Strach

Ostatnio wiele czasu poświęciłem pisaniu mojej nowej książki – powinna ukazać się już w II połowie listopada. Przez to zaniedbałem nieco czytanie. Czuję, że się cofam, zamiast się rozwijać. Teraz gdy już wysłałem pierwszą wersję książki do mojej korektorki, to miałem czas sięgnąć do nie dokończonych książek leżących na stoliku przy moim łóżku. Jedną z nich jest bardzo dobra książka autorki Susan Jeffers, pt „Feel the Fear and Do It Anyway”. Jak sam tytuł wskazuje, książka dotyczy strachu. A konkretniej, to działania pomimo strachu.

Czy jest coś czegoś się obawiasz? Boisz? Czujesz strach? Chciałabyś coś zrobić, zmienić, ale coś Cię powstrzymuje? Istnieje wiele poziomów strachu. Poziom pierwszy to strach przed rzeczami, które się wydarzą (starzenie się, emerytura, samotność, dzieci opuszczające rodzinny dom, zmiana, śmierć) lub mogą wydarzyć (choroba, wojna, utrata oszczędności, wypadki samochodowe, gwałt) lub rzeczami wymagającymi naszego działania (pójście do szkoły, podjęcie decyzji, zmiana kariery, utrata zbędnych kilogramów, publiczne wystąpienie, rozmowa kwalifikacyjna, popełnienie błędu, nauka jazdy, podjęcie decyzji o budowaniu wolności finansowej, itp.).

Drugi poziom strachów dotyczy naszego ego. Boimy się m.in. odrzucenia, porażki, odpowiedzialności, bycia oszukanym, poczucia bezsilności, krytyki, utraty twarzy.

Najpoważniejszy strach dotyczy jednak obaw poziomu trzeciego. Strach przed tym, że nie dam sobie rady! Ten strach potęguje wszystkie inne strachy. Strachy poziomu pierwszego: nie dam sobie rady z procesem starzenia się, nie dam sobie rady z chorobą, nie dam sobie rady ze zmianą kariery, nie uda mi się osiągnąć wolności finansowej, itp. Strachy poziomu drugiego: nie dam sobie rady z odrzuceniem, z krytyką, z porażką. Po prostu: nie dam sobie rady!

Co zrobić z towarzyszącym nam strachem? Należy sobie uświadomić, że:

Po pierwsze, strach zawsze będzie nam towarzyszył w dążeniu do naszych celów i marzeń. Zawsze. Nie ma sposobu na to by pozbyć się strachu. Niektórzy czekają, aż strach zniknie nim podejmą jakieś ryzykowne działanie. To błąd, bo strach sam z siebie nie zniknie.

Po drugie, jedyny sposób na to by zapanować nad strachem, to zrobić dokładnie to czego … się boimy. Nic tak nie zmniejsza strachu jak zrobienie tego czego się boimy. Zwykle okazuje się, że „nie taki diabeł straszny…”

Po trzecie, uświadomić sobie, że wszyscy inni też odczuwają te same strachy gdy wkraczają na nieznane im terytoria.

Po czwarte, że przezwyciężanie strachu jest mniej bolesne niż ciągłe życie pod jego wpływem.

Niektórzy działają nie bacząc na strachy i obawy, które dostrzegają. Mają wystarczająco wewnętrznej siły by działać pomimo obaw. Innych te obawy paraliżują, uniemożliwiając im jakiekolwiek działanie. Czują się bezsilni, popadają w depresję, paraliż. Obwiniają otoczenie za brak sprzyjających warunków.

Każdy z nas znajduje się w pewnym miejscu krzywej prowadzącej od bólu bezsilności do mocy siły. Aby przesuwać się bliżej siły, musimy po prostu podejmować DZIAŁANIA. To działania nas wzmacniają. Pokonanie początkowego strachu zwiększa nasz obszar komfortu. Za każdym razem gdy przełamujemy strach, nasz obszar komfortu się zwiększa. A im większy obszar komfortu, tym większe poczucie siły, wewnętrznej mocy.

