Ośrodek wypoczynkowy

Oto zapytanie jakie dostałem od Mariusza drogą mailową. Ponieważ uznałem, że temat może zainteresować więcej osób, postanowiłem swoją odpowiedź zamieścić (wraz z pytaniem) na blogu, licząc – jak zwykle – na to, że i Wy podzielicie się swoimi przemyśleniami.

witaj Sławku,
w którejś ze swoich książek napisałeś że miałeś kiedyś w planach budowę ośrodka wypoczynkowego bądź pensjonatu (nie pamiętam dokładnej formy) ale zarzuciłeś ten temat z uwagi na potencjalną problematyczność. Czy poddawałeś tą myśl głębszym refleksjom? dlaczego uznałeś że jednak nie? co przesądziło i czy teraz podjąłbyś inną decyzję?
pytam ponieważ sam rozważam utworzenie niedużego ośrodka pod warszawą. Coś bardziej eko, hip and trendy (choć jednocześnie jakość na poziomie) niż ciężkie pieniądze i wytworny wielokondygnacyjny betonowy budynek ze stuikami…
czy uważasz że to dobry pomysł, czy jednak zbędne urwanie głowy? zakładam że docelowo pracownik będzie się tym opiekował bo sam prowadzę biuro projektowe…
ale jednocześnie widzę że najem w warszawie staje się coraz bardziej uciążliwy. Czy Twoja firma również zajmuje się zarządzaniem najmem mieszkań multiple occupancy?
pozdrawiam

M

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Oto moja odpowiedź:

M, dzięki za Twoje pytania. Postaram się na nie odpowiedź w miarę moich możliwości. Zacznę od ostatniego.

  1. Tak, Mzuri zajmuje się opieką nad mieszkaniami (lub nawet domami) wynajmowanymi na pokoje. Mamy takich mieszkań na pokoje kilkadziesiąt z łącznej liczby ponad 1800 mieszkań na wynajem. Poproszę kogoś z biura Mzuri by podesłał Ci (mailem) ofertę obsługi Twoich mieszkań w Warszawie.

2. To czy dobrym pomysłem jest utworzenie ośrodka pod Warszawą zależy od … Ciebie:-) A konkretnie od tego co sprawia Ci frajdę. Rzeczy, które można robić będąc na emeryturze są setki i trudno mi powiedzieć czy to jest akurat najlepszym rozwiązaniem dla Ciebie. Mogę Ci powiedzieć dlaczego sam zrezygnowałem z tego pomysłu

3. Rzeczywiście kiedyś planowałem, że po przejściu na wcześniejszą emeryturę otworzę mały hotelik lub restaurację gdzieś na Mazurach czy nad Bałtykiem. Chodziło mi o zapewnienie sobie zajęcia na każde lato i stąd te regiony by nie mieć pokusy pozostawania otwartym poza sezonem (i poza latem). Odrzuciłem ten pomysł z wielu względów. Nie lubię ciągle (co lato) robić tego samego. Posiadanie hotelu ogranicza wolność (bo trzeba jednak tego pilnować). Odrzuciłem bo czułem, że uda mi się wymyśleć coś ciekawszego do robienia. Początkowo nie miałem pomysłu co by to mogło być, ale gdy się nad tym zastanowiłem po jakimś czasie, to powstała moja “lista zawodów emeryta”, która liczy ponad 60 pozycji i … nadal rośnie. Nie było na niej przykładowo zawodu grajka ulicznego, a to właśnie będę robił tego lata (gdy tylko nauczę się grać mój jeden utwór na saksofonie, to ruszam na “tournee koncertowe” po całej Europie.

4. Od czasu gdy odrzuciłem pomysł założenia hoteliku, nabrałem dodatkowego doświadczenia biznesowego. Prowadząc przez jakiś czas firmę Mzuri, przekonałem się, że biznes usługowy jest bardzo trudny. Klienci żądają spersonalizowanej obsługi, a każdy ma inne oczekiwania. Te oczekiwania są czasem wzajemnie sprzeczne. Niektórzy są roszczeniowi. W biznesie usługowym najważniejsi są ludzie, a ci popełniają czasami błędy, czasami są przepracowani, innym razem mają zły dzień. Czasami zły dzień gwarantują im klienci, którzy swoje frustracje odreagowują na nich. Czasami trzeba świecić oczami za błędy dostawców.

