Moje nieplanowane podróże

O ile w życiu kierowałem się zawsze jasno zdefiniowanym, długoterminowym planem, to na co dzień jestem dużym improwizatorem. Zaplanowałem sobie i zrealizowałem karierę dyplomaty, potem odwiedzenie wszystkich krajów na świecie, osiągnięcie wolności finansowej w 2013 roku (udało mi się kilka lat przed terminem), założenie Stowarzyszenia, napisanie kilku książek i prowadzenie bloga fridomia. Założyliśmy i konsekwentnie rozwijamy Mzuri, Mzuri Investments oraz Mzuri CFI. Plany długoterminowe raczej udaje mi się realizować i staram się nie zostawiać ważnych spraw przypadkowi.

A na co dzień? Nie mam planu dnia, ani tygodnia, ani miesiąca. Nie mam stałych rytuałów, może oprócz robienia sobie owsianki i mycia zębów. Moje podróże są pełne improwizacji. Nigdy niczego wcześniej nie bukuję, nie rezerwuję (oprócz biletów lotniczych), nie studiuję żadnych przewodników. Lubię “odkrywać” nowe miejsca dla siebie.

Ostatni wyjazd do Rzymu jest doskonałym przykładem mojego nieplanowania podróży. Zmęczony zimą zapragnąłem nieco więcej słońca. Początkowo chciałem jechać na jakieś last minute na Maltę albo na Cypr (moja żona jeszcze tam nie była). Ale okazało się, że we wtorek 31 marca miałem prezentację na SGH. Miało przyjść ponad 250 osób i nie chciałem ich zawieść. W poniedziałek 30 marca gdy zajrzałem do jakiegoś biura podróży okazało się, że nie ma donikąd wylotów 1 kwietnia (czyżby ludzie bali się prima aprilisowych kawałów ze strony biur podróży?), a gdybyśmy wylecieli w czwartek 2 marca lub w piątek 3-ciego, to nie byłbym pewien czy zdążę na prezentację 10 kwietnia w Lublinie. A ponieważ jestem “gościem specjalnym” tamtejszych targów nieruchomości :-) to znów nie chciałem zawieść organizatorów:-)

I tak postanowiliśmy, że zamiast poleżeć gdzieś przy basenie z książką w ręku, polecimy gdzieś samolotem. Braliśmy pod uwagę kilka kierunków, ale w końcu w środę 1 kwietnia bardzo późnym wieczorem kupiliśmy bilety do Rzymu. Wylot już w czwartek 2 kwietnia rano o 6:30:-) przez Brukselę. Ponieważ spędziliśmy cały dzień w Brukseli i do Rzymu dolatywaliśmy dopiero późnym wieczorem, moja żona wymogła na mnie zrobienie rezerwacji jakiegoś niedrogiego hoteliku. I chyba dobrze zrobiła bo okazało się, że w związku ze Świętami, w Rzymie są tłumy turystów więc mogło by być trudno cokolwiek zaimprowizować na miejscu:-)

Bilet na mecz AS Roma – SC Napoli kupiłem zupełnie spontanicznie. Po prostu okazało się, że obok pizzerii, w której jedliśmy lunch jest sklep firmowy AS Roma. Wszedłem by zapytać czy Roma czasem nie gra w ten weekend. Okazało się, że tak i że były jeszcze dostępne bilety. Ponieważ Natasza nie bardzo lubi piłkę, postanowiła poczytać sobie książkę i poczekać na mnie w hotelu. Nie mieliśmy zaplanowanych żadnych miejsc do odwiedzenia (za wyjątkiem Watykanu w czasie pozdrowień Urbi et Orbi), mapę Rzymu wzięliśmy z hotelu i po prostu włóczyliśmy się bez konkretnego celu.  Gdy zaczynało kropić, to wchodziliśmy do kolejnego baru czy pizzerii. Gdy się rozpogadzało to wędrowaliśmy dalej przed siebie.

