Poniedziałek natchnął mnie tym, że wolałbym zamiast otwierać laptopa w pracy, być gdzieś hen daleko w świecie, najlepiej podróżując! (cóż, nie można cały czas zajmować się Mzuri… Sorry Sławek =) Pewnie nie jestem sam z taką myślą, a większość osób rozpoczynających tydzień drogą do pracy walczy z myślą “nienawidzę poniedziałków” – wyjątkiem są pewnie wolni finansowo =) Ale skąd w nas ta potrzeba podróżowania, a wręcz ucieczki, często za granicę? Ano, pomyślałem, chyba jest tak, że to nie pobyt poza miejscem zamieszkania tak nas uszczęśliwia, tylko aktywności jakie z reguły wykonujemy w wolnym czasie, przy czym podróż (i urlop) daje nam zwiększoną dawkę tych aktywności. Ciekawe jaki byłby ich katalog – moje przykłady poniżej, ale może dodacie swoje w komentarzach?
Motyw zwiedzania. Kiedyś moje podróże, przede wszystkim zagraniczne, składały się z “odhaczania” zabytków lub znanych miejsc. Rzym = Koloseum, Piazza Navona, Schody Hiszpańskie i takie tam… Nudy, szczególnie, że po kilku latach intensywnego podróżowania można zapewne uznać, że już wszystko się widziało (przynajmniej w Europie ;) Nie mniej nadal ciągnie mnie do starej architektury, a przy okazji można zrobić kilka zdjęć i odkurzyć lekcje historii.
Na szczęście od kilku lat częściej praktykuję aktywny wypoczynek i podróżowanie (niestety kończy się to większym zmęczeniem, niż przed urlopem). Dają one niesamowite możliwości jeśli chodzi o “składanie” kierunków podróży. Najlepsze w nich jest to, że z każdym motywem można wracać w dane miejsce i poznawać je na nowo! I tak mam takie motywy jak:
- Trekking + góry. W 100% wykonalne w Polsce, ale cały świat daje niesamowity potencjał na ten motyw podróżowania. Tak na prawdę nie ma szans, żeby zaliczyć wszystkie szczyty, przełęcze i doliny świata, wystaczy tu przytoczyć Koronę Himalajów i Karakorum (łącznie 19 osób na świecie wg Wikipedii, ale nie wszyscy żyją…), więc można tak podróżować do upadłego =) Mój plan na majówkę to trekking przez Bieszczady, startując na Ukrainie, idąc przez Słowację i kończąc w Polsce (na Zew Festiwal). Polecam w tym zakresie Kirgistan, Argentynę, ale też i polskie góry!
- Wspinaczka. J.w., wiele interesujących stref wspinaczkowych, wybitnych dróg, “luf” etc. jest za granicą. Sama Europa jest usiana od Portugalii po Grecję (i dalej Turcję oraz Izrael, czy jak kto chce – USA, czy Tajlandia) mnóstwem spotów wspinaczkowych, gdzie można zaliczać kolejne drogi, racząc się wieczorem winem ze znajomymi. Mój plan na ten rok to na pewno Dolomity, ale może wyjdzie też Kalymnos, Sycylia lub Hiszpania.
- Skoki spadochronowe. Mniej standardowy sport (ale bardzo polecam – choć potrafi konsumować oszczędności!), który daje okazję do zaliczania stref spadochronowych i… “ptaków” (slangowo przelot nowym typem samolotu =) Tutaj jestem początkujący, bo mam raptem 60 skoków (doświadczony to ktoś z 1.000+), ale zeszły rok dał mi okazję poskakać w Portugalii w regionie Algarve – nowe otoczenie, inne warunki, no i nowy “ptak” ;) W tym roku mam nadzieję, że uda się wyskoczyć w Nowym Targu lub na Helu. UWAGA: Skoki nie wymagają też uprawnień – zawsze można skakać w tandemie!