5. dziś już w ogóle nie powracam myślami do mojego pomysłu sprzed lat. Ale być może dla Ciebie to dobry pomysł, bo lubisz kontakt z ludźmi, poznawać nietuzinkowe osobowości, bo lubisz gasić pożary, bo lubisz codzienną rutynę oraz  pracę “w świątek i piątek”, a dodatkowo motywuje Cię stworzenie idealnego miejsca do wypoczynku wśród lasów i pól. Niewątpliwie posiadanie hoteliku ma wiele zalet.

6. przed podjęciem decyzji oraz przed wyborem lokalizacji, radziłbym dobrze zbadać ofertę konkurencji. Mam wrażenie, że w ostatnich latach powstało sporo ośrodków wypoczynkowych niedaleko od Warszawy. Pewnie powstanie ich jeszcze więcej. Zaobserwowałem, że marzenie o własnym hoteliku, pensjonacie, itp podziela – nie wiem dlaczego – całkiem wiele osób:-)

Po to by pomóc Fridomiaczkom i Fridomiakom zdefiniować wizję tego co chcą robić po osiągnięciu wolności finansowej, napisałem książkę “Życie postkorporacyjne. Czy jesteś dobrze przygotowana do wcześniejszej emerytury”. Jeśli jeszcze do tej książki nie sięgałeś, to Ci ją gorąco polecam. Jest dostępna w sklepiku na stronie www.mzuri.pl. Inspirującej lektury!

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

27 Responses

  1. hej Sławku, dzięki za wyczerpującą odpowiedź i ofertę. Życie postkorporacyjne już mam od dawna ale jeszcze nie przeczytałem…rzeczywiście wiele osób, nawet z mojego otoczenia, marzy o własnym ośrodku, jeżeli choćby 10% z nich się wykokosiło to mielibyśmy poważną nadpodaż ;) co do saxu to życzę dobrego zadęcia a sam zmotywowany poprzednim postem o pierwszej lekcji odświeżam swój akordeon…

  2. To prawda, trzeba uważnie monitorować ceny na rynku, bo bardzo łatwo można przeoczyć o wiele atrakcyjniejsza ofertę. Firmy często mało przejrzyście prowadzą swoje cenniki lub informują o promocjach i nie wiele trzeba aby przegapić okazję.

  3. Sławku, a czy niektóre z Twoich zawodów emeryta nie niosą podobnego ryzyka? Być może za granicą jest lepiej, ale w naszym kraju ludzie wykonujący proste prace typu kasjer, ochroniarz, sprzedawca, pracownik call center – są często źle traktowani i przez przełożonych, i przez klientów. Jeśli prawnik, lekarz, architekt lub konsultant IT się pomyli, to często nikt nie robi wielkiego halo, chyba że błąd ma poważne skutki. Tymczasem za błahą pomyłkę klient robi wielką awanturę kelnerowi, kasjerowi, stewardesie, sprzedawcy – sam byłem wiele razy świadkiem takich awantur.

    Sam zresztą łapię się na takiej mentalności. Kiedyś byłem umówiony na notariusza o 9 rano, chodziło o dość spory zakup i wysoką taksę. Notariusz przybył o 10:00, uzasadniając to korkami, bo dojeżdża spod miasta – tak, jakby nie mógł tego wziąć pod uwagę. Tylko coś mu odburknąłem. Jestem niestety pewien, że gdyby taksówkarz się do mnie spóźnił o godzinę, to bym mu mocniej pomarudził. Czemu tacy jesteśmy?

    1. Tomek, masz rację. Wykonując zawody emeryta, spodziewam się natrafić na wielu złośliwych klientów, na głupich szefów, itp. Jestem do tego mentalnie przygotowany. Mam nadzieję, że nie będę się tym frustrował wiedząc, że: primo, sam sobie wybrałem dane zajęcie, choć nie muszę robić czegokolwiek; secundo – mając świadomość, że moje ewentualne męczarnie skończą się w przeciągu kilku miesięcy; tercio – mając luźniejsze podejście (niż ktoś kto zainwestował kilka milionów w swój biznes i czujący pewną presję wyników) będę się starał obracać tępą złośliwość w żarty. Już kilka razy udało mi się – naśladując jakiegoś nadętego Chińczyka pracującego w sklepie – doprowadzić do wybuchu śmiechu:-) Będę ćwiczył również inne techniki pokazywania ludziom, że złość piękności szkodzi:-)

    2. Tomku – dlaczego tacy jesteśmy?
      To całkiem proste – działa tutaj “magia tytułów i stanowisk”. Podświadomie tak reagujemy. Poza tym u notariusza miałeś interes do załatwienia, więc poniekąd zależało Ci na tym, żeby nie psuć bardziej atmosfery.

