Po 365 dniach przychodzi kolejny … Dzień Wolności Finansowej

Dziś mamy 29 maja, poniedziałek. W ubiegły piątek i sobotę spotkaliśmy się z żoną z przyjaciółmi w Warszawie, w niedzielę byliśmy na koncercie muzyki filmowej Hansa Zimmermana w Łodzi, a dziś jestem na konferencji poświęconej nieruchomościom w Gdańsku. W mieście wolności. Mieście narodzin „Solidarności”. “Solidarność” wraz z Wielkim Polakiem – Janem Pawłem II – zmieniła oblicze Tej Ziemi. Ziemi, na której przyszło nam wspólnie mieszkać.

Dziś życie jest piękne. Pomimo tego, że Polki i Polacy skaczą sobie zupełnie niepotrzebnie do gardeł; politycy chamsko się przekrzykują; dla zdobycia poparcia bezwstydnie wyrzekają się wszelkich wartości i zasad, to my Polacy cieszymy się taką wolnością oraz dobrobytem, które jeszcze 30 lat temu były co najwyżej „marzeniem ściętej głowy”. Jest pięknie. Dodatkowo jest ciepło i słonecznie.

Dzień 29 maja jest dla mnie dniem bardzo szczególnym. To symboliczny dzień osiągnięcia mojej wolności finansowej. Wydarzyło się to w piątek, 29 maja 2009 roku. Czyli już równo osiem lat temu.

Mówi się, że kryzysy zwykle pojawiają się po siedmiu latach. W Biblii jest mowa o tym, że po siedmiu latach tłustych, przychodzi siedem lat chudych. Moja była Teściowa, do której zadzwoniłem niedawno z okazji Dnia Matki, powiedziała mi, że ma teraz kryzysowy rok. „Jak to?! A co się stało?” – dopytywałem, bo jej radosny, silny głos nie wskazywał na jakiekolwiek poważniejsze problemy. Otóż, słyszała dawno temu od swojej mamy, że 77-y rok życia (a właśnie w tym roku moja była Teściowa obchodzi – czy wypada zdradzać które – urodziny) jest kryzysowy. Dwie siódemki to przecież, aż dwie … kosy:-) Jak już się dożyje 77. urodzin, to potem jest już – ponoć – z górki.

Pomimo tych wierzeń oraz przesądów, mój siódmy rok wolności finansowej nie przyniósł żadnych dramatów. Rzeczy w miarę dobrze się toczą. Zdrowie całkiem nieźle. Przy pomocy leków, ale jednak, udało mi się zapanować nad moim wysokim nadciśnieniem tętniczym. Wzrok przestał mi się pogarszać. Prostata chyba przestała – oby nie zapeszyć – rosnąć. Moje dorosłe już dzieciaki bardzo dobrze sobie radzą zawodowo i życiowo. Chyba nie narobiłem sobie nowych wrogów. Mój portfel mieszkań na wynajem ma się dobrze. W tej chwili jestem w trakcie pisania aż dwóch kolejnych książek i wkrótce mam omówić z Doktorem21 – pisanie trzeciej. Mzuri systematycznie – każdego miesiąca – się rozwija. Z kolei Mzuri CFI zakończyło i rozliczyło swoją pierwszą inwestycję, a teraz zbiera kapitał do kolejnej. Blog fridomia nadal żyje. Spędziłem bardzo fajną zimę w Afryce.

Wiele się w moim życiu zmieniło dzięki osiągnięciu wolności finansowej. Zamiast to wszystko przypominać, pozwolę sobie przytoczyć wpisy z okolic 29 maja z ubiegłych lat. Oto one w kolejności chronologicznej, od najstarszego:

– 2009 – blog fridomia jeszcze nie istniał i nie wiedziałem nawet jeszcze wtedy, że w ogóle coś takiego powstanie. 29 maja był moim ostatnim dniem w pracy. Żegnałem się tego dnia z moimi przyjaciółmi oraz koleżankami z firmy Deloitte, najpierw rano w Bukareszcie, a potem wieczorem w Warszawie. Wraz z wybiciem północy zamknąłem korporacyjny etap mojego życia

