Ile oszczędzają Polacy?

Ile oszczędzają Polacy to temat artykułu w Newsweeku, do którego linka podesłał mi Paweł (dzięki Paweł!). Nawet bez zagladania do artykułu wiedziałem,,,,  że zbyt mało:-) I potwierdziło się:-)

Oto link: http://www.newsweek.pl/moje-finanse/polacy-coraz-chetniej-oszczedzaja-wciaz-daleko-do-sredniej-unijnej,artykuly,392256,1.html

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

31 Responses

  1. Jest takie ogolne przekonanie, Slawek chyba tez tak mysli, ze zachecanie do wiekszego oszczedzania mialoby stymulowac inwestycje i wzrost gospodarczy, a co nie jest skonsumowane jakos nieuchronnie i automatycznie przeksztalca sie w zwiekszony kapital, dokladnie tak jakby wytwarzany produkt globalny byl niezmienny. A jest niezmienny?
    W rzeczywistosci jakiej zyjemy, decyzje zwiekszajace oszczednosci oznaczaja ograniczenie wydatkow. A mniejsze wydatki osob oszczedzajacych oznaczaja mniejszy dochod, a zatem i mniejsze oszczednosci u sprzedawcow i producentow.
    Jesli przestane chodzic do fryzjera, to jego dochody stana sie o moja oszczednosc zmniejszone. W przypadku rezygnacji z dobr materialnych moze to prowadzic najpierw do wzrostu zapasow. Sprzedawcy ogranicza wiec swoje zakupy w hurtowniach, az do czasu gdy zapasy powroca do normalnego poziomu. Konsekwencja bedzie ograniczenie produkcji, zatrudnienia i dochodow.
    Zebysmy sie jasno zrozumieli, nie potepiam oszczednosci w skali mikro, lecz to co dobre dla kogos w skali mikro moze byc szkodliwe dla gospodarki w skali makro.

    1. BiL, proszę nie wywołujmy znów dyskusji nt makroekonomiczne. Dla mnie ważne jest by Fridomiaczki i Fridomiacy mieli oszczędności i by dzięki temu budowali swoją wolność finansową. A czy to dobre dla gospodarki w skali makro czy złe, nie ma znaczenia. Niech się o to martwią politycy (skąd inąd wybitni ludzie o tęgich umysłach), naukowcy i inni teoretycy.

      Większość z nas uważa, że oszczędności są dobre dla gospodarki. Ci będę oszczędzać ze spokojnym sumieniem. Ale wiem, że Ty uważasz, że oszczędności są dla gospodarki złe. Więc masz wybór – albo nie oszczędzać i wydając wszystko na konsumpcję patriotycznie podtrzymywać wzrost i dobrobyt ogólnospołeczny. Albo jednak oszczędzać z poczuciem winy, że wyrządzasz w ten sposób szkodę nam wszystkim. Nie zazdroszczę Ci tego dylematu:-(

      1. Slawek, OK nie bedzie dyskusji o makro. :)
        Wydaje mi sie jednak, ze Fridomiacy i Fridomiaczki nie osiagaja wolnosci finansowej dzieki oszczednosciom, a dzieki inwestycjom. Dodajmy, ze dobrym inwestycjom. I to raczej na te inwestycje, a nie na oszczednosci, moze warto byloby klasc wiekszy nacisk?

        1. BiL, masz rację. Ważne jest inwestowanie. Inwestując w nieruchomości na wynajem Fridomiacy budują sobie przyszły strumień stabilnej, przewidywalnej gotówki. Jednak aby mieć środki na inwestowanie warto oszczędzać, czyli po prostu nie wydawać wszystkiego co się zarabia. Wprawdzie na zakup mieszkania na wynajem można wziąć kredyt, ale ja radzę oszczędzać przynajmniej na sensowny wkład własny by ćwiczyć swoją umiejętność życia PONIŻEJ swoich możliwości. Bez tego nikt wolności finansowej nie osiągnie.