Ponieważ lotnisko w Warszawie jest relatywnie blisko centrum, nigdy nie zostawiam samochodu na parkingu długoterminowym. Zresztą prawdę mówiąc rzadko w ogóle jeżdżę swoim samochodem. Zwłaszcza od wiosny do jesieni. Na lotnisko jeżdzę albo autobusem, albo skuterem (jeśli mam tylko nieduży bagaż podręczny jest to najwygodniejszym dla mnie rozwiązaniem:-), albo taksówką (jeśli o danej porze nie jeżdżą jeszcze lub już autobusy).  Ode mnie z domu na lotnisko taxi nie kosztuje zwykle więcej niż PLN 50, nawet przy II taryfie (jazda nocą lub w święta).

Kupując bilety lotnicze porównuję ceny na 2-3 stronach z tanimi lotami. Zwykle są to esky, momondo i coś jeszcze na chybił trafił:-) Jeśli ceny linii należacych do Star Alliance nie odbiegają zbytnio w górę, to wybieram te linie. Zawsze kupuję klasę ekonomiczną i często dostaję upgrade do biznesu przy bramce. Nigdy, przenigdy nie kupuję ubezpieczenia podróży. Oczywiście czasami zdarza mi się, że muszę zmienić termin wylotu i wtedy dopłacam, ale sądzę, że i tak jest to ułamek kwoty, którą bym łącznie wydał na wszystkie ubezpieczenia na przestrzeni ostatnich lat.

Gdy odwiedzam rozwinięte kraje, które są dość drogie i nie spędzam zbyt wiele czasu w stolicy, to często wynajmuję samochód z Avisa. Mam u nich kartę President’s Club, która daje mi spore zniżki przy wynajmie, o upgrade’ach (na których mi specjalnie nie zależy) nie wspominając. Wynajęcie samochodu na lotnisku w Londynie zwykle kosztuje mnie mniej (ok GBP 20 dziennie) niż kosztowałby mnie bilet autobusowy z Heathrow czy z Luton do Sheffield czy Newcastle.  A dodatkowo jeśli powrót mam jednego z kolejnych dni wcześnie rano, to po prezentacji w danym mieście wracam sobie spokojnie, bez pośpiechu na lotnisko i tam – jeśli dojadę odpowiednio wcześniej – drzemię 2-3 godzinki w samochodzie. Obsługa Avisa na Heathrow już się do mnie przyzwyczaiła. Posiadacz karty President’s Club, który śpi w samochodzie u nich na parkingu i prosi o obudzenie w odpowiednim momencie, to pewnie dla nich była nowość:-))

Raczej z dystansem podchodzę do wszelkich przywilejów “klasowych”. Często wzbudzam konsternację moich współpasażerów w samolotach. Siedzę w klasie ekonomicznej, w mało eleganckich ciuchach i czytam sobie gazety. A tu nagle podchodzi do mnie stewardesa, szefowa pokładu, wita mnie po imieniu i oferuje szampana. To się mi przydarza bardzo często, zwłaszcza w liniach Lufthansa, Swiss, Austrian, SAS, Brussels Airlines czy w Singapore Airlines (ale raczej rzadko w Lot-cie:-) Raz pewien młody Niemiec potraktował mnie bardzo z góry – przy zajmowaniu miejsc oschle zażądał bym zwolnił mu miejsce przy oknie. Poprosiłem by sprawdził swój boarding, ale on bez sprawdzania chciał na mnie wymusić zamianę. Jakby był właścicielem tego statku powietrznego. Zignorowałem tego tupeciarza. Po odlocie przyszła do mnie najpierw jedna stewardesa, a po chwili – ponieważ niczego specjalnego nie zamówiłem – podeszła jej szefowa i też namawiała mnie na jakiegoś dobrego szampana. Nie miałem ochoty na drinka, ale ona nalegała więc poprosiłem by przyniosła tego szampana mojemu współpasażerowi. Niemiec nie wytrzymał – “oni Cię znają?”, “pracujesz w Lufthansie?”, “nie? to dlaczego tak do Ciebie podchodzą?” – dopytywał. “Nie wiem” – odpowiedziałem – “chyba mnie z kimś pomylili”.  Zachowałem kamienną twarz, ale w środku pękałem ze śmiechu z tego dupka.

