Najważniejsza inwestycja w życiu ?

Podczas jednego  z ostatnich weekendów mieliśmy okazję rozmawiać ze znajomą, bardzo dumną z powodu nadchodzącej realizacji jej głęboko skrywanego marzenia.

Okazało się, że cała jej rodzina przeprowadza się wkrótce do nowo zakupionego domu za miastem.  Pogratulowaliśmy jej goraco odwagi i konsekwencji tym bardziej, że znaliśmy sytuację finansową rodziny. Wiadomo było, że kredyt zaciągnięty na tę „inwestycję” rodzina będzie musiała spłacać przez 25 lat, ale ileż płynęło z tego radosnego faktu korzyści! Kazde z dzieci będzie teraz miało swój własny, duży pokój, a jeden nawet pozostanie pusty, dla gości, którzy będą mogli zostać na noc po zorganizowanym na we własnym ogródku grillu! Obowiązek ścinania trawnika kojarzył się bardziej ze szcześciem przebywania na świeżym powietrzu połączonym z rozkoszą kontemplacji podwyższonego statusu społecznego (jak na amerykańskich filmach) niż z przykrym obowiązkiem, bo przecież to będzie własny trawnik! No i koniec wreszcie ze śmierdzącą windą w bloku, hałasującym sąsiadem zza ściany i wiecznie zalewającego ich mieszkanie sąsiadem – pijakiem z góry!

Fakt przeprowadzki na peryferia niósł też ze sobą kilka niedogodności: trzeba bedzie długo dojeżdżać do szkoły i pracy, zadbać o bezpieczeństwo posesji i dokonać zakupu drugiego samochodu, bo jeden już nie wystarczy. Wprawdzie oznaczało to nowe wydatki i wyzbycie się wszelkich oszczędności, ale przecież wszyscy przez to przechodzą, bo wiele ich znajomych przeprowadza się do domu. Pocieszeniem była świadomość, że jest to  w końcu „inwestycja”, bo wartość działki i domu w długim okresie na pewno wzrośnie, dlatego rodzina na pewno na tym nie straci.

Znajoma miała pewne wątpliwości, czy ta „inwestycja” za dużo ich nie kosztuje, ale tłumaczyła sobie, że konieczność spłaty ktedytu zmusi ich do oszczędniejszego życia, w przeciwnym razie pieniądze te przeciekły by im przez palce i nigdy by ich nie zaoszczędzili!

I rzeczywiście – naszym zdaniem -jest to lepsza „inwestycja” niż kupienie nowego i drogiego samochodu, którego wartość spada o 20% zaraz po wyjeździe z salonu, czy „zainwestowanie” wszystkich swoich oszczędności w kasynie w celu ich „pomnożenia”. Z jedną drobną poprawką – kupna domu na swoje potrzeby nie powinno się w ogóle nazywać „inwestycją”! Dlaczego? Ponieważ z pewnością nie przyniesie on żadnych dochodów, wręcz przeciwnie, spowoduje wzrost bieżacych wydatków.  A wtedy o wiele bliżej nam do konsumpcji niż do inwestycji, nawet jeśli w dłuższym czasie wartość naszej nieruchomości wzrośnie. Bo przecież żeby z tego wzrostu skorzystać, trzeba by było dom sprzedać, a w końcu został kupiony na wymarzone gniazdo rodzinne!

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

13 Responses

  1. a ja się nie zgodzę z ostatnią konkluzją, otóż wydaje mi się, że to jednak jest inwestycja. weźmy choćby pod uwagę bardzo przykrą sytuacją – całkowicie przykładową i hipotetyczną, gdy jeden z członków rodziny zostaje obłożnie chory. wydatki na leczenie są ogromne i nie pokrywa ich żadne ubezpieczenie. wtedy dom, który zyskał na wartości można sprzedać z zyskiem i przenieść się np. do mieszkania.

    1. Panie Maćku,
      Oczywiście, że można tak zrobić i wielu ludzi tak właśnie rozumie swój sukces. My natomiast mówimy coś innego: lepiej jest skromniej żyć i inwestować tak, żeby zgromadzony przez nas majątek, który służy przede wszystkim do generowania pasywnej gotówki na bieżąco był w razie kłopotów rodziny jej dodatkowym zabezpieczeniem. Wtedy, gdy w rodzinie stanie się nieszczęście łatwiej jest sprzedać mieszkanie przeznaczone na wynajem niż wprowadzać dodatkową rewolucję w rodzinie przez gwałtowną przeprowadzkę. Po prostu takie załamanie standardu życia wtedy tej rodziny nie dotyczy, bo nigdy nie żyli ponad stan.
      Oby to się nigdy nam nie przytrafiło, czego i Panu życzymy.

