Jak pozyskać dofinansowanie na rozwój firmy ze środków UE?

Ostatnio jakieś szaleństwo. Codziennie odbieram telefony i otrzymuję jakieś maile zapraszające mnie na szkolenie lub do współpracy w związku z pozyskiwaniem środków Unijnych dla Mzuri. Zachęca się mnie hasłami  typu: “ze środków unijnych Polska otrzyma w latach 2014 – 2020 aż 82,5 mld Euro. Ile z tych środków pozyskasz dla swojej firmy?”. Jakaś pani była zdziwiona, że nie jestem zainteresowany szkoleniem. “Jak to? Przecież to czysta oszczędność dla Pana firmy”. W tym pytaniu dostrzegam wręcz zawoalowany zarzut. Jeśli nie zrobię nic w kierunku pozyskania środków UE, to może nie wystarczająco dbam o rozwój swojej firmy.

Idąc dalej, to po co ja mam się martwić o rozwój Mzuri? UE mnie w tym wyręczy:-)

Nie jestem żadnym Eurosceptykiem. Uważam, że Polska i Europa odniosła wiele korzyści z powstania Unii. Fajnie że do Polski trafiają pieniądze unijne by pomóc przyśpieszyć rozwój naszego kraju. Natomiast mam bardzo poważne wątpliwości co do zasadności niektórych unijnych programów. Uważam, że Wspólna Polityka Rolna jest atawizmem. Niestety bardzo kosztownym. Dawno temu przeczytałem, że coroczne dopłaty do krowy w jednym z krajów “starej Unii” wynoszą tyle ile kosztowałby bilet lotniczy dookoła świata. Dobrze to sobie zapamiętałem ze względu na skojarzenie z moimi zainteresowaniami podróżniczymi. WPR czy CAP wyrządza więcej szkody niż pożytku. Petryfikuje rolnictwo i zwiększa postawy roszczeniowe, zwłaszcza wśród francuskich rolników.  Utrudnia rozwój Afryki, przyczyniając się do wzrostu nielegalnej imigracji. Podwyższa podatki w krajach Unii, zmniejszając jej konkurencyjność. A co otrzymujemy w zamian? Bezpieczeństwo żywieniowe? To już taniej byłoby wybudować ogromne magazyny żywności importowanej z Australii, z Afryki czy z bardziej przyjaznych rolnictwu części świata.

Mój sprzeciw wzbudzają także środki na rozwój firm. Przecież to jawne pogwałcenie zasad wolnego rynku! Jednym się daje wsparcie, drugim nie. Czy konkurencyjność ma dotyczyć radzenia sobie na rynku właściwym dla danej branży, czy tez na rynku “pozyskiwania funduszy”. Poza tym, mam wrażenie, że wiele tych środków jest marnowane. Nie tylko na utrzymanie systemu dystrybucji, na szkolenia, na doradców piszących wnioski o dofinansowanie, ale też są pozyskiwane dla pozyskiwania. A wiadomo “darmowego” przedsiębiorcy nie cenią tak samo jak “własnego”.  Co innego środki unijne na budowę dróg, mostów, portów morskich, terminali gazowych, sieci elektroenergetycznych (by był tańszy prąd), bibliotek w uczelniach wyższych, laboratoriów badawczych, itp. dóbr wspólnych. Skorzysta z nich pośrednio czy bezpośrednio każdy przedsiębiorca czy obywatel. Ale dawanie pieniędzy konkretnej firmie, tylko dlatego że doradca potrafi znaleźć odpowiednie haczyki kwalifikowalności?! “Wie Pan, jak się wie jak napisać wniosek, w jaki sposób go uzasadnić, to każdą inwestycję można podpiąć pod jakiś program Unijny”.

A największy mój sprzeciw wzbudza nowa fala szaleństwa. Gdy 14 lat temu wprowadzano OFE, to do szału doprowadzali mnie agenci ubezpieczeniowi, którzy dzwonili do mnie co kilkanaście sekund. Kilka lat później przyszło szaleństwo na kredyty. Ostatnio na plany telekomunikacyjne. A teraz widzę “dyżurnym tematem” stały się środki unijne. Co będzie następne? Przeszczepy nerek?