Z drugiej strony, obwinianie innych i całego świata niestety nas osłabia. Przyjmujemy wtedy rolę ofiary i mamy pretekst by nie podejmować działań, nie posuwamy się do przodu. Nasz obszar komfortu jest wąski i wszystko co znajduje się poza nim, nas przeraża.

Z jakiegoś dziwnego powodu przyjęło się stawiać znak równości pomiędzy myśleniem pozytywnym, a naiwnością, a z drugiej strony pomiędzy myśleniem negatywnym, a realnością. Jest to – według Susan Jeffers – totalna głupota. Badania wskazują, że ponad 90% rzeczy, których się boimy, obawiamy, o które się martwimy, wcale się w końcu nie wydarzają. To znaczy, że nasze obawy mają mniej niż 10% szans na zrealizowanie się w praktyce. Jeśli tak rzeczywiście jest, to czy bycie pozytywnie nastawionym nie jest bardziej „realistyczne” niż przewidywanie negatywnych wydarzeń? Przestań się z góry zamartwiać. Działaj.

Jedną z barier utrudniających nam posuwanie się do przodu są trudności z podejmowaniem decyzji. Ponieważ nasi rodzice i nauczyciele w szkole ciągle nas przestrzegali przed popełnieniem błędu, to przyjęliśmy, że w życiu jest zawsze jakaś „prawidłowa” i jakaś „błędna” decyzja. Boimy się popełniać błędów. Ale jest to bardzo niekonstruktywne założenie. Lepiej jest patrzeć na każdy wybór, jako wybór dwóch dróg. Każda z tych dróg jest dobra. Bo pozwoli ci zebrać szereg nowych doświadczeń. Bez względu na cel, do którego prowadzi. Susan podaje przykład pilota samolotu. Myślę, że jeszcze lepszy byłby przykład prowadzenia samochodu. Jeśli przyjmiemy, że Radzymin i Poznań leżą dokładnie na tej samej szerokości geograficznej, czyli że Poznań jest dokładnie na zachód od Radzymina, to jadąc autostradą przez Warszawę, większość czasu będziemy jechać w … złym kierunku. Czasami trochę na południe, potem na południowy-zachód, potem nawet na północ. Rzadko będziemy jechać dokładnie na zachód. A gdybyśmy w okolicach Łodzi zdecydowali, że od tej pory jedziemy dokładnie na zachód, to zamiast w Poznaniu wylądowalibyśmy w … Rawiczu.

Zamiast bez końca upewniać się, że wybraliśmy prawidłowy kierunek, którego będziemy się kurczowo trzymać, by nie popełniać błędu i by pojechać perfekcyjnie, lepiej wyruszyć w drogę i być gotową do dokonywania drobnych korekt kierunku. Tak jak przy jeździe samochodem. Gdy chcemy się trzymać pasów namalowanych na jezdni, to najczęściej jedziemy na wprost, jednak ciągle delikatnie korygując kierunek jazdy. W praktyce okazałoby się, że przez jakieś 90% drogi wcale nie jechaliśmy perfekcyjnie. Nie przeszkadza to jednak w dojechaniu na czas do celu podróży.

Czuj strach i … działaj.

Susan Jeffers, „Feel the Fear and Do It Anyway”, Vermillion, London, 2007

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

26 Responses

  1. Slawku – dzięki za przypomnienie tego jak działa strach, tzn. że często zamiast działać to szczycimy sie (przed samymi sobą) strachem. Podoba mi sie to stwierdzenie: “że przezwyciężanie strachu jest mniej bolesne niż ciągłe życie pod jego wpływem”.

    Myśle, ze skusze sie na tą książkę, ale pewnie dopiero po “Essentialism’ie”.

  2. Bardzo fajna publikacja :-)
    Szczególnie podoba mi się konkluzja, aby bać się i działać :-)

    Osobiście jestem zwolenniczką pokonywania wszelkich barier. Bardzo boję się wody i w ramach pokonania strachu nurkowałam głębinowo. Czuję strach przed wysokością, dlatego też skwapliwie korzystam z możliwości wszelkich atrakcji na wysokości, a w samolocie chętnie wybieram miejsce przy oknie. Wybieram konfrontację częściej niż wycofanie. I wiem, że to cecha charakteru, bo choćby moja rodzona siostra (z tych samych genów poczęta) działa odwrotnie – wycofuje się i najczęściej nie podejmuje walki nawet z samą sobą. Ja od zawsze “wkładam palce między drzwi”.

