Trochę o Hainan, trochę o życiu

Blog fridomia.pl poświęcony jest przede wszystkim wolności finansowej. Oraz inwestowaniu w nieruchomości na wynajem jako najstarszej, najpewniejszej i najbardziej dostępnej metody budowania źródeł pasywnej gotówki. Ta stanowi fundament wolności finansowej. Piszę też trochę o życiu PONIŻEJ swoich możliwości finansowych, o nieuleganiu pokusie ciągłego zwiększania poziomu konsumpcji. O życiu post-korporacyjnym i jak się do niego przygotować nie tylko od strony finansów.

Wolność finansowa nie jest dla mnie celem samym w sobie. To jedynie narzędzie do wyzwolenia się od przymusu pracy czy innej aktywności zarobkowej. Do tego by móc się zająć swoimi pasjami. Moją pasją nie są – wbrew pozorom – nieruchomości na wynajem. Są one tylko narzędziem do osiągnięcia wolności finansowej. Moją pasją są podróże. Od dawna.

Choć odwiedziłem już każdy kraj na świecie (wiele z nich wielo- wielokrotnie), to starałem się unikać na łamach fridomii pisania nt podróżowania. Z kilku względów. Blogów podróżniczych jest mnóstwo. Niektóre doskonałe. Nie czułem, że mam w tym temacie wiele nowego do przekazania. Po drugie, podróżowanie to tylko jedno z możliwych zajęć po osiągnięciu wolności finansowej. Po trzecie, ja wolę podróżować niż czytać o podróżach i zakładam, że większość z Was także.

Jednak tym razem – na prośbę Artura – zrobię wyjątek i tak jak prosił skrobnę coś nt wyspy Hainan gdzie akurat jestem. Przyjechałem tu bo tej zimy uczę się języka mandaryńskiego. Bo w Singapurze gdzie się uczyłem jest mało szkół tego języka dla cudzoziemców, a w szkole, w której skończyłem już dwa poziomy nauki dla początkujących, kontynuacja trzeciego poziomu nauki zacznie się dopiero w kwietniu. Wybrałem Hainan bo jest tu zdecydowanie cieplej niż w całej reszcie Chin. Jakieś 26-28 st C, podczas gdy w Pekinie temperatura oscyluje wokół zera, a są miejsca w tym ogromnym kraju gdzie spadła do ok. 40 st poniżej zera.

Hainan to wyspa … tropikalna. Czuć to po temperaturze, widać po wegetacji, słychać śpiewy tropikalnych ptaków. Czuć zapachy tropikalnych kwiatów. Jest też nieco wolniejsze, bardziej tropikalne tempo życia. Ludzie gromadzą się na plaży rano by poćwiczyć tai chi, wieczorami by potańczyć przy muzyce z głośników. Czasami tych tańczących grup jest w jednym miejscu 3 -4 na raz, ale jakoś sobie nie przeszkadzają wzajemnie. Pomiędzy tańczącymi przemykają od czasu do czasu skutery (dlaczego ich właściciele wybierają drogę akurat przez sam środek kilku tańczących grup, tego nie wiem). Tańczącym te motocykle zdają się nie przeszkadzać. Już sobie wyobrażam co by się działo w Polsce. My Polacy jesteśmy narodem wychowawców – wszystkich dookoła pouczamy. Dzięki nowoczesnej technologii możemy też nakręcić filmik i zakablować takiego chojraka na motocyklu. Hainańczycy nie zajmują się takimi pierdołami. Jest pełen luz.