- Nurkowanie. Mniej ekstremalne niż skoki, ale daje doskonałą wymówkę do podróży do dalekich krajów, w których znajdziemy to czego na próżno szukać w Europie. Mój ulubiony sposób – liveaboard, w którym mieszkamy przez kilka dni na statku (choć częściej jest to łódka o lichej konstrukcji), zaczynając dzień kawą i pierwszym nurkiem o 7 rano, niekiedy schodząc na ląd na kolejnych wyspach. Polecam – w tym modelu miałem okazję zwiedzać parę lat temu Tajlandię, Filipiny i Malezję, ale od kilku lat jest zero…
- Jazda konna. Koniarzem nie jestem, ale w sumie z łatwym koniem nawet i ja sobię poradzę ;) Z grzbietu wierzchowca można zwiedzać przeróżne kraje, gdzie dominują duże przestrzenie i pustka. Ja miałem taką okazję w wymienionym już Kirgistanie, gdzie ludzie rodzą się i umierają na koniach – 4 dni dało popalić, ale pokochałem te zwierzęta. Bez problemu do wykonania prawie wszędzie, czasem tylko wymieniając konia na inne zwierze…
- Wino (choć to mnie aktywne ;). Czyli od winnicy do winnicy, próbując mniej lub bardziej udanych win (z reguły udając, że tylko próbujemy ;) izajadając po drodze lokalne frykasy. W zeszłym roku udało mi się w ten sposób, zawsze z otwartym dachem w samochodzie, odwiedzić czeski Mikulov (festiwal wina we wrześniu) oraz Toskanię (regiony San Gimigiano, Chianti, Montalcino i Montepulciano). Model ogranicza nas do winnych regionów, chociaż tych jest niemało na świecie (i dzięki globalnemu ociepleniu będzie ich pewnie coraz więcej), a zawsze można wino wymienić na inne lokalne napitki ;)
Na szczęście każdy poniedziałek w pracy może każdego przybliżać do wolności finansowej, więc mam nadzieję, że powyższe będą już wkrótce Waszym typowym poniedziałkiem.
Dajcie znać, jakie macie inne sposoby na podróżowanie i do usłyszenia niedługo!
Więcej postów na temat podróżowania (zwłaszcza po świecie) znajdziesz tutaj!
Moja krótka galeria podróży aktywnych poniżej =)
17 Responses
Witam
jestem semi-wolny finansowo ale mam jeszcze duzo obowiazkow rodzinnych dlatego mam w planach wiecej pojezdzic za kilka lat ( na razie zawodowo i tak jezdze okolo 6miesiecy w roku)
Moje typy na aktywne podroze to:
Narty/ski turing
Zeglarstwo, kite surf
Pozdrawiam
POP
Mnie tam wiele do szczęścia nie trzeba – zapinam na hak starą niewiadówkę, ładuję rodzinę do kombiaka i w drogę. Raz Wiedeń przez Morawy, innym razem Mazury przez Uniejów i Grunwald, a powrót przez Malbork i Gniezno, kiedy indziej Międzyrzecki Rejon Umocnień… Nie tęsknię jakoś specjalnie za dalekimi podróżami. Może być nawet po PRL-owski ośrodek nad morzem na uboczu.
Weekendowo wystarcza mi pies zapięty w uprząż pociągową i ja na drugim końcu w mojej uprzęży. Kilometry w butach i łapach, ubaw po pachy, jak pies próbuje wbiec na drzewo za wiewiórką, czy wyczynia inne durnoty. Jest też ogród, uprawa warzyw i własnego wina. Ostatnio w ramach spaceru z psem przycięłam kilka krzewów winnych, choć były zupełnie niewinne. Z przyjemnością przekopałam grządkę pod bób i zasiałam kilka nowalijek.
Dzieci też nie pozwalają się nudzić na codzień. A to Młody zrobi sobie jakieś kuku (ostatnio), a to majstruje jakieś elektromagnesy, a to zadaje różne dziwne pytania, na które nie nadążam odpowiadać, czy wariuje z psem. Tydzień temu zrobiliśmy razem matę węchową dla psa i wszyscy mieliśmy z tego radochę.
