Teoretycy pieniądza powinni odwiedzić … Zimbabwe

Teoretycy pieniądza – a wiem, że wśród ASBIROwców, słuchaczy Kontestacji oraz wśród Fridomiaków jest Was wielu – powinni koniecznie odwiedzić … Zimbabwe.

Zimbabwe zdobyło niepodległość ok 1980 roku, jako jeden z ostatnich krajów w Afryce. Początkowo radziło sobie bardzo dobrze. Potem rozpoczęło się pogrążanie kraju w otchłani bezsensu i chaosu. Pamiętam gdy pierwszy raz odwiedziłem Zimbabwe w 1999 roku, to w Vic Falls były nieprzebrane tłumy turystów. Do restauracji wieczorami ustawiały się kolejki chętnych. Znalezienie miejsca w hotelu czy schronisku graniczyło z cudem. Gdy byłem tam z grupą przyjaciół z Polski rok czy dwa lata póżniej, miasteczko świeciło pustkami, a po rzece Zambezi zamiast 30-40 pontonów z turystami głodnymi wrażeń z white water rafting, były zaledwie 3-4 pontony.

Potem było już tylko gorzej. W pewnym momencie inflacja osiągnęła – powiedział mi to tydzień temu pewien profesor z uczelni w Harare, ale aż nie chciało mi się uwierzyć – 3,5 miliona procent!!! Centralny bank nie nadążał z wydrukiem banknotów o coraz większych nominałach. Gdzieś w polskiej gazecie widziałem w tym czasie zdjęcie banknotu o nominale 1 miliona dolarów zimbabwe, na którym widniał stempelek z “OO” by owe 1 milionów zamienić w 100 milionów:-)

Kilka lat temu (2009?) zdolaryzowano gospodarkę Zimbabwe, czyli w powszechnym obiegu pojawiły się USD. Zatrzymało to galopującą inflację. Ustabilizowało sytuację. Powstrzymało – jak to mówią mieszkańcy Zimbabwe – economic free fall.

Ale kilka miesięcy temu (wrzesień 2016?) Reserve Bank of Zimbabwe zaczął drukować tzw “bond money”. Są to banknoty wymienialne na USD w relacji 1:1. Na razie chyba tylko monety i małe nominały – widziałem banknoty 2 i 5 dolarowe. Ale spowodowało to, że już coraz trudniej jest o prawdziwe dolary, które ponoć szerokim strumieniem wypływają z Zimbabwe do RPA. Nie wiem czy to prawda, ale mam dwie poszlaki, że tak właśnie jest. Pierwsza to taka, że rozmawiałem z właścicielem dużego supermarketu w centrum Harare. Jego sklep wygląda na bardzo pusty, jak zbankrutowane Almy w Polsce. Okazało się, że sklep ten specjalizował się w imporcie z RPA i teraz po wprowadzeniu bond money nie mają zielonych do importu z RPA.

Druga poszlaka to taka, że przez kilka dni w Zimbabwe nie udało mi się znaleźć bankomatu, z którego mógłbym wypłacić dolary. Całe szczęście, że zabrałem z Polski ze sobą trochę gotówki:-) Dość przerażające wrażenie robiło dość duże – ok 200 m.kw – centrum ATM (z bankomatami kilkunastu lokalnych banków) w jednym z centrów handlowych w centrum Harare. Przy żadnym z bankomatów nie było ani jednej żywej duszy:-)

Ciekawe co się dalej wydarzy w Zimbabwe. Czy i jak długo ludzie będą mieli zaufanie, że te nowe “dolary” rzeczywiście reprezentują te oryginalne z USA? Te bond money przypominiały mi – jak żywo – nasze własne bony sprzed 30-40 lat:-) Jeśli nie wiecie o czym mówię, a interesuje Was historia pieniądza, to polecam wycieczkę do Harare:-)

A swoją drogą to podczas mojej obecnej podróży z Kapsztadu do Nairobi drogą lądową, sporo mam przygód walutowych. W RPA wydrukowano nowe banknoty – randy – z podobizną Nelsona Mandeli. Wartość randa spadła mniej więcej o połowę od 1997 roku gdy byłem tu po raz pierwszy. Ale poza tym, to dość stabilna waluta i łatwo dostępna w bankomatach. Wymienialne na randa w stosunku 1:1 są waluty Lesotho oraz Swaziland. W obu krajach akceptują płatności w randach i trzeba tylko pamiętać by przy wyjeździe pozbyć się banknotów loti (Lesotho) czy Lilangeni (Swaziland). Przypomniało mi to sytuację z funtami Szkocji, które ponoć nie są akceptowane w polskich kantorach:-) Potem już było bardziej skomplikowanie.