Po czym jeszcze widać tropiki? W tej chwili akurat siedzę na lotnisku w Sanya (najbardziej znany nadmorski kurort na samym południu wyspy Hainan, gdzie temperatura jest o dobre 10 st C wyższa niż w stolicy prowincji – Haikou) i czekam na samolot do Hong Kongu. Akurat się spóźnia. Nie przeszkadza mi to – spotkanie w Hong Kongu mam dopiero jutro. A dodatkowo są tutaj rzadko spotykane okoliczności przyrody. Siedzę w hali znajdującej się już za check-in, za strefą paszportową oraz security. A właściwie nie tyle „w” hali, co obok niej. Na jej tyłach urządzono tropikalny ogród na świeżym powietrzu. Jest tu wiele tropikalnych roślin – palmy, bambusy, drzewka frangipani z pięknie pachnącymi biało- żółto-pomarańczowymi kwiatami. Są tu też małe jeziorka, a na nich kamieniste wysepki, każda przykryta dachem ze słomianej plecionki. Pod dachem są ławki, takie jak w parku. Powiewa wiaterek, śpiewają ptaki czasami zagłuszane przez silniki odlatujących samolotów. Jest luz. Hong Kong Airlines może jak dla mnie opóźnić się jeszcze ze dwie- trzy godziny. Mei wen ti, czyli „nie ma problemu”.

Całe Sanya ciągnie się wzdłuż długiej piaszczystej, szerokiej i bardzo czystej plaży. Wzdłuż niej stoi wiele hoteli oraz apartamentów wakacyjnych. Często są to wysokie bloki (30 pięter i więcej) z przestronnymi mieszkaniami z dużymi balkonami. Na dole są siłownie, sale do masażu, baseny, ogrody. Apartamenty kosztują od RMB 8800 do RMB 25.000 za m.kw (1 RMB = 0,6 PLN). Wiele z nich jest na sprzedaż. Sądząc po banerach wiszących na balkonach, w niektórych budynkach nawet 1/3 mieszkań jest na sprzedaż. Chyba inwestycje nie okazały się zbyt trafionymi skoro jest taki ruch w interesie. Wynajem takiego apartamentu (ok 35-40 m.kw; duża kuchnia z jadalnią, sypialnia, duża łazienka z oknem, duży balkon, budynek w pewnej odległości od pierwszej linii brzegu morza, ale z widokiem na całą zatokę) to koszt rzędu RMB 200 (czyli (PLN 120) za noc. Przy wynajmie na dłuższy okres można się targować. Rozmawiałem z dziewczyną, która opiekuje się około 300 takimi mieszkaniami należącymi do pewnego Chińczyka z Szanghaju.

Większość tutejszych turystów to Chińczycy z różnych części Chin. Niewielu widać Europejczyków, a jeśli już są jacyś, to są to … Rosjanie. Linie China Southern latają do Moskwy i bilet można kupić ponoć już za RUB 20.000 czyli nieco ponad PLN 1000. Wiele napisów jest w 3 językach – mandaryńskim, angielskim i właśnie rosyjskim. Wielu tutejszych Chińczyków zna język rosyjski.

Atrakcji turystycznych – oprócz plaży, basenów, masaży, dobrego sea food, nie ma tak wielu, a przynajmniej ich nie odkryłem. Wiele czasu zajęło mi znalezienie nauczycieli języka mandaryńskiegoJ Wynająłem nawet w tym celu skuter… Super się tutaj jeździ na skuterze. Panuje pełna dowolność. Możesz mieć kask, ale większość jeździ bez kasku. Możesz jechać po ulicy, ale też po chodniku. Również pod prąd. Skręcając na skrzyżowaniu nie musisz tego robić pod kątem prostym, możesz przeciąć je tak jak Ci akurat podpowiada fantazja. Rozwija to kreatywność. Widziałem też parę drobnych stłuczek, ale widać jest to cena jaką ludzie są gotowi zapłacić za swoją wolność. Takie podejście w pełni mi odpowiada. Wolność jest dla mnie cenniejsza niż bezpieczeństwo.