Gdy miałem kartę HON Circle w programie Miles&More, jednym z przywilejów – oprócz śniadań świątecznych z zarządem LOT-u:-) – było to, że w Warszawie, Frankfurcie, Monachium oraz w Wiedniu, itp pod samolot podjeżdżała po mnie limuzyna. Pewien elegancki Pan lub Pani Kierowca stała z małym szyldem z moim nazwiskiem i otwierała mi drzwi do limuzyny. Często widziałem zaintrygowane twarze współpasażerów. Ten Afrykańczyk w pomarańczowych spodniach i trampkach nie wyglądał im na żadnego tam VIP-a:-) Jeszcze większe zdziwienie widziałem na ich twarzach, gdy po przejściu kontroli paszportowej i bagażowej, po wsiądnięciu do taksówek mijali mnie stojącego na przystanku i czekającym na autobus do miasta. Oni jechali autobusem spod samolotu do budynku terminala, a potem limuzyną z kierowcą spod terminala do domu. Ja robiłem dokładnie na odwrót:-)

Jestem strasznym sknerą jeśli chodzi o ubezpieczenia oraz hotele. Dla mnie im tańszy hotel, tym lepszy. Najchętniej podczas podróży w ogóle bym nie spał (uważam, że to strata czasu), ale niestety nie daję rady. W hotelu spędzam jak najmniej czasu by nie tracić możliwości zwiedzania, chłonienia nowego miejsca. Ostatnio gdy jechaliśmy z Arturem do Dublina, to obaj się zdziwiliśmy, że mamy tak odmienne potrzeby noclegowe. Ja po prostu zwykle wybieram łóżko w pokoju wieloosobowym (o ile nie podróżuję z Nataszą bo ją takie nocowanie stresuje:-). Pamiętam też jak wiele lat temu moja sekretarka chwaliła się po powrocie z wakacji w jakim to wspaniałym 5-gwiazdkowym hotelu spędziła swoje wakacje życia. Ja tego samego dnia wróciłem z jakiejś włóczęgi z plecakiem po Azji Południowo-Wschodniej czy Ameryce Łacińskiej. Pomyślałem sobie, że gdyby mnie dostrzegła z przejeżdżającej klimatyzowanej taksówki stojącego na ulicy, to pewnie by mnie nawet nie rozpoznała:-)

Teoretycznie, hotele bukowane poprzez strony internetowe są tańsze niż rezerwowane na miejscu. Nie jestem ekspertem od taniego podróżowania, ale wydaje mi się, że jest tak w przypadku drogich i średniodrogich hoteli. Natomiast mi się często zdarza nocować w hotelikach, które nie reklamują się na stronach typu booking.com. Są to totalnie lokalne hoteliki nastawione na lokalną, a nie międzynarodową klientelę. Ceny w nich są zwykle niższe niż najtańsze hotele w internecie. Ale nawet gdybym na miejscu musiał zapłacić więcej, to i tak nie przekonałbym się do bookowania przez internet. Bo to ogranicza moją wolność i swobodę do improwizacji. Wolność stoi o wiele wyżej na mojej liście wartości niż oszczędność:-) Bukuję przez internet tylko gdy jedziemy gdzieś razem z Nataszą bo w jej hierarchii z kolei wygoda stoi wyżej niż przygoda:-)