– 2010 – http://fridomia.pl/2010/05/29/zycie-post-korporacyjne/

– 2011 – http://fridomia.pl/2011/05/30/fridomia-na-skuterze/

– 2012 – http://fridomia.pl/2012/05/31/drugie-narodziny/

– 2013 – http://fridomia.pl/2013/05/29/cztery-pory-zycia/

– 2014 – http://fridomia.pl/2014/06/03/5-lat-wolnosci/

– 2015 – http://fridomia.pl/2015/05/29/29-maja-dzien-wolnosci-finansowej/

– 2016 – http://fridomia.pl/2016/05/29/dzien-wolnosci-finansowej/

W Andersenie (14) i w Deloitte (3) bardzo intensywnie przepracowałem w sumie 17 lat. Byłem z tego etapu mojego życia bardzo zadowolony i nadal bardzo mile go wspominam. Wiele mu zawdzięczam. Nawiązałem wiele przyjaźni, które przetrwały próbę czasu. Niczego nie żałuję.

Dziś od ośmiu lat (a więc prawie połowę całego okresu mojej pracy w konsultingu) jestem na emeryturze. Osiem lat to szmat czasu. To dwie kadencje Sejmu. To prawie 100 miesięcy, prawie 3.000 dni. To około 70.000 godzin. To prawie 16% mojego dotychczasowego życia. To dłużej niż dziecku zajmuje przygotowanie się do pójścia do szkoły lub do przystąpienia do pierwszej komunii świętej.

Starałem się ten czas wykorzystać z jak największym pożytkiem dla innych. Sporo się w ciągu tych minionych ośmiu lat pozytywnego wydarzyło. Jestem prawdziwym farciarzem.

Tobie też życzę szybkiego osiągnięcia wolności finansowej i pisania kolejnych, pięknych rozdziałów Twojej własnej księgi życia. Oby było jak najbardziej harmonijne, jak najbardziej różnorodne i ciekawe, jak najbardziej Ciebie satysfakcjonujące, jak najbardziej pożyteczne dla innych.

Powodzenia!!! Trzymam – jak zawsze – bardzo życzliwie kciuki:-)))

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

30 Responses

  1. Mobilizujące, dzięki za przekazane doświadczenia – na blogu jak i w książkach. Czytając Twojego bloga nieprzerwanie od samego początku – już ponad 7 lat, mam wrażenie, że jesteś znajomym, którego zawsze chciałem mieć a nigdy nie udało mi się spotkać – z podobnym systemem wartości i sposobem myślenia. Ładnie prezentuje się pomarańczowa półka w mojej biblioteczce, a zaczęło się tak niewinnie w 2009 od “Wolności Finansowej…” a potem pierwsze mieszkanie kupione w 2010 – teraz dzień mojej “wolności finansowej” zbliża się wielkimi krokami ale nie czuje się na nią jeszcze gotowy.

    1. Tomek, dzięki za ciepłe słowa oraz za to, że towarzyszysz mi nieprzerwanie od 8 lat. To bardzo miłe. Cieszą mnie też Twoje postępy na drodze do Twojego Dnia Wolności Finansowej.

      Trzymam życzliwie kciuki i będę – jeśli tylko pozwolisz – dalej Ci w tej drodze towarzyszył:-)

  2. Sławek, jak się podobał koncert? Widziałem cię jak przechodziłeś obok na trybunach a potem na autostradzie jak wracałeś do Warszawy. Nie było okazji żeby się przywitać bo tłum był;)

    1. Michał, jadąc na koncert Hansa Zimmer spodziewałem się dobrej muzyki filmowej, którą uwielbiam. To chyba mój najbardziej ulubiony gatunek muzyki ze wszystkich. Niestety koncert okazał się bardziej rockowym show niż odtworzeniem muzyki, którą znam z sal kinowych czy z CD. Za dużo było dla mnie hałasu, gry świateł oraz gadania samego maestro. Niby fajnie wiedzieć kogo on zna od czterdziestu lat, kto jest czyją córką i kto za kogo wychodzi za mąż, ale dla mnie było tego trochę za dużo. Z koncertu wyszliśmy mniej więcej w połowie drugiej części i trochę uczestniczyliśmy w wieczornym życiu Łodzi.

