Projekt saksofon

Zgodnie z moimi planami dziś miałem swoją pierwszą w życiu lekcję gry na saksofonie. Choć trwała całe 60 minut, to saksofonu nawet nie miałem w rękach, o wydmuchaniu na nim pierwszej swojej nuty nawet nie wspominając. Okazuje się, że podobnie jak w budowaniu domów zaczyna się nie od budowania, ale od uprzątnięcia terenu oraz od wykopania fundamentów.

W przypadku gry na saksofonie uprzątnięcie terenu oznacza naukę oddychania przez przeponę. Choć to ponoć prostsze, zdrowsze i łatwiejsze niż oddychanie przez płuca (okazało się, że jestem kompletnym laikiem jeśli chodzi o anatomię człowieka), to jednak stare przyzwyczajenia biorą górę i wcale nie jest łatwo nabrać powietrza do przepony, a potem równomiernie je wydychać silnym strumieniem powietrza. Przez parę chwil ćwiczyłem z kartką papieru uniesioną przed moją twarzą. Nie jestem jeszcze mistrzem, ani choćby panem swojej własnej przepony. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych dni zapanuję nad tą częścią swojego ciała.

Gdy mój młody nauczyciel (jego ojciec jest ode mnie o rok młodszy:-) uznał, że już dość się nadmuchałem w kartkę papieru, wyciągnął specjalnie dla mnie jakiś ustnik oraz stroik. I zaczęły się zajęcia praktyczno-techniczne. Nie wiem czy w polskich szkołach nadal tym katują uczniów, ale ja ZPT wyjątkowo w szkole nie lubiłem, podobnie jak zajęć plastycznych. Ogólnie nie lubię robić niczego swoimi rękoma. A tu okazało się, że przymocowanie stroika do ustnika za pomocą jakieś klamerki nie jest wcale takie proste. Ładnych kilkanaście minut (z owych 60) zmarnowałem na męczenie się z “technikaliami”

Ale to i tak – jak się za chwilę miało okazać – pryszcz w porównaniu do prób wydania z ustnika i stroika jakichkolwiek dźwięków. Nauczyciel początkowo wspomniał, że za chwilę będzie głośno i na wszelki wypadek zamknął drzwi do pokoju. Przez ładnych parę minut zastanawiałem się po co, bo moich wysiłków dmuchania w ustnik nie usłyszałby nikt nawet siedząc obok na fotelu. Ponoć byłem zbyt spięty. Rozluźnienie się na maksa też niewiele pomagało. Dopiero gdy – wbrew mojemu zrozumieniu otrzymywanych przeze mnie instrukcji – dolnymi zębami również docisnąłem stroik to udało mi się z niego wydobyć bardzo głośne i przeraźliwie wysokie dźwięki. Biedni sąsiedzi. Nawet mój nauczyciel przyznał, że jemu się nigdy nie udało osiągnąć tak wysokich stref pisku. Dopiero po kolejnych kilku minutach mój ustnik przestał piszczeć ciągle. Od czasu do czasu wydobywany dźwięk stawał się bardziej pełny, bogatszy. Zaczął bardziej przypominać dźwięk nieociosanego saksofonu. I tak minęło pierwsze 60 minut mojej muzycznej inicjacji. Kopanie fundamentów.

Jeszcze trzy ciekawostki.

Pierwsza. Okazało się, że utwór, którego początkowo chciałem się nauczyć – Gabriel’s Oboe z filmu Misja – jest nieco zbyt trudny dla początkującego grajka. I niecałe dwa miesiące do rozpoczęcia mojego ulicznego koncertowania mogłyby nie wystarczyć by słuchacze moich wystąpień byli w stanie rozpoznać jaki utwór usiłuję grać. Więc kwestia wyboru utworu jest nadal otwarta. Zresztą dziś rano po raz pierwszy znalazłem na Youtube i odsłuchałem wersję saksofoniczną tego utworu i wydała mi się nieco … mdła. Utwór ten o wiele klas lepiej brzmi gdy jest wykonywany na oboju – jego tytuł nie jest więc chyba totalnie przypadkowy.