      Sławku, masz rację, że wykonując jakąś pracę na zasadach “bo chcę”, zamiast “bo muszę”, ma się o wiele większy dystans do zajęcia i do otoczenia. Mając dystans, można stworzyć nową jakość. :)
      Pracując w dziale HR, mam w firmie kilkuset audytorów – wszyscy pracownicy. Wiele razy słyszałam podziękowania, że coś komuś wytłumaczyłam, pomogłam obliczyć i.t.p. Ciekawe, że pracownicy zazwyczaj chętnie słuchają, nawet przeprosin i tłumaczeń, jak ktoś z naszego działu popełni błąd. Ciekawe, że przełożeni często nie słuchają, jak się im coś chce przetłumaczyć, aby uniknąć niepotrzebnej pracy, komplikacji, czy nadmiernych kosztów… ;)

  4. Prawie każdy marzy, aby mieć pensjonat, hotel, kawiarnię, restaurację… – biznes związany z ludźmi, którym będzie się “robiło dobrze”. Wyobrażamy sobie zadowolonych, wyluzowanych gości, którzy chwalą naszą kuchnię, są zadowoleni z obsługi, konsumują, smakują, podziwiają i zachwycają się wystrojem. Prowadzimy – w naszych marzeniach – interesujące rozmowy, obcujemy z ludźmi z całego świata lub z całej Polski, drapiemy za uchem psa, głaszczemy po głowie dziecko, wreszcie podziwiamy przystojniaka lub piękną kobietę i jest tak cudownie i dobrze. I jeszcze świetnie zarabiamy, bo przecież teraz dobrze wiemy jaką kasę zostawiamy w hotelu/pensjonacie/kawiarni/restauracji. To są marzenia – piękne i tak często powtarzane, że aż warto by było zbadać ten temat :-)

    Prawda jest jednak nieco odleglejsza od tych wyobrażeń.
    Robiliśmy ostatnio kalkulację knajpy nad wodą. Zastanawialiśmy się, czy nie zainwestować w lokal (świetna oferta sprzedaży), tymczasowo zajęli by się tym inni. Podeszliśmy do tematu zwyczajnie, biznesowo, z kalkulatorem i dobrym źródłem wiedzy w postaci mojej Bratowej. Nigdy nie prowadziłam knajpy, ale oczywiście marzę o karmieniu ludzi, zatem emocje trzeba było wyłączyć.
    Z naszej kalkulacji wyszło, że samo pokrycie kosztów, to konieczność wygenerowania gigantycznego obrotu. Nawet nie wspomnę, ile to by pochłonęło wysiłku, czasu, pracy wielu osób. Mimo szczerych chęci i wielu, bardzo wielu koncepcji i pomysłów, biznesowo temat nie chciał się spiąć. Wielką kulą u nogi okazywały się koszty zatrudnienia ludzi. Stały koszt, który miał się “nijak” do potencjalnych zysków. Braliśmy pod uwagę nawet zatrudnienie z dofinansowaniem z UP, pracę własną, cięcie kosztów, a jednak biznes się nie składał. Choć wizja była rewelacyjna.

    Jednak to, co przesądziło o zarzuceniu pomysłu, to świadomość wysiłku i przede wszystkim czasu, jaki pochłania dobra knajpka. To praca do późnych godzin, z naciskiem na weekendy, odpowiedzialność, stres, uzależnienie wyniku od jakości pracy osób zatrudnionych (ich dyspozycyjność, humor, wytrzymałość, chęci…). Taki biznes, to tylko dla tych, którzy zamierzają mocno poświęcić się pracy. I z pewnością nie dla emeryta…. z wyboru.

    Ośrodek wypoczynkowy to także – moim zdaniem – bardziej praca pełnoetatowa niż emerycki dream :-)

    1. Aga-ta, dzięki za podzielenie się swoimi przemyśleniami.

      Po raz drugi w stosunkowo krótkim czasie przypomniała mi się treść jednej ze szlagierowych piosenek Wojciecha Młynarskiego – “Układanka”, w której to mały Jaś się frustruje bo za żadne skarby kawałki puzzli, którymi dysponuje nie chcą się dopasować do obrazka, który ma ułożyć.