  2. Dziś przypadkiem natrafiłam na ten historyczny już temat. Zanim jeszcze poznałam pojęcie “wolności finansowej”, a tylko intuicyjnie dążyłam do stanu pokrewnego, zdecydowałam, że przez najbliższych 20 lat nie kupimy domu. Nasi znajomi, którzy z lubością grillowali w swoich ogródkach i widzieli mój naturalny zachwyt zapachem strzyżonego trawnika z niedowierzaniem zapewniali – zobaczysz, zmieni ci sie, kupicie dom. Upierałam się, że decyzji nie zmienię, bo… nie, a w duchu skrywałam moje powody na użytek własny: koszt samej inwestcyji – zbyt wielki, koniecznosć zajmowania sie domem – nie mam czasu; dojazdy do pracy – koszmarnie czasochłonny. Ganiłam siebie za to, że taka jestem skąpa, że kazdy grosz przeznaczam na inwestcyje. Ale przetrwałam ataki, a teraz każdy sie przyzwyczaił. Dziś już wiem, ze naprawdę nie muszę mieszkać w pałacu, że nasze mieszkanie jest wystarczające, że trawa na tarasie też pachnie, a cieszę się, ze to tylko 10m2 :-))
    Wszystko zależy od tego, jakie życie sobie wymarzymy. JEdni chcą do końca życia pracować na posadzie, spłacać kredyt na swój piękny dom, a cała ich pasja mieści się w ogródku. JEśli tak chcą, niech tak robią. Ja marzę o tym, aby bez pracy na posadzie mieć dochody, realizować swoje marzenia, rozwijać się i być jeszcze bardziej szczęśliwą. Nie potrzebuję do tego pięknego domu, bo planuję podróże, a wtedy piękny dom jest tylko kłopotliwym dodatkiem w życiu. Mieszkanie w bloku wystarczy – niekłopotliwe, wygodne. Cieszę się, że nie przeżywam z tego powodu feustracji, czego wszystkim zyczę.

    1. Pani Aga-to,

      Nic dodać, nic ująć. W swoim komentarzu dokładnie opisała Pani schemat przebiegu naszych (z żoną) rozważań dotyczących kupna domu sprzed kilkunastu lat. Nawet argumenty te same. Cieszy to, że jest nas więcej podobnie myślących.

      Moje stare przyzwyczajenia konsultanckie powodują, że jednak chcę coś jeszcze dodać.

      Czy wśród Pani znajomych też są osoby, które kupiły czy wybudowały swoje domy z marzeń za miastem, a teraz tak naprawdę tego żałują? Bo ich dom okazał się za duży (“prawie wcale nie wykorzystujemy górnego piętra”), zbyt drogi do ogrzewania, codzienne dojazdy do pracy zbyt męczące, pojawił się problem gdzie wysłać dzieci do szkoły, wyjście do kina czy teatru stało się prawdziwym “wypadem”, odstresowywujące koszenie trawy przestało relaksować, na każdy wakacyjny wyjazd trzeba organizować zasiedlenie domu, itp. Okazało się, że ich dom z bajki jest wprawdzie piękny, ale oni znaleźli się jakby nie w swojej bajce.

      A w czyjej? No właśnie. Wygląda na to, że przyjęli ogólnie uznawaną mądrość ludową (typu: “prawdziwy mężczyzna musi spłodzić syna, posadzić drzewo i zbudować dom”, albo “wolno(ś)ć Tomku w swoim domku”) za swoją bajkę i nie zadali sobie trudu napisania własnej, przystającej do ich potrzeb i oczekiwań, bajki, wizji.

      Gdy się idzie czyimiś śladami, to bardzo trudno jest dojść do własnego celu.