Druga. Prawdziwi muzycy nie kupują nowych saksofonów. Ponoć nie dlatego, że używane są tańsze, ale dlatego, że nowe słabo brzmią – mają zbyt nową blachę. Saksofon mojego nauczyciela ma już ok 60 lat i nadal wygląda jak nowy. Bez fachowej pomocy chyba nie dam rady kupić sobie instrumentu. No chyba, że pójdę na skróty i kupię nowy w sklepie. Ale nie wiem czy wtedy nie będę musiał zmienić nauczyciela, bo ten chyba nie będzie chciał  męczyć swoich uszu słuchaniem dźwięku nowych blach.

Trzecia ciekawostka dotyczy bezpośrednio fridomii. Gdy ustalaliśmy agendę naszych spotkań, mój nauczyciel zapytał mnie jak to jest, że mam tyle wolnego czasu, czym się zajmuję. Odpowiedź, że jestem emerytem i dlatego mam sporo wolnego czasu jakoś mu nie wystarczyła i drążył temat dalej. Pogadaliśmy chwilę o życiu PONIŻEJ swoich możliwości finansowych oraz o inwestowaniu w nieruchomości na wynajem i okazało się, że jego ojciec jest właścicielem kilku kamienic w jednym z miast, w którym działa Mzuri. Być może oprócz nowej umiejętności, pozyskam też nowego Klienta dla Mzuri. Kto wie… :-)

Na razie skupiam się oczywiście na nowej umiejętności. Ależ nauka jest fascynująca!!!! Już się nie mogę doczekać kolejnej lekcji. Aż szkoda, że nauczaniem męczą dzieci. Lepiej by było gdyby dzieci najpierw pracowały, a do szkoły poszły gdy już będą starsze i będą w stanie docenić jak fascynującą rzeczą może być poznawanie nowych rzeczy, nabieranie nowych umiejętności.

Jeśli chcecie, to będę się z Wami na bieżąco dzielił postępami w mojej nauce gry na saksofonie. Jeśli nie chcecie, to dajcie znać, to swoje refleksje i wrażenia będę sobie wpisywał do osobistego … pamiętnika (jak widzicie proces dziecinnienia na starość u mnie już się rozpoczął:-)

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

32 Responses

  1. Cześć
    z uwagi na fakt, iż saksofon jest moim ulubionym instrumenetm oraz że sam zamierzam w przyszłości (być może niedalekiej) zacząć uczyć się na nim grać, bardzo chętnie będę śledził Twoje postępy :)
    pozdrawiam serdecznie !

    1. Tomek, tak, chyba tak. Domyślam się, że na coś ci nie odpowiedziałem? Sprawdzę jeszcze w spamie, albo po prostu prześlij proszę jeszcze raz. Sorry:-)

  2. way to go Sławku! to samo miałem z akordeonem rok temu, znalazłem dobrego nauczyciela, który mógłby być moim dziadkiem (wiekowo) ale był bardzo dziarski…uczyliśmy się przez pół roku, skończyliśmy nad pod dachami Paryża i się urwało :( przez nawał prac które miałem :) ale jeszcze wrócę do mojego akordeonu

      1. wydaje mi się że tak, ale to wartości niemierzalne…uważam że przez sam fakt słuchania dźwięków instrumentu live szlachetniejemy. Poza tym sam nauczyciel był dla mnie fantastycznym przypadkiem – starszy człowiek który miał duże problemy z poruszaniem się, chodził o kulach ale np. na ćwiczenia przyjeźdzał do mojego biura swoim 3-kołowym rowerem, na piętro wchodził o kulach, a na propozycje spotkań bliżej (jechał z saskiej na muranów!) stanowczo odmawiał mówiąc że musi ćwiczyć bo latem jeździł swoim rowerkiem na pielgrzymki czy jakoś tak…o ile dół miał słaby o tyle górę – jak chwytał akordeon to mógł mielić nim z pół godziny, a do tego potrzeba krzepy. I tak to odbiegłem od tematu głównego :)