Mzuri ma głęboko zakorzenione poczucie pewnej misji do spełnienia – przede wszystkim cywilizujemy polski rynek najmu mieszkaniowego, pieniądze zarabiamy przy okazji. Świadczymy dobre usługi, tworzymy wartość dla naszych Klientów, tworzymy nowy element wpierający rynek najmu. Wprowadzamy nowe standardy na polski rynek najmu – jesteśmy pionierami selekcji najemców, dobrych umów najmu, drobiazgowych protokołów zdawczo-odbiorczych, namawiamy deweloperów do budowania na wynajem, żeby wymienić tylko kilka przykładów.  Mamy poczucie dawania czegoś więcej otoczeniu ponad nasze podstawowe usługi. Może to arogancko zabrzmi, ale czuję, że to co robimy jest dobre dla społeczeństwa. Ale pomimo tego poczucia (pewnie nieco megalomańskiego:-), nie zamierzamy korzystać z żadnych środków UE na rozwój Mzuri. Wydawałoby mi się to nieetyczne. Jeśli sami z moim zespołem (oraz ze wsparciem naszych Klientów) nie potrafilibyśmy zadbać o rozwój Mzuri, to mamy sięgać do kieszeni niemieckich, holenderskich czy duńskich podatników?

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

12 Responses

  1. Fundusze unijne ewoluowały od czasu pierwszych lat rozdawnictwa i marnotrawstwa. Teraz jednym z wymogów przydzielenia funduszy na rozwój firmy (zależy oczywiście od programu) jest zobowiązanie się do uzyskania przychodów, które będą równoważyć refundację z UE – projekt musi być rentowny. Firmy zajmujące się pozyskaniem funduszy pomijają ten „drobny” fakt i „doradzają” tylko jak te pieniądze wydać, aby były później zaakceptowane przez kontrolę z UE. Takie podejście rzeczywiście przyczynia się do marnotrawstwa a nawet bankructwa beneficjentów. Dodanie jednak wymogu o uzyskaniu rentowności zaczęło powoli odstraszać ludzi/firmy, które angażowały się w fundusze tylko dla bezsensownych projektów i wyłudzania pieniędzy. Dzięki tym zmianom rzeczywiście coraz częściej tworzone są firmy, które rozwijają się i wnoszą coś sensownego na rynek. Dla mnie zbudowanie stabilnej firmy, która daje pożyteczne produkty/usługi i jeszcze zatrudnienie innym, jest równie wartościowe jak zbudowanie mostu czy dróg. Tylko nie jest tak widoczne. Nie widzę tu nieetycznego podejścia, że firma została dofinansowana. Czy wzięcie kredytu w banku (a w szczególności niepolskim banku) na rozwój biznesu jest równie nieetyczne? – w końcu w takiej sytuacji również nie ma się samodzielnie środków do rozwoju.

    Zgadzam się natomiast z całym marnotrawstwem związanym z administracją tych programów unijnych.

    1. Orii, dzięki za odwiedzenie fridomii i naświetlenie sprawy. Może rzeczywiście moje opinie zdążyły się już nieco zdezaktualizować.

      Natomiast widzę ogromną różnicę pomiędzy wzięciem dotacji, a kredytu bankowego na rozwój. Przede wszystkim, środki kredytowe nie pochodzą z podatków innych narodów.

      Są oprocentowane. Zwykle ludzie nie sięgają po tego typu środki, tylko dlatego, że istnieje taka możliwość, tylko raczej w sytuacjach gdy są przekonani, że zainwestowane środki pozwolą spłacić zobowiązanie. Banki wymagają zwrotu pożyczonych kwot, to nie są darmowe środki.

      Każdy może wziąć kredyt, a pula środków unijnych jest jednak ograniczona. To urzędnicy decydują wg paragrafów komu akurat te środki przyznać. W bankach raczej liczy się biznes case. Nie ma też jakichś “okienek czasowych” na aplikowanie, tylko proces jest bardziej płynny i przez to mniej zniekształca rynek.