    2. @BiL: popieram cię BiL też mi się wydaje, że z ekonomicznego punktu widzenia nie jest dobre jeśli ludzie oszczędzają – a jeszcze gorsze jeśli kupują mieszkania na własność – powinni wynajmować. Wystarczy, że ja oszczędzam. Pozdrawiam.

  2. Cały paradoks w aspekcie oszczędzania dla większości osób to konieczność rezygnacji z wielu “codziennych” wydatków – owszem tak można. Ale czy nie prościej być bardziej kreatywnym – poszukać dodatkowego zajęcia, pokombinować jak coś dorobić – to moim zdaniem jest najlepszą formą nauki oszczędzania – nie żałowanie sobie na jakieś przyjemności i wyrzeczenia ale rozwijanie umiejętności pozyskiwania dodatkowych źródeł dochodu poprzez bardziej praktyczne a tym samym bardziej wydajne wykorzystywanie swojego prywatnego czasu. Wtedy nie ma dylematów, a kreatywność finansowa sama w sobie uczy lepszego zarządzania własnymi finansami i tak dalej i dalej.

    1. Krzysztof, oczywiście masz rację. Teoretycznie. W praktyce osoba, która znalazła sobie dodatkowe (czy po prostu lepiej płatne) zajęcie najczęściej zaczyna więcej wydawać wraz z większymi zarobkami. Tłumaczy to sobie tym, że przecież tak ciężko pracuje, że należy jej się coś od życia, że inni mają lepsze, większe, nowsze, bardziej prestiżowe, itp.

      Bez umiejętności życia PONIŻEJ swoich możliwości, każde dodatkowe zarobki pójdą na konsumpcję. Jeśli nie w pierwszym miesiącu, to wysoce prawdopodobne, prawie pewne, że w kolejnych miesiącach. Przy czym życie PONIŻEJ możliwości to nie jest żadna katorga, poświęcenie, czy – jak piszesz – konieczność rezygnacji z wielu codziennych wydatków. To raczej rezygnacja z konsumpcji na pokaz oraz konsumpcji bezsensownej. To że ludzie asocjują oszczędzanie i wyrzeczenia to bardzo szkodliwy mit. Podobny do innego głupiego stwierdzenia, że miłość oznacza cierpienie, a rodzicielstwo poświęcenie, a Rio to niebezpieczeństwa, a Afryka to śmierć w paszczy lwa. Po prostu bzdura.

      1. Slawek, jestes zapalonym podroznikiem. Rozumiem Cie, bo jest mnostwo cudownych miejsc na swiecie ktore chce sie odwiedzic. Konsumpcja to nie tylko nowa plazma i samochod co 4 lata. Ktos tu kiedys napisal, ze mozna spedzic fajne wakacje w lesie pod namiotem. To prawda. Ale wielu ludzi wolaloby spedzic je jadac w jakies egzotyczne miejsce w ktorym nigdy nie byli. Koszty pierwszej i drugiej opcji roznia sie diametralnie. Czy oszczednosci i wyrzeczenia w takiej sytuacji to rowniez mit?

        1. BiL, nie wiem czy dobrze zrozumiałem Twoje pytanie. Podróże to dość kosztowna konsumpcja. Ale dla mnie tak istotna, że nigdy bym nie zrezygnował z podróżowania tylko po to by mieć więcej mieszkań na wynajem. Sporo wydałem i wydaję nadal na podróżowanie i to jest wg mnie najlepszy dowód na to, że życie PONIŻEJ swoich możliwości nie oznacza “wyrzeczeń”, “poświęceń” ani innego typu bohaterstwa. Podróże są dla mnie ważną częścią życia, ale już luksusowe samochody, markowe ubrania, luksusowy apartament, wakacje w 5-gwiazdkowym hotelu, najnowsze plazmy i gadżety nie są. I ich nie kupuję choć byłoby mnie na nie stać. Czasami ludzie krzywo się patrzą na mój mocno przedsmartfonowy telefon – mają mnie za biedaka. Nic sobie z tego nie robię:-). Nie potrzebuję drogiego samochodu czy telefonu by się ludziom przypodobać:-)

        2. Slawek, to zalezy na jakim etapie sie jest w budowaniu wolnosci finansowej. Na poczatkowych etapach, oszczednosci to w bardzo wielu przypadkach sa wyrzeczenia. Nazywajac sprawy po imieniu. W tym roku pojedziemy pod namiot nad jeziorko, zamiast na Dominikane. Pieniadze odlozymy na depozyt, a Dominikane odlozymy na pozniej. Super byloby kupic nowy wiekszy samochod, ale ten w sumie jeszcze jezdzi, wiec jakos damy rade przez jakis czas – lepiej wlozmy te pieniadze w kolejny depozyt. Czy to nie sa wyrzeczenia?