  3. Oj, nie przesadzałabym, że dzieci nie doceniają tego, że mogą poznawać nowe rzeczy i zdobywać nowe umiejętności. Moje dziecko uwielbia poznawać nowe rzeczy, lubi się uczyć, choć nie przez powtarzanie w kółko tych samych czynności, bo go to nudzi. Czytanie i pisanie powinien opanowywać przy tzw. okazji, bo robienie z tego odrębnych ćwiczeń jest dla niego karą. Za to chętnie bierze udział w robieniu wszystkiego, jak mu się o tym jednocześnie opowiada. Liczyć też tak się nauczył, litery również poznawał “przy okazji”.

    Mnie fascynacja nieznanymi rzeczami i ciągła chęć zdobywania nowych umiejętności nigdy nie minęła. Gdyby mi za to ktoś zechciał zapłacić godziwe pieniądze, to nie opuszczałabym nigdy szkoły, a właściwie zmieniała bym szkoły, jak rękawiczki. Na pierwszy ogień poszły by nauki przyrodnicze – biologia, chemia, fizyka, geografia, potem matematyka, wszelkie techniczne rzeczy, wszelkie inżynieryjne, medycyna, psychologia, socjologia, historia, w tym historia sztuki, muzyka, malarstwo, rzeźba, literatura… Wszystko jest dla mnie ogromnie ciekawe :)

    Po prostu – niektórzy nigdy nie dorastają w tym względzie ;)

    Trzymam kciuki za postępy w nauce, Sławku :)

    1. Małgosiu, dzięki za miłe życzenia. Co do nauki w szkole podstawowej, to pewnie wiele zależy od podejścia nauczyciela. W podstawówce lubiłem naukę, która dość łatwo i przyjemnie mi przychodziła. Zniechęciłem się natomiast do historii. Ponieważ nudziło mnie samo wkuwanie nazwisk i dat bitew na pamięć, to kiedyś pisząc jakieś wypracowanie o codziennym życiu w czasach średniowiecza czy oświecenia, postanowiłem trochę zrobić jaja. Do faktów prawdziwych dodałem – od siebie, w formie żartu – fakty ewidentnie nie pasujące do owych czasów, np telefon, gazetę, prognozę pogody z telewizora.

      Mimo, że się bardzo napracowałem (po raz pierwszy byłem zaangażowany w to co robię na historii) i uważałem ze zrobiłem coś ekstra, to dostałem dwójkę, wezwanie do dyrektorki oraz dla moich rodziców. Nauczyciel wykazał się totalnym brakiem poczucia humoru. Dziś z perspektywy czasu oceniam, że miał jakieś kompleksy, że jego ukochana “królowa nauk” nie jest tak doceniana jak inne szkolne przedmioty. Od czasu tej awantury uczyłem się i potem na pamięć klepałem daty i nazwiska, bez żadnego zaangażowania. Na wiele lat totalnie zniechęciłem się do historii i ją porzuciłem przy pierwszej nadającej się okazji.

      Dziś wiem, że historia może być fascynująca i bardzo … pouczająca, bo lubi się powtarzać.

    2. brak doceniania może wynikać też z czegoś innego. Mnie jak byłem dzieckiem rodzice wysyłali na lekcje gry na gitarze. Chodziłem, płaciłem, a w domu czasami w ogóle nie brałem do rąk instrumentu między lekcjami…i to wg mnie jest brak doceniania.

