Szczęśliwego 2016 Roku

Już od 3 godzin jestem w Nowym Roku. W Singapurze powitaliśmy go 7 godzin wcześniej niż w Polsce. Otrzymałem zatem od losu możliwość wglądu w przyszłość.

Jak wyglądało przywitanie Nowego Roku? W Singapurze większość ludzi nie stroi się specjalnie na Sylwestra. Atmosfera jest dość luźna i przypomina Sydney. Zatłoczone są bary na Clarks Quay oraz Boat Quay. My przywitaliśmy Nowy Rok w okolicy Marina Bay. Wprawdzie przyszliśmy dość późno i nie udało nam się dojść w okolice pomnika-fontanny Lwa (symbolu Singapuru), ale za to – przez zupełny przypadek – mieliśmy chyba jedną z najfajniejszych miejscówek. Czekaliśmy na fajerwerki bezpośrednio przed historycznym hotelem Fullerton.

Na ścianie tego hotelu najpierw był rzucony zegar odmierzający minuty i sekundy do początku Nowego Roku. Jakieś 5-6 minut przed północą, fasada Hotelu Fullerton została rozjaśniona fantastycznymi kolorowymi, animowanymi obrazami przedstawiającymi Cztery Pory Roku. Spadające płatki śniegu. Wiosna wraz z kolorowymi przemieszczającymi się po całej fasadzie Hotelu motylkami i kolorowymi paszkami. Lato, jesień. Najbardziej spodobały mi się dynamicznie zmieniające się fasady ulic wypełnionych shophouses (czyli rzędami domów, w których na parterze znajdują się sklepy, a na piętrze mieszkania właścicieli sklepików.

Pozostało 20-kilka sekund do północy o zaczęło się wielkie odliczanie. W sekundzie zero, niebo nad Marina Bay przy której leży Hotel Fullerton, a także sławny Marina Bay Sands Hotel (piękny kompleks składający się m.in z trzech drapaczy chmur połączonych dachem w formie czegoś na kształt jachtu), rozbłysło dziesiątkami, a potem setkami fajerwerków. 10-minutowe show było przepiękne. Oprócz Sydney, nigdy nie widziałem niczego zrobionego z tak dużym rozmachem i profesjonalizmem. Pojawiły się łzy wzruszenia nie tylko w moich oczach, ale też na policzkach. Człowiek jest w stanie tworzyć niesamowite rzeczy.

Ale to co nas zdumiało jeszcze bardziej, to powrót pieszo do naszego hotelu. Po drodze mijaliśmy wiele restauracji, z których dość wcześnie poznikali goście sylwestrowi oraz wiele małych imprez plenerowych, w których bawił się kolorowy, wielonarodowy i wielorasowy tłum.  To co zaskoczyło nas najbardziej to to, że każda restauracyjka i uliczny kramik z jedzeniem był wypełniony gośćmi. Tak jak w każdy normalny dzień w Singapurze. Otwarta była też większość sklepów, łacznie z ogromnym centrum handlowym Mustafa Center w dzielnicy Little India.

Etos pracy w Singapurze powala. W sylwestrową noc pełną parą sklepikarze, hotelarze, kelnerzy, taksówkarze, po ulicach jeżdżą setki autobusów. Miasto wydaje się normalnie funkcjonować.

Przez cały wczorajszy dzięń i wieczór popadywał deszcz. W tradycji chińskiej uznawany za błogosławieństwo. Dzięki temu, że miałem okazję wejrzeć w Nowy 2016 Rok na kilka godzin przed osobami mieszkającymi w Polsce, już wiem jak będzie on wyglądał.

Dla Fridomiaczek i Fridomiaków będzie to rok pomyślności. Spłaconych kredytów konsumpcyjnych i zaciągniętych nowych, inwestycyjnych. Rok wielu nowych, udanych zakupów inwestycyjnych. Rok szybko zakończonych remontów i bardzo dobrych, bezproblemowych najemców. Rok, który istotnie przybliży Was do wolności finansowej.

Oprócz tego, życzę każdej i każdemu z Was mnóstwa zdrowia, radości, pogody ducha. Oby Rok 2016 przyniósł każdemu z Was co najmniej 365 pozytywnych, bardzo pozytywnych i tylko pozytywnych niespodzianek. Wszystkiego naj!!!