      Choć Młynarski nawiązywał do propagandy sukcesu w czasach socjalizmu, to W życiu często tak bywa z naszymi marzeniami – wyidealizowanymi obrazkami, składającymi się z czegoś innego niż to co jest dostępne wokół nas.

      Oto tekst piosenki:
      Tekst piosenki:

      Na obrusie stały społem w dzbanku kawa, tort i strucla,
      a pod stołem zgodnym kołem układały dzieci pucla.
      Tu kolegom, koleżankom w mig wyjaśniam, trzasku-prasku,
      pucel to jest układanka według wzoru na obrazku.
      Setki małych kawalątek, do wyboru, do koloru,
      z cierpliwością, świątek – piątek, się układa według wzoru.

      Z nazwą bywa rozmaicie: wuj anglista, chociaż wazel-
      iniarz, śmieje się z nas skrycie i nazywa toto “pazeł”.
      Tak czy owak – na obrazku było zboże świeżo ścięte,
      piernikowa chatka w lasku i krasnalki z transparentem.
      W krąg się wiła rzeka mleczna, kłos się złocił, kwiat zakwitał,
      słowem, była to bajeczna kwintesencja dobrobytu.

      Basia, Mania i Jureczek, i nieznośny Jasio mały
      taki oto obrazeczek, postękując – układały.
      Lecz choć wytężały oczka, zniechęcając się po troszku,
      choć się jęła zbliżać nocka, układanka była w proszku.
      Darmo dymi chałupina, darmo zboże stoi w snopkach,
      Jurek znalazł ćwierć komina, ale na tym koniec – kropka.

      W końcu Jasio wstał z kolanek ścisnął w piąstki małe dłonie,
      krzycząc: “Proszę koleżanek, ktoś nas tutaj robi w konia!
      i Ja mam dość tych dyrdymałków, spójrzcie same, jeśli łaska,
      przecież żaden z tych kawałków nie pasuje do obrazka!
      Proszę taty, proszę mamy, dajcie wytchnąć, dajcie pożyć
      po co my to układamy, jak to nie da się ułożyć?!
      Po co my tu główkujemy, wytężamy się od nowa,
      po co dopasowujemy, jak się nie da dopasować?!

      Ja bym mógł do ciemnej nocki, tak układać z wami razem,
      ale dajcie nowe klocki albo zmieńcie ten obrazek!”

      Obrazka socjalistycznego dobrobytu już większość Polaków nie kupuje, natomiast obrazek kapitalistycznego szczęścia konsumenckiego ma się bardzo dobrze. Podobnie z różnymi naszymi romantycznymi marzeniami.

  5. Czytałem, że gastronomia to generalnie jest ciężki biznes, o raczej niewielkich stopach zwrotu. Sam z ciekawości obserwuję moje otoczenie i sam widzę, jak w tak dużym mieście jak Poznań padają knajpy, restauracje i podobne przybytki. Moi znajomi prowadzili przez 3 lata w samym centrum grilla bałkańskiego – fajną knajpkę. Co ciekawe otworzyli ją w miejscu po innej knajpie, która się zwinęła. Już samo to o czymś świadczy. Mówili, że 80 % obrotów przypada w weekendy, w ciągu tygodnia były dni, że przyszło tylko kilka osób w ciągu całego dnia… Po 3 latach się zwinęli.

    Zawsze wydawało mi się, że kluczowe jest posiadanie lokalu, za który nie musimy płacić czynszu. Jak wynajmiemy lokal na knajpkę i dochodzi nam czynsz np. 5.000 zł albo 10.000 zł miesięcznie, to bankructwo możemy mieć jak w garnku w mgnieniu oka.

