Prace nad książką “Mity inwestowania w nieruchomości na wynajem” wrą pełną parą, ale czasami pracę można połączyć z przyjemnością – ja w ten weekend moje biuro urządziłem w skałach, rozbijając namiot w Dolinie Będkowskiej. Przy okazji naszła mnie refleksja na temat mitu “pracy zdalnej”.
Sporo osób z którymi pracuję, a zwłaszcza osoby noworekrutowane, pytają, czy mogą pracować jeden dzień w tygodniu z domu. Na pytanie co jest nie tak z pracą w biurze dostaję odpowiedź, że jest zbyt głośno i nie można się skupić. Na moje stwierdzenie, że przecież zadania tej osoby to współpraca z innymi osobami w biurze, nie dostaję konkretnej odpowiedzi.
Mam wrażenie, że praca zdalna stała się modą. Ponieważ różne firmy chwalą się tym, że ich pracownicy mają taką możliwość, to każdy chce pracować zdalnie! Ciekawe jak by funkcjonował świat, gdyby ekspedienci w sklepach, fryzjerzy, czy pielęgniarki postanowili raz w tygodniu pracować zdalnie…
Nie mam nic przeciwko pracy zdalnej z domu (czy plaży etc.) w momencie, kiedy trzeba się skupić nad czymś koncepcyjnym – nowe rozwiązanie biznesowe, model Excelowy, napisanie książki. Ja czasami uciekam z biura do domu, żeby takie rzeczy nadrobić, bo mimo roli w Mzuri siedzę z moim zespołem w jednym pokoju i głowa czasem pęka =) Ale oni to cenią, bo mają mnie pod ręką i w razie pytań czy potrzeby konsultacji jestem dostępny od zaraz. nie bez przyczyny w nowoczesnych firmach powstają tzw. quiet roomy, w których pracownicy mogą się zaszyć, żeby odciąć się od zgiełku telefonów i rozmów na open-spejsie, a jednocześnie być dostępnymi dla reszty zespołu.
Nie mam też nic przeciwko pracy zdalnej połączonej z załatwianiem “prywaty” (czasem trzeba skoczyć do fryzjera, banku, urzędu etc.), jeśli jest to oficjalne. Natomiast zupełnie nie rozumiem regularnego dnia na pracę zdalną, która staje się nawykiem i często uzasadnieniem dla “bimbania” w domu (wielu moich znajomych wprost przyznaje się do tego, że podczas pracy zdalnej głównie… nadrabiają seriale na Netflixie =)
A jakie jest Wasze zdanie nt. pracy zdalnej?
PS. Przy okazji, okoliczności Doliny Będkowskiej są super! 6 rano pobudka z ptasimi trelami, otwieram “drzwi” namiotu i oczom ukazuje się Sokolica, kawka z palnika, piękne widoki – polecam! =) A zaraz uciekam na wspin na Skotnicową Skałę!
14 Responses
Czesc Jan,
A ja mam inne spojrzenie na ten temat. Jestem wielką zwolenniczką pracy z domu. Jest kilka warunków. Primo – zaufanie (w obie strony), secundo – proporcje, czas pracy w domu vs. biuro. W domu jestem bardzo produktywna – wspomniana już praca koncepcyjna, w biurze – innowacyjna – rozmawiam z ludźmi, wymieniam pomysły, inspiruję się etc… Nade wszystko cenię sobie prawie 2 godziny zaoszczędzone na dojazdach do i z pracy – cieszę się, ze mogę zjeść rano sniadanie z dziećmi i odprowadzić je do szkoły/przedszkoli. Bezcenne! Ale – uwielbiam jechać do biura, bo to nie tylko praca, ale przede wszstkim ludzie, rozmowy, wymiana poglądów, itd… Stosuję tzw. work-life blending – zdarza mi się w ciągu dnia pracy wyskoczyć do lekarza, ale i wieczorem po położeniu narybka spac odpalam komputer, ot życie. Pozdrawiam ciepło i slonecznie:) Sunnie
Sunnie,
100% zgody – może nie do końca to rozpisałem (śpiesząc się na wspinaczki ;)
Zaufanie i szczerość musi być – jestem w domu, ale jednak pracuję, a nie Netflixuję =)
Natomiast trafnie podkreśliłaś oszczędność czasu – to akurat jest wartościowe, pod warunkiem zaufania i szczerości!