Mam znajomych czy nawet rodzinę w wielu miejscach na świecie – w Anglii w bardzo wielu miejscach, w Nowym Jorku mieszka moja kuzynka, w Los Angeles dwaj kuzynowie, kolejny w San Diego, w Singapurze mój był szef z Andersena, w Australii inny były szef z Andersena oraz współpracownik z Deloitte w Rumunii, w Toronto mój przyjaciel jeszcze z czasów dzieciństwa, w Montrealu córka mojej przyjaciółki, w Nowej Zelandii mój bardzo dobry sąsiad z Kenii, w Addis Abebie mój bliski przyjaciel z Kenii, w Kenii mam całe mnóstwo kuzynów i przyjaciół. Czasami dostaję tez bardzo miłe zaproszenia od Fridomiaków bym u nich przenocował gdy odwiedzam ich miasto. Choć jestem hotelowym sknerą, to raczej nigdy nie korzystam z niczyjej gościny. Nawet bardzo bliskich mi osób. Zdarzało mi się korzystać w przeszłości i raczej mnie to krępowało. Ograniczało moją wolność i czułem, że również wolność moich gospodarzy.  Mieszkając u kogoś trzeba się nieco dostosować, skoordynować plany, informować o ich ewentualnej zmianie, itp  Mnie to jakoś męczy. Dlatego też nie korzystałem i raczej nigdy nie skorzystam z surf-couchingu. Choć może kiedyś skorzystam tak by po prostu doświadczyć tego wynalazku.

Pieniądze zwykle wypłacam w lokalnym bankomacie. Wiem, że kurs nie jest wtedy zwykle optymalny, ale podróżowanie z gotówką też ma swoje wady. Nigdy nie wymieniam pieniędzy na lotniskowych kantorach – kursy przez nie oferowane są wg mnie złodziejskie. Za każdym razem gdy widzę wymieniających tam pieniądze ludzi, to nie mogę się nadziwić. Jeśli wylatując z kraju o mało popularnej walucie, odkrywam, że mam nieco lokalnej waluty, to staram się kupić za nią coś w sklepie wolnocłowym albo wrzucam ją do skarbonki lub do koperty w Lufthansie (stewardzi zbierają na cele charytatywne). Raczej unikam zakupów w sklepach wolnocłowych. Duty free kiedyś rzeczywiście dawało oszczędności. Dziś są to sklepy z mocno zawyżonymi cenami. Kiedyś już o tym dyskutowaliśmy na łamach fridomii.

W tym roku zaplanowałem kilka podróży. Oto status ich przygotowań. Pod koniec kwietnia polecimy z Nataszą do St.Petersburga na obchody 40-tego dnia od śmierci jej Babci. Nie mamy jeszcze kupionych biletów. Z początkiem maja też chciałbym gdzieś pojechać na długi weekend. Nie wiem jeszcze nawet dokąd. 20 maja być może pojadę do Sheffield – zapomniałem o tym wyjeździe i przypomniałem sobie dopiero teraz, przeglądając swój kalendarz:-) Na początku czerwca planuję pojechać na mistrzostwa świata w piłce nożnej kobiet w Kanadzie – nie mam jeszcze ani biletów na mecze ani na przelot do Nowego Jorku, ani rezerwacji na samochód. Dostałem też od Piotra zaproszenie na spotkania Fridomiaków w Szkocji pod koniec czerwca. Nie mam jeszcze biletów i nie wiem czy uda mi się zostać nieco dłużej w Szkocji – zależy od tego czy Natasza wyrobi sobie wizę do Zjednoczonego Królestwa. Lipiec i sierpień raczej spędzam zwykle w Polsce – jest ciepło, dzień jest długi, nie ma korków, nie widzę potrzeby wyjeżdżania z Warszawy wtedy gdy jest tu najfajniej:-) Na początku września jadę na ślub mojej Chrześniaczki. Ponieważ mieszka w San Francisco, to początkowo myślałem, że tam będzie ślub. Ale okazało się, że ślub będzie jednak w Polsce:-)