PS Jeśli komuś z Was uda się znaleźć jakieś fajne fotki z fajerwerków w Singapurze, to będę wdzięczny za linki. Ja sam zdjęć nie robię już od kilkunastu lat:-) więc nie mogę żadnych załączyć:-(

PS 2. A na czas po imprezie sylwestrowej doskonale nadaje się przebój Abby sprzed blisko 40 lat. Oto on: https://www.youtube.com/watch?v=3Uo0JAUWijM. Swoją drogą, to wsłuchując się w słowa piosenki, odkryłem, że słowa Abby był dla nas Polaków bardzo prorocze. Śpiewali m.in o tym byśmy żyli w zgodzie z naszymi sąsiadami, o tym co może przynieść kolejna dekada i jak się może zakończyć rok 1989.

 

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

13 Responses

  1. Dzięki uprzejmości Jarka (dzięki Jarek!) otrzymałem linka do krótkiego filmiku pokazującego show na fasadzie budynku Hotelu Fullerton. To nie jest chyba filmik tego samego pokazu, który widziałem, tylko jakiejś próby, ale oddaje w zasadzie charakter show dość dobrze. Przeżycia na miejscu, staliśmy tuż obok samego hotelu, przy głośnikach z dudniącą muzyką. Robiło ogromne wrażenie. Oto filmik otrzymany od Jarka: https://www.youtube.com/watch?v=_BaP5aXolkw

    Oto też filmik z pokazu sztucznych ognii nad Marina Bay z roku 2015. Z tego roku jeszcze chyba nie ma. A był to pokaz wg mnie lepszy od zeszłorocznego. Oto filmik: https://www.youtube.com/watch?v=6lw-wQumQxc

  2. Miałem okazję uczestniczyć w obchodach Nowego Roku 2015 w Singapurze, również przy Marina Bay i nie powiem – rzeczywiście widowisko przednie. Nigdy nie byłem specjalnie fanem takich spektakli ale wyobrażam sobie, że dla kogoś komu twarz się cieszy na takie widoki, mogło to być faktycznie szałowe przeżycie, skoro niezłe było dla mnie. A hotel Fullerton Bay zapamiętałem z powodu parkujących przed wejściem Lamborghini, Porshe, Bugatti i wychodzących z nich prezesów, dyrektorów, ambasadorów ich żon i latorośli i bóg raczy wiedzieć kogo jeszcze w garniturach od najlepszych krawców i sukniach od najlepszych projektantów. Rzecz chyba niespotykana w Polsce :)
    Zaledwie jedno, ale zawsze, zdjęcie można zobaczyć na moim blogu: http://gdziesaquanty.blogspot.com/2015/06/nie-pluc-nie-rzuc-gumy-nie-smiecic-nie.html (nie wiem czy tak można sobie robić tu autoreklamę, jeśli nie to z góry przepraszam i słowa złego nie powiem w kwestii ew. usunięcia linku :)). Przy okazji Sławku może trochę inspiracji w kwestii tego to zobaczyć tam zasięgniesz. A jest co oglądać. Chociaż z drugiej strony ja miałem okazję spędzić tam zaledwie 3 dni z powodu zawrotnych jak na moje możliwości cen więc Ty przy swoich kilku miesiącach z pewnością zobaczysz wiele więcej. Przy okazji mam nadzieję, że podzielisz się na blogu (i/lub kontestacji) swoimi wrażeniami z pobytu tam.
    Tak czy siak miło było wspomnieniami wrócić w tamte rejony i w tamten czas. Również wszystkiego najlepszego w Nowym Roku 2016. Pozdrawiam

    1. Ben, dzięki za odwiedzenie bloga fridomia.pl oraz podzielenie się swoimi przeżyciami w Singapurze (i okolicach). Rzeczywiście samochody pod Hotelem Fullerton robią wrażenie, podobnie jak pod The Peninsula w HK czy pod najdroższymi hotelami w Londynie lub kasynami w Monte Carlo. Bogaci mają się ku sobie:-)
      Większość turystów spędza w Singapurze tylko po 2-3 dni. Sam też byłem tu już chyba wcześniej około 20 razy i nigdy dłużej niż 4-5 dni. Ale za każdym razem gdy tu jestem, to odkrywam coś nowego. Raz dlatego, że miasto dynamicznie się zmienia; dwa że jest jednak dużo większe niż się początkowo może wydawać, a wreszcie – trzy – składa się z wielu warstw, podobnie jak liście kapusty. Tym razem będę miał okazję dojść nieco bliżej głąba:-) A skąd wiem, że niewielu turystów zostaje tu na dłużej? Wiele przesłanek. Zdumienie większości osób, które słyszą ode mnie, że chcę zostać w Singapurze do końca marca. Zaskakująco słabo rozwinięty rynek kursów języka chińskiego. Obdzwoniłem tuziny szkół, odwiedziłem pół tuzina, kursy są słaba i drogie. Co gorsze, zaczynają się dopiero 11 stycznia, a więc całe 4 tygodnie po tym gdy tu dotarłem. Dlatego korzystam z okazji i odwiedziłem już trochę Malezji, a teraz jesteśmy w Indonezji. I zamiast uczyć się języka chińskiego, sam do głowy wchodzi mi malajski. O wiele łatwiej przyszłoby mi się nauczyć tego języka i nawet już myślałem czy nie zmienić swoich planów, ale postanowiłem wytrwać w swoim postanowieniu i podjąć się większego wysiłku i wyzwania dla mojego słuchu, mózgu, języka i policzków.