  4. Jak tylko przeczytałem tytuł od razu powiększyły mi się źrenice:). Od tego miałem zacząć naukę gry na saksofonie, ale nauczycielowi pasują tylko takie godziny, kiedy akurat jestem w pracy. Pozostaje szukać innego rozwiązania. Trzymam kciuki za postęp. Na czym polega ćwiczenie z kartką?
    Pozdrawiam

    1. MarioK, pierwsze ćwiczenie z kartką polegało na tym by nabrawszy powietrza do przepony, wydmuchiwać je silnym i stabilnym powiewem w trzymaną przed swoją twarzą kartkę papieru formatu A4. Tak by się mocno odchyliła od pionu (trzymasz ją palcami od góry w pozie portretowej) i utrzymywała bez ruchu przez kilka sekund.

      Drugie ćwiczenie polega na tym by dmuchać w kartkę tak by ją przyprzeć do ściany i by się nie osuwała w dół. Miałem z tym sporo problemów bo ścianą była akurat szafa z obiciem “na połysk”:-)

        1. Monte, mam nadzieję, że się nadto nie …. (nie wiem jak prawidłowo odmienić ten czasownik by nie brzmiało wulgarnie). Chodzi mi o to by mi sodowa nie uderzyła jak wielu muzykom i bym nie zaczął chodzić zbyt nadęty:-)

        2. Monte, mam nadzieję, że się nadto nie …. (nie wiem jak prawidłowo odmienić ten czasownik by nie brzmiało wulgarnie). Chodzi mi o to by mi sodowa nie uderzyła jak wielu muzykom i bym nie zaczął chodzić zbyt nadęty:-)

  5. Heh, Sławek wczoraj przeczytałem Twój wpis o tym graniu na saksofonie a w nocy śniło mi się jak śpiewałeś do jakiś dwóch kobiet na ulicy, jakąś serenadę czy coś w tym stylu :)

    1. Marek, ale mnie zaskoczyłeś:-) Nie wiem czy cieszyć się czy martwić tym, że zaczynam się ludziom śnić po nocach. Mam nadzieję chociaż, że moje śpiewanie nie było jakimś koszmarem jak z … najgorszego snu:-)

      1. To był pozytywny sen, z tego co pamiętam to te kobiety były zachwycone a ja czułem się jakbym oglądał film Mamma Mia! :) Więc może po projekcie saksofon czas na projekt śpiew? :)

        1. Marek, uff, kamień z serca:-) Projekt śpiew? Chyba nie wytrzymałby tego żaden nauczyciel, a przechodnie omijali by ulicę, czy nawet stację metra przy której bym śpiewał:-) Co innego taniec – może w tej dziedzinie też byłbym w stanie zachwycić kobiety z Twoich snów:-))), a Ty byś mógł obejrzeć kolejny film tym razem podobny do filmu “Fame” (polska wersja chyba “Sława”)

          A tak na poważnie, to podoba mi się mój projekt saksofon – dziś planuję mieć aż trzy lekcje u trzech różnych nauczycieli by nieco zintensyfikować moje postępy. Żałuję tylko nieco mojego utworu – Gabriel’s Oboe – i może w przyszłym roku zacznę jednak “projekt obój”? Kto wie? Zobaczymy jak mi pójdzie “projekt saksofon”… Trzymajcie proszę kciuki.

  6. Sławku, ucz się saxu, ja odświeżę swoją wiedzę na cordion i będziemy dorabiali tak jak grajkowie w Paryżu – na jednej stacji metra wchodzą, na kolejnej wychodzą, wnoszą swój wzmacniacz i ładnie grają :) mam takie jedno fajne zdjęcie z takiego ‘koncertu’ ale nie ma jak zamieścić go w komentarzach :) ech, tam dużo potrafią “na zabawnie” zrobić…