      Liczę na mniej show i więcej filmowej muzyki na koncercie Ennio Morricone na jesieni. Ennio Morricone (obok Johna Williamsa oraz Zbigniewa Preisnera) jest moim ulubionym kompozytorem.

      A Tobie jak się podobał koncert? Mam nadzieję,że masz większą wrażliwość muzyczną i Tobie koncert się jednak podobał.

      1. Mam niestety takie same wrażenia z koncertu jak ty. Generalnie tak jak mówisz za dużo wszystkiego;) Przyznam się, że nie tego się spodziewałem. A koncert Ennio super;) polecam. Byłem na nim w lutym w Krakowie i naprawdę robi wrażenie. Szczerze mówiąc myślałem, że w podobnym stylu będzie koncert Hansa, ale trochę się zawiodłem.

        1. Hmm, no szkoda. Przykro mi, że miałeś podobnie mieszane odczucia – miałem nadzieję, że to tylko moje starcze filtry nie pozwoliły mi docenić pełni kunsztu maestro…

  3. Sławku,
    Może z okazji 7 lecia mógłbyś nam opisać ze strony finansowej (może być tylko w procentach).
    Ile posiadasz mieszkań? Ile posiadałeś meiszkań w chwili przejścia na emeryture ?
    Co stanowi większy dochod obecnie – posiadane mieszkania czy mzuri – której jesteś pewnie udzialowcem – i pewnie większościowym)?
    Jaki % ostatniej pensji wynosił twój dochód pasywny w momencie przejścia na emereyture. Czy biorąc pod uwagę inwestycję w mieszkania przejadasz całe przychody (nie uwzględniając przychodów z książek i z mzuri) -?

    Mysle, ze wiele osob to ciekawi.

    Ja sobie postanowiłem ambitny cel 10K Euro miesiecznie za około 10 lat – kiedy ja będe aktywny zawodowo juz 18 lat, Pierwsze kilka lat zbieralem doswiaczeni, ale obecnie jestem w stanie kupować jedno duze mieszkanie rocznie, które po podziale zapewni około 1K Euro miesiecznie, a dodatkowo staram się o kredyt, ktory pozwoli mi przyspieszyc osiagniecie celu (zwlaszcza biorąc pod uwagę, że spłata części kapitałowej kredytu przez najemców, to również mój profit – ktory mogę wliczyć do celu 10K Euro).

    1. Xav, nie jestem pewien czy rzeczywiście wiele osób ciekawią odpowiedzi na Twoje pytania, ale niech Ci będzie:-)

      Oto Twoje pytania. Moje odpowiedzi DRUKOWANYMI LITERAMI
      “Może z okazji 7 lecia mógłbyś nam opisać ze strony finansowej (może być tylko w procentach).
      Ile posiadasz mieszkań? ODPOWIADAJĄC PROCENTOWO – 100% POSIADANYCH PRZEZE MNIE MIESZKAŃ JEST MOJĄ WŁASNOŚCIĄ:-)
      Ile posiadałeś meiszkań w chwili przejścia na emeryture ? J.W.
      Co stanowi większy dochod obecnie – posiadane mieszkania czy mzuri – której jesteś pewnie udzialowcem – i pewnie większościowym)? ZDECYDOWANIE POSIADANE MIESZKANIA. ODKĄD 7 LAT TEMU POWSTAŁO MZURI MOJE COMIESIĘCZNE WYNAGRODZENIE JEST RÓWNE MINIMALNEJ PŁACY DOZWOLONEJ PRAWEM. OBECNIE TO CHYBA OK PLN 2000 MIESIECZNIE BRUTTO CZYLI OK 1450 NETTO. DYWIDENDY Z TYTUŁU POSIADANYCH UDZIAŁÓW NIE OTRZYMAŁEM ANI RAZU W CIĄGU TYCH 7 LAT I NIE PLANUJĘ TAKOWYCH W PRZYSZŁOŚCI. NIE ZAKŁADAŁEM MZURI DLA DYWIDEND ANI DLA ZYSKU ZE SPRZEDAŻY UDZIAŁÓW (SPRZEDAŻY TEŻ NIE PLANUJĘ).
      jaki % ostatniej pensji wynosił twój dochód pasywny w momencie przejścia na emereyture. OK 50-60%
      Czy biorąc pod uwagę inwestycję w mieszkania przejadasz całe przychody (nie uwzględniając przychodów z książek i z mzuri) -? NIE, NIE PRZEJADAM. DODAM, SKORO TO PRZYTACZASZ, ŻE MOJE TANTIEMY AUTORSKIE ZE SPRZEDAZY KSIĄŻEK WYNOSZĄ OK PLN 3000 ROCZNIE:-) CHOĆ O TO NIE PYTASZ, TO DODAM, ŻE MOJE PRZYCHODY Z TYTUŁU ROBIENIA PREZENTACJI I SZKOLEŃ ZA CAŁY 7-LETNI OKRES WYNIOSŁY DOKŁADNIE PLN ZERO