W październiku planuję wyjechać z Polski na parę – chyba ok sześciu – miesięcy. Najpierw na Antarktydę (nie mam jeszcze kupionych biletów do Buenos Aires ani zarezerwowanej wycieczki statkiem na Antarktydę), a potem do Singapuru by uczyć się języka chińskiego. Nie mam ani biletów, ani zidentyfikowanej szkoły językowej, ani wynajętego mieszkania w Singapurze. Będę improwizował:-) Niewykluczone, że wypadną mi jeszcze po drodze jakieś inne podróże.  Może do Kenii albo do Bukaresztu bo dawno nie odwiedzałem tam mojego sparaliżowanego kolegę. A może jeszcze gdzieś indziej? W moim kalendarzu nic nie jest wpisane na stałe:-) Z drugiej strony, data październik 2022

Ot i całe moje planowanie podróżowania. Nic specjalnego. W podróży (i chyba w codziennym życiu też) lubię element przygody, zaskoczenia. Planowanie mnie tego w pewnym sensie pozbawia. Dlatego nie zaprzątam sobie zbytnio głowy planowaniem.

Jeśli pominąłem jakiś interesujący Was aspekt planistyczny, to dajcie proszę znać:-)

 

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

24 Responses

  1. Bardzo rzadko to o kimś mówię, ale po tym wpisie imponujesz mi Sławku jeszcze bardziej. Zagranie z tym Niemcem było rewelacyjne. Przejazdy limuzyną po lotnisku a później transportem publicznym to też coś niesamowitego. Mało ludzi potrafi być tak odpornym na luksusy gdy może po nie sięgnąć. Pozdrawiam i życzę dalszej realizacji planów długoterminowych i przygód bez planów w życiu codziennym.

    1. Łukasz, dzięki za komplement. Wzorem dla mnie był mój ojciec. Często podróżował służbowo będąc wysokiej rangi urzędnikiem w rządzie Kenii. Mieszkał w najlepszych hotelach i jadał w najlepszych restauracjach. Po czym po przylocie do Nairobi jechał bezpośrednio z lotniska do baru bez elektryczności i bieżącej wody w jednym ze slumsów Nairobi i tam pił piwo z miejscową biedotą. Często zastanawiałem się czy ci ludzie w ogóle mieli świadomość tego, że ich kompan do kufla przed chwilą wrócił z Tokyo gdzie mieszkał w jakimś odlotowo luksusowym hotelu.

      Pytałem też o to ojca. Jak on to sobie w głowie może poukładać – przecież te dwa światy są tak diametralnie różne. Powiedział mi, że nie ma z tym żadnego problemu. Te dwie skrajności są przecież częścią tego samego świata. Większego niż którakolwiek ze skrajności. Ludzie są ludźmi. A ludzie w slumsach dodatkowo są naturalni, nie starają się udawać kogoś kim nie są. I że bieda i biedacy go fascynują. Przyznam, że wówczas nie do końca rozumiałem co miał na myśli.

  2. “Obsługa Avisa na Heathrow już się do mnie przyzwyczaiła. Posiadacz karty President’s Club, który śpi w samochodzie u nich na parkingu i prosi o obudzenie w odpowiednim momencie, to pewnie dla nich była nowość:-))”

    Nic dodać nic ująć! Śmiałem się przez dłuższy czas po przeczytaniu, dziękuję! To się nazywa oryginalne i przede wszystkim “praktyczne” zarządzanie czasem za granicą :)

    1. Krystian, zarządzanie czasem również, ale przede wszystkim wynika to – nie boję się tego dziwactwa nazwać po imieniu – z mojego hotelowego sknerstwa:-)))

  3. Tak jak się spodziewałem, sądząc po liczbie komentarzy, mój styl podróżowania nie okazał się być dla Was żadną inspiracją. A nie mówiłem? :-)))

  4. alez skad, swietny wpis, z przyjemnoscia go przeczytalem.
    taka inspiracja przyda sie pewnie szczegolnie mnie, od kilku ladnych lat podrozujacemu glownie miedzy dwoma krajami…
    A tez, tak jak Ty Slawku, mam troche egzotycznych korzeni :)