    1. Kolejny kamień milowy w projekcie saksofon. A może nawet dwa kamienie milowe i to jednego dnia.

      Dziś miałem lekcje aż z trzema różnymi nauczycielami. Wynika to z tego iż ich harmonogramy przewidują naukę tylko po 2-3 dni w tygodniu (zwykle uczą dzieci, a te nie chcą się spotykać zbyt często, poza tym byłby to zbyt duży koszt dla ich rodziców). Dla mnie to tempo byłoby zbyt ślamazarne, zbyt mało intensywne. I dlatego zdecydowałem się równolegle pracować z kilkoma nauczycielami. Przy okazji, przekonałem się, że każdy z nauczycieli ma nieco inne podejście. Jeden większy nacisk kładzie na prawidłowe oddychanie – dziś robiłem kilka nowych ćwiczeń na oddychanie. Gasiłem wyimaginowane świeczki na torcie, puszczałem samoloty z papieru oraz strzałki, podnosiłem rytmicznie i opuszczałem ręce, dmuchałem przez rurkę – taką jak do picia coli; utrzymywałem piłeczkę w powietrzu podmuchem swoich wydechów, itp. Nauczyciel ów pomógł mi w zakupie … saksofonu (to pierwszy z dzisiejszych kamieni milowych). Mam już swój własny instrument:-)

      Drugi nauczyciel zwraca szczególną uwagę na ułożenie ust przy dmuchaniu – by nie wydymać policzków, by moje górne zęby mocno się opierały na ustniku i zwraca mi szczególną uwagę na kwestie ochrony instrumentu. Jak go trzymać w dłoniach, jak go zmontować przed rozpoczęciem grania, jak go przecierać szmateczką (wyciorem) po każdym graniu, o czym pamiętać (a jest tego całkiem sporo) – by saksofon mi służył przez kolejne 30 lat. Skoro saksofony są tak długowiecznymi instrumentami, to coś czuję, że mój saksofon mnie przeżyje:-)

      Wreszcie trzeci nauczyciel po prostu uczy mnie dmuchać i wydobywać dźwięki tak jak powinny one brzmieć. Bez nadmiaru teorii, wyjaśniania budowy saksofonu, itp. Trochę dmuchania w ustnik, trochę w fajkę (czyli ustnik z wygiętą szyjką, którą mocuje się u góry tuby saksofonu), a potem w sam sax. I dziś po zagraniu kilka razy do-re-mi-fa-sol-la si-do, zagrałem cztery pierwsze nuty … “mojego” utworu. Oczywiście krzywo i fałszywie to wychodziło, ale zawsze to coś. Ponoć na tyle nieźle, że chciał bym się nauczył jeszcze kolejnych nutek, ale tym razem to ja sam go powstrzymywałem. Widzę wartość w tym, że człowiek nauczy się chodzić nim nauczy się biegać maratony.

      Mój 6-tygodniowy maraton zaczyna nabierać kształtów. Dziś zacząłem nabierać przekonania, że od początku czerwca br. będę w stanie zagrać jeden utwór na saxie dla tych z Was, którzy zechcą zaryzykować i posłuchać mojego wykonania:-)

      Kolejne lekcje w weekend. Bo jutro jadę do Gdańska i póki co nie zabieram saksofonu ze sobą. W najlepszym wypadku znajdę chwilę by poćwiczyć oddychanie:-)

      PS dowiedziałem się dziś kilku rzeczy o sobie. Że ponoć mam dobry słuch i nieźle czuję rytm. I że podobno lepiej śpiewam od każdego z moich nauczycieli:-))) Widać nie trzeba umieć śpiewać by grać na saksofonie. Wręcz przeciwnie, grając nie można by było śpiewać jak przy grze na gitarze czy fortepianie. Ale za to moje palce są zbyt wiotkie dla saksofonu. Końcówki moich palców oprócz wyginania się do wewnątrz tak jakbyś trzymała jabłko, to mogą też mocno wyginać się na zewnątrz (tak by można było trzymać piłkę na wierzchu dłoni).