      ODPOWIEDZIAŁEM CI NA TE PYTANIA Z PEWNYM NIESMAKIEM. NIE ROZUMIEM JAKIE MOŻE DLA CIEBIE MIEĆ ZNACZENIE ILE JA ZARABIAM, NA CZYM. CZYŻ NIE WAŻNIEJSZE JEST BYŚ TY ZARABIAŁ TYLE ILE POTRZEBUJESZ? WŁAŚNIE TEGO CI SERDECZNIE ŻYCZĘ. A JEŚLI MOGĘ CI COŚ DORADZIĆ, TO PATRZ PRZED SIEBIE, A NIE DO TYŁU LUB NA BOKI. TO ZDECYDOWANIE ZMNIEJSZY RYZYKA.

      1. Ja natomiast jestem ciekaw, czy patrząc z perspektywy czasu wcześniej zrezygnowałbyś z pracy i do Twoich planów emerytalnych, które właśnie realizujesz, wystarczyłby Ci mniejszy dochód pasywny?

        1. Bartek, nie wiem czy dobrze rozumiem Twoje pytanie. Oczywiście mogłem wcześniej zrezygnować z pracy – miałem wystarczające dochody z mieszkań. Ale tego nie zrobiłem. Z kilku powodów:
          1) moja praca mnie satysfakcjonowała
          2) po dołączeniu do Deloitte, obiecałem partnerom, że zostanę minimum 3 lata
          3) na Bałkanach zarekrutowałem duży zespół konsultantów i nie chciałem ich zostawiać samym sobie nim praktyka się ustabilizuje

          Chciałbym podkreślić coś o czym już wielokrotnie wspominałem. Osiągnięcie wolności finansowej nie oznacza konieczności/przymusu rezygnacji z dotychczasowej pracy następnego dnia. Osoba wolna finansowa może, ale nie musi pracować by utrzymać swój dotychczasowy standard życia. Może dalej pracować jeśli praca dalej sprawia jej więcej przyjemności niż przykrości:-)

    2. Do Xav: zadajesz niedyskretne pytania Sławkowi, więc zapytam niedyskretnie Ciebie: po co Ci dochód pasywny aż 10K Euro miesięcznie? Czy aż takie masz wydatki na życie?

      1. 10K E w 10 lat to cel Smart (gdzie Accepted zastepuje Ambitious)… Obecnie pracuje w Niemczech jako samozatrudniony w finansach i co weekend wracam do Polski, a moje wydatki to srednio 6,6K Euro miesiecznie…
        Moze wynika to z tego, ze bylem wychowywany przez samotna matke, gdzie zylo sie od 1. do 1. i jako nastolatek obiecalem sobie, ze nigdy nie bede biedny.
        Po prostu nie chce sie nigdy w zyciu martwic o finanse swoje lub swojej rodziny.
        Chce zyc na podobnym poziomie do obecnego, oraz byc w stanie dalej inwestowac (w mieszkania, lub wlasny biznes) stad to 10K Euro.
        Poza tym lepiej celowac w 10K i nie trafić o 30% niz celowac w 10K pln i przebić wynik o 30%.