  2. Sławku, masz dużo racji.

    Dodam tylko, że fundusze UE są one dużo trudniejsze do realnego uzyskania niż kredyt. Sam fakt przyznania dofinansowania nic nie znaczy. Pieniądze trzeba najpierw mieć, potem je wydać, potem udowodnić że nie jest się wielbłądem czyli udowodnić że wydało się pieniądze zgodnie z biznes planem: mieć zapytania ofertowe, rozstrzygnięcia, umowy, protokoły odbioru, faktury, podatki, itp, a wszystko to opisane zgodnie z wytycznymi UE i oczywiście w wersji papierowej i dopiero wtedy i tylko wtedy wspaniałomyślnie UE zwraca część kosztów (chyba, że gdziekolwiek popełniło się błąd, wtedy trzeba się składać wyjaśnienia i wszystkie papiery jeszcze raz. Z przestrzegania tak absurdalnie wyśrubowanych wymogów żyje cała armia urzędników, co jest jawnym marnotrawstwem czasu i zasobów wszystkich w to zaangażowanych stron oraz nierzadko odciąga od prowadzenia biznesu.

    Jeśli firma nie zrealizuje biznes planu i nie osiągnie rentowności w wyznaczonym terminie to wisi nad nią perspektywa zwrotu otrzymanych dotacji. Ludzie decydując się na dofinansowania często nie zdają sobie sprawy w co się pchają. Ten “biznes” opłaca się przede wszystkim : a) firmom załatwiającym dofinansowanie b) budżetowi państwa i zusowi (spływa do nich mnóstwo różnych form podatków)

    Jeśli jednak firma poradzi sobie z tym wszystkim to powinna być wygrana: nie ma długów, ma pełen pakiet udziałów, ma zapewnioną płynność na kolejne lata. Mimo wszystkich wad uważam, że fundusze na firmy jako jedyne mają szansę się zwrócić a nie tylko być wydane. To swoista wędka (lub rózga :) ) dla ludzi a nie tylko ryby.

    1. Orii, dzięki za te dodatkowe informacje. Przydadzą się tym, którzy myślą o środkach unijnych:-) Mi dostarczyły jeszcze jednego argumentu by dalej konsekwentnie odmawiać kolejnym dzwoniącym. Nie lubię zbędnej biurokracji:-) Udawadnianie, że się nie jest wielbłądem nie jest czymś co tygrysy lubią najbardziej:-)))

  3. Sławek – cieszę sie, ze nie tylko ja podobnie myśle :).

    “Dotacje” to narzędzie które zakłóca działanie wolnego rynku. Niejednokrotnie jest przyczyną powstawania niepotrzebnych projektów, które w normalnej rzeczywistości biznesowej nigdy by nie powstały (np. 1000ce startapow, który celem było pozyskanie funduszy a nie Tworzenie wartości).

    Taki biurokratyczny twór powoduje, ze nie konsumenci decydują co ma byc produkowane/dostarczane, a urzędnicy (za “zrabowane” pieniądze podatników/konsumentów). To powrót do “starych, dobrych” czasów gospodarki planowanej. Socjalizm w czystej postaci!

    Dlatego tez cieszę sie, ze Mzuri bazuje na rozwoju organicznym, skupionym wokół odważnej wizji, opartym o klientów, a nie zalecenia biurokratów!

    A różnica pomiędzy kredytem i dotacja jest zasadnicza :).

  4. Podzielam w 100 % zdanie Sławka.

    Najbardziej jaskrawy przykład to rozdawanie na lewo i prawo sporych pieniędzy na rzekomo “innowacyjne” firmy które istnieją tylko w internecie. Krótko mówiąc ktoś sobie wymyśla że jego firma będzie świadczyła jakieś usługi przez internet i dostaje na to duże pieniądze z Unii. Powstaje fajna strona, ładna grafika, usługa nawet działa. Pieniądze rozdzielone. Problem w tym że po roku z braku klientów i dochodów firma jest zamykana. A pieniądze rozdzielone przepadły.