Ot, takie zwykłe, proste przyjemności :)
Pozdrawiam,
Małgorzata
Kuneg,
Mniej więcej rok temu, w ramach uszczuplania zasobów wolnego czasu;) zainteresowałem się uprawa winorosli-poki co kilka krzaków. A jak to zwykle bywa jak coś cię zainteresuje to o tym czytasz… i wertując forum o winogronach widziałem wpisy osoby o takim nicku jak Twój. Zastanawiałem się czy to tylko zbieżność, ale po twoim powyższym wpisie śmiem twierdzić że jednak nie;) przyjemnie trafić na kogoś o podwójnie podobnych zainteresowaniach, hihi.:)
Stąd też b. podoba mi się pomysł Jana z podążaniem winnym szlakiem;) abstrahując od wina…generalnie podrozowanie jest super! Przed założeniem rodziny było u mnie tego co prawda znacznie więcej ale to tylko wzmaga apetyt. Mi bardzo podoba się nie tylko samo zwiedzanie ale również po prostu pomysł zamieszkania na co najmniej kilka miesięcy w danym miejscu. Z doświadczenia wiem że pozwala zupełnie inaczej poznać zarówno samo miejsce, a przede wszystkim ludzi. Jan-zainspirowales mnie tym Kirgistanem-a może by tak w któryś poniedziałek zamiast iść do pracy po prostu wsiąść w samolot??;)))
Pozdrawiam podobnie zakręconego (:
Małgorzata
P.S. Mów mi Małgorzato :)
Gdy zobaczyłem tytuł tego wpisu, to pomyślałem, że to ja jestem jego autorem tylko zapomniałem kiedy go zamieściłem. Okazuje się – po raz kolejny!!! – że Janek i ja myślimy bardzo podobnie. Cieszę się, że jest prezesem Mzuri Investments :-)
Jestem w tej chwili w trakcie podróży z Ziemii Ognistej na Alaskę (gorące pozdrowienia z Meksyku:-) i kilka tygodni temu zastanawiałem się dokładnie nad tym samym pytaniem:-) Nie to, żebym żałował podróży:-) Po prostu rozmawiałem dużo z ludźmi. m.in o tym po co jadą autobusem np z Buenos Aires do Foz de Iguazu. Ich odpowiedzi nie odbiegały od normy. Ludzie podróżują w interesach lub po to by odwiedzić rodzinę. Niektórym turystom zależy na odwiedzeniu muzeum lub jakiegoś miejsca archeologicznego. Niektórzy podróżują by zrobić ciekawe zdjęcia. Lub by się nauczyć innego języka lub gry na egzotycznym instrumencie. Lub na zakupy. Lub na koncerty swoich ulubionych zespołów. Lub żeby kibicować swojej ulubionej drużynie lub dyscyplinie sportowej. Inni podrózują dla uprawiania jakiegoś sportu. Dla znanego Wam dobrze Artura Kaźmierczaka kiedyś ważna była wspinaczka wysokogórska, teraz jest wędkarstwo, ale zawsze było i jest ważne “jaka jest tam kuchnia na miejscu”. Większość Polaków podróżuje zagranicę by się pobyczyć na plaży i złapać trochę opalenizny.
A po co ja podróżuję? Najczęściej by unikać zimy. Lub by kibicować podczas jakiś mistrzostw lub podczas olimpiady. Lub po to, by uczyć się obcego języka. Lub jednocześnie dla realizacji każdego z powyższych celów. Zawsze jednak podróżuję po to, by poznawać nowych ludzi, nowe kultury, inne sposoby myślenia.