Nie oszukujmy się – nie każdy zawód umożliwia i będzie kiedykolwiek umożliwiał pracę zdalną ale jest cała masa profesji w której można ją zastosować. Trochę dziwi mnie podejście do pracy zdalnej na zasadzie że to jest “bimbanie w domu”. Świat idzie w tym kierunku i firmy które to przeoczą będą miały problem ze znalezieniem odpowiednich pracowników. Trochę innego podejścia się spodziewałem na blogu bądź co bądź propagującego wolność finansową i ogólnie wolność.
Na pewno ten trend może niekorzystnie się to odbić na wynajmie mieszkań bo po co się przeprowadzać do innego miasta czy ze wsi do miasta skoro siedząc w chatce pod lasem można zarabiać pieniądze. Mam sporo znajomych którzy pracują w ten właśnie sposób. Pamiętam że w którejś książce Sławek opisywał ten problem że się naprawdę przestraszył tego bodajże gdzieś na początku lat 2000 że negatywnie może się to odbić na wynajmie mieszkań. Minęło 20 lat i jest to coraz bardziej widoczne, na tyle że nawet w Mzuri jak widać to zauważacie.
Marek, zbyt szybko chyba pisałem śpiesząc się na wspinaczkę, więc nie rozwinąłem tematu “bimbania” (już jest uzupełnione =)
Mianowicie sporo moich znajomych szczerze przyznaje się do tego, że w dniu “pracy zdalnej” z domu zamiast faktycznie pracować nadrabiają seriale na Netflixie, sprzątają, gotują etc. Ale pracy tam wiele nie ma. I temu nawykowi jednak się sprzeciwiam =)
Według mnie można “bimbać w domu” nazywając to “pracą zdalną” jak i pozorować “pracę” siedząc w biurze. Wiele zależy od nastawienia do pracy zainteresowanego oraz od organizacji pracy przez szefa lub przez szefową. Wiele zależy jednak też od samodyscypliny. Ja nigdy nie umiałem pracować w domu – będąc studentem uczyłem się tylko w bibliotekach. Będąc pracownikiem unikałem “pracy zdalnej”. Dziś książki piszę w bibliotekach, choć pisanie bardzo lubię i czerpię z niego wiele przyjemności i satysfakcji. W domu nie napisałem ani jednego rozdziału żadnej z moich książek, bo w domu mam zbyt wiele rozpraszaczy i to pomimo braku posiadania telewizora ani dostępu do internetu. Jestem niestety po prostu z natury leniwy i brakuje mi samodyscypliny operacyjnej (przy czym wydaje mi się, że mam sporą samodyscyplinę strategiczną).
I sądząc po popularności klubów fitness nie jestem chyba w tym swoim lenistwie odosobniony. Bo po co tyle osób traciłoby czas na dojazdy do klubu (te 15 min na dojazd mogliby spożytkować na wykonanie dodatkowej serii ćwiczeń:-), wąchałoby pot innych osób (mnie to wykurzyło z klubu fitness i widziałem, że inni też podkładali sobie ręczniczki by unikać kontaktu ze zroszonymi cudzym potem sprzętami) , męczyło się w publicznych prysznicach i jeszcze słono za to płaciło? Przecież nadmierne kilogramy mogliby tracić regularnie ćwicząc w swoich domach? Wystarczyłoby tylko kupić sobie matę do ćwiczeń… Dodatkowo, ćwiczenia są przecież o wiele przyjemniejsze od pracy – wydzielają hormon szczęścia, poprawiają nasze samopoczucie – a praca często stresuje. Ćwicząc robimy to z pewnością tylko dla siebie – a pracujemy czasem dla naszych klientów, by szef się nie złościł, czasami z konieczności płacenia za rachunki, itp.
W walce z naszym lenistwem pomagają nam pewne struktury, pewien reżim czasowy. I stąd biura, i stąd kluby fitness.