    Tak jak piszesz Agata koszt zatrudnienia ludzi jest gigantyczny w gastronomii. Nie trzeba być orłem biznesu żeby z kalkulatorem to policzyć i zobaczyć, że będzie ciężko. Musisz mieć powiedzmy minimum 2 osoby na kuchni, do tego kelnera i sprzątaczkę. Utrzymać te 4 osoby i zapłacić im pensje i ZUS to wydatek minimum 12.000 zł miesięcznie, a rotacja personelu i tak będzie problemem. Do tego doliczamy rachunek za ogrzewanie, za prąd, podatek od nieruchomości, przywóz towaru… Koszty miesięczne wyniosą pewnie minimum 20.000 zł, nie licząc nawet samych kosztów jedzenia…

    Ile to trzeba by sprzedać miesięcznie tych kotletów, żeby mieć 20.000 zł przychodów? A Gdzie tu jeszcze zysk, pieniądze na rozwój, remont, czy zakup mebli do knajpki… Jeżeli średnio klient zostawi w naszej knajpie 60 zł, to musimy mieć miesięcznie 333 takich klientów. Wychodzi więc niby tylko 11 dziennie, ale u znajomych w ciągu dnia roboczego w centrum Poznania potrafiło przyjść np. 1 – 2 osoby, albo w ogóle przez cały dzień nikt…

    Mnóstwo knajpek zwija biznes po roku – dwóch, jak właścicielom kończą się środki, które zgromadzili wcześniej w inny sposób. W Poznaniu nie ma już nawet sporej liczby knajpek, gdzie swoją “rewolucję” wprowadzała Magda Gessler. A szkoda bo w kilku było naprawdę smacznie. No ale widać że nawet udana rewolucja i promocja w TV nic nie daje i ludzie przegrywają z realiami rynkowymi…

    1. Robert, masz rację, że rotacja restauracji bywa bardzo duża, zwłaszcza tam gdzie lokalizacja jest słaba (lokalizacja, które dla mieszkań w segmencie budżetowym ma marginalne znaczenie, w przypadku lokali użytkowych ma kluczowe znaczenie). W budynku gdzie mieściło się kiedyś warszawskie biuro Mzuri, na dole są lokale, w których momentami były nawet 3 restauracje. Obserwowałem jak na przestrzeni kilku lat, co kilka miesięcy wymieniał się właściciel – restauracja sushi stawała się pizzerią, a ta – po paru miesiącach – kuchnią polską i potem znów pizzerią.

      Od ponad 3-4 lat jest jedna i ta sama restauracja z kuchnią indyjską (chyba już trzecia w tym samym lokalu na przestrzeni tych kilku lat) prowadzona przez młodego Hindusa i jego polską żonę. Wiem, że ten lokal nie padnie. Nie tylko dlatego, że mają tam – według mnie – najlepsze hinduskie jedzenie w Warszawie oraz dlatego, że właściciele są bardzo sympatyczni. Ale przede wszystkim dlatego, że mają oni inny model biznesowy. Bazują na cateringu, czyli dostarczaniu lunchów do firm, a sama sala restauracyjna jest tylko dodatkiem do profesjonalnej kuchni, która była im bardzo potrzebna. Dzięki cateringowi, ich produkty są zawsze bardzo świeże, smaczne i – o dziwo – restauracja bywa pełna pomimo fatalnej lokalizacji.

      1. Catering, przyjęcia, komunie, wesele, stypy – takie imprezy też pewnie mogą ratować biznes gastronomiczny ;-) Z tym że jak któryś raz podjadę na obiad, a tam wesele czy stypa, to mi się odechce już próbować.

    2. Robercie

      “Zawsze wydawało mi się, że kluczowe jest posiadanie lokalu, za który nie musimy płacić czynszu. Jak wynajmiemy lokal na knajpkę i dochodzi nam czynsz np. 5.000 zł albo 10.000 zł miesięcznie, to bankructwo możemy mieć jak w garnku w mgnieniu oka.”

      Ale jaki jest sens korzystać z lokalu, za który na rynkowych warunkach nie byłbyś w stanie sam sobie zapłacić? W ten sposób dokładasz do interesu, tylko że ukrywasz to przed samym sobą.

      1. No wiesz jeśli zaczynasz biznes i twoim wkładem jest lokal na własność za który nie musisz płacić czynszu, to jest ci potem łatwiej spiąć biznes, bo masz niższe koszty stałe. Nie wiem czemu piszesz o dokładaniu do interesu. Znaczna część knajp pada, bo nie stać ich na czynsz.

        1. Robercie zgadzam się z mnm… Przykro mi ale jeśli masz lokal za który miałbyś płacić 10 tyś miesięcznie a nie płacisz nic bo jes twój to tak jakbyś tracił 10 tyś. co miesiąc (bo nie wynajmujesz komuś innemu). Przynajmniej ja to tak rozumiem zgadza się mnm?