    Sądzę, iż budowanie wolności finansowej wymaga chęci do pokonywania strachu, gdyż musimy wyjść z naszej osobistej strefy komfortu, by wziąć kredyt, przekazać nasze wszystkie oszczędności na wkład własny, kupić nieruchomość… Pokonujemy strach przed niepewnością, ryzykujemy dobra materialne, nasz “święty spokój”. Zatem dobrze sobie uświadomić, iż strach będzie towarzyszył naszej drodze ku wolności finansowej, jest naturalny i owa droga nie zawsze będzie jasna, oczywista i świetnie opisana :-) Czasem zdarza nam się chwila niepewności, czy to dobry kierunek, czasem próbujemy wielu skrótów lub też nieopacznie skręcamy na objazd. Ważne, aby mieć w głowie cel, być świadomym wszystkich obaw i przeciwności, ale też dostrzegać pozytywne aspekty czasem nie najlepszych wyborów. Zgadzam się, iż we wszystkim można widzieć pozytywne skutki.

    A Ty, Sławku, kiedy najbardziej się bałeś budując swoją wolność finansową?

    1. Aga-ta, właściwie balem się tylko raz. Gdy w latach 2001-02 gorącym tematem stała się telepraca, zacząłem się obawiać, że ludzie zamiast w kawalerce na Żóliborzu będą woleli za te same pieniądze wynająć sobie dom 50 km od Warszawy. Ale uzmysłowiłem sobie, że miasta nie po to powstały by ludzie mieli gdzie pracować – powstały nim była w nich praca. Więc przestałem się bać tego “zagrożenia”. Opisuję to nieco bardziej szczegółowo w książce “Mieszkania na wynajem. Moja droga do wolności finansowej”:-)

  3. wszystko to jest znane, tylko jak przekonać siebie żeby ten strach przed nieznanym przezwyciężyć, jeżeli znajdziemy na to odpowiedź to jesteśmy skazani na sukces :)

      1. MaciekK, wszystkie pozycje, które polecam zamieszczam na łamach fridomii, w zakładce “Co czytaliśmy?” Znajdziesz tam moje recenzje tych książek

  4. Skoro strachu nie można uniknąć, to trzeba go oswoić. Jak? Właśnie działając, bo wtedy nie tylko zwiększa się nasz komfort, ale też jesteśmy po prostu tak zajęci, że nie mamy czasu myśleć o strachu, który wprawdzie nie do końca znika ale usuwa się gdzieś w cień…Bardzo życiowy wpis, pozdrawiam

  5. Idealny tekst w idealnym momencie. Dzięki Sławku za to, co niby każdy wie (w tym ja), ale potrzebuje, żeby mu ktoś cały czas przypominał (zwłaszcza mi :) Asante sana raz jeszcze!

  6. Super:) działanie, miłość, akceptacja redukują strach. Można jeszcze innymi emocjami kierować by zmniejszyć strach np. poprzez radość. Podjęcie decyzji, wybór drogi daje nam naukę, z której możemy czerpać, ucząc się na własnych błędach. Taką drogę obierali wielcy wynalazcy, sportowcy. Wykorzystując wiedzę zmieniamy się. A teraz tak z drugiej strony, o pewnej odwadze i wyzwaniu:)

    https://www.youtube.com/watch?v=hoJHJFRFwvs

  7. Sławku bardzo dobry wpis!

    zaraz link do niego wysyłam na swojego maila, aby powracać do niego.

    Jak się zastanowię, to strach, niekiedy duży strach poprzedzał przełomowe chwile w moim życiu.
    Wtedy gdy trzeba było podjąć decyzję co dalej, gdy trzeba było wyjść ze swojej strefy komfortu, aby było lepiej, wtedy gdy trzeba było “wziąć byka za rogi” i rozwiązać jakiś problem.

    Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że warto było podjąć pewne ryzyko, warto było działać pomimo strachu. Podjęte decyzje pomimo strachu miały znaczący wpływ na kształt życia mojego i mojej rodzinki.