        3. Nie BiL, to nie są wyrzeczenia. To są priorytety. Słowo “wyrzeczenia” kojarzy mi się z jakimś cierpiętnictwem, martyrologią.

          Jeśli widzisz w sklepie dwa swetry, które Ci się podobają i kupujesz tylko jeden, to znaczy, że się drugiego “wyrzekłeś”? Gdy decydujesz się na skromniejsze przyjęcie weselne, by móc pojechać na Dominikanę w podróż poślubną, to oznacza to jakieś wyrzeczenia? Jak oglądasz wieczorem w tv film, zamiast meczu piłki nożnej, to się czegoś wyrzekłeś? Jeśli po długonocnej imprezie, jednak wstajesz rano by pobiegać w parku, to znaczy, że się wyrzekłeś snu? Jeśli w restauracji zamawiasz pomidorową, zamiast krupniku….

          Według mnie nie, oznacza to tylko że dokonałeś pewnego wyboru.
          Wybierając jedną rzecz, inną sobie odpuszczasz. Bo taki jest Twój wybór.

        4. wyrzeczenie – książkowo: rezygnacja z czegoś w imię wyższych celów; poświęcenie, ustępstwo
          wyrzeczenie «rezygnacja z korzyści, wygód lub przyzwyczajeń»

          Slowo wyrzeczenie opisuja powyzsze definicje, i nie ma sensu z wyrzeczen robic wielkiego dramatu. Ale dlaczego twierdzic, ze ludzie nie maja tego typu dylematow i nie nazywac rzeczy po imieniu?

          Zachecasz ludzi do zycia ponizej swoich mozliwosci finansowych. Jesli tego nie robili wczesniej, to chcac oszczedzic na pierwszy depozyt, beda sie musieli liczyc z wyrzeczeniami. Ty nazywasz tego typu wyrzeczenia priorytetami, mozna i tak. Ale czy to nie jest troche jak oszukiwanie siebie samego?

          Jesli przestaje chodzic do mojej ulubionej restauracji, zeby pieniadze tak zaoszczedzone odkladac na depozyt, to nie robie tego dlatego ze dla mnie priorytetem jest nie chodzenie do tej restauracji, tylko dlatego ze wyrzekam sie do niej chodzic, chociaz bardzo to lubie, bo zabralem sie za odkladanie na depozyt. Nie da sie zjesc ciastko i miec ciastko.

          Podobnie priorytetem, nie jest dla kogos nie pojechanie na wakacje, tylko odlozenie pieniadzy w ten sposob zaoszczedzonych na depozyt. Czasem musi wybierac, jedno albo drugie. Niestety. Reasumujac, pisales o wyborach, tak jakby nie mogly one byc wyrzeczeniami. Czasem jednak po prostu sa i nie ma powodu robic z tego zbytnich dramatow. Rozwiazaniem mogloby byc usuniecie slowa “wyrzeczenie” ze slownika jezyka Polskiego :)

          Milosc to nie jest cierpienie, ale milosc moze w niektorych przypadkach oznaczac cierpienie.

          Podobnie, rodzicielstwo nie= poswieceniu. Choc w bardzo wielu przypadkach rodzicistwo oznacza poswiecenie.

        5. @BiL
          Znowu się zaczęło…
          Mam wrażenie że prowadzisz jakąś misję nawracania Fridomiaków na dziwne teorie rodem z książek Marksa czy Keynesa.
          Mimo że wiele osób pisało wyraźnie że oszczędzają a potem te oszczędności wykorzystują do inwestycji to Ty dalej swoje i częstujesz nas “odkryciami” rodem z filmików z YouTube. Próbujesz nas przekonać że nie powinniśmy oszczędzać ? Po co ?

