowy. Na krótkich dystansach energia uzyskiwana jest w sposób beztlenowy, bo organizm nie ma takiej możliwości, żeby do mięśni dostarczyć wystarczająco dużo tlenu w tak krótkim czasie. Na długich musi być odpowiednio dużo tlenu aby uzyskać energię.
    Wysoki płaskowyż 3000 mnpm -> mniejsze ciśnienie -> rzadsze powietrze i mniej tlenu -> organizm doprodukowywuje więcej czerwonych krwinek do transportu tlenu żeby dostarczyć tyle ile trzeba.

    I po tygodniach treningów w takich warunkach przy zjeździe na “niziny” na zawody taki biegacz ma więcej hemoglobiny -> powietrze jest gęstsze a tlenu więcej -> i podczas długotrwałego wysiłku transportuje więcej tlenu do mięśni -> wyzwala więcej energii. Dlatego ma niejako “łatwiej”.

    Tak czytałem w każdym razie :)
    Pzdr.

    1. Paweł, też o tym słyszałem, choć nie wiedziałem, że tak się to fachowo nazywa. Pewnie pułap tlenowy jest jednym z czynników tłumaczących masowe sukcesy Kenijczyków i Etiopczyków na długich dystansach. Natomiast podobne warunki geograficzne panują w Meksyku, nie wspominając o Boliwii. Meksykańczycy kiedyś byli nieźli, ale ostatnio jakoś o nich mniej słychać, a o Boliwijczyku żadnym – przyznam – nie słyszałem.

  8. A czy faktycznie w Kenii wszyscy mieszkają na takiej wysokości? W google maps nie bardzo widać wysokość nad poziomem morza. Chociaż faktycznie w wikipedii można wyczytać że jest tam naprawdę wysoko:

    Ukształtowanie powierzchni Kenii jest zróżnicowane, większą jej część stanowi płaskowyż, obniżający się od zachodu z wysokości ok. 2000–3000 m, ku wschodowi do wysokości ok. 500 m n.p.m. Zachodnią część płaskowyżu rozcina Wielki Rów Wschodni który stanowi część systemu Wielkich Rowów Afryki. W obrębie rowu wznoszą się masywy wulkaniczne, najwyższe to: Kenia (5199 m) i Elgon (4321 m, w Kenii najwyższy szczyt Sudek – 4302 m). Na zachodzie znajduje się kotlina Jeziora Wiktorii. Wzdłuż wybrzeża ciągnie się wąska nizina nadmorska o szerokości miejscami dochodzącej do 200 km, linia brzegowa jest mało urozmaicona.

    Ludzie nie zdają sobie sprawy, że w takiej Kenii góry mogą być nawet wyższe niż Alpy.

    1. Robert, to prawda, jesteśmy bardzo polsko- i europo-centryczni:-) Oczywiście nie wszyscy w Kenii mieszkają na płaskowyżu, ale ponieważ jest to obszar z dużymi opadami i żyzną, powulkaniczną ziemią, to są to tereny najgęściej zaludnione.
      Co ciekawe, w Kenii mamy około 40 plemion, które bardzo się między sobą różnią różne języki, zwyczaje, tryb życia, kultura. Inny wygląd. Będąc w Kenii lub nawet spotykając Kenijczyka w Londynie czy w Nowym Jorku, często jestem w stanie rozpoznać z jakiego pochodzi plemienia po wyglądzie, a jeśli nie to akcencie. Jeśli to nie pomoże, to po nazwisku.
      Wspominam o tych plemionach, bo zdecydowana większość kenijskich medalistów pochodzi z jednego plemienia (a właściwie grupy plemion) – Kalenjin. Jest też trochę Kikuyu (to moje plemię:-) oraz Masajów, ale nieporównywalnie mniej niż Kalenjin.

    1. Robert, kolejny wkład języka swahili do języka globalnego, obok “safari”, “hakuna matata” i innych. Czy wiesz, że nazwa sklepu z AGD “Duka”, po swahili po prostu oznacza “sklep”? Gdyby “mzuri” też przyjęło się do globalnego języka, to moja firma zyskałaby gigantyczną reklamę:-)))

  9. Tutaj jest szczegółowo opisane to plemię:

    http://en.wikipedia.org/wiki/Kalenjin_people

    The Kalenjin have been called by some “the running tribe.” Since the mid-1960s, Kenyan men have earned the largest share of major honours in international athletics (track and field) at distances from 800 meters to the marathon; the vast majority of these Kenyan running stars have been Kalenjin. From 1980 on, about 40% of the top honours available to men in international athletics at these distances (Olympic medals, World Championships medals, and World Cross Country Championships honours) have been earned by Kalenjin.