      1. Wczoraj wieczorem miałem krótką chwilę zwątpienia. A było to tak.

        Rano miałem jedną lekcję nauki gry na saksofonie. Wychodziło średnio. Z kolejnym nauczycielem musiałem odbyć debatę nt braku mojej chęci poznawania nut. Po południu miałem kolejną lekcję z drugim nauczycielem. Szło mi lepiej. Pan Janusz przemycał granie gam tak bym się nie orientował, że uczy mnie nut. Było ok. Dograłem cały swój utwór do końca. Od pierwszej do ostatniej nuty. Choć z przerwami i nie zawsze czysto.

        Po lekcji miałem jeszcze imprezę książkową u Grzegorza Turniaka gdzie spotkałem wielu starych znajomych i poznałem wiele nowych osób. Zostałem nawet poproszony o wypowiedź przed kamerą i była to najkrótsza z moich wypowiedzi. Okazało się, że potrafię mówić … zwięźle. Sam siebie zaskoczyłem. Nie chciałem się spóźnić na swoją trzecią lekcję saksofonu tego dnia. Miałem króciuteńką chwilę zwątpienia gdy po wyjściu z biurowca okazało się, że mocno zacina deszcz, ale nie chciałem wystawić swojego nauczyciela do wiatru, więc wskoczyłem na swój skuter i pomknąłem. Jadąc byłem nawet odrobinę dumny z tego, że wykazuję się tak dużą determinacją. Porządnie zmokłem, bo lekcje u tego nauczyciela odbywają się na dalekim Bemowie, a ja jechałem z centrum Warszawy. Nie mierzyłem, ale to z pewnością odległość ponad 10 km w jedną stronę.

        Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że mój nauczyciel jest, ale uczy jakąś dziewczynę. Myślałem, że oni zaraz skończą, ale okazało się, że dopiero zaczynają. Jak się okazało, on się umówił z nią na termin, który wcześniej mi zaproponował. Ponoć próbował się do mnie dodzwonić (nie zauważyłem) i ponoć przesłał mi SMS-a (czy ja w ogóle wiem gdzie jest mój telefon?). Rozumiałbym gdyby przekładał spotkanie z ważnej przyczyny – zachorował, musiał komuś nagle pomóc. Ale zdecydował się przełożyć moje zajęcia (wie, że nie pracuję i jestem dość elastyczny czasowo) tylko po to by uczyć kogoś innego i zarobić więcej? Zapytam go przy następnej okazji o jego motywację przy takim zachowaniu.

        Nie pozostało mi nic innego tylko znów wskoczyć na swój skuterek i w deszczu wrócić do domu. Muzyka chyba rzeczywiście uszlachetnia, bo zachowałem ogromny spokój. Choć byłem mocno niezadowolony i nieco zdeprymowany takim potraktowaniem nie opieprzyłem tego nauczyciela. Nie obraziłem się na niego i postanowiłem dać mu kolejną szansę. Kiedyś moja reakcja byłaby bardziej emocjonalna. Może to muzyka, a może po prostu wreszcie … dojrzewam?

        1. W takiej sytuacji stoicki spokój? Sławku, jakiej muzyki słuchasz? Mi chyba by się przydała jakaś nuta kojąca nerwy…

        2. Sylwia, dziwne jest to, że ostatnio praktycznie nie słucham żadnej muzyki. Nie jeżdżę samochodem, tylko skuterem. W domu też nie słucham.

          Ale powiem Ci, że umiejętność panowania nad swoimi emocjami dodaje dodatkowej energii oraz dodatkowego poczucia wolności.