  4. Cudowna odpowiedź Sławku:)). Zachłysnęłam się kawą ze śmiechu:)).
    Gratuluję Ci nie tylko osiągnięcia wolności finansowej, ale również stworzenia sobie ciekawego i fajnego nowego sposobu na życie – pisania, zwiedzania, poznawania i inspirowania ludzi. Chciałabym Ci również przy tej okazji podziękować za bloga i książki – pozwoliły mi przemyśleć i uporządkować wiele z moich dotychczas dość chaotycznych działań i nakreślić sobie dość jasną perspektywę na wcześniejszą emeryturę. Kroczę mozolnie swoją drogą ku wolności finansowej , a na Fridomii ciągle znajduję motywację. Bardzo za to dziękuję i serdecznie pozdrawiam.

    1. Pani Zuzio, dzięki za komplementy. Cieszę się, że moje książki pomogły Ci doprecyzować plany na przyszłość i trzymam mocno kciuki za powodzenie w ich realizacji. Z przyjemnością odwzajemniam też miłe pozdrowienia:-)

  5. Sławku, mogłeś po prostu nie odpowiadać. przykro mi, że wywołałem twój niesmak. Być może nie przekazałem dobrze intencji moich pytań

    Chodziło mi o historię w stylu :
    “przeszedłem na emeryture mając 7 mieszkań, moje zarobki wynosiły 60% ostatniej pensji, zyje za około 66% moich miesiecznych pasywnych przychodów z miszkań, od czasu przejścia na emeryturę udało mi się dodatkowo kupić jeszcze dwa mieszkania. Jeśli miałbym coś Tobie polecić, to żałuje że nie przeszedłem wcześniej, bo po zakonczeniu życia korporacyjnego moje wydatki spadły o 30% (nie musialem kupować garniturów i koszul, rzadziej chodziłem do restauracji, na wakacje latałem na superofertach “)

    Sam nie planuję otweirania działalności gospodarczej, wydawania książek, ani organizowania konferecji – więc chodziło mi jedynie, żebyś pominął inne dochody (absolutnie nie musiałeś ich ujawniać).

    1. xav, ok, dzięki za wyjaśnienie. Nie ma sprawy:-)

      A co do spadku moich wydatków po przejściu na emeryturę, to naprawdę nie znam odpowiedzi. Nigdy nie należałem do osób pilnujących swoich wydatków, planujących budżet comiesięcznych wydatków. Jest takie angielskie powiedzenie “penny wise and pounds foolish”. Do mnie ono raczej w ogóle nie pasuje. Nigdy nie pilnowałem groszy i złotówek, ale za to ważne dla mnie było by tysiące wydatków były niższe od tysięcy zarobków, a to byłem w stanie “kontrolować” intuicyjnie.

      Mimo, że dostawałem awans i podwyżkę, to nie kupowałem sobie nowego samochodu lub mieszkania, nie bukowałem droższych wakacji, nie podnosiłem standardu życia, bo warto się było pokazać. Żyłem zawsze daleko od swojej finansowej bandy. Problemem wielu osób jest to, że ciągle poruszają się po swojej bandzie finansowej. By pokazywać sobie i światu jakimi to oni nie są kozakami. Wtedy nie tylko nie inwestuje się w przyszłość, ale łatwo też mieć finansową stłuczkę lub wypadek.

      Przed czym każdą Fridomiaczkę i każdego Fridomiaka z całą życzliwością przestrzegam.

      1. ja tez najpierw skoncentrowalem sie na maksymalizacji dochodow, ale pozniej zauwazylem, ze bardzo wazne jest oszczedzanie od poczatku. Jak bylem mlody myslalem, po co oszczedzac 10% moich dochodow – tylko 400 zlotych – i odczuwalnie zmienic swoje nawyki konsumpcyjne, skoro za kilka lat bez wysilku bede w stanie odlozyc miesiecznie kilka lub kilkanascie tysiecy zlotych. Z perspektywy czasu widze, ze to bylo bledne zalozenie – i swoim bliskim polecam odkladenie minimum 10% od kazdej wplaty na konto. Oszczedzanie jest jak miesien, im wczesnie zacznie sie go trenowac tym lepiej dziala..