Rzeczywiście na początku lat 2000, w dobie ery dot.com, był moment, że bałem się o przyszłość mojego nowopowstającego wówczas biznesu najmu. Bałem się, że w świecie telekomunikacji, drożejących jak szalone powierzchni biurowych w centrach miast, mody na hot-desking i pracę zdalną, ludzie przestaną wynajmować małe kawalerki w centrum i zaczną – za tę samą cenę – wynajmować duże domy za miastem, z dużym ogródkiem dla dzieci i dla psa, ze świeżym powietrzem i ze świeżym mlekiem i zdrowymi jajkami od sąsiada rolnika. Po krótkotrwałej burzy mojego mózgu, doszedłem do wniosku, że nie mam się czego bać. Natura ludzka jest jaka jest i nowinki technologiczne w postaci internetu, telekonferencji, itp aż tak szybko jej nie zmienią.
Od tego czasu minęło blisko 20 lat i – Marku, potwierdzam – pomimo pojawienia się rzeszy nomadów cyfrowych (pracujących nawet nie z leśnej chatki tylko z plaży w Tajlandii), biznes najmu mieszkań w centrach miast nie tylko się nie skurczył, ale dalej dynamicznie się rozwija. Do segmentu najmu długoterminowego dołączył najem krótkoterminowy. Ekonomia współdzielenia powoduje wzrost popularności najmu jako alternatywy dla posiadania mieszkania, itp A od wielu moich znajomych w korporacjach słyszę, że hot-desking odszedł, póki co, do lamusa. Pewnie dlatego, że korporacje doszły do wniosku, że “praca zdalna” się nie sprawdza i wolą już płacić więcej za wynajem większych powierzchni droższych biur niż inwestować w narzędzia usprawniające zdalną pracę.
Hmm ja mam trochę inne odczucia bo z tego widzę i czytam to jednak złoty okres pracy zdalnej przed nami.
“Analitycy prognozują, że do 2028 roku w większości globalnych firm dominować będzie praca zdalna.”
http://www.egospodarka.pl/154838,Dzieki-pokoleniu-Z-praca-zdalna-stanie-sie-norma,1,39,1.html
Marek, oczywiście nie wiem – tak samo jako owi analitycy – jak będzie wyglądała przyszłość:-) Bo tego nikt z nas nie wie:-) Pisałem raczej o moich historycznych doświadczeniach niż o moich prognozach na przyszłość dotyczących pracy zdalnej (nie mam w tej sprawie żadnych). Natomiast ostatnio czytałem też jakieś prognozy mówiące o tym, że praca jako taka w ogóle zniknie (nie tylko z biurowców i centrów miast, ale całkowicie), dzięki AI :-) Lub przez AI :-(
Natomiast spodziewam się, że nawet wtedy gdyby praca ludzka całkowicie zniknęła, to miasta i tak nie znikną. Na czym bazuję swoje przewidywania? Na tym, że ludzie należą do zwierząt stadnych – w większości lubimy się tłoczyć i gromadzić w jednym miejscu. Wydaje mi się, że za wyjątkiem kilku sztucznie stworzonych, relatywnie nowych miast typu Łódź, Nowa Huta, itp, miasta nie powstały dlatego, że była w nich praca. Kilkaset lub nawet kilka tysięcy lat temu, praca była na roli, a nie w miastach. Dopiero potem zaczęto lokować fabryki w miastach, bo to właśnie tam były skupiska ludzi i to powstałe miejsca pracy potem dopiero zaczęły przyciągać kolejne rzesze ludzi do miast.