Ale odkryłem jeszcze jeden powód dla moich podróży. I wydaje mi się, że jest on – wbrew pozorom – całkiem dorzecznym powodem. Istnieje jeszcze jeden dobry powód do podróżowania. Podróżuję po to, by … podróżować :-) :-) :-)
Sam PROCES podróżowania jest dla mnie tak samo ważny, jak dotarcie do jakiegoś celu lub spełnienie jakiegoś zadania lub odhaczenie jakiegoś zabytku. Wydaje mi się to podobne do tego, by żyć po to by żyć. By oddychać po to by oddychać, kochać po to, by kochać, czyli chyba nieco bardziej świadomie.
Czy rozumiecie co mam na myśli?
Poczułem się trochę wywołany do tablicy :). Istotnie, kuchnia jest dla mnie bardzo ważnym elementem podróżowania. Wypad do jakiegoś kraju z definicji nie może być w pełni udany jeśli nie zachwyciły mnie lokalne potrawy. Ale jeszcze jednym, bardzo istotnym, jest przyroda: widoki, cisza, zimne, ostre powietrze. Stąd tęsknię na przykład za powrotem do Boliwii, skąd wspomnienia kulinarne mam, delikatnie mówiąc, niewarte opisywania, ale widoki niemal nie mają równych na świecie.
Zauważam też, że od jakiegoś czasu mam nowy powód i motywację do podróżowania: by pokazać świat Emilce, czyli mojej córce – to, że ludzie mogą inaczej wyglądać, myśleć, mieć inne zwyczaje czy wierzyć w inne rzeczy. Że nasz piękny kraj niekoniecznie jest jedynym pięknym krajem na świecie, że nasza kuchnia niekoniecznie jest najlepsza, a nasi rodacy niekoniecznie są pępkiem świata. W odróżnieniu od Sławka pochodzę z bardzo monokulturowej rodziny i wiem jak bardzo podróże i mieszkanie za granicą poszerzyło horyzonty (stwierdzenie tyleż banalne co prawdziwe). Chcę, by i córka miała jak najszersze horyzonty.
PS. Wczoraj Emilka wpadła na pomysł, że na urodziny chciałaby dostać w prezencie wyjazd na weekend do Paryża – chyba udało nam się zaszczepić jej upodobanie do podróżowania :)
niby sa to wszystkie dobre powody żeby podrózować… ale czy po prostu ktos sztucznie nie wykreował naszej potrzeby do podróżowania, żeby na tym zarobić? w gruncie rzeczy dzis ludzie na całym swiecie sa bardzo podobni , oglądaja te same filmy, wiekszość pamiatek produkuje się w Chinach, lokalne zwyczaje zanikaja, jesli juz sa sztucznie utrzymywane w skansenach dla turysty. Może wciąż warto podrózowac dla cudów przyrody ale te często można znależć niedaleko od nas o ile umiemy patrzeć.
Marian, ja też staram się – tak jak Ty – zachować zdrowy sceptycyzm względem sztucznie kreowanych “potrzeb”> natomiast nie sądzę by podróżowanie należało do tej kategorii. Vasco da Gama, Krzysztof Kolumb, Tomasz Cook, Marco Polo, tudzież Wikingowie, ludzie z wysp Pacyfiku czy setki innych przykładów świadczą o tym, że ludzie podróżowali setki lat nim wymyślono biura podróży, hotele lub agencje reklamowe. Ciekawość i chęć poznawania nieznanych miejsc mamy chyba dość głęboko zapisane w genach :-) Przynajmniej tak mi się wydaje :-)
tez mam wrazenie, ze podrozowanie w dzisiejszych czasach jest po prostu modne i trzeba sie tym chwalic. Mozna wystawic zdjecia na insta, fb i inne tego typu portale i wtedy jest sie lepiej postrzeganym przez innych, bo ma sie tzw “lepsze” zycie. Moj krewny pojechal do Turcji, tylko po to, by moc innym powiedziec, ze gdzies byl i wstawic zdjecie na fb :-) Pewna presja jednak jest..