        Ja jednak musze pilnie patrzec, gdzie ida moje pieniadze. Inaczej mam wrazenie, ze przeplywaja mi przez palce – a najgorsze bylo to, ze nie mialem dowodow na co one poszly (zadne Rolexy, ani inne Porsche)….

        a osobiscie mam slabość do ładnych rzeczy i znajomości rzemiosła… może uznacie mnie za snoba, ale jest różnica między szampanem a prosecco, między mokasynami Prady a CCC, między BMW a Citroenem… osobiście myślę, że nie kupuję tych rzeczy, żeby sie pokazać (szampana zwykle pije przecież w zaciszy domowym), ale sprawia mi to po prostu frajdę…

        1. xav, zgadzam się z Tobą, że uczyć się oszczędzania warto jak najwcześniej. Ja bym powiedział, że może nawet wcześniej niż od pierwszej pensji. Można oszczędzić coś nawet z kieszonkowego i znam bardzo młodych ludzi, którzy to potrafią. Mają więcej oszczędności niż ich rodzice:-)

          Ciekawe to co piszesz o proseco i szampanie. Był czas kiedy piłem to niemal codziennie. I pewnie może wyjść teraz moja słoma z butów:-), ale prawdę mówiąc nie czuję różnicy pomiędzy szampanem z Szampanii (będąc w Eperney gustowałem najdroższe gatunki) a dobrze schłodzoną hiszpańską cavą (w wersji brut). Ciekawi mnie czy ten szampan sprawia Ci większą frajdę dlatego, że daje ci poczucie dobrostanu (że stać cię na coś ekskluzywnego) czy też dlatego, że naprawdę czujesz różnicę w jakości?

          Dobrym testem na to są tzw “blind tests”. Masz do spróbowania kilka podobnych napojów w kieliszkach, bez butelki, bez etykiety. I decydujesz – tylko i wyłącznie na podstawie kubków smakowych – który jest najwyższej jakości, “najdroższy”. Widziałem w jakimś dokumencie BBC, że nawet wytrawni sommelierzy nie trafiają:-)

        2. Hmmm, JA jestem takim lotniskowym koneserem szampana, więc bardzo poza utarte szlaki nie wybiegam.
          Jestem fanem Laurent Perrier, którego zwykle mam w domu parę butelek, oraz Ruinart (Brut – Blanc de blancs już mniej). Moet to czysty marketing, Dom Perignon też wg mnie nie usprawiedliwia swojej ceny.

          Może na razie nie trafiłem, na odpowiednią Cavę lub prosecco. W mojej ocenie, z Cavą i Prosecco ciężko jest o powtarzalność – w każdym Tesco “od biedy” kupie Veuve Cliquot, a w częsci też Laurent Perrier czy właśnie Ruinart, natomiast trafić dwa razy na tą sam rodzaj Cavy ? to już wyzwanie.
          Podaj nazwę, tej która Ci smakowała – chętnie spróbuje.

          Somelierzy równiez polegli w degustacji białego wina zabarwionego na czerwono neutralnym barwnikiem. Więc całę te bajki o rocznikach, szczepach itp itd odkładam na półkę i piję to, które mi smakuje.

          http://www.realclearscience.com/blog/2014/08/the_most_infamous_study_on_wine_tasting.html

        3. xav, chyba masz rację, że producenci cavy nie wypromowali jeszcze żądnej swojej marki (może poza Freixenet) oraz sieci dystrybucji by była regularnie dostępna na półkach.

          Prawdę mówiąc, nie miałem jakiejś swojej ulubionej marki. Kupowałem jedną butelkę na próbę, a potem – jeśli mi smakowało – więcej butelek na zapas. A potem gdy mi się kończyły zapasy, to albo powtarzałem zakup lub/i znów kupowałem coś nowego na próbę. Nie przywiązywałem dużego znaczenia do marki:-)

        4. Xaw, co do CCC niestety masz rację – tandeta, która ledwo kupy się trzyma. Nawet te niby skórzane: lico szybko złazi, a obcasy nie są barwione w masie, tylko szary plastik polakierowany, więc też szybko się odrapuje. Surowce najniższej jakości. W sam raz na jeden raz.