Bezpieczeństwo strasznie ogranicza, powoduje strach, obawy. Zamyka, wyjaławia ż życia. Życie jest przecież ryzykiem. Odkąd wyszliśmy z jaskiń byliśmy narażeni na ataki dzikich zwierząt. Bez ryzyka gnuśniejemy. „Bezpieczeństwo” mnie dusi… Czuję, że „bezpieczeństwo” też ludzi ogłupia, spłyca.

Niech żyje free style!

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

10 Responses

  1. Witaj Sławku.Cieszę się,że na Twoim blogu(którego jestem nałogowym czytelnikiem), poruszasz różne tematy,pokazujące inne spojrzenie na otaczający nas świat.
    Rewelacyjnie piszesz o wolności nie tylko finansowej,ale i codziennej.
    Trafiłeś w samo sedno.

    1. Konrad, Piotrze, dzięki za ciepłe słowa oraz za zachętę do dalszego podejmowania przeze mnie wątków podróżniczych. OK, może spróbuję, choć pewnie nie będą to czyste relacje podróżnicze, typu przejazd stąd tam trwa tyle i kosztuje tyle, czy polecam odwiedzenie muzeum X lub kaczkę po hainańsku w restauracji takiej przy ulicy takiej. Nie mam oka, ani pamięci do tego typu obserwacji. Poza tym wydaje mi się, że polecenie komuś dania, które samemu jadło się tylko raz w życiu jest pewnego rodzaju nadużyciem.

      Co innego – tak mi się wydaje – refleksje nt życia. One wynikają z obserwacji skumulowanych na przestrzeni lat. W moim przypadku 50-ciu lat, z czego już 46 lat w … ciągłej podróży:-). Odkąd w wieku 4 lat wyjechałem z moimi rodzicami z Polski do Kenii, lecąc wówczas przez Rzym i Kair, to właściwie wciąż jestem w drodze:-) i wciąż mnie zachwyca różnorodność świata. I nieco smuci postępująca mcdonaldyzacja i pandoryzacja naszego otoczenia, naszej globalnej wioski. Dziś młodzież na całym świecie ogląda te same, często głupkowate, filmiki na Youtube…

  2. Slawku,

    Specjalnie dla Ciebie wysylam linka do krotkometrazowego filmu (13 minut) o Chinczyku, ktory wylosowal palcem na globusie, ze chcialby zamieszkac w Irlandii.

    Przez pol roku uczyl sie intensywnie jezyka irlandzkiego, po czym po przylocie okazalo sie, ze… no wlasnie, nie bede zdradzal koncowki.

    Troche smutne, ale jakze prawdziwe… Oby nie okazalo sie to prorocze, ze bedziesz uczyl sie przez pol roku jezyka chinskiego, a i tak na koniec dnia bedziesz sie porozumiewal z Chinczykami po angielsku :)))

    Trzymam kciuki za nauke, bo mimo to uwazam, ze tego typu wysilki wzmacniaja polaczenia komorek nerwowych w mozgu i zapobiegaja roznym chorobom (np. Alzheimera).

    http://www.youtube.com/watch?v=JqYtG9BNhfM

    1. Tomku, dzięki za bardzo fajny filmik. Najbardziej spodobało mi się zdziwienie barmana w Dublinie, że jeden z jego stałych Klientów mówi po chińsku:-) Szkoda tego, że język irlandzki wymiera. Brzmi bardzo egzotycznie i chyba dodam go sobie do listy języków do nauki. Gdyby jeszcze tylko w Irlandii bywało nieco … cieplej:-))) No nic, któregoś lata zabiorę swoje zimowe ubrania z Polski, kupię kalosze i pojadę do zachodniej części Irlandii uczyć się tego języka póki jeszcze całkiem nie wymarł. Dzięki za kolejną inspirację:-)