    Przykłady można mnożyć. Unia rozdawała już pieniądze na serwis internetowy o kotach, o psach, do zamawiania taksówek i do mnóstwa innych rzeczy które znikły w czeluściach dziejów. Kasa rozdzielona i tylko szkoda że przepadła na rozdawnictwo. Pominę już przykład kiedy urzędnicy zrobili serwis internetowy za miliony dla osób… bezdomnych…

    Kiedyś jeden z polityków (nie powiem który, bo niestety ostatnio na fali swojej popularności zbzikował już chyba do reszty) powiedział ciekawą rzecz. W ostatnich kilkuset latach naprawdę dobrze rozwijały się tylko 2 gospodarki: USA w XIX wieku i Chiny w latach 80 – 90. Obie te gospodarki rozwijały się w imponującym tempie przez wiele lat pomimo, że żadnych dopłat nikt nie dostawał, nie było żadnych dotacji, dopłat dla rolników itd. Niestety potem do władzy doszli etatyści, socjaliści i urzędnicy, którzy uznali, że warunkiem dalszego rozwoju i szczęścia obywateli jest ciągłe zwiększanie roli państwa, administracji, urzędników no i rozwój się skończył. Od tamtej pory zamiast 10-20% rocznie wszyscy się cieszą jak jest 1-2 % rocznego wzrostu PKB. I tak jest teraz w Unii. Jestem ciekaw kiedy dojdą do wniosku, że zwiększanie dotacji i dopłat tego nie zmieni.

  5. Swego czasu słyszałem opinię (zdaje się wygłoszoną przez Korwina), że spośród krajów Afryki jedynie Botswana rozwija się normalnie ponieważ mają zapisane w Konstytucji, że nie biorą od nikogo żadnych dotacji. Natomiast te kraje, które dotacje biorą niestety nie rozwijają się (bo zamiast liczyć na własne siły rozglądają się za kolejną dotacją). Może Ty Sławku, jako podróżnik, który zwiedził również Afrykę, możesz to potwierdzić lub zaprzeczyć?

    1. Michał, w Botswanie rzeczywiście byłem, nawet dwa razy. Kraj nie wygląda na super bogaty – jest duży (powierzchnia prawie dokładnie taka sama jak Kenii czy Francji), w dużej części pustynny (Kalahari), a ludzi mało (bo tylko około 2 milionów), więc trudno go okiełznać, rozwinąć. Natomiast rzeczywiście ma – jak na Afrykę – wysoki PKB na głowę mieszkańca. Do tej pory sądziłem, że wynika to z posiadanych zasobów mineralnych (m.in diamenty). Słyszałem też o w miarę dużej swobodzie gospodarczej (wielu Kenijczyków otwiera tam biznesy), ale o odmowie dotacji czy tzw pomocy zagranicznej – przyznam – nie słyszałem. A ich konstytucji nie czytałem, choć pewnie jest dostępna u Wielkiego Wujka Google’a:-)

  6. Sławek, lepiej weź tą lewacką dotacje gwałcącą prawa wolnego rynku.

    To rodzi niebezpieczeństwo. ;-)

    Minister sprawiedliwości w porozumieniu z ministrem finansów złoży zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa.
    Prokurator wszczyna śledztwo bo dojdzie do wniosku, że działasz na szkodę swojej firmy. Poprzez takie rozumowanie dojdzie do przedstawienia aktu oskarżenia bezpośrednio skierowanego w obowiązek podatkowy poprzez celowe zaniżanie podstawy opodatkowania, aby uszczuplić publicznoprawną należność podatkową. Potem już tylko nacjonalizacja i wieloletnie procesy sądowe, gdzie oskarżony nie zdąży skorzystać z toalety w czasie migracji między salami rozpraw, a aresztem.

    Czarne chmury nad Mzuri. Jeszcze masz szansę uciec za granice w jakieś bezpieczne miejsce, póki nie rozpoczęła się czystka skierowana w rasowych wolnorynkowców. Wiesz… łapanki, areszt i takie tam. :-)

    Ps. Świetny artykuł, dla takich wpisów tu zaglądam.

    1. Maćku, dzięki za komplement. A swoją drogą, to masz rację. Jako zarząd jestem – zgodnie z KC – osobiście odpowiedzialny za działania “na szkodę spółki”:-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.