  5. Spontaniczne, nieplanowane podroze czy wszelkie sytuacja naszego zycia, sa niesamowite. Im wiecej planuje tym bardziej mi sie odechciewa.
    Do tych stron z lotami ciekawa jest skyscaner dlatego ze po wpisaniu lotniska z ktorego chcemy leciec mozemy jako miejsce docelowe wpisac ,, wszedzie” i strona wyszuka nam najtansze polaczenia danego dnia, tygodnia, miesaca lub roku wiec mozna za niesamowicie male pinadze podrozowac.

  6. na pewno juz tam zdarzylo Ci sie byc ;) dla turysty kraj wymarzony, nie znam nikogo, kto nie bylby zachwycony :)

    moze mala zagwozdka w takim razie !

    pozdrawiam,

    Ramin

  7. Dodam jeszcze, że nie jest się tam traktowanym jak skarbonka, nie ma raczej bezpośrednich połączeń z Polski, ale jak już się tam jest… jest co jeść, zwiedzać i robić.

    Choć lepiej nie nastawiać się na przesadne buszowanie po Internecie czy zakrapiane wieczory, chyba że za zamkniętymi drzwiami ;)

      1. brawo, bezbłędnie, po kilku tylko poszlakach !

        Taka tam historia rodzinna, po dziadku, do którego przybyła babcia razem z armią Andersa :)

        Niestety, jako że posiadam tamtejsze obywatelstwo, póki co mój status że tak powiem polityczny jest w tym kraju niepewny, więc na razie się tam nie wybieram.

        Jednakże od znajomych z pracy którzy byli tam kilka miesięcy temu wiem, że nadal jest to świetne miejsce dla turysty, ludzie przyjazni, a do Polaków mają jak najbardziej przyjazne nastawienie.

        Inna sprawa, że jeśli chodzi o stosunki polityczno-społeczne jest tam obecnie tak jakby późny PRL, każdy robi swoje, na pokaz jest poprawny i przestrzega regulacji i zaleceń władzy, ale i tak każdy robi za zamkniętymi drzwiami co mu się tylko podoba. Taka trochę kultura udawania :)

        polecam ten filmik, świetnie oddaje tzn Ta’arof, czyli perski zwyczaj przesadnej uprzejmości i poprawności, gdzie każda ze stron wie o co chodzi ;)

        https://www.youtube.com/watch?v=u5oX2n1-diA

        1. InFlamed, tez wróciłem z Iranu zachwycony z silnym postanowieniem powrotu na dłużej. Miałem kiedyś potem przez wizę irańską w paszporcie trochę klópotów na lonisku w Guam, ale winni byli amerykańscy WOP-iści, a nie ten piękny kraj:-)

  8. Iran albo jakiś inny muzułmański kraj.

    Dla mnie niestety wakacje w takim kraju odpadają. Nie lubię obawiać się jakiegoś zatrucia, choroby faraonów, albo fundamentalistów religijnych.

    1. Hej Robercie, może nie będę w tym temacie obiektywny, z uwagi na moje korzenie, jednakże apeluję, by nie wrzucać do jednego worka Iranu i krajów arabskich. Islam w Iranie ma relatywnie krótką historię, Persowie zdecydowanie odżegnują się od świata arabskiego, również Islam w tym kraju to odłam szyicki, a nie sunnicki jak w świecie arabskim. Powoduje to, że kultura w Iranie jest znacznie różniąca się od tej spotykanej w świecie arabskim. Nakazy wynikające z Islamu (np to, jak ludzie mają się ubierać, zasady obyczajowe) są często na pokaz, a ludzie na ulicy mają je często głęboko w poważaniu, i stosują się do nich, by nikt ich nie zaczepiał czy pouczał.
      Również np status kobiet jest znacznie wyższy niż w krajach arabskich. Jednak to troszeczkę wyższa kultura, niż plemiona ze stepów Sahary czy półwyspu arabskiego.