  3. Dziękuję za opis. Sanya to jedno z trzech miejsc obok Pekinu i Szanghaju, które chcę odwiedzić w Chinach. Ja tymczasem w ubiegłym tygodniu byłem na Gold Coast w Australii. Tam też jest podobnie. Luksusowe apartamentowce liczące kilkadziesiąt pięter, jednak także nie do końca zamieszkałe. Rozmawiałem na temat kupna pokoju w hotelu z opcją jego wynajmowania. Cena wynosi 140tys aud, z tym ze jeszcze w 2007 roku w tej samym budynku sprzedawali po 240tys aud. Przychód brutto na jaki można liczyć to ok. 15 tyś. Aud rocznie. To jest brutto, gdyż netto podatkach i opłatach za zarządzanie zostaje zaledwie 5 tys aud. Czyli stopa zwrotu na poziomie ok 3%. Podziękowałem.
    Ceny hoteli są tu z kolei dosyć wysokie, dlatego ucieszyłem się czytając przedstawione ceny z Sanya.
    Co do skuterow to rzeczywiście świetnie się nimi jeździ, dopóki nic się nie stanie. Tuż przed Australia byłem na wyspie penang w Malezji. Kobieta kierowca chyba mnie nie widziała i miałem już pierwszą nieprzyjemną przygodę. Na szczęście skończyło się tylko na bolesnych otarcia. Trzeba więc bardzo uważać na tych skuterach.
    Tymczasem pozdrawiam z …. Honolulu :-)

    1. Artur, widzę, że się rozpodróżowałeś. Jakaś podróż dookoła świata? Dzięki za info dot cen nieruchomości w Gold Coast. Rozumiem, że ceny, które podałeś nie dotyczą zakupu apartamentu w condominiach typu Q1, bo tam – z tego co pamiętam – są dużo wyższe.

      Tak czy inaczej, zwroty w krajach bardziej rozwiniętych niż Polska (Europa Zachodnia, Stany, Australia, ale też Singapur czy Hong Kong gdzie w tej chwili jestem) są dużo niższe niż u nas. I to jest dość normalne. Dziś rozmawiałem z pewnym Polakiem mieszkającym i inwestującym w Hong Kongu – zwrot z najmu na poziomie 2-3% uważany jest tutaj za baaardzo dobry. W Polsce możemy osiągnąć kilkukrotnie wyższe zwroty:-)

      1. Dokładnie pierwszy raz dookoła świata. Jeszcze dziś Waikiki Beach (pozytywnie zaskoczony) gdzie mieszkam 100m od plaży, jutro do Kalifornii na kilka dni, a potem już Europa.
        Przykład z Gold Coast to był apartamentowiec/hotel starszego typu, zdecydowanie poniżej średniego standardu w tym miejscu. O ceny w tych najlepszych budynkach nie pytałem :-)

  4. Sławku, myślę, że tym co wyróżnia Twoje relacje podróżnicze jest to, że zawsze sporo uwagi poświęcasz ludziom, mam wrażenie, że jest to dla Ciebie bardziej interesujące, a może bardziej inspirujące niż przyroda czy inne atrakcje turystyczne.

    Btw, czytając końcówkę Twojego posta, jakbym słyszał Jacka Walkiewicza:)

    1. Nibul, rzeczywiście niektórzy podróżują dla plaży i opalenizny; inni dla muzeów; jeszcze inni dla zakupów czy restauracji lub dla sportu (nurkowanie, trekking, wspinaczka, narty, itp). Niektórzy dla zrobienia perfekcyjnych fotek do swojego domowego albumu.

      Dla mnie głównym celem podróży jest spotkanie ludzi o innej kulturze, o innych doświadczeniach życiowych, o innym spojrzeniu na życie. To pozwala mi lepiej zrozumieć reguły gry, w której wszyscy uczestniczymy przez jakiś czas. Gry zwanej “życiem”.

      A Jacka miałem okazję osobiście poznać i porozmawiać z nim kilka razy. Bardzo równy gościu. Z dużym dystansem do siebie. Z dystansem do życia. Z dużym darem obserwacji i wyciągania wniosków.

Skomentuj Piotr Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.