          Wino jest rozpoznawalne – zazwyczaj. Bez pudła rozpoznaję większość popularnych szczepów, ale pod warunkiem, że są przerobione w typowy sposób. Winiarz, planując wino, dobiera odpowiednie metody do zaplanowanego finału. Teoretycznie wiem, co i jak zrobić, żeby zamierzony efekt uzyskać. Jednak odkąd robię własne wino, to wiem, że nie tak łatwo jest osiągnąć zamierzony efekt. Wiem również, że mnie się jeszcze nie udało bez specjalistycznego sprzętu uzyskać powtarzalności. Wiem również, że jak się przyłożę w ciągu całego sezonu, to materiał na wino mam przyzwoity, więc i efekt będzie przyzwoity. Wiem również, że z hybryd można wyciągnąć całkiem poważne i efektowne wina. Również jestem zdania, że nie zawsze cena=jakość, jednak dość często niska cena oznacza niską jakość.

          I jak to mówią… Nie jest ładne to, co jest ładne, tylko to, co się komu podoba

      2. Słąwku,

        czytam Cię w zasadzie codziennie, rzadko piszę, ale tym razem muszę napisać, że bardzo podobnie postępuję – raczej intuicyjnie kojarzę, żeby wydatki były na odpowiednim poziomie, niższym niż przychody. Nie planuję budżetu, w zasadzie często nie wiem ile mam w portfelu, podświadomie kupujemy z Żoną rzeczy w ten sposób, żeby osiągnąć maksymalną z nich użyteczność – mają być najtańsze w swojej kategorii. Jeśli od razu po wypłacie, przelejemy na osobne konto comiesięczną kwotę oszczędności, to potem jakoś naturalnie się składa, że to co zostaje musi starczyć i wystarcza :). Można powiedzieć, że jesteśmy bardzo oszczędni, ale z drugiej strony dość często podróżujemy, więc sporo na to wydajemy, chadzamy do knajp (ale mamy np. wewnętrzny opór, żeby wydać na jedzenie powyżej pewnej kwoty). Zawsze jednak są to bardzo dobrze sprawdzone, tanie (w swojej kategorii) oferty lotów czy hoteli. Chyba podświadomie jesteśmy „doświadczeinistami” :)

        1. Radek, dzięki za to, że codziennie zaglaasz na fridomię oraz za Twój komentarz.
          Rzeczywiście – na bazie mojej lektury książki “Stuffocation” – doświadczenizm chyba nie oznacza przymusowego oszczędzania, ani sknerowania. To po prostu wydawanie pieniędzy na raczej na doświadczenia, a nie na rzeczy z odpowiednim logo. Wiele lat temu był dość znany amerykański film – nie pamiętam tytułu – gdzie bohater dostał za zadanie wydać w ciągu miesiąca USD 50.000 (wówczas była to spora kwota) w taki sposób by na koniec miesiąca nie przybyła mu ani jedna nowa rzecz. I chyba dokładnie o coś takiego chodzi w doświadczeniźmie:-)

  6. Uwielbiam Twoje teksty ,dają mi niesamowitego powera.Jakiś czas temu kupiłem swoja pierwszą kawalerke na wynajem ,miałem dużo szcześcia co do lokatorów.Dziś zbieram na wkład własny na kolejną ,chciałbym mieć takich 7-10 i pójśc na emeryture podróżować zwiedzać.Napisz mi proszę co to za uczucie jak dziś jesteś ostatni dzień w pracy w jutro już nie musisz nie bedziesz a kasa sie zgadza…

    1. Sebciu, dzięki za ciekawe pytanie. Musiałem sobie ten dzień przypomnieć w szczegółach.

      Przede wszystkim czułem spokój i pewność, że dobrze robię. Wiedziałem, że wychodzę z korporacji i nigdy już tam nie wrócę. Ten moment był u mnie bardzo dobrze zaplanowany, więc nie było zaskoczenia ani żadnych wątpliwości.