        3. Minął już miesiąc odkąd miałem pierwszą lekcję gry na saksofonie. Dziś rano miałem lekcję nr 27, a po południu będę miał pewnie jeszcze jedną. Zaczynałem z czterema nauczycielami, dziś mam już tylko dwóch. Jeden się wykruszył po pierwszej lekcji – a to zachorował, a to coś mu wypadło, a to coś tam jeszcze. Chyba nie do końca mu zależało. Drugi był fajny, ale zamiast przeprosić mnie za to, że wystawił mnie do wiatru pewnego deszczowego wieczoru, to powiedział, że jeśli nie chcę z nim ćwiczyć to nie muszę. Postanowiłem skorzystać z tej opcji:-)

          Co umiem zagrać po miesiącu nauki? Jeszcze nic. Grałem już swój utwór wielokrotnie (może z 10-15 razy), ale czasami wychodzi mi lepiej czasami gorzej. Nawet gdy daną nutę zagram pod rząd 10 razy, to kilka razy wychodzi mi dobrze, kilka razy mało dynamicznie lub chybotliwie, a kilka razy totalnie skiksuję. Nie panuję nad swoim graniem, więc dalej ćwiczę moje umiejętności zapanowania nad swoim oddychaniem, nad dmuchaniem, nad palcowaniem instrumentu. Nawet jeśli uda mi się zagrać dwie czyste nuty, to przejście pomiędzy nimi bywa chropowate, albo pojawiają się jakieś niekontrolowane “między-dźwięki”. Robię jakieś tam postępy, ale to nadal nie jest jeszcze to.

          Mam jeszcze 3 tygodnie nauki przed sobą. Dam radę. Tak postanowiłem:-)

          Ciekawe dla mnie też jest wejście w środowisko muzyków. Poznaję po trosze – na razie jeszcze dość mało intensywnie, stojąc nieco z boku – ich świat. Poznaję różne szkoły uczenia gry. Zaskakują mnie napięcia pomiędzy różnymi instrumentalistami. Ciekawe jest to jak muzycy zarabiają na życie. Choć oba są zawodami artystycznymi, to czuję, że muzycy mają trudniejsze życie niż aktorzy, a przecież w odróżnieniu od aktorów muszą naprawdę się czegoś nauczyć. Jeśli saksofon jest łatwym instrumentem do nauczenia się, to tym bardziej podziwiam innych instrumentalistów.

    1. Robert, dzięki, ale chyba pozostanę przy tradycyjnym instrumencie. Wirtualna instrumenty, wirtualna rzeczywistość, wirtualne życie mnie nie interesuje:-)

      1. Kolejny kamień milowy w Projekcie Saksofon. Wczoraj wieczorem – dokładnie po 45 dniach od mojej pierwszej lekcji gry na saksofonie – wykonałem swój pierwszy publiczny występ. Wystawiłem na ciężką próbę uszy około 80 współpracowników Grupy Mzuri przy okazji naszego co półrocznego wyjazdu szkoleniowo-integracyjnego.

        Mimo, że publika była mi bardzo życzliwa, to jednak byłem nieco spięty i kilka dźwięków zagrałem o wiele gorzej niż potrafię podczas moich lekcji. Nie wiem czy bardziej wynikało to ze stresu związanego z debiutem w zupełnie nowej dla mnie roli, czy z tego, ze się wcześniej nie rozgrywałem, czy może wreszcie z tego, że przed swoim występem zdążyłem wypić jakieś 2-3 lampki wina. W końcu wyjazd miał charakter integracyjny. Wiele osób mi po występie gratulowało. Obawiam się, że chyba jednak bardziej odwagi niż umiejętności muzycznych:-)

        W każdym razie, ja jestem zadowolony. Może występ nie wypadł jeszcze profesjonalnie, ale z drugiej strony profesjonalistą trudno zostać po 45 dniach ćwiczeń. Będę dalej szlifował swoje umiejętności na ulicach miast. Na początek – francuskich bo za tydzień jadę na EURO 2016. Gdy już się nieco poduczę grać, to przyjadę też do Waszych miast w Polsce czy w Anglii i sami ocenicie czy warto będzie wrzucić jakieś drobniaki do mojego kapelusza:-)

        1. Robert, chciałem jeszcze zachować to w tajemnicy, ale niech będzie. Ćwiczę “Love Me Tender” Elvisa Presleya:-)

Skomentuj Monte Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.