Nie neguje ludzkiej potrzeby eksploatowania swiata, poznawania nowych kultur itp., ale z drugiej strony mam odczucie ze jest to teraz tak modne, ze nie wypada nie chwalic sie i nie lubic podrozy.
A ja osobiscie ich nie lubie… oczywiscie bylam w wielu krajach Europy, w Indiach, uczylam sie kite surfingu nad oceanem, snowordu w Alpach itp tzw. modne hobby. Byc moze tez dlatego, ze mieszkam w multi-kulti metropolii, gdzie kazda dzielnica jest inna. A jednak najlepiej czuje sie u siebie w domu, na wsi, na dzialce, w Polsce. Jak mam okazje to ciagle tam jezdze i chodze po tym samym lesie, ogladajac te samo jezioro, biegajac w tych samych miejscach. Totalnie niemodne :-)
Agnes 7, to wspaniale, że masz odwagę iść swoją drogą. I się do tego przyznać. Ja też nie lubię czegoś tylko dlatego, że jest to modne. Pamiętam jak kilka-naście (może już – dziesiąt?) lat temu stało się w Warszawie bardzo modne sushi. A mi po prostu ono nie smakowało i nie smakuje. Gdy ktoś proponował lunch i pytał jaką kuchnię preferuję, to mówiłem, że jem wszystko oprócz sushi. Wywoływało to wiele zdziwienia, czasami oburzenie, ale w ogóle się tym nie przejmowałem. Podobnie dziś z technologią, social mediami, itp.
Nie każdy musi lubić podróżować i prawdę mówiąc dziwiłem się dlaczego prawie wszyscy Fridomiacy i Fridomiaczki marzyli o podróżowaniu. Istnieją tysiące ciekawych sposobów na spędzanie swojego wolnego czasu, na spędzanie swojego życia, a podróżowanie jest zaledwie jednym z nich. Tak się składa, że dla mnie najfajniejszym, ale przecież nie wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny:-) Na całe szczęście :-)
“Ciekawość i chęć poznawania nieznanych miejsc mamy chyba dość głęboko zapisane w genach ” zgadza się, ale świat w gruncie rzeczy przez mcdonaldyzację zrobił się bardzo jednorodny i to zabilo prawdziwe podróżowanie. Dzisiaj żeby miec podobną frajdę jak z autostopu 30 lat temu przez Hiszpanię, musialbym chyba polecieć na Marsa :)Życże radości z podrózowania!
Marian, masz rację. Mi też nie podoba się mcdonaldyzacja świata. Wszędzie jeżdżą te same Toyoty i Kia. Na tych samych Michelinach i Goodyearach. Tankują w tych samych Shellach i Texacach. Ludzie wydają te same dolary (oprócz USA też m.in w Panamie, w Zimbabwe, na Kiribati i w innych cześciach świata), w podobnie wyglądających mallach, na te same buty Adidasa i Fili, na te same Snickersy i Orea, o coli nie wspominając. Nawet śmieci w przydrożnych rowach noszą te same loga:-(
Ale na szczęście negatywne oddziaływanie mcdonaldyzacji nie zabiło we mnie dostrzegania tych drobnych różnic, które jednak pozostały pomiędzy krajami i regionami. Południowa Argentyna to lodowce, śniegi i pustkowia, a północna to tropiki z palmami, bananowcami i kolorowymi kwiatami. Tego na szczęście mcdonaldyzacja chyba nigdy nie dotknie. W Polsce, po okresie zachłyśnięcia się “zachodem” powstała moda na nasze własne pierogi, na naszą własną discopolo (choć tej muzyki akurat niezbyt lubię i wydaje mi się, że wszystkie lokalne “disco” bazują na tych samych dźwiękach) i widzę ten trend również w innych krajach. Pomimo silnego kapitału marketingowego Hollywood, nadal rozwijają się rodzime kina i filmy. Na szczęście USA nie mają kultury rękodzieła, więc nie zalewają świata swoimi wyrobami i mogą dalej rozwijać się lokalne. Bardzo różne.