W Mozambiku są meticais o kursie 1 MZN = PLN 0.582. Na szczęście są dostępne w bankomatach sieci … Millenium. Skąd się tutaj wzięła nazwa polskiego banku wraz z bordowym logo? Otóż portugalski bank – O Spiritu Santu czy jakoś tak – kupił polski BIG Bank Gdański. Gdy ów polski bank zmienił nazwę na “Millenium”, co było dobrym ruchem przed nadchodzącym nowym millenium, spodobało się to portugalskim właścicielom na tyle, że przyjęli tę nazwę dla swojego banku oraz jego oddziałów m.in w Angoli (to tam po raz pierwszy przeżyłem szok Millenium) oraz w Mozambiku:-)

W Zambii jest kwacha, której kurs wynosi 1 ZMK = PLN 0,4178. W  sąsiadującym Malawi też jest kwacha, ale słabsza 1 MWK = PLN 0,005624. Trudno się w tym wszystkim połapać, zwłaszcza, że gdy wymieniałem na granicy zambijsko-malawijskiej kwacha jedno na drugie, to w odpowiedzi na moje pytanie kilku cinkciarzy powiedziało “13” albo “13,5”? Jak to?! – nie mogłem się połapać. Za 1000 kwacha Zambii miałem dostać tylko 13.500 zambijskich? Pewien cinkciarz widząc moje oburzenie zaproponował kurs “13”. Jak to?! Jeszcze gorszy? Dopiero po dłużej chwili okazało się, że “13” oznacza to, że za 13 kwacha Zambii dostanę 100 kwacha Malawi:-) A niech ich!

Teraz znów jestem w Mozambiku. Drugi raz musiałem kupić sobie wizę do tego kraju. Ale o ile pierwszym razem kosztowała mnie ona USD 70 bo nie miałem przy sobie meticais, to przed wyjazdem zaopatrzyłem się w bankomacie Millenium w odpowiednią ilość meticais i tym razem wiza kosztowała mnie “tylko” niecałe USD 25. Konsultant Banku Światowego, który dziś był moim przewodnikiem po Ilha de Mocambique powiedział mi, że kurs meticais w ciagu ostatnich 9 miesięcy spadł w stosunku do dolara około … czterokrotnie!!! Ponoć Mozambik jest drugim lub trzecim najbardziej zadłużonym krajem na świecie. Wydaje mi się, że jakieś kilkanaście lat temu mieli tu swoją denominację (podobnie jak Polska w 1995 roku), ale kurs ich “nowego” meticais znów wynosi 80 do dolara (jeszcze 9 miesięcy temu było to ponoć tylko 20). Wydaje się, że będzie się tu jeszcze działo… I dla teoretyków pieniądza, Mozambik może stać się dodatkowym – oprócz Zimbabwe – celem wizyty studyjnej:-)

Ja w każdym bądź razie utwierdzam się w moim sceptycyzmie i dystansie do papierków zwanych pieniędzmi:-)

 

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

7 Responses

  1. Przypominają mi się czasy, gdy Polacy oszczędzali w… towarach – im bardziej luksusowych, tym lepiej.

    Auto, przejeżdrzając bramę fabryki, podwajało swoją wartość na “wolnym” rynku. Ludzie kupowali po 2-3 zamrażarki i przykro było potem patrzeć, jak psy po podwórku włóczyły ogromny kawał schabu, bo… prąd wyłączyli na trochę dłużej niż zwykle…
    Potem nastały cudowne lata ’90. Ludzie byli głodni każdego dobra materialnego po czasach niedostatku. Wszystko się sprzedawało, bez względu na jakość, aby się tylko kupy trzymało. Kto był trzeźwo myślący w tamtym czasie, to w krótkim czasie zbijał fortunę… Potem przybyło producentów, importerów i przedsiębiorców. Rynek się wypełnił, ustabilizował i uspokoił. Znormalniał.

    Przy takiej inflacji w krajach, które opisujesz Sławku, to nie jedna fortuna powstanie, jak się przedsiębiorczy ludzie znajdą, uruchomią produkcję pożądanych towarów i będą umieli bardzo szybko obrócić gotówką. Inflacja na takim poziomie jest oznaką, że rynek wchłonie niemal wszystko, bo ludzie wolą mieć cokolwiek, niż papiery, które z dnia na dzień tracą wartość.

    Na pewno,będzie ciekawie ;)

    Ech… gdybym ja miała przed 25-laty ten rozum, co teraz…
    :D

    1. zawsze jak coś takiego czytam “Ech… gdybym ja… kiedyś tam bo teraz to już nie” ogalnia mnie lekka furia. Świat jest tak nierozwinięty w formie jakiej jest. Konkurencja jest mniejsza niż będzie za 10-20 lat. Jeśli uważasz, że miałabyś szansę wtedy to tym bardziej masz ją teraz.

      1. Kontynuując temat teorii pieniądza, to ciekawa rzecz też się wydarzyła w Tanzanii. Po pierwszej wojnie światowej, gdy Niemcy stracili swoje afrykańskie kolonie, Kenia, Tanzania i Uganda stanowiły trzy części tej samej kolonii – brytyjskiej Afryki Wschodniej. Obowiązywał wtedy szyling wschodnioafrykański. Po otrzymaniu niepodległości w pierwszej połowie lat 60-tych, każdy z krajów wprowadził swoją własną walutę, ale szylingi kenijski, tanzanijski i ugandyjski były wymienialne w stosunku 1:1. Przez wiele lat.