    1. Szymon, dzięki za komplement. Jeśli wpis mi się udał, to głównie dlatego, że książka, którą w nim recenzowałem jest naprawdę doskonała. Polecam!

  8. Hmmm… I po raz pierwszy nie zgadzam się z pewnymi tezami zaprezentowanymi prze Ciebie, Sławku, a zaczerpniętymi z książki.

    Owszem, są różne poziomy strachu. Jednak sposób postrzegania strachu jest uwarunkowany wcześniejszymi doświadczeniami i nie tylko. Dla jednych problemem jest wyjście z domu, a dla innych skok ze spadochronem nie stanowi problemu, a jeszcze inni dobrowolnie pakują się w niebezpieczne sytuacje.

    W życiu dorosłym najbardziej odczuwałam strach podczas niebezpiecznych sytuacji drogowych. Jest to powtarzalny strach, nad którym nie panuję. Jest to reakcja fizjologiczna. Nie chodzi o to, że boję się jeździć, bo nie boję się. Chodzi o sytuacje groźne, a nawet kończące się kolizją. Nigdy tak naprawdę porządnego wypadku też nie miałam. Było kilka drobnych stłuczek.

    Bałam się też zabiegu chirurgicznego pod znieczuleniem miejscowym, a przypływ paniki w trakcie zabiegu spowodował omdlenie – pierwsze i ostatnie w moim życiu, jak do tej pory. Następny atak paniki zdarzył mi się u dentysty w trakcie wyrywania zęba, ale panika została zduszona w zarodku.

    Trochę bałam się, gdy jako 20-to letnia dziewczyna jechałam do pracy w Niemczech i przesiadając się, wsiadłam do niewłaściwego pociągu… mając tylko 50 marek w kieszeni. Wizja spania w porcie, gdy zdążyłby odpłynąć ostatni prom na Wyspu Fryzyjskie, nie napawała mnie wtedy otuchą. Brak kasy i słaba znajomość języka nie pomagały opanować nieprzyjemnych doznań.

    Pozostałe obawy i lęki, to “pikuś”. Dopóki jestem w stanie nad tym zapanować, to nie jest strach, a jedynie chwilowy dyskomfort. Takie sytuacje zawsze motywują mnie do działania.

    Jeśli już rozważamy tak skomplikowaną reakcję psychofizyczną, jak strach, to warto by było zapoznać się z badaniami dr Jaroslava Flegr: http://www.vice.com/pl/read/jak-koci-pasozyt-wplywa-na-twoje-zachowanie-stan-umyslu-i-libido
    Wygląda na to, że brak strachu u niektórych ludzi jest “powikłaniem” po zakażeniu pierwotniakiem Toxoplasmosa gondi. Ciekawe, ilu ryzykantów ma przebyte zakażenie tym pierwotniakiem? Ile jeszcze jest takich uczuć, reakcji i myśli, które uznajemy za własne?

    No, to teraz dowcip dotyczący uczucia strachu ;)

    Przychodzi ruska mysz do baru i prosi o szklankę wódki. Barman na to, żeby była cicho, bo obok kot śpi.
    Ruska mysz – to proszę taką malutką szklaneczkę i uciekam.
    Przychodzi niemiecka mysz do baru i mówi – proszę piwo.
    Barman – cicho, bo obok kot śpi.
    – To proszę takie małe i uciekam.
    Przychodzi polska mysz do baru – PROSZĘ 50-tkę WÓDKI!
    – Cicho, bo obok kot śpi.
    – TO POPROSZĘ JESZCZE DWIE I BUDZIĆ KOTA!
    ;)

    1. Małgosiu, cieszę się, że się ze mną (ja z autorką książki się zgadzam) nie zgadzasz. To pokazuje, że nie jesteśmy klonami. Brak zgody bywa bardzo rozwojowy bo pozwala dostrzec inną perspektywę. Przyznam jednak, że nie do końca zrozumiałem z którymi tezami książki Susan Jeffers się nie zgadzasz.