          OStatnio po przeczytaniu Twoich komentarzy zacząłem czuć wyrzuty sumienia w stosunku do właściciela lodziarni…
          Czasem przechodzę obok i zastanawiam się czy kupić lody czy nie – bywa różnie, raz kupię a innym razem zdecyduję że jednak tym razem nie (a to ze względu na to że to nie aż takie zdrowe, a to że jednak mam ochotę na coś innego etc) – a teraz pomyślałem że ja w sumie się wyrzekam tych lodów i mało tego – robię dużą szkodę gospodarce polskiej przecież… bo takich “szkodników” jak ja może przecież być więcej tego dnia i co wtedy ? NOrmalnie kolaps producentów lodów ! Zwolnienia, bezrobocie, płacz i zgrzytanie zębów

          Muszę się jednak poprawić i od jutra na wszystko co mi tylko wpadnie do głowy muszę od razu kasę wydawać do ostatniego grosza a jak będę miał za mało to jeszcze są “chwilówki” i przynajmniej tak gospodarkę wesprę :) na bogato :)

          I muszę pilnować aby kasa ode mnie była wydawana jak najszybciej zgodnie z Twoimi sugestiami BiL:

          BiL napisał “Chodzi o to zeby te przerwy pomiedzy wpompowywaniem byly jak najmniejsze, czego Wam wszystkim i sobie zycze. :)”

          – najlepiej będzie jak otrzymaną całą zapłatę wydam w pierwszym napotkanym sklepie – wtedy krążenie kasy będzie błyskawiczne…

          Czasem się zastanawiam czy rzeczywiście wierzysz w to co piszesz czy to może po prostu taka zgrywa żeby nas sprowokować do dyskusji i sam już nie wiem…

        6. BiL, proszę nie odpowiadaj. Nie chcę (i wiem, że nie jestem odosobniony wśród Fridomiaków) znów mało wnoszącej teoretycznej dyskusji nt makroekonomiczne:-). Na dodatek ta dyskusja pewnie znów skończyłaby się mało eleganckimi wycieczkami osobistymi. Oszczędźmy sobie tego proszę.

        7. Nie ma sprawy Slawek, :)
          Czyli zostawiamy slowo “wyrzeczenie” w slowniku, niech sobie go ludzie uzywaja jesli maja taka potrzebe.

        8. Przeczytałam tego posta i komentarze już kilka dni temu i ciągle mnie ten temat gryzie. Nie rozumiem, dlaczego tak wielu ludzi stawia znak równości między oszczędzaniem a wyrzeczeniami. Podejrzewam, że większość czytelników tego bloga, to osoby osiągające dochody powyżej średniej krajowej. Być może nawet wielokrotność tej kwoty. Mnie zawsze było trudno zrozumieć koleżanki i kolegów z pracy, którzy potrafili (zarabiając np. dwukrotność średniej krajowej) wydać w ciągu miesiąca całą pensję. Ileż można kupić gadżetów elektronicznych czy par butów? Przecież każde mieszkanie i każda szafa ma swoją pojemność, a ja nie lubię ich zagracać. Oszczędzam, bo nie mam co robić z pieniędzmi :) To jest tak naturalne jak oddychanie. Wystarczy tylko uświadomić sobie, że nie muszę posiadać na własność wszystkich rzeczy, które mi się podobają, jak 10-latek na kolonii (pamiętacie te gipsowe trupie czaszki i inne kolorowe fiu-bździu?). W domu mam 2 komplety pościeli: jeden używam, drugi piorę. Więcej nie zmieści się w szafie, a jak się który zużyje, to wtedy kupię nowy. Więcej nie potrzebuję. Wystarczy tylko zdać sobie z tego sprawę.