      Czułem też radość z osiągniętego celu oraz radość na to wszystko nowe co nadchodzi. Choć praca w konsultingu dawała mi mnóstwo satysfakcji, to wiedziałem że to co nadchodzi będzie jeszcze fajniejsze.

      Czułem też wielki spokój. Spokój wynikający z tego, że wszystkie sprawy zawodowe dopiąłem na ostatni guzik i nikt po mnie nie będzie musiał “sprzątać”. Spokój wynikający z dobrze wykonanego zadania. Oraz spokój wynikający z tego, że nie muszę się martwić o finanse i mogę robić co tylko zechcę. Mój spokój wynikał też z tego, że wiedziałem, że za chwilę przestanę odbierać telefony i maile i wyjadę do sanatorium w Druskiennikach totalnie się zrelaksować.

      Wiele razy w tej odpowiedzi użyłem słowa “spokój” i to chyba było dominujące wtedy uczucie. Wewnętrzny spokój. Nie to żebym przedtem był targany mieszanymi uczuciami i nie mógł zaznać spokoju. Raczej dobrze sobie wszystko w pracy poukładałem i się specjalnie nie stresowałem, mimo tego, że pracy brałem na siebie bardzo dużo. Byłem spokojny, ale tego dnia osiągnąłem coś w rodzaju “spokoju absolutnego”:-)

      I ten stan spokoju trwa praktycznie do dziś, przerywany od czasu do czasu jakimiś drobnymi problemami w Mzuri, jakimiś natarczywymi ludźmi, jakimiś niekompetentnymi osobami w banku, na kolei, na przejściu granicznym itp usługodawcami, informacjami o kłopotach z nadciśnieniem czy z prostatą. Ale te moje niepokoje są bardzo płytkie i krótkotrwałe. Od 8 lat pływam gdzieś daleko po Oceanie Spokojnym:-)

      1. Dziekuje Ci że pojawiłeś się w moim życiu i pokazałeś mi nowe horyzonty.Pierwszy raz zobaczyłem Cię w wywiadzie na kanale YT Sukces.pl i od tego czasu Twoja osoba motywuje mnie i daje kopa że uda sie ze da się że ja dam radę.Zdrówka życzę bo pomimo tej całej kasy ono jest najważniejsze

        1. Sebciu, cieszę się, że się yt-spotkaliśmy i że mogę być dla Ciebie jedną z inspiracji. Trzymam życzliwie kciuki za Twe kroki na drodze do wolności finansowej.

          Dzięki tez za życzenia zdrówka, które odwzajemniam z całą serdecznością:-)

  7. Pamiętałem, że pod moją wzmianką o udziale w koncercie Hansa Zimmer, pojawił się ciekawy dla mnie wątek dyskusji (teraz tych komentarzy nie mogę tutaj znaleźć, zniknęły?). Dzieliliśmy się z kimś z Was wrażeniami z koncertu. Ogólnie to ów koncert specjalnie nam się nie spodobał. O ile muzykę filmową uwielbiam, to koncert był stworzony bardziej na jakieś show oraz koncert rockowy (silne, szybko pulsujące, agresywne oświetlenie, mocne rockowe brzmienia, itp) niż na koncert muzyki filmowej.

    Wyrażałem wówczas swoje nadzieje, że koncert Ennio Morricone będzie lepszy. I dla mnie był. Zdecydowanie lepszy. Wczoraj Ennio nie przemawiał by zabawiać publiczność ani razu. Nie zwracał się do nas tym bardziej w języku polskim by “podgrzać atmosferę”. Nie było rockowego podkręcania dźwięku, ani agresywnych gier światłem. Była czysta muzyka z jego filmów. Często moja skóra stawała się gęsia. Przewijały mi się przed oczyma sceny z filmów, którego jego muzyka ozdabiała. Przypominała mi się ich atmosfera. Zdecydowanie najlepszy z koncertów na jakich w tym roku byłem (oprócz Zimmera, też Depeche Mode oraz Red Hot Chilli Peppers i chyba coś jeszcze, ale w tej chwili nie pamiętam)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.