      1. Panie Sławku,
        trudno jest iść pod prąd, gdy wokół idą z prądem. Ale warto – o ile się wie, dlaczego i dojdzie się do wymarzonego brzegu. Żałuję, że nie poznałam tych zagadnień wcześniej, że sami borykaliśmy się z naszymi planami, że nie do końca mogliśmy artykuować argumenty, bo nie wiedzieliśmy jak je wytłumaczyć tym, którzy szli z prądem – niepohamowanej konsumpcji.
        Dziś więcej wiem. Dzięki Panom, inspirującej książce .
        Wiele osób rzeczywiscie żałuje, że zaczęło się bawić w budowanie domu, ale znam wielu, dla których nadal to potwierdzenie ich statusu, opowiadają o tym, ze dzieci ze szkoły odbiera znajomy taksówkarz, że do trawnika przychodzi ogrodnik, a pokoje na piętrze sprząta Ukrainka. Tak bywa.

        Napisał Pan, że z żoną przeżywali Państwo rozterki. Dla mnie najważniejsze w tym stwierdzeniu było owe “z żoną”. Konieczne jest wsparcie, a gdy w bliskiej osobie ma się studnię zrozumienia, gdy wspólnie się decyduje, można zdobywać góry. Gratuluję wyboru :-) Wtedy ciasne mieszkanko jest pałacem, a marzenia o wspólnej emeryturze są tęsknotą za byciem ze sobą. Pracując do 60-65 roku życia niewiele zostaje energii …

        Rzeczywiście stereotypy, moda kierują życiem. Ubodzy duchem chcą żyć według schematu życia innych osób i budza się z przysłowiową ręką w nocniku. Bardzo Panu zazdroszczę tego jak Pan w tej chwili żyje, ale wiem, że nie chciałabym Pańskiego życia w sensie dosłownym dla siebie. Chce mojego, wyłacznie mojego w towarzystwie wolnosci finansowej – już ja wiem, co z nią zrobić :-) I tak powinno być z ludźmi – powinni wiedziec, czego sami chcą. Czego potrzebuję, co jest dla nich solą, co esencją życia.

        A dom? Jeśli na tym chce się poprzestać, można. W koncu domy są dla ludzi :-) Ale nie jest aktywo, a pasywo. Jeśli z tym i na to sie zgadzamy, po sprawie. Umiłowanie wolności finansowej wzięło się u mnie z umiłowania wolności w ogóle… Zatem wolny wybór, z pełnymi konsekwencjami. Ale błagam, niech właściciele wyjmujących z kieszeni pieniądze rezydencji nie narzekają, że muszą pracować na posadzie, aby spłacać kredyty, że mają problem z wakacjami, bo dom należy zabezpieczyć… Niech zrozumieją, że to też koszt utrzymywnia pasywów.

  3. ” Gdy się idzie czyimiś śladami, to bardzo trudno jest dojść do własnego celu. ”

    Bardzo mądra myśl! I warto się nad nią zastanowić.

  4. Powszechne mylenie pojęć: mylenie konsumpcji z inwestycją.

    To, co jest zawarte we wpisie, można nazwać co najwyżej lokatą kapitału. W razie “w” można sprzedać dom i kupić mniejsze mieszkanie, które też będzie kupowane po wyższych cenach, niż gdyby było kupione dzisiaj. Różnica będzie nie zyskiem, a upłynnieniem lokaty. Tylko przy wyjątkowym zbiegu okoliczności będzie rzeczywisty zysk w razie sprzedaży, jak np. atrakcyjność lokalizacji domu bardzo wzrośnie, ale to raczej nie jest zamierzony i świadomy efekt “inwestycji”.

    1. Małgosiu, dzięki za przypomnienie kolejnego historycznego wpisu. Dziś dzięki moim wpisom i Waszym komentarzom tutaj na blogu, ale przede wszystkim dzięki książkom i prezentacjom Roberta Kiyosaki wiele osób potrafi odróżniać aktywa od pasywów. Ale jeszcze niestety nie wszyscy, więc postanowiłem i ten wpis dodać do kategorii “Edukacja finansowa”.

      Małgosiu, dzięki Tobie, ta kategoria rozrasta się (i wierzę, że będzie bardziej pożyteczna dla przyszłych gości tego bloga) bez mojego wysiłku. Ogromne Ci za to dzięki. Nie śmiem o to prosić, ale jeśli byś natknęła się jeszcze na jakieś inne wpisy warte zamieszczenia w tej kategorii, to Twoje sugestie przyjmę z otwartymi ramionami. Raz jeszcze dziękuję.