        2. Panowie, wydaje mi się, że wszyscy macie rację. Teoretycznie warto wyceniać koszt swoich własnych zasobów (lokalu, czasu pracy, itp). Ale czasami w praktyce wygląda to inaczej. Na jakimś projekcie klient czepia się czegoś i aby architekt to poprawił musi poświęcić dużo czasu. Ten dodatkowy czas może sprawić, że to zlecenie staje się zupełnie nieopłacalne. Z analizy Excela wynika, że lepiej byłoby projekt porzucić, ale oprócz Excela są jeszcze inne aspekty – utrzymanie reputacji, nauczenie się czegoś nowego, satysfakcja z wyjścia z opresji z twarzą, itp

          Podobnie jest z biznesem. Niewielu przedsiębiorców wycenia swój know-how, który wkłada w swój biznes. Gdyby wrzucić to do Excela, to mogłoby się okazać, że zamiast otwierać firmę lepiej mu będzie sprzedać swój know-how. Tyle, że w praktyce nie jest to takie proste:-). Gdybym ja wyceniał każdą swoją godzinę po stawce konsultanta z Andersena, to nawet poświęcając tylko 1-2 dni w miesiącu na rozwijanie Mzuri, doszedłbym do wniosku, że ten biznes nie ma szans wyjść na zero. Excel byłby nieubłagany i … pozostałbym dalej w konsultingu. Jednak nie żałuję decyzji sprzed 7 lat:-)

      2. Oczywiście można porównać sytuację czy lepiej posiadając lokal prowadzić w nim samemu knajpę, czy może lepiej wynająć ten lokal jakiemuś kuchcikowi, który będzie Ci płacił 10.000 zł miesięcznie czynszu.

        Sam mam znajomą, która szereg lat prowadziła sklep spożywczy w Poznaniu, umordowała się z tym po pachy, ciągle problemy z towarem, dostawcami, kasjerkami, kontrolami sanepidu, PIP itd. sama całymi dniami siedziała w tym sklepie. Teraz od jakiegoś czasu wynajmuje swój lokal Żabce i dostaje jakieś 7 tys. zł miesięcznie czynszu, bez kiwania palcem.

        Z drugiej jednak strony to nie jest tak, że jak wynajmiesz lokal jakiemuś kuchcikowi, to masz gwarantowane 10.000 zł miesięcznie czynszu. Zanim kogoś znajdziesz, masz pustostan. Co z remontem i urządzeniem? Rotacja wśród knajp jest ogromna jak sami piszemy. Czy będzie ci przyjemnie, jak po pół roku najemca przestanie płacić czynsz i się wyprowadzi, zostawiając rozgrzebaną knajpę czy bałagan? To nie jest takie czarno-białe.

        Krótko mówiąc jeżeli chcesz prowadzić knajpę, gastronomię czy hotelik, lepiej mieć swój własny lokal na start żeby nie zżerał cię czynsz. To chyba oczywiste.

  6. Jak Robert wyżej napisał gastronomia/hotelarstwo nie jest łatwym kawałkiem chleba.

    Działam w branży od 5 lat (ośrodek wypoczynkowy) i wg mnie główne trudności to:
    1. Koszty stałe są stosunkowo wysokie – takie które generalnie w niewielkim stopniu zależą od tego czy klient korzysta z naszych usług czy nie (nieruchomość, personel, wyposażenie, produkty, reklama). Ich nierozsądne lub nadmierne cięcie może znacząco obniżyć jakość.
    2. Nadal dużo niższy stosunek wysokości zarobków w PL do ceny usług gastronomicznych/hotelowych niż w krajach wysoko rozwiniętych (tam w takich lokalach jest bardzo duży ruch).
    3. Mała wytrwałość przedsiębiorców – biznes w który jestem zaangażowany potrzebował ponad 3 lat żeby zapewnić sobie pozycję na rynku – mam na myśli grono klientów, którzy wracają i są na tyle zadowoleni że polecają kolejnym. Do tego czasu trzeba przed otwarciem zaangażować duży kapitał i od początku ponosić stałe koszty. W roku pierwszym była mała strata, drugim minimalnie powyżej zera, dopiero w piątym wszedł wyraźnie w zakres zakładanej rentowności.
    4. Niska motywacja przedsiębiorców. Z powodów trudności opisanych w pkt. 1-3 zbyt szybko się zniechęcają. Cierpi na tym jakość, personel i ostatecznie zrażają się klienci.