      Dla turysty ten kraj jest wymarzony, gdyż – oczywiście po respektowaniu lokalnych zwyczajów, czyli np nie wychodzeniu na ulicę pijanym, nie bieganiu w krótkich spodenkach czy nie zaczepianiu obcych kobiet w celu podrywu – całe otoczenie będzie dla Ciebie bardzo przyjazne, szczególnie dla Polaka.

      O świecie arabskim się nie wypowiadam, ale powiem tylko, że do Iranu bym się jak najchętniej wybrał i nie obawiał jako turysta niczego, do świata arabskiego niekoniecznie.

      Pozdrawiam,

      Ramin

      1. Ramin, a propos podrywu, to przytrafiło mi się dwa razy – raz w Teheranie i raz w Isfahanie, że to kobiety mnie podrywały:-) Byłem w szoku z wielu powodów – moje stereotypowe myślenie; mój mało atrakcyjny wygląd; nie wyglądałem chyba na cudzoziemca, więc nie stanowiło to dodatkowej atakcji; kobiety nietety w ogóle rzadko mnie podrywają. A co dopiero w Iranie! W Isfahan grupa studentek ewidentnie ze mną flirotwała. Nie pozwoliły się tylko pocałować na pożegnanie w policzki gdy wsiadałem do taksówki. Nie były oburzone, tylko wskazywały na obecnych tam taksówkarzy i innych postronnych.

        1. Interesujące :) ale czemu się dziwić, to społeczeństwo jest młode, ponad 50% poniżej 25 roku życia o ile dobrze pamiętam, chce żyć, chce oddychać pełną piersią. Kobiety są zazwyczaj umalowane pod chustkami, mają markowe ciuchy, a na imprezach za zamkniętymi drzwiami jest alkohol, mini i te sprawy :)

          polecam zerknąć na album z Iranu tego mojego kolegi z pracy – naprawdę ma oko do zdjęć !

          https://www.flickr.com/photos/kliza/sets/72157644683889539/

        2. Mi też się dwa razy zdarzyło być podrywanym… przez mężczyzn. CO ciekawe, raz w Isfahanie, raz w Pakistanie (nie pamiętam dokładnie gdzie). Propozycje były wyrażone w prostym angielskim, ale absolutnie jednoznaczne. Byłem w szoku, że przydarzyło mi się to w bodaj najbardziej ortodoksyjnie muzłumańskich krajach, w jakich byłem.
          Pamiętam też szok, jaki przeżyłem, gdy zostałem zaproszony na kolację do domu nieznanych wcześniej mi ludzi, a zaraz za progiem kobiety zdjęły chusty (czego muzłumanki nie powinny robić przy obcym mężczyźnie), zaś pan domu spytał mnie czy piję wino czy wódkę…
          Myślę, że potwierdza to słowa Ramina o stosunku Persów do religii oraz opresyjnego systemu.
          Iran generalnie przyniósł mi wiele zaskoczeń (jadłem tam świetne ogórki kiszone, bez cienia obawy chodziłem nocą po miastach, itd.). No a do tego ta gościnność, piękno zabytków i kobiet! Tak piękne meczety czy zabytkowe ruiny można znaleźć gdzie indziej, tak pięknych kobiet – mimo chust zakrywających włosy – nie widziałem!
          Byłem w wielu krajach, ale Iran jest jednym z tych, do których najbardziej chciałbym wrócić.

  9. @ Sławek – mój kolega z pracy, gdy wybierali się tam z innym kolegą (nota bene, również byli zachwyceni) wyrabiał sobie nowy paszport, gdyż rok wcześniej był w Izraelu, miał w paszporcie wizę Izraelską i bał się z tego tytułu przyjęcia na lotnisku w Teheranie :D
    ale może też trochę na wyrost.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.