Mwaka mpya mwema, s Nowym Godom, ein gutes neues Jahr, prospero Ańo Nuevo, felice Anno Nuovo, une Bonne Annee, la Multi Ani, Happy New Year, Szczęśliwego 2015 Roku!!!

Tak jak postanowiłem przed kilkoma laty, to jest moja ostatnia zima spędzana w Europie. Spędzam ją inaczej niż zwykle, właśnie dlatego. Aktualnie jestem w St Petersburgu. Jest godzina 9 rano, a na zewnątrz jest tak ciemno jak w środku nocy. Nie, nie dlatego, że panują tutaj “czarne noce”. Wynika to z tego, że pomimo, że Warszawa i St Petersburg leżą w podobnej długości geograficznej, to dzieli je strefa czasowa z aż dwugodzinną różnicą. W Warszawie jest teraz godzina 7 rano i tutaj powinno być podobnie, a nie jest.

W nocy spadło trochę śniegu – parę centymetrów. Temperatura też jest zbliżona do warszawskich – przez ostatnie kilka dni było około 6-8 stopni poniżej zera. Więc wcale nie jest groźniej niż w Polsce. Choć wysoka wilgotność powietrza powoduje, że ziąb jest bardziej przenikliwy.

Jakie jeszcze dostrzegam różnice? Nowy Rok to w zlaicyzowanej Rosji święto dużo ważniejsze niż Boże Narodzenie, które tutaj będzie obchodzone dopiero 7 stycznia. To w Nowy Rok Rosjanie obdarowują się prezentami, spotykają w gronie rodzinnym. Nie widać tutaj oznak kryzysu gospodarczego – restauracje są wypełnione (często imprezami firmowymi), sklepowe półki uginają się pod towarami (często z importu choć z Polski widziałem tylko jakieś soki jabłkowe), w telewizji dominują reklamy zachodnich marek, ceny rosną (ale i tak były w porównaniu z polskimi wysokie, więc ciężko mi ocenić skalę wzrostów), kurs rubla chyba się chwilowo ustabilizował. Jedyne co mi realnie przeszkadza, to to, że od Nowego Roku ma zdrożeć metro. Dziś przejazd (w Pietieri jest aż 5 czy 6 linii metra) kosztuje około pół dolara, po nowym roku ma kosztować około 10% drożej. Dlaczego mi to przeszkadza? Bo w oczekiwaniu na wzrost ceny, kasy biletowe sprzedają tylko po 1-2 żetony i za każdym przejazdem trzeba się ustawiać – bez sensu – w dość długich kolejkach. Mnie to irytuje, ale Rosjanie przyjmują ten administracyjny bezsens ze stoickim spokojem. Widać, nie takie bezsensy tutaj już widzieli.

Za to muszę pochwalić tutejsze szpitale. Tak się złożyło, że moja żona trafiła tutaj do szpitala. Miała pewną infekcję nosa, którą w Polsce kilkukrotnie bagatelizowali lekarze z Luxmedu. Tutaj okazało się, że zalegająca w nosie ropa (z powodu stanu zapalnego) mogła nawet uszkodzić mózg. Zabrano się za leczenie z całą powagą. Pomimo okresu mocno wakacyjnego, Nataszę od razu przyjęto do szpitala i przeprowadzono pierwsze dwa zabiegi w sobotę i w niedzielę gdy w Polsce w szpitalach zwykle niewiele się dzieje. Natasza leży na czteroosobowej sali, która jest bardzo czysta i pachnąca. W przedpokoju sali jest duża szafa na ubrania chorych i wejście do oddzielnej bardzo dużej i czystej łazienki. Na sali stoi stary, bo stary, ale sprawny telewizor. Choć sam budynek ma chyba ponad sto lat (bardzo efektowna architektura wnętrz), to jest dobrze utrzymany, okna są nowe i szczelne. W środku jest bardzo ciepło. Ale najbardziej szokuje troska lekarzy i pielęgniarek. Przychodzą co chwilę, pytają czy wszystko jest ok, wyraźnie się troszczą. Dodam, że Natasza została przyjęta mimo tego, że już od kilku lat nie opłaca tutejszych składek zdrowotnych. Najpierw leczenie, potem formalności to podejście mocno zaskakujące. Zwłaszcza, że kilka dobrych lat temu, mój przyjaciel zachorował będąc ze swoją rodziną w szwajcarskich Alpach. Poleciałem na jego prośbę do Szwajcarii by pomóc im z logistyką powrotu do Polski (jego żona nie miała wówczas prawa jazdy). Tam na miejscu okazało się, że w Szwajcarii podejście było najpierw papierki, a potem pacjent. Szpital pomimo nowszych mebli nie robił lepszego wrażenia niż ten tutaj. No może wyłączając widoki na JungFrau i inne alpejskie szczyty i doliny.

Zaskoczyło mnie też to, że do tej pory w szpitalu nie odwiedziły Nataszy jej przyjaciółki. Oprócz mnie był tylko jej Tata. Ale widać, w odróżnieniu od Polski czy Kenii gdzie też miałem okazję odwiedzać chorych w szpitalach, tutaj się nie nachodzi ludzi w szpitalach. Oprócz mężów, którzy czasami wpadają do swoich żon, znajomych z sali Nataszy, nie widziałem u nich innych gości. Chorym pozwala się odpoczywać. Nie wiem czy dobre to czy złe – jest po prostu inne.