  10. A tutaj mamy teorie dlaczego to plemię jest tak dobre w biegach długich:

    A number of theories explaining the unusual athletic prowess among people from the tribe have been proposed. These include many explanations that apply equally well to other Kenyans or people living elsewhere who are not disproportionately successful athletes, such as that they run to school every day, that they live at relatively high altitude, and that the prize money from races is large compared to typical yearly earnings. NPR advanced two explanations that apply more narrowly to the tribe. One is that by common genetic inheritance, many tribe members have unusually thin ankles and calves, significantly improving the physical dynamics of running. The other is that the tribe has historically conducted male and female circumcisions in a ritual where screaming out in pain is taboo, engendering a certain kind of psychological resilience and tolerance of pain which is useful in race discipline.[20]

    1. Akurat kwestia obrzezania (i oczekiwanie by ból z tym związany znosić z godnością) nie jest specjalnym wyróżnikiem Kalenjin. Kikuyu i wiele innych plemion w Kenii też stosuje tę praktykę.

  11. Czterdziestka jest symbolicznie uznawana za połowę życia, a powinna to być… pięćdziesiątka! I mam nadzieję, Sławku, że za pół wieku, u progu trzycyfrowej liczby lat, nadal będziemy ze sobą rozmawiać, świadomie i pełni fascynacji światem i otaczającymi nas ludźmi.
    Dziś, w trakcie zabiegu akupunktury (polecam!!!), umawiałam się z moją mongolską panią doktor na współpracę do starości, czyli do setki :-) Po zioła i na igły będę musiała jeździć do niej do Mongolii, ale mamy jeszcze kilkadziesiąt lat na opracowanie trasy :-)

    Nie wiemy, ile nam zostało. Ale cudownie się marzy o pięknej, ciepłej starości, która będzie – tak zwyczajnie – drugą młodością :-) Też w to wierzę i wiem, że fridomiakom będzie łatwiej!

    1. Aga-to, długich i pięknych i zdrowych lat. Obyśmy mogli spotkać się i sobie porozmawiać za 50 lat. Ale – mam nadzieję – również w tzw międzyczasie:-)

  12. Sławku, wspominasz o “kończeniu” pisania kolejnej książki pozwolę w tym miejscu zacytować Donalda Trumpa z książki “Dotyk Midasa” co on sądzi o pisaniu książek: “Mając na uwadze skalę moich przedsięwzięć ludzie czasem zadają mi pytanie, po co poświęcam czas na pisanie książek. Moim zdaniem pisanie książek absolutnie nie jest małym przedsięwzięciem, ponieważ cenie sobie edukację, podobnie jak Robert. Pisanie książek polega na dzieleniu się doświadczeniem. Wielu ludzi nie chce dzielić się wiedzą. Jest do tego potrzebna pewna doza pewności siebie, ale zarówno Robert jak i ja osiągnęliśmy sukces,który zapewnia nam stałe zainteresowanie ludzi tym , jak myślimy i pracujemy. Nie mam nic przeciwko dzieleniu się tym co mi przyniosło powodzenie, ponieważ wiem że dalej będę pracował i odnosił sukcesy. Książki mogą być narzędziami edukacji. Mogą się wydawać niewielkimi przedmiotami w porównaniu z polami golfowymi czy drapaczem chmur,ale mogą mieć wielką moc”. Jestem pewien że dzięki Twoim książkom Sławku wielu ludziom uda się lepiej i dłużej żyć i przede wszystkim będą mogli zrozumieć że warto tak żyć by zawsze mieć jeszcze coś do zrobienia:)

    1. Krystian, serdecznie dziękuję za te bardzo ciepłe słowa. Rzeczywiście mam ogromną satysfakcję za każdym razem gdy ktoś napisze lub gdy kogoś spotka “na żywo” i dziękuję mi za inspirację do pewnych przemyśleń, czasami nawet do dokonania pewnych ważnych zmian w swoim życiu. Daje mi to jako autorowi bezcenną satysfakcję. Żadne pieniądze nie mogłyby dorównać tej satysfakcji i radości. Więc pewnie dlatego dalej będę pisał. Tak długo póki będę czuł, że moja książka może pomóc co najmniej jednej osobie, to myślę, że będzie warto ponosić ten wysiłek związany z mobilizowaniem się do napisania kolejnych kilku stronic:-).

      Dzięki za zachętę z Twojej strony. To bardzo miłe. Dzięki.

  13. Oj Sławku, 50-tka to nie wyrok. To dopiero połowa :)
    Ja mam w planach dożyć przynajmniej serki :) Wiele można nadrobić dietą i suplementami. Regularny ruch, to też ważny czynnik. Skacz więc sobie do woli po schodach. A to, że stawy Ci przypomniały o swoim istnieniu, to znak, że dawno nie skakałeś.
    Mnie co wiosnę zakwasy w mięśniach przypominają, że zimę miałam siedzącą. Zimą mam “przestój”. Jesienią i wiosną robię za operatora koparki ręcznej na ogródku i wiesz co? Wolę zakwasy od wysiłku, niż ból kręgosłupa od siedzenia przy kompie w robocie przez całą zimę.

    Pozdrawiam ciepło,
    Małgorzata :)

    P.S. Odnośnie marudzenia przez Polaków – owszem, marudzimy, ale wiadomo – Polak potrfi. Ja też marudzę i to regularnie, ale nikt mi nie dorówna w firmie w znajdywaniu rozwiązań problemów, które wydają się nierozwiązywalne. Trzeba czasem z kimś przegadać problem ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.