        9. Agnieszka, masz rację. Kiedyś słyszałem od znajomego, że musi kupić dla swojej rodziny nowe mieszkanie, bo nie ma już miejsca na rzeczy. Kilkadziesiąt tysięcy złotych – co najmniej – by jego rzeczom było wygodniej w szafach:-)))

        1. Krzysztof, nie znam Ciebie, ale wydaje mi się mało prawdopodobne, że nie praktykujesz konsumpcji na pokaz. Naprawdę? Nigdy? Ani razu w życiu? Jeśli tak to jesteś polską Matką Teresą, bo już nawet papieże szyją sobie drogie czerwone skórzane buty:-)

        2. Hm… Matka Teresa to akurat dobre biznesy robiła :) i znów wracamy do punktu wyjścia. Ja za wystawne i na pokaz nie uważam mieszkanie w domu, przemieszczanie się samochodem oraz wymarzone wakcje na odludziu. Lans jaki płynie z przekazu medialnego to jest dla mnie życie na pokaz bez żadnej przydatnej i praktycznej treści. Dla jednego wyjazd na drugi koniec świata to życie pokaz analogicznie z nowym samochodem czy też domem bo wszystko razi w oczy lub może razić nasze zawistne społeczeństwo ale niestety zwykle nikt nie widzi jaką pracą w/w ten bardziej komfortowy sposób życia jest osiągany. Tu też mamy punkt sporny dlaczego też bardziej efektywne finansowo życie ma nie przekładać się na jego jakość jeżeli wszystko uzyskujemy w ramach prawa i zasad współżycia społecznego? Jakość czy też komfort życia nie może być utożsamiane z życiem na pokaz bo to bardzo duża różnica.

  3. Bil. Zapominasz o tym, że fridomiacy nie oszczędzają w takim twoim rozumowaniu, ale odkładają na kupno kolejnych mieszkań. A więc de facto wpompowuja w końcu dość duże pieniądze, kupując kolejne mieszkania. Sprzdajacy za to mogą te masę pieniędzy wydać już właśnie na fryzjera lub inne dobra. I gospodarka działa elegancko. Pozdrawiam adam

    1. @Adam i Ania: z tym też się zgodzę. Właściwie kupno nieruchomości ja traktuję jak kupno pralki. Ja konsumuję, ktoś musi wyprodukować, ludzie dostają pieniądze, gospodarka się kręci, wszyscy szczęśliwi hmm chyba oprócz BiL’a ale tego też nie rozumiem. BiL?

      1. Michal, mozna i tak :)
        Jesli ktos zarabia praniem (ubran, materialow, a nie brudnych pieniedzy), to faktycznie mozna by to porownac do inwestora ktory kupuje nieruchomosc zeby ja wynajac. Ale to chyba raczej nie bylaby konsumpcja, tylko inwestycja. Chyba, ze kupuje pralke/nieruchomosc na wlasny uzytek. Wtedy to tak.
        Normalny czlowiek, nie zajmujacy sie zawodowo praniem (obojetne czego), w pelni zadowoli sie posiadaniem jednej dzialajacej pralki. Nie spotkalem jeszcze nikogo, kto mialby w swoim domu kilka pralek. Bo w sumie po co mu one by byly? Jedna do kolorowych urban, jedna do bialych, jedna do czarnych? ;) Z nieruchomosciami jest chyba jednak troche inaczej, raczej ludzie w nadmiarze ich posiadania nie widza problemu.

  4. Adam I Ania, zgadza sie, ze w koncu wpompowuja. Chwala im za to :)
    Chodzi o to zeby te przerwy pomiedzy wpompowywaniem byly jak najmniejsze, czego Wam wszystkim i sobie zycze. :)

  5. Dokładnie Adam, to samo miałem napisać!
    Ja nie wydaje na bzdury, które tak naprawdę są mi zbędne, natomiast jak wydaje na wykończenie mieszkania to wydaje kilkadziesiąt tysięcy jednorazowo, zaoszczędzonych pieniędzy.
    To również pobudza gospodarkę. Daję pracę ekipie wykonczeniowej i producentom artykułów których potrzebuje do mieszkania.

  6. Cześć,
    to mój pierwszy wpis na tym blogu, śledzę go/Was od dawna, bardzo mi miło, że mogę się w końcu dołączyć do dyskusji :-).