    Rady dla tych, których jeszcze nie zniechęciłem ;)
    1. W obecnym okresie nie budowałbym nieruchomości. Jest dużo wystawionych na sprzedaż/najem w korzystnych cenach, bo obecni właściciele są rozczarowani rentownością.
    2. Trzeba założyć, że realizacja biznesplanu pójdzie dużo gorzej niż zakładacie ;) Jeśli nie jesteście na to gotowi finansowo, to nie wróżę sukcesu.
    3. Trzeba dbać o jakość, jakość i jakość, a poza tym tylko o jakość i jakość – a to wszystko z głową, żeby nie wygenerować kosmicznych kosztów.

    Podsumowując: nie ma co porównywać inwestycji w ośrodek wypoczynkowy z nieruchomościami na wynajem. To dużo więcej pracy niż etat i oddali Was od wolności finansowej. To biznes jak każdy inny, a o powodzeniu zadecyduje zaangażowanie i odrobina szczęścia.

  7. A mnie odnośnie ogólnie wynajmu martwi jedna rzecz: zapytacje 100 osób w co zainwestować teraz pieniądze bo masz np. 200.000 zł wolne w gotówce to 90/100 odpowie Wam “kup mieszkanie na wynajem” czyli w mieszkania na wynajem inwestuje już “ulica” – wiadomo co się zwykle potem dzieje :(

    1. Mariusz, jak sądzisz ile jest dziś w Polsce osób mających PLN 200.000 wolnej gotówki do zainwestowania? Miliony? Setki tysięcy? Dziesiątki tysięcy? Chyba jednak mniej niż mieszkańców najdłuższych “ulic” w największych polskich miastach:-)

      1. Trochę niestety muszę sie zgodzić z przedmówca- kupowanie mieszkań na wynajem stało sie dość popularne, co obniża rentownosc. Liczba osób mających wolne 200 tys. Jest niewielka , ale trzeba pamietać ze:
        1. Wiele osób sie lewaruje, co jest groźne bo pogłębi spadki w przypadku ewent. Kryzysu.
        2. Ta mniejszość kupuje często wiele mieszkań :(
        3 są fundusze prywatne i państwowe z prawie nieograniczonymi środkami.

        Podsumowując – wg. Mnie zawsze warto inwestować, ale:
        1. Z małym długiem
        2. Długoterminowo
        3. Bardzo ostrożnie wyszukiwać okazje
        4. Zakupy rozkładać w czasie żeby uniknąć fluktuacji cenowych.

        1. mnm, racja. Kilka lat temu rozmawiałem z pewnym francuskim deweloperem, który powiedział, że we Francji ponad 80% sprzedawanych przez nich mieszkań trafia w ręce inwestorów (a nie klientów kupujących po to by zaspokoić swoje własne potrzeby mieszkaniowe). Konsolidacja rynku jest dość naturalnym procesem gospodarczym. Poza tym zgadzam się z tym co napisał Tomek – warto robić swoje. No chyba, że się nie chce osiągnąć wolności finansowej (nie ma przecież przymusu:-), albo uda Ci się znaleźć jakieś mniej ryzykowne i bardziej stabilne źródło pasywnej gotówki niż nieruchomości na wynajem. Wątpię, ale oczywiście wykluczyć nie mogę:-)

      2. Mariusz zrób prosty test, zamiast słuchać plotek, opinii gawiedzi czy artykułów z gazet, jak to wszyscy się rzucają na inwestowanie w mieszkania na wynajem, bo banki dają słaby % na lokatach czy też giełda znowu leci w dół.

        Otóż rozejrzyj się wokół siebie i popytaj wśród znajomych (albo może sam to wiesz), ile z tych osób posiada mieszkania na wynajem?

        Dopiero odpowiedź na tak postawione pytanie da Ci odpowiedź czy faktycznie wszyscy Polacy rzucają się na inwestowanie w mieszkania na wynajem.

        Na przykład u mnie – znam sporo ludzi wykształconych, można powiedzieć majętnych, ciężko pracujących w różnych zawodach (prawnicy, księgowi, doradcy podatkowi itp.). Ilu z nich faktycznie inwestuje w mieszkania na wynajem? Prawie nikt i to pomimo że ich do tego namawiam, rozmawiam, przekonuję, pokazuję.