      1. Nie ma sprawy. Sprawia mi to frajdę i mam też osobistą korzyść z tego. :)

        Odnajduję tu własne dylematy sprzed lat i rozjaśniają mi się niektóre rzeczy, które nie do końca były zrozumiałe. Niby ja to wszystko już wiem i niby już od dawna, ale zawsze znajdą się szczegóły, o których nie pomyślałam, albo widziałam daną sprawę tylko jednostronnie. Dzięki Twoim wpisom Sławku oraz dzięki tym wszystkim komentarzom moje horyzonty poszerzają się… I to bez wychodzenia z domu :)

        Dotarło do mnie na przykład, że kupno mieszkania tak dużego, jak moje, tylko dzięki zbiegowi okoliczności nie pogrążyło mnie tak, jak innych frankowiczów. Sporo decyzji podejmowałam “na czuja”, a nie z pełną świadomością konsekwencji i nie do końca wiedziałam, co robiłam. Na szczęście nie muszę żałować tch decyzji. Mamy też kawałek gruntu, który trzeba by przekwalifikować i zrobić z niego aktywa… bo na razie mieści się w kategorii pasywów w ujęciu prezentowanym przez Kiyosakiego. Wypadało by się ruszyć i złożyć te dokumenty do gminy, póki ceny gwałtownie nie rosną.

        Nie gwarantuję, że wszystko przeryję, bo za parę dni wracam do pracy i będę miała mniej czasu na takie przyjemności ;)

        1. Małgosiu, jeszcze raz dziękuję. Aż chciałoby się powiedzieć szkoda, że wracasz za kilka dni do pracy:-) Jeszcze raz dzięki. Cieszę się, że udało Ci się tu znaleźć coś dla siebie. To jest sens istnienia tego bloga – by inspirować do podejmowania działań.

  5. Nie do konca jest to pomylenie inwestycji z konsumpcja. Wlasne mieszkanie pozwala mieszkac bezczynszowo, bo jestes swoim wlasnym landlordem. Jezeli wiec placisz powiedzmy 1000 zl czynszu za wynajem, a po zakupie 1000 zl kredytu na 30 lat (dla jasnosci pomijam tu oplaty spoldzielcze, media itp), to po splaceniu kredytu nie musisz juz placic nic. Zalety mieszkania na wynajem, nota bene bardzo duze, dla mnie sa zupelnie inne, ale to temat na szersza dyskusje.

    1. Tomtor, masz trochę racji, przyznaję. Niemniej aby nie zaciemniać obrazu (i tak już mało klarownego dla większości Polek i Polaków) wolę nazywać – za Robertem Kiyosaki – kupno domu na własny użytek konsumpcją, a nie “prawie inwestycją”.

      Tak samo jak “inwestycją” nie jest kupno samochodu na własny użytek, mimo, że też zastępuje wydatek na taksówki, na bilet miesięczny, bilety kolejowe, o zaoszczędzonym czasie (który możnaby przeznaczyć na zarabianie pieniędzy) nie wspominając. Samochód na własny użytek to konsumpcja (bez względu na to czy kupiony na osobę fizyczną czy na firmę), samochód kupiony na taksówkę lub do firmy rent-a-car, to inwestycja. A już tym bardziej inwestycją nie jest wymiana samochodu na nowszy, większy model. Tu się chyba zgodzimy, prawda?

      To samo jest z kupnem domu czy mieszkania. Chyba nie jest tak, że do tej pory ci ludzie mieszkali pod mostem. Mieszkali u rodziców, albo w mniejszym mieszkaniu i teraz jedynie poprawiają sobie warunki bytowe. Podnoszą poziom konsumpcji. Oczywiście każdy ma do tego pełne prawo. I nie chcę namawiać w żaden sposób do spartańskości. Zwracam jedynie uwagę, że nazywanie tego “inwestycją” jest pewnym nadużyciem, zaciemnianiem obrazu.

  6. Slawku, dla jasnosci bloga zostawmy to tak jak jest, tzn w/g Kiyosaki, bo inaczej narobimy jeszcze wiecej zametu (mieszkanie na wynajem jest inwestycja, ale juz wynajem mieszkanie konsumpcja :-) czyli ludzie nie powinni od nas wynajmowac, a my tego promowac ;-)
    PS. Jezeli uwazasz ze lepiej tego nie puszczac na blog to nie mam nic przeciwko temu ;-) Milego pobytu w Anglii w kwietnia!

Skomentuj Kuneg Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.