      Wywiad z dr Flegr bardzo ciekawy. Aż się nie chce wierzyć, bo przecież czasami naukowcom wydaje się, że to nad czym akurat pracują jest tak przełomowe, że wyjaśnia strukturę całego wszechświata. Wszystko da się jakoś powiązać w logicznie brzmiąco całość. Ale może coś w tym jednak jest. Kotów wyjątkowo nie lubię, może dlatego że podświadomie unikam ich fekaliów i pasożytów, które mogłyby przejąć kontrolę nad moim mózgiem i spowodować, że w kasynie przehulałbym swoją wolność finansową? Tylko co z tego miałyby kocie pasożyty?…

      A wracając do samego strachu. To sam widzę jego działanie po sobie. Zwykle gdy uczę się zupełnie nowego języka (ostatnio był to język rosyjski w 2010 roku; czy język rumuński w roku 2007; czy język litewski, którego zacząłem się uczyć przez przypadek w listopadzie ub.r), to nie odczuwam żadnego strachu czy obaw. Gdy danego poranka nauczę się 30 nowych słówek, to tego samego popołudnia czy wieczoru staram się wykorzystać 20-25 z nich w rozmowie z przypadkowo spotkaną osobą (pozostałych 5-10 słówek po prostu nie zdążyłem jeszcze zapamiętać). Dzięki tak częstej, pozbawionej obaw praktyce, nabieram coraz większej płynności w mówieniu. Mówienie sprawia frajdę, nauka staje się bardzo przyjemną zabawą, dającą ogromną satysfakcję.

      Inaczej niestety wygląda sprawa z językiem mandaryńskim. Podszedłem do niego ze zbyt dużym respektem. Może dlatego, że zbyt długo planowałem rozpoczęcie jego nauki. Może dlatego, że jest tak odmienny od wszelkich do tej pory znanych mi języków. Może zbytnio dałem sobie wmówić, że najważniejsza jest wymowa z właściwą tonacją. Może dlatego, że pierwsi moi przypadkowi rozmówcy byli chyba na tyle zaskoczeni tym, że jakiś Arab zagaduje do nich, że nie zauważali, że próbuję mówić do nich po chińsku. Przestawiali się na odbiór komunikatów po angielsku i nic nie rozumieli. To z kolei zwiększało moje wewnętrzne obawy.

      Wiecie, że samemu zacząłem słyszeć mniejszą pewność siebie w swoim własnym głosie. Zamiast mówić z radością i swadą w głosie (jak ta polska myszka z baru), zacząłem mówić bojaźliwie, jakby prosząc, błagając moich rozmówców o zrozumienie.

      Dopiero gdy usłyszałem swój słaby, łamiący się głos, postanowiłem stawić czoła tonacjom. Przestać się nimi przejmować (najzwyczajniej je zignorować) i zacząć mówić szybciej i mniej … wyraźnie. I co? Dziś dużo łatwiej jest mi się dogadać:-) Już nie czuję takiego respektu przed mandaryńskim. Owszem, jest to zawodnik ciężkiej wagi i będę potrzebował więcej czasu (i prawdopodobnie jeszcze kilku wyjazdów do Pekinu gdy już się tam ociepli) by go pokonać. Ale go pokonam. W końcu język mandaryński jest zupełnie pasywnym “przeciwnikiem”. Leży sobie biernie od tysięcy lat, nie zmienia pozycji w dynamicznym tempie, nie stosuje wobec mnie tryków i trudnych chwytów. Owszem ma parę tajemnic, ale tylko od mojej konsekwencji, determinacji i odwagi zależy czy zdołam do nich dotrzeć i się z nimi rozprawić.

      Jedną z takich tajemnic jest pismo chińskie. Choć początkowo zamierzałem sobie to w całości odpuścić, to jednak postanowiłem, że i temu wyzwaniu stawię czoła. Nawet jeśli nie zdążę się nauczyć wszystkich 46.050 znaków, to może poznam ich choć tyle co chiński trzecioklasista? Trzecioklasiści w Polsce zwykle potrafią już całkiem nieźle czytać:-). Jeszcze nie w tym momencie, ale przed końcem roku stawię czoła również kaligrafii. Postanowione.