        Tak naprawdę to kilka osób z mojego dalszego otoczenia posiada po 1 mieszkaniu na wynajem, ale tylko dlatego, że było to ich pierwotne mieszkanie, z którego się wyprowadzili np. do wybudowanego domu za miastem, albo do mieszkania nowej małżonki, a to mieszkanie im niejako zostało, często z kredytem frankowym. No to je wynajmują, ale ja bym takiej sytuacji nie nazwał inwestowaniem w mieszkania na wynajem.

        Już kilka osób mnie o to pytało, czy to jest dobrze że teraz “wszyscy” kupują mieszkania na wynajem więc kto będzie je wynajmował? Zadałem im to samo pytanie i zawsze odpowiadali, że faktycznie nie znają nikogo, kto by faktycznie na poważnie inwestował w mieszkania na wynajem.

        Tak jak Sławek pisze powyżej – to nie jest tak, że nagle milion Polaków będzie posiadać wolną gotówkę czy zdolność kredytową na kupowanie mieszkań na wynajem. To inwestowanie to tak naprawdę kropla w morzu prawie 40 milionów ludzi w tym kraju.

      3. Ludzie kupują też na kredyt, szczególnie teraz przy niskim wiborze. Potwierdzam to co pisze Mariusz, kto śledzi chociażby rynek pierwotny małych mieszkań w dużych miastach wie o czym mówię. Natomiast co z tego wyniknie to nie jest już takie jednoznaczne.

      4. Czytając komentarz Mariusza pomyślałam o tych wszystkich ludziach, którzy ze strachu przed konkurencją nie dzielą się swoją wiedzą, czy innymi dobrami. Spotkałam nauczycieli, którzy celowo opóźniali rozwój uczniów, aby ci nigdy ich nie przerośli. Znałam pracowników, którzy innym niechętnie przekazywali szczegóły swojej pracy bojąc się, że zostaną wygryzieni. Znam nawet gospodynie domowe, które – poproszone – podają przepis na ciasto celowo “zapominając” i jakimś istotnym składniku, aby już zawsze tylko one potrafiły je upiec. Ludzie mali mentalnie muszą deprecjonować innych, aby zachować swoją wyższość. Ludzie wielcy inwestują w swój własny rozwój, który jest niezależny od tego jak wielu “maluczkich” znajdzie się wokół nich.

        Do czego zmierzam? Jesteś, Sławku, jedną z nielicznych znanych mi osób, które tak otwarcie, chętnie i bez kompleksów dzielą się wiedzą, doświadczeniem, spojrzeniem na świat… Swoją ideę fridomii szerzysz na prawo i lewo bez strachu, że to moje mieszkania będą wynajmowane, a nie Twoje :-) Nie boisz się, że “każdy” będzie kupował mieszkania, że “kazdy” pójdzie na wcześniejszą emeryturę, że “każdy” będzie miał tak dobrze jak Ty! Ba! Nie tylko nie boisz się, ale i zachęcasz.

        Do pomyślenia dla każdego, kto idzie drogą fridomii: czego się boimy? I dlaczego nie musimy się bać niczego?

        1. Aga-ta, zupełnie niezależnie miałem przed chwilą podobne refleksje przy okazji komentowania jednego z przysłów. Dzięki za ciepłe słowa.

  8. Oczywiście w skali kraju niewiele ale nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to że główny pomysł na inwestycje to obecnie mieszkanie na wynajem za gotówkę czy na kredyt to już drugorzędne choć nie do końca bo podniesienie stóp procentowych spowoduje płacz wielu inwestorów i windykacje.

  9. Jeśli ktoś kupuje mieszkania na wynajem za gotówkę – to jaki płacz wielu inwestorów i windykacje? Nie ogarniam…
    Odnośnie wpisu Aga-ty nie pamiętam kto to powiedział ale “ucząc innych uczymy się sami”.
    Chociaż sam szczerze nie cierpię uczenia innych – to może być jeden z powodów nie przekazywania informacji o swojej pracy, inwestycjach itp. oprócz oczywiście potrzeby zdyskredytowania innych. Uważam że, żeby kogoś uczyć trzeba oprócz wiedzy mieć bardzo dużo cierpliwości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.