        Natomiast po tym jak Kenia zaczęła się szybciej rozwijać niż jej sąsiedzi, ciężko było utrzymać parytet wymiany. Kenijski szyling sukcesywnie umacniał się względem szylingów Tanzanii oraz Ugandy. Dziś 1 KES = ok 22 TZS oraz ok 38 UGS.

        W dzisiejszym wydaniu tanzanijskiej gazety “The Guardian” znalazłem ciekawe zestawienie. Przedstawia historię wymiany TZS na USD. Tabela przedstawia się następująco:

        1950 – 1 USD = TZS 7,14
        1955 – 7,14
        1960 – 7,03
        1965 – 7,03
        1970 – 7,14
        1975 – 7,37
        1980 – 8,20
        1985 – 17,47
        1990 – 195,06
        1995 – 574,76
        2000 – 800,41
        2005 – 1128,83
        2010 – 1434,75
        2015 – 1977,63

        Dziś kurs wynosi ok 2.225. Z kolei kurs KES do dolara to ok 100, a więc 1 KES = ok 22 TZS. Spora różnica na przestrzeni ostatnich 40 lat. Zastanawiam się na ile ta różnica w kursie walut dwóch sąsiadujących ze sobą krajów odzwierciedla efektywność gospodarki, a na ile jest to spekulacja, a na ile emocje handlarzy walutą, zwanymi “rynkiem walutowym”:-)

        Domyślam się, że spadek wartości tanzanijskiego szylinga wobec dolara wynika w dużej mierze z różnic w inflacji pomiędzy obydwoma krajami, ale czy tylko?

        1. Waluty nie przestają mnie zaskakiwać. Gdy kilka tygodni temu sprawdzałem na stronie NBP-u kursy walut krajów, do których zamierzałem jechać to wynikało, że 100 TZS = PLN 0.181, a 100 franków Burundi, 100 BUF = PLN 0,2398. Dlatego spodziewałem się, że za TZS 72.000 dostanę ok BUF 52.000.

          Ale na granicy dano mi za nie aż BUF 82.000, czyli dużo więcej niż się spodziewałem. Aż poprosiłem cinkciarza by jeszcze raz przeliczył czy się nie pomylił, ale on potwierdził swoje wyliczenia. Nie wiem czy to kwestia jakiś nadzwyczajnych ruchów tektonicznych na rynku walut czy też kwestia starzenia się mojego mózgu, ale zaczynam się w tym wszystkim gubić.

          Nie przejmuję się tym jednak zbytnio, popijając chłodne piwko na tarasie hotelu w Bujumburze z widokiem na Jezioro Tanganyika. Jest cicho i miło:-)

      2. Michał, uśmiechy przesyłam :)

        Chodziło mi nie o moją osobistą sytuację, a o sytuację gospodarczą w Zimbabwe.

        Może nie spotkamy się na safari w Kenii, organizowanym przez Sławka, bo mi się aż tak nie śpieszy. Ciśnienia nie mam, ale emeryturę przed 50-tką planuję :) a jak mi się plan ciut obsunie, to też nic się nie stanie :)

        Jest tyle innych, ciekawych rzeczy, które mozna robić, oprócz zarabiania kasy…

        W weekend przycięłam winorośl, posiałam bób, posadziłam czosnek… Dziś wieczorem pograłam z Młodym w Monopol, poprzypominałam sobie troszkę angielski, zjadłam na kolację gorącego, domowego chleba z cebulką i wędzonym łososiem, właśnie popijam czerwone wino z własnej winnicy… A że czerwone wino nie pasuje do ryby? A kogo to obchodzi? Mnie smakuje :)

        Jutro wstaję do pracy, jak codzień, znów zmiany w zarządzie, zmienił mi się dyrektor, niedługo zmieni mi się osobisty przełożony, ale jakoś mnie to już nie rusza zbytnio. Ot, kolejny dzień pełen zamieszania i wyzwań… Jest kolorowo :D

        Pozdrawiam ciepło :)

  2. Dobry wpis. Ja już od dawna twierdzę, że skok inflacji w Polsce to tylko kwestia czasu. Może nie będzie to hiperinflacja ale… dług rośnie, trzeba drukować na 500+, wydatki na armię itd. Przyjdzie czas, że za 500zl kupimy 3 paki pampersów. Pozostają mieszkania na wynajem ( mam 3:-)) i inwestowanie w siebie. Sam mam trochę gotówki i chcę się jej szybko ale rozsądnie pozbyć.

    1. Problem ceny pampersów rozwiązują pieluchy tetrowe. Kupuje się raz i ma się na długo. Trzeba do tego trochę pracy włożyć, a korzyści są duże: mniej odpadów na wysypiskach, zdrowsza pupcia niemowlęcia i szybciej dzieci uczą się nie załatwiać potrzeb fizjologicznych w pieluchy.
      500+ można o wiele korzystniej spożytkować :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.