      Podaję ten przykład (dla mnie bardzo aktualny) po to, by pokazać, że strach jest wszędzie, tkwi w każdym naszym działaniu i w każdej próbie. Chodzi o strach trzeciego poziomu – czy sobie poradzę z nauką? czy po roku nauki wszystkiego szybko nie zapomnę? czy poradzę sobie w rozmowie z przypadkowo spotkanym Chińczykiem na warszawskiej ulicy? czy poradzę sobie z tym, że inni mnie wyśmieją? czy się nie zbłaźnię? Jedni sobie z tym strachem radzą (tak jak rozumiem np. Twoja siostra) nie podejmując w ogóle próby nauki. Inni wkuwając na pamięć kolejne słówka i frazy, wychodząc do ludzi i próbując z nimi rozmawiać. Pokonując swojego kota małymi, drobnymi kroczkami.

      Ja wolę tę drugą opcję. I chyba nie potrzebuję pasożyta z kocich fekaliów by się zachęcić do działania.

  9. Z tym “nie zgadzam się” chodziło mi o to, że ja nie widzę trzech poziomów strachu. Może nawet nie rozumiem tej koncepcji. Ja to widzę inaczej, również to, jaki mamy wpływ na własne emocje.

    Dla mnie strach dzieli się na dwie grupy:
    1. Strach, który mogę opanować – czyli mam nad nim kontrolę i nie paraliżuje mnie. Wszystkie rozsądne myśli są na miejscu i wydaje mi się, że to ja decyduję o podjęciu działania lub zaniechaniu. W sumie zaniechanie też jest rodzajem działania.
    2. Strach, którego nie potrafię opanować. Jest to ten rodzaj strchu, który wyłącza myślenie, rozsądek i inne funkcje muzgu, które pod wpływem doświadczenia są uruchamiane, aby wydobyć się z opresji. Reakcje są mimowolne i znajdują się w kategoriach “walcz” lub “uciekaj”. Powoduje nami wtedy adrenalina i inne neuroprzekaźniki. Ten rodzaj strachu pojawia się często w nowych sytuacjach. Gdy dana sytuacja powtórzy się, to pod wpływem nabytego doświadczenia, jestem w stanie próbować zapanować nad strachem, aby przenieść go do pierwszej grupy.

    I tu dochodzę do nabytego doświadczenia.
    Inne doświadczenia mają osoby wychowane w warunkach niepewności i poczucia zagrożenia, a inne doświadczenia mają osoby wychowane w tzw. “cieplarnianych warunkach”. Inne też będą ich reakcje. Dopiero jako dorosłe lub u progu dorosłości osoby są w stanie próbować wpływać na te reakcje. Jako dzieci działają instynktownie i bez wsparcia ze strony np. rodzica często nie potrafią poradzić sobie z sytuacją.

    Do niedawna myślałam, że to ja podejmuję decyzje, a jakość tych decyzji wynika z wychowania i nabytego doświadczenia. Pewien film wyemitowany przez BBC (lub National Geografic – nie pamiętam dokładnie) zburzył moje myślenie o tym, że to ja podejmuję wszystkie decyzje w moim życiu. Teraz wiem, że często nie myślałam o strachu i nie uświadamiałam go sobie – po prostu działałam, jak skalkulowałam, że mi się to opłaca. Np. chętnie nauczyłabym się nowego języka, gdyby był mi do czegoś potrzebny. Nie myślę o obawach. Jakbym musiała wyjechać z Polski na dłużej, to zrobiłabym wszystko, żeby opanować jezyk jak najszybciej i w jak najlepszym stopniu. Na razie mi się nie chce.

    Chcę uświadomić innym po prostu, że dopóki nie mamy pełnej wiedzy o uwarunkowaniach, dotąd nasze decyzje nie będą w pełni świadome. Dopiero, jak poznamy wszystkie zmienne, możemy skutecznie zmieniać własne podejście. Problem polega na tym, że nie wszystkie zmienne znamy, ale mimo to warto próbować.

    Nie wiem, czy umiem wystarczająco wyjaśnić, o co mi chodzi. Do dalszej polemiki musiałabym przeczytać w/w książkę.

    1. Małgosiu, pewnie masz rację. Ja też by debatować musiałbym jeszcze raz przeczytać tę książkę – po latach nie pamiętam już całej argumentacji…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.