      Z Twojego wpisu widzę, że nie byłeś zachwycony Singapurem. Przyznam, że mi też kiedyś o wiele bardziej podobał się Hong Kong czy inne części Azji Południowo-Wschodniej (najbardziej Filipiny). Ale z czasem zacząłem dostrzegać uroki Singapuru. Przekonałem się też, że nie ma czegoś takiego jak obiektywna ocena danego kraju, miasta, miejsca. Wiele zależy od mojego własnego nastawienia. Jeśli spotkam jedną, dwie nieuprzejme osoby, to nastawię się negatywnie i potem kolejne też mi się wydają mało uprzejme. Gdy spotkam dwie sympatyczne, to więcej się samemu uśmiecham i przyciągam uśmiechy innych. Dlatego staram się podróżując – czy też ogólnie żyjąc – patrzeć na świat przez różowe lub, jeszcze lepiej, przez pomarańczowe okulary. I świat staje się piękniejszy:-)

      Dalekich podróży w 2016 Roku!

      1. Faktycznie coś jest w tym nastawieniu do ludzi i świata ogólnie, o którym piszesz Sławku. Zresztą nie bez kozery mówi się, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Ludzie szybko sobie wyrabiają zdanie nt. interlokutorów (szacuje się że w pierwszych kilku sekundach jeśli dobrze pamiętam) i adekwatnie do niego się nastrajają. Taka nasza psychika można by rzec, Z drugiej strony – w myśl innego powiedzenia – nie należy oceniać książki po okładce. I taka to trochę ciągła walka ze samym sobą ;) Aczkolwiek zgadzam się, że często pierwsze wrażenia prowadzą na manowce i nie należy się ich kurczowo trzymać o czym zresztą nie raz się przekonałem. I gdyby nie fakt, że nie do twarzy mi w pomarańczu czy różu z pewnością częściej oglądałbym świat przez takowe okulary, a tak jednak czasem ulegam pierwotnym instynktom i pozwalam wodzić się na smyczy swojej psychice ;)
        No ja faktycznie miałem może pecha z tym Singapurem, aczkolwiek bez przesady – i tak miło wspominam swój pobyt tam. Jak zresztą w każdym innym kraju, który odwiedzam (z wyjątkiem może Chin, ale to na inną opowieść).

        Jeszcze tak gwoli podziękowań za odwiedziny bloga – muszę napisać, że skutecznie przykułeś moją uwagę (początkowo w kwestii podróży, później wolności finansowej) tak, że stałem się stałym czytelnikiem Twoich postów i bywalcem tego miejsca od ładnych już paru lat. Także nie dziękuj :)
        Pozdrawiam

        1. Ben, to super. Zachęcam zatem do częstszego pozostawiania komentarzy. Do usłyszenia:-)

  3. “Ja sam zdjęć nie robię już od kilkunastu lat:-) więc nie mogę żadnych załączyć:-(”

    Sławku, czy mógłbyś więcej o tym napisać, tzn. jakie motywy i przyczyny stały za tym, że nie robisz już zdjęć. Wydawało by się, że dla osoby tak dużo podróżującej i mającej tyle doświadczeń zdjęcia to podstawa. Jak nie zdjęcia to jak przechowujesz wspomnienia dla których zdjęcie jest niezłą kotwicą mentalną. Jestem bardzo ciekawy.

    A jestem ciekawy, bo sam się zastanawiam nad tym krokiem. Na razie znalazłem opinie, że prowadzenie dziennika może być niezłym substytutem dla tej kotwicy mentalnej. Chętnie poznam Twoje powody.