Naszła mnie pewna refleksja, która utwierdziła mnie jeszcze silniej w przekonaniu, że prawie nic nie jest obiektywnie, samo z siebie, albo dobre albo złe. Co do wielu rzeczy ludzie się po prostu umawiają, przyjmuje się pewna konwencja. Wróćmy na przykład do tych różnic czasowych. Gdyby Petersburg miał tę samą strefę czasu co Warszawa, to byłoby tu dziś widno już dwie godziny temu. A gdyby był w tej samej strefie czasowej co sąsiadujące Helsinki, to jasno stałoby się godzinę temu. Według zegarków. Bo oczywiście jasno stało by się dokładnie w tym samym momencie przekręcania się Ziemi wokół własnej osi. W ogóle czas to jest jedna wielka konwencja. Dwa razy w roku, wszyscy Polacy i większość Europejczyków przekręca zegarki. Wszyscy się umawiają, że będą udawać, że jest inna godzina niż w rzeczywistości. I ta udawanka się na ogół wszystkim udaje.

Albo Nowy Rok. Ze zdumieniem wyczytałem na plakacie w tutejszym metrze, że zwyczaj obchodzenia nowego roku akurat 1 stycznia, w Rosji wprowadził car Piotr I w 1700 roku, a więc mniej więcej wtedy gdy zaczął budować Sankt Petersburg. Ciekawe od jak dawna ta data przyjęła się w Polsce. Przecież potencjalnie każdy z 365 dni roku mógłby zostać uznany za dzień nowego roku. Ciekawe też, że przyjęło się witać Nowy Rok z radością i tańcem, a nie np refleksją i modlitwą. Albo to, że podkreśla się raczej postanowienia noworoczne, a nie robienie rachunku własnych osiągnięć w mijającym roku. Może to drugie okazało by się bardziej konstruktywne, bo przecież wiadomo, że większość “postanowień” noworocznych szybko rozmywa się w bieżączce codzienności.

Zgodnie z przyjętą konwencją, ale mimo to szczerze i z pełni serca życzę wszystkim Fridomiaczkom i Fridomiakom udanego 2015, Roku wypełnionego po brzegi doskonałym zdrowiem, radością, tysiącami miłych i tylko bardzo miłych niespodzianek, mnogością szans życiowych i wyjątkowych okazji inwestycyjnych. Roku, który istotnie przybliży Was do wolności finansowej, do fridomii.

S Nowym Gadom!!!

PS Po Nowym Roku wybieram się jeszcze dalej na północ, do Archangielska, by tam stawić czoła mojej ostatniej w życiu zimie. Chcę od razu, na samym początku Nowego Roku, wypełnić pierwsze ze swoich noworocznych postanowień:-)

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

4 Responses

  1. Jakiś czas temu pisałeś Sławku, że w Polsce opieka medyczna jest lepsza niż w Anglii, teraz, że w Rosji jest lepsza niż w Polsce. Z tego wynika, że doszło do odwrotnej sytuacji niż się powszechnie uważa (teoretycznie jakość usług poprawia się ze wschodu na zachód, a tu jest dokładnie odwrotnie). Wychodzi na to, że naprawdę warto podróżować bo można się wiele nauczyć i dowiedzieć o otaczającym nasz świecie.
    Pomysł, aby na koniec roku robić podsumowanie jest naprawdę dobry (ja tak robię i jestem bardzo zadowolony z tego). A media jak to media już Niemcy podczas II wojny (i przed) potrafili z nich świetnie korzystać, manipulowanie masami do dziś jest powszechnie wykorzystywane.

  2. Na Nowy Rok polecam dobrą lekturę!

    Fryderyk Nietzsche pod koniec XIX wieku tak określił amerykański konsumpcjonizm i w ogóle styl życia:

    “Ich pośpiech bez tchu w pracy – właściwy występek Nowego Świata – zaczyna już zarażać starą Europę i zupełnie dziwną rozpościerać ponad nią bezduszność. Wstydzą się dziś ludzie spoczynku; długie rozmyślanie sprawia nieomal wyrzuty sumienia. Myśli się z zegarkiem w ręku, jak je się obiad, z okiem zwróconym na gazetę giełdową – żyje jak ktoś, kto ustawicznie “mógłby czegoś zaniedbać”. Lepiej co bądź robić, niż nic.”

    Dziwię się jak bardzo aktualne są te słowa, pomimo że minęło już grubo ponad 100 lat.

    Polecam w ogóle cały nowy numer “Uważam Rze Historia” (grudniowy). Przeczytałem tam kilka naprawdę ciekawych tekstów.

    http://www.historia.uwazamrze.pl/artykul/1146293/ameryka-w-niemieckim-zwierciadle

    Bardzo ciekawy jest też artykuł o prohibicji w USA 1919 – 1930.

    http://www.historia.uwazamrze.pl/artykul/1146297/prohibicja-byla-sukcesem

    Dowiedziałem się z niego, że w niektórych miejscach w USA (hrabstwach, pojedynczych miastach) prohibicja obowiązywała znacznie dłużej (np. w Oklahomie aż do 1959 r., Missisipi aż do 1966 r.), a nawet nadal obowiązuje w niektórych miejscach! Przykładowo do dziś “suchym” miastem jest Moore w stanie Tennessee, gdzie jest siedziba firmy Jack Daniels i destylarnia whisky. Pomimo to w tej miejscowości nie można kupić nigdzie alkoholu, tej firmy ani żadnej innej ;-)

    Co ciekawe z badań wynika, że prohibicja faktycznie ograniczyła spożycie alkoholu o ok. 50 %. Ciężko to jednak było zbadać, a kierowano się głównie mniejszą liczbą zgonów z powodu alkoholowej marskości wątroby.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.