Jeśli moje przypuszczenia są prawdziwe, to oznaczałoby to, że miasta powstały by spełnić jakąś inną potrzebę człowieka niż znalezienie miejsca pracy. Nie wiem dokładnie jaką – potrzebę bezpieczeństwa? a może potrzebę przynależności? może chęć wytworzenia ekonomii skali? może dlatego, że w grupie jest weselej? a może miasta spełniają jeszcze jakąś inną potrzebę, która tkwi gdzieś głęboko w naszych genach i której być może jeszcze nie odkryli (i nie nazwali) naukowcy? Natomiast spodziewam się, że cokolwiek by tą potrzebą nie było, to nie zaniknie ona w pokoleniu Z ani w kilku kolejnych:-) Ewolucja działa dość wolno:-)
Ostatnio byłem w stanie Yukon w północnej Kanadzie. Mieszkają tam głównie ludzie lubiący wolną przestrzeń, kontakt z naturą, aktywność outdoor. Raczej nie są to typy “wielkomiejskie”. A mimo to, jedna rzecz mnie zaskoczyła. Yukon ma powierzchnię ponad 480 tyś km.kw, czyli półtora raza pow Polski. Ludności też ma 38,3 tyle, że nie milionów, tylko tysięcy. I co najciekawsze, ponad 28 tyś mieszka w stolicy Yukon, w Whitehorse. 3/4 mieszkańców Yukon woli się “tłoczyć” w jednym miasteczku mimo tego, że mają do dyspozycji wolne przestrzenie powierzchni półtorej Polski:-)
Podobnie jest z emerytami w Stanach. Wielu Amerykanów po przejściu na emeryturę sprzedaje swoje domy w Nowym Jorku czy Nowej Anglii i przenoszą się na południe, gdzie jest cieplej – do Arizony, na Florydę, ale też do krajów Ameryki Łacińskiej. Ale też raczej nie przenoszą się na arizońską lub florydzką wieś, tylko np do Phoenix, do Fort Lauderdale lub do innego dużego miasta. Przecież nie dlatego, że tam im będzie łatwiej znaleźć pracę:-) Kilka lat temu, będąc w Meksyku, trafiłem do niedużego miasteczka w pobliżu Queretaro – San Miguel de Allende. Większość mieszkańców tego miasteczka stanowili emeryci ze Stanów. Zamiast rozproszyć się po całym Meksyku, woleli przenieść się do miasteczek – takich amerykańskich miasteczek jest ponoć w Meksyku więcej.
Mam za sobą doświadczenia pracy w grupie, jak i w odosobnieniu (mimo, że też w biurze).
Najlepiej pracuje mi się w małej grupie 3-4 osób i do tego z szefem w zasięgu ręki chociaż co drugi dzień. Jest z kim przegadać problem, a jak jest coś poważniejszego, to zawsze można iść do szefa zasięgnąć wiążącej opini lub po konkretną decyzję.
Moment, kiedy zaczynam bimbać w pracy, to moment fizycznego i psychicznego przeciążenia. Jeżeli szef tego nie dostrzega i dowala więcej roboty lub odmawia wsparcia (jakiegokolwiek), to i tak nic więcj nie uzyska, bo moja percepcja zwyczajnie się wyłącza – zaczynam mieszać fakty, zapominać o czymś, czy irytować się pierdołami, i pojawia się frustracja. Jeśli po okresie “galopu” odmawia mi się prawa do regeneracji (a tak się zdarzało), to nic dobrego z tego nie wychodzi. Robię ile mogę, jak nie mogę, to nie robię – proste. Dobry szef to dostrzeże i zrozumie, i będzie umiał pokierować ludźmi tak, aby okresy wytężonej pracy były odpowiednio równoważone odpoczynkiem, aby wydajność była na optymalnym poziomie. Nie da się podkręcać tempa w nieskończoność.
“Wielu Amerykanów po przejściu na emeryturę sprzedaje swoje domy w Nowym Jorku czy Nowej Anglii i przenoszą się na południe, gdzie jest cieplej – do Arizony, na Florydę, ale też do krajów Ameryki Łacińskiej. Ale też raczej nie przenoszą się na arizońską lub florydzką wieś, tylko np do Phoenix, do Fort Lauderdale lub do innego dużego miasta.”
Może dlatego, że na karetkę w mieście się czeka kilka minut a na wsi kilka godzin i można nie dożyć jej przyjazdu? W miastach są dostawcy wszelkich usług i to jest istota tego dlaczego ludzie wolą mieszkać w miastach.
Janku,
Ja tutaj widze inny problem. Albo praca jest na tyle nieciekawa, ze pozwala na obijanie sie jak szef nie patrzy, albo Wasze procesy sa niedopracowane.
Przeciez to mozna fajnie odwrocic – dac pracownikom jasno okreslone zadania do wykonania, a pozniej dam im sposoby, zeby to rozwiazali samodzielnie, niewazne jak, kiedy i gdzie beda pracowac. Poszedlbym krok dalej, aby pozwolic pracownikom maksymalnie sie obijac, zeby wykonali prace szybciej, a pozniej mieli wolne, po to by znalezli innowacyjne pomysly.