Życie zwykle dąży do pewnej równowagi i wierzę, że po fali mcdonaldyzaji przyjdzie refleksja, a wraz z nią fala “lokalności”. Wierzę, że podkreślanie naszego lokalnego pochodzenia (stroje łowickie różnią się od kujawskich, muzyka i tańce również) też mamy zapisane gdzieś głęboko w genach. Bo tak jest nie tylko w Polsce, ale wszędzie na świecie – wzory szkockich krat, herby niemieckich książąt, itp itd. Czy to się stanie za mojego życia, tego nie wiem, ale że się stanie to jestem przekonany:-)
Wygląda na to, że mam więcej wspólnego z Mzuri niż tylko powierzone mieszkania pod wynajem ;)
Właściwie to jak gdzieś planuje wyjechać, to zawsze chcę o góry przynajmniej “zachaczyć” i odbyć jakiś trekking. Albo i się powspinać trochę. Lubię tą wolność w górach, dziką przyrodę i pot ;) Nie zawsze jest to łatwe organizacyjnie, bo mam małe dzieci, ale chyba też złapały bakcyla. Ze starszej córki się śmieje, że rośnie mały Sławek, bo mogłaby być ciągle w podróży. Już jako czterolatka sama się pakowała na wyjazdy tak, ze nie trzeba było sprawdzać jej rzeczy.
Aktualnie jestem zafascynowany wycieczkami rowerowymi. Tymi kilkugodzinnymi i kilkudniowymi. Wówczas czuje, że odkrywam świat i doznaję go intensywnie wszystkimi zmysłami. A ponieważ cały mój bagaż jest ze mną i sam jestem sobie przewodnikiem, to mogę zatrzymać się w dowolnym miejscu na dowolny czas. Wolność! Powoli snuje większe plany (Od Patagonii do Panamy?) i nabieram doświadczenia w mniejszych
Uwielbiam wypady do lasu i nad jeziora, w miejsca urokliwe przyrodniczo. Parki narodowe i krajobrazowe. Puszcza Białowieska zrobiła na mnie fantastyczne wrażenie.
I jestem otwarty na inspirację. Konie, nurkowanie? Brzmi świetnie. Surfing? Wow, nigdy w życiu nie patrzyłem w ten sposób na morskie fale. Pieczone robaki? Hmm.. mmhmmm ;)
Przemek, to super, że podzielamy wspólne pasje. Dzięki też za zaufanie Mzuri. Jeśli chodzi o konkretne plany wyjazdowe, to polecam – przed podróżą z Patagonii do Panamy, podróż z Panamy do Meksyku lub w odwrotnym kierunku :-) Po Ameryce Środkowej bardzo łątwo się podróżuję – ostatnio to przerabiałem po raz drugi więc piszę z doświadczenia:-)
Sławku, odczuwam pewną niepewność przy myśleniu o przejeździe rowerowym przez kraje takie jak Salwador czy Gwatemala. Nie mają najlepszej prasy jak chodzi o bezpieczeństwo. Tyle, że nigdy tam nie byłem i w gruncie rzeczy nie mam o tym praktycznego pojęcia ;) Na pewno odległości są dużo bardziej przystępne przy moich planach poruszania się około 100km dziennie lokalnymi / polnymi drogami.
Dziękuje za inspirację ;)
Przemek, ja tej trasy nie pokonywałem na rowerze, tylko autobusami. Ale mam wrażenie, graniczące z pewnością, że relacje co do stopnia niebezpieczeństwa w tych krajach są mocno na wyrost. Co oczywiście nie daje gwarancji, że nic Ci się tam złego stać nie mogłoby…
Mam pewne tendencje do pakowania się w drogi, w których zamiast jechać na rowerze muszę go nieść ;) Co z perspektywy bezpieczeństwa nie jest takie złe. Pomysł przejechania ameryki środkowej coraz bardziej mi się podoba. Są i góry i dzika przyroda i pełna różnorodność w umiarkowanych odległościach.