Ranking funduszy inwestycyjnych. Mogłeś zarobić 200 proc !!!

Taki tytuł nosi artykuł Macieja Samcika z GW z dnia 12 lipca br. Autor analizuje w nim ranking funduszy inwestycyjnych serwisu Opiekun Inwestora, porównujący zyski jakie mogli zrealizować inwestorzy różnych funduszy zakładając 3-, 5- oraz 10-letni horyzont inwestycyjny. Okazuje się, że wystąpiły ogromne różnice między najlepszymi, a najgorszymi funduszami w rankingu. Najlepsze fundusze dały swoim inwestorom zarobić nawet do 200% w horyzoncie 10 lat, ale maruderzy już tylko 40%, czyli mniej niż 4% w skali roku. Mniej niż lokata bankowa. 

A przecież kupując jednostki funduszy inwestorzy ponoszą spore ryzyko inwestycyjne.  Jesienią 2007 roku warszawska giełda osiągnęła swój historyczny sczyt. Pomimo silnego odbicia od dna, które nastąpiło w 2009 roku, inwestorzy wciąż nie odrobili strat – większość ma kapitał o ponad 1/3 mniejszy niż w szczycie hossy.  Ci którzy inwestowali w modne wówczas fundusze MŚP stracili 2/3 swojego kapitału.  Z pewnością jest to dla nich bardzo bolesne.

Więcej szczegółów dotyczących rankingu w Gazecie Wyborczej z dnia 12 lipca 2010 roku:

http://wyborcza.biz/biznes/1,101562,8122135,Ranking_funduszy_inwestycyjnych__Mogles_zarobic_200.html

Jak się na tym tle mają inwestycje w mieszkania pod wynajem?  Tutaj trudno jest o podobne rankingi, bowiem w odróżnieniu od rynku akcji, rynek nieruchomości jest bardzo niedoskonały – tam każda nieruchomość stanowi jakby odrębny rynek.  Niemniej posłużę się trzema przykładami własnych inwestycji, dokonanych w Łodzi w 2000, 2007, oraz w Warszawie w 2005 roku.

W 2000 roku kupiłem 36,5 metrowe mieszkanie w bloku w centrum Łodzi za PLN 58.000, czyli za około PLN 1590 za metr. W 2005 nowe 30-metrowe mieszkanie w Warszawie za PLN 93.000, czyli PLN 3720 za metr. W 2007 66-metrowe mieszkanie w kamienicy w Łodzi za PLN 60.000, czyli za około PLN 910 za metr kw. W każdym z tych przypadków jestem pewien,  że sprzedaż mieszkania dzisiaj dałaby ponad 2-krotny zysk, biorąc pod uwagę sam tylko przyrost wartości kapitałowej. Dodatkowym zyskiem były oczywiście przychody z najmu  odpowiednio od 10, 5 oraz 3 lat. Sam zwrot z najmu daje około 5-10% rocznie. Tylko że nie mam zamiaru sprzedawać tych mieszkań – wolę nadal czerpać pasywne przychody z ich najmu, bo to one, a nie „zwrot z inwestycji” dają mi poczucie wolności finansowej.

Przy okazji mam trochę radości. Trojgu sprzedających mieszkania pomogłem podnieść standard ich życia przekazując im solidne zastrzyki gotówki. Na przestrzeni lat dałem solidny i schludny dach nad głową kilkudziesięciu osobom poszukującym mieszkania do wynajęcia; odprowadziłem od tego sporo podatków (zawsze jest nadzieja, że nie zostały one przez rząd czy zarząd głupio zmarnotrawione). Oprócz tego wiem, że mieszkania te będą stały (i przynosiły wpływy z najmu) jeszcze przez wiele lat (pewnie budynki, w których się znajdują mnie przeżyją). Nie jest to takie oczywiste w przypadku funduszy – gdzieś przeczytałem, że fundusze Legg Mason (liderzy rankingu w niektórych kategoriach) zostały kilka dni temu wycofane z oferty Citibanku Handlowego z nieznanych mi przyczyn. 

Oczywiście nie ma róży bez kolców i inwestowanie w mieszkania pod wynajem też ma wiele wad, m.in wymagane zaangażowanie czasowe w zarządzaniu posiadanym portfelem. Ale o tym piszemy z żoną kolejną książkę. Mamy już kilkudziesięciostronicowy szkic. Wydanie przed końcem roku. Będziemy oczywiście informować naszych Fridomiaków.

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

One Response

  1. Dywersyfikując swoje inwestycje, niewielkie kwoty wpłaciłam na fundusze. Stało się to dość niedawno, gdy zaczęłam interesować się alternatywnymi formami inwestowania. I rzeczywiscie – zabawa z tym średnia – niby zaglądam, każdego miesiąca też zasilam owe fundusze (są one celowe – dla moich chrześniaków zamiast bezsensownych prezentów mają zostać przeznaczone na studia). Ale satysfakcja srednia. Zatem dla siebie, nadal wyłącznie większe sprawy – nieruchomości.
    Oczywiscie wynajem, to np kłopotliwy najemca, konieczność serwisowania mieszkania, martwienie się o wyegzekwowanie zapłaty za wynajem… Ale też święty spokój, gdy się trafi dobrze: co miesiać na koncie ląduje określona kwota, nowy sprząt jednak się nie psuje, wynajmujacy jest miły i sympatyczny i nawet dbający o czystość… Tyle, że w przypadku mieszkań mamy wpływ na to, co się będzie z nimi działo. Sami wybieramy najemcę, możemy zabezpieczyć się kaucją, możemy podnieść jego standard i lepiej wynająć, możemy pisać petycję do wspólnoty, aby posadzili kwiaty przed blokiem i wymogli postawienie przystanku autobusowego w pobliżu, aby lokalizacja stała się atrakcyjniejsza. Można działać i oczekiwać rezultatów.
    A w funduszach? Wpłacam pieniądze, patrzę na wartość jednostki i zastanawiam sie, co mogę zrobić, aby jej wartosć wzrosła… Nic. Co najwyzej mogę przenosić środki z jednego funduszu do drugiego – szybko się nudzi… I aktywem staje sie w chwili upłynnienia, na chwilę, bo musimy sprzedać jednostki, by zrealizować zysk.

    Ale mimo wszystko warto dywersyfikować nasze inwestycje – dywersyfikujemy ryzyko. I jeśli będziemy potrzebować środków, aby pokryć jakąś istotną potrzebę, nie musimy sprzedawać mieszkania za 300 TPLN, ale możemy odsprzedać jednostki za dowolną kwotę w ramach stanu naszego konta.

    Zatem wszystko jest dla ludzi – powinniśmy potrafić doceniać i korzystać ze wszystkiego, ale … wolno nam woleć nieruchomosci :-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.