Ludzie z mojego doswiadczenia wiecej czasu marnuja bedac w biurze na pogaduchach, dojezdzajac do pracy, niz pracujac z domu.
Jak pracownik ma cele do wykonania i KPI to sie nie poobija za bardzo, bo po tygodniu-dwoch od razu to widac jak na dloni.
Wy macie jeszcze fajniejszy benefit do zaproponowania dla mlodych ludzi zadnych przygod. Przez kilka dni w miesiacu mozna by im pozwolic pracowac z innej lokalizacji, udostepniajac jakis nie do konca sfinalizowany pustostan, zeby tam troche poogarniali, posprzatali, a przy okazji zwiedzili dane miasto. Dzieki temu wlasciciel nie bedzie mial nic przeciwko temu, a pracownicy zapoznaja sie z praca w terenie.
Tomku,
dzięki za wpis =) Nie sugerowałem, że tak jest w Mzuri, bardziej to obserwacja innych firm ;) Większość naszych współpracowników i tak pracuje zdalnie, tyle że w terenie, a nie w domu (a często samemu sobie są sterem i okrętem) – nasz system wynagradzania zresztą raczej motywuje do wypełniania czasu dodatkowymi zadaniami, także spoza wlasnego obszaru odpowiedzialności, więc raczej “pustych przebiegów” zazwyczaj nie mamy =)
Cześć,
Ciekawy temat dotykający kilku aspektów. Z perspektywy dużej korporacji z procesami głównie middle/back office wygląda to inaczej niż w małej firmie gdzie każdy ma realny wpływ biznes.
Przede wszystkim zdalna praca zależy od jej charakteru, rodzaju zadań, samodzielności danej roli ale szczerze mówiąc nie trzeba pracować w domu aby bimbać. Obecnie efektywny czas pracy w wielu korporacjach jest dużo poniżej 8godzin dziennie. Wynika to po części z bardzo dużego nacisku na work life balance , zadaniowego charakteru pracy, w którym mamy np. niskie sezony gdzie jest bardzo mało pracy albo codzienne nic nie wnoszące globalne 2h meetingi na których musimy tylko być online ( w tym czasie spokojnie można 2 odcinki pyknąć ) :).
Z drugiej strony wszechobecne KPI sprowadzają pracę do wyrobienia normy, tak samo jak w minionej epoce, (nic więcej bo podniosą targety). Co sprytniejsi są w stanie tak sobie ustawić dzień, że zostaje im czas na bimbanie. Różnica tylko taka, że w domu mogą odpalić drugi laptop a w biurze muszą się kryć z telefonem..
Jeżeli w długim terminie ktoś bimba to znaczy, że jego przełożony nie ma pojęcia co się dzieje i jakie zadania ustala oraz świadczy to nie najlepiej o samej firmie jak gospodaruje zasobami.
Podsumowując, czy jeśli ktoś jest w stanie wykonać swoją pracę w 4 dni, to jak ocenimy ten 5 dzień z netfliksem…
To wszystko zależy od tego, jakiego typu pracowników zatrudniasz.
Jeśli zatrudniasz np. informatyków, grafików, projektantów, lub kogokolwiek kogo praca jest w jakiś sposób “twórcza”, to według mnie lepiej pozwolić takim ludziom pracować bardziej zadaniowo/zdalnie niż tłoczyć ich wszystkich w korpo-budynkach w warunkach zabijających kreatywność.
Jeśli chcesz wykorzystać 100% kreatywności danej osoby, to pozwól im pracować w warunkach, w jakich chca ;) Niektórzy lubią codziennie chodzić do biura, niektórzy wolą pracować z dowolnego miejsca na ziemi.
A co do sprzedawców w sklepie, to ile wiem, Amazon eksperymentuje ze smart-sklepem w którym w ogóle nie ma obsługi ;)
Mike, z doświadczenia wiem, że praca w twórczych środowiskach rzadko nadaje się na home office. Polecam świetną książkę “Creativity Inc” jednego z twórców sukcesu Pixara – dobrze obrazuje dlaczego tak jest.