    1. Czytelniku, za moją decyzją nie stoją żadne głębokie przemyślenia czy odkryte nowe techniki. Nie robię zdjęć z … lenistwa, z … optymizmu oraz z poczucia… wolności.

      Po kolei. Jestem zbyt leniwy by (a) pamiętać o aparacie, o ładowaniu baterii, o zrzucaniu z karty, itp (b) by nosić ciężki sprzęt, (c) by po powrocie sortować zdjęcia, opisywać, oglądać. Wolę swoje życie upraszczać wszędzie tam gdzie to możliwe. Poza tym, oglądanie świata przez soczewkę aparatu jest dla mnie mało pociągające. A co ma z tym wspólnego optymizm? Według mnie bardzo wiele. Robienie zdjęć kojarzy mi się z zamrażaniem historii, z poczuciem, że najlepsze co mi się przytrafiło jest już za mną, ze strachem przed utratą czegoś. Ja mam nadzieję, że moja pamięć sama utrwali to co jest najbardziej godne utrwalenia. Poza tym, jako optymista mam przekonanie, że i tak kiedyś do danego pięknego miejsca kiedyś wrócę i zobaczę je jeszcze raz. Po powrocie do domu, wolę planować kolejny wyjazd, niż żyć wyjazdem, który właśnie się zakończył.

      A wolność? Może to już zbyt nieco skomplikowane i wydumane myślenie, ale lubię robić rzeczy po swojemu. Robienie czegoś tak jak inni trąci mi konformizmem, schematycznym myśleniem. A ja lubię łamać schematy. Wyzwalanie się ze schematów myślowych daje mi większe poczucie osobistej wolności. Jeżdżenie po świecie bez aparatu jest łamaniem małego schemaciku. Choć tak naprawdę obserwuję zjawisko wręcz odwrotne. Dziś ludzie pstrykają sobie o wiele więcej zdjęć niż kiedyś. 20-25 lat temu na kogoś kto dużo pstrykał mówiło się “japoński turysta”. Dziś wszyscy stali się “japońskimi turystami”. Pstrykają bez przerwy. najwięcej selfies. Czasami strasznie z mojej perspektywy durnych selfies. Czysty narcyzm.

      1. Mam podobnie, choć zawsze traktowałem zdjęcia z wyjazdów jako kotwice mentalne, to zauważyłem ostatnio, że bardzo rzadko do nich wracam na co dzień. Nawet tych zrzucone na komputer rzadko przeglądam.

        W tym roku chcę spróbować alternatywnie, tj. podróżować i prowadzić dziennik.

        1. Czytelniku, prowadzenie dziennika może być bardzo dobrą opcją. Powodzenia. Dalekich i niezapomnianych podróży.

    1. Artur, tym razem jeszcze w ogóle nie byłem w Hotelu MBS. Przy jednej z poprzednich wizyt jakieś rok temu, byliśmy tam z żoną. Ale tylko na jednym z najwyższych pięter jednej z wież tego hotelu. Na basen na dachu nie zostaliśmy wpuszczeni – był dostępny tylko dla gości hotelowych. A ceny tego hotelu są zupełnie niekompatybilne z moim stylem budżetowego podróżowania. Ale może kiedyś się przełamię, poczekam na jakąś dobrą zniżkę za dobę hotelową i “zaliczę” też pływanie w tym basenie z niesamowitym widokiem.

      A Ty byłeś tam może?

      1. Tak, ja widziałem ten basen. jest po prostu REWELACYJNY. Wszak to właśnie ten basen jest najczęściej wymieniany jako najbardziej atrakcyjny na świecie. Ktoś miał niebywałą fantazje i wiedze aby wybudować basen o długości 150 metrów na dachu 3 budynków na wysokości chyba 57 pietra.
        Tak, wiem ze jest on tylko dostępny dla gości hotelowych i wiem ile kosztuje tam noc :-) Podpowiem, ze na tym samym poziomie co basen jest restauracja lub nawet chyba dwie, oraz punkt widokowy.
        A może założysz mały fundusz inwestycyjny, którego celem będzie wynajęcie tam pokoju na 1 noc, a którego udziałowcy mogliby się wymieniać kluczami co kilka godzin, aby udać się na ten basen?

        1. Artur, w tym punkcie widokowym z tego co pamiętam, byliśmy jakieś 1-2 lata temu, ale na samym basenie jeszcze nie:-) A fantazji to Singapurczykom nie brakuje, oj nie:-)

Skomentuj Czytelnik Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.