    Wracając do pierwotnego tematu tej dyskusji “Ile oszczędzają Polacy” przytoczę inny temat, z którym pewnie zetknęliście się w zeszłym roku.
    Temat dotyczy zamożności Polaków, która jest według raportu wyższa niż wielu europejskich nacji:
    http://www.rp.pl/Gospodarka/311179947-Polacy-z-wiekszym-majatkiem-domowym-niz-Niemcy.html

    Z góry zaznaczam, że wiem, iż ta zamożność nie wynika to z oszczędzania, a z polskiej polityki lat ubiegłych, ale jestem ciekaw Waszej opinii, jak odniesiecie ją do cytowanego artykułu Newseek’a?

    Ja w chwili obecnej nie mam prawie grosza na koncie, natomiast mam 3 mieszkania (2 z nich na wynajem) kupione za gotówkę i kilka innych nieruchomości częściowo kredytowanych. Czy to oznacza, że nie mam oszczędności (idąc za Newsweekiem)?
    Cytowany artykuł wydaje mi się dość mocno lakoniczny i bardzo, bardzo pobieżny…

    Poproszę o opinie.

    Pozdrawiam,
    Simon

    1. Simon, wg mnie zamożność to suma wszystkich aktywów (m.in. gotówka, własne M, M na wynajem, inne inwestycje) minus wszystkie pasywa (kredyty, pożyczki). Czyli to pozycja bilansowa, odpowiednik wartości aktywów netto w firmach.

      Zarobki (= m.in. wynagrodzenie za pracę, odsetki z lokat bankowych, wpływy z inwestycji, świadczenia emerytalne) oraz wydatki na utrzymanie standardu życia to pozycje wynikowe (należące do rachunku zysków i strat).

      Jeśli comiesięczne wpływy są wyższe niż comiesięczne wydatki, a dodatkowo wpływy są ze źródeł pasywnych, to można o tej osobie powiedzieć – wg mojej definicji – że jest osobą wolną finansową.

  7. Dodam jeszcze, że mieszkania, które posiadam, kupiłem w dużej mierze ciułając i oszczędzając, odmawiając sobie wielu rzeczy. Nie dostałem niczego w spadku, na wszystko zapracowałem sam. Dążę od lat do wolności finansowej. Z perspektywy czasu wiem, że gdybym nie popełnił kilku głupich błędów dawno bym ją osiągnął (mam 37 lat), natomiast myślę, że osiągnę ją w ciągu 1, 2 lub 3 lat (nie tylko na wspomnianych mieszkaniach, ale także sprzedając działki, w które zainwestowałem / z perspektywy czasu żałuję, że to były działki, a nie mieszkania…uczymy się na błędach).

    Pozdrawiam,
    Simon

  8. Ja w końcu zrezygnowałam ze swojego konta bo tam za wszystko płaciłam i przeniosłam się go getin banku więc mam nadzieję, ze teraz łatwiej będzie mi przyoszczędzić coś na czarną godzine

  9. Ciekawe te komentarze. Momentami uśmiechałam się pod nosem. ;)

    Cóż… zaczynam mieć poczucie winy, że sami remontujemy mieszkanie i nie dajemy zarobić murarzom, tynkarzom, elektrykom, instalatorom, itp., itd. Serce mi zaraz pęknie z żalu nad ich losem… ;) ;) :D

    Ciekawostka polega na tym, że oszczędzamy forsę, której i tak nie mamy. To raz.
    Dwa, to że większość fachowców nie chciała się brać za takie nietypowe rzeczy, jakie trzeba było zrobić.
    Trzy, że mieszkanie jest małe, więc nie mogliby się zbytnio rozpędzić z robotą i z ceną.
    Cztery – jak tak popatrzę na ręce mojemu mężowi jeszcze trochę, to chyba zacznę go namawiać na założenie firmy remontowej. Całkiem dobrze by na tym wyszedł.

    Takim oto sposobem oszczędzamy jakieś 15-20 tysięcy w 2-3 miesiące. Całkiem niezły wynik i to na forsie, której się nawet nie miało ;)

Skomentuj Krzysztof Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.