Bogactwo słowiańskich języków

Podczas studiów miałem dobrego kolegę z Tanzanii, mieszkaliśmy w tym samym akademiku. Zawsze pogodny, uśmiechnięty, wyluzowany. Adam należał do kategorii wiecznych studentów i gdy ja zaczynałem na pierwszym roku studiów, to on już był chyba na 4-tym lub może nawet piątym, ale gdy ja kończyłem, to okazało się, że Adam był wówczas, po pięciu latach moich studiów, chyba na roku … trzecim. Nauka nie szła mu łatwo. Ale to raczej nie ze względu na trudności językowe. Adam świetnie mówił po polsku. Był wręcz zafascynowany bogactwem języka polskiego. “Jakie bogactwo masz na myśli Adam” – dopytywałem go. “To proste – wyjaśnił – ile znasz przękleństw w języku swahili” – zapytał mnie. Znałem tylko jedno-dwa. “A widzisz, kontynuował, a jak Polak przytnie sobie palca, to ile ich jest w stanie wykrzyczeć jedno po drugim?!”. Rzeczywiście przekonał mnie.

Adamowi słabo szła nauka na SGH, bo wolał doskonalić swoją znajomość niuansów języka polskiego z kumplami z akademika. Przy kieliszku.

Dziś wspominam mojego starego kumpla Adama, bo otrzymałem maila bardzo okrężną drogą bo aż z Australii choć materiał ma – sądząc po zdjęciach – rodowód rosyjski. Dostałem mailem doskonałą prezentację o tym jak pijemy. Alkohol.

Lekarz pije na zdrowie; matematyk – na potęgę; grabarz – na umór; ornitolog – na sępa; poborowy – na krzywego ryja; bankowiec – na kredyt; polarnik – na zimno; pediatra – po maluchu; aptekarz – po kropelce; filozof – po namyśle; krawiec – po naparstku; syndyk – do upadłego; fryzjer – do lustra; nurek – do dna; anestezjolog – do utraty tchu; Kuba – do Jakuba, a Jakub – do Michała; perfekcjonista – raz a dobrze; kamerzysta – aż mu się film urwie; tenisista – setami; bliźniak – po brudziu; nocny stróż – w ciemno; ichitiolog – pod śledzika; pilot – jak leci; kolarz – w kółko; higienistka – tylko czystą; gastryk – żołądkową gorzką; lunatyk – księżycówkę; mechanik – z gwinta; medyk sądowy – upija się w trupa; hydraulik – z grubej rury; woźnica – wali końską dawkę; stolarz – wali klina; żołnierz – strzela lufę; sprzedawca paliw – wali w gaz; rolnik – nawala się jak stodoła; pilot Luftwaffe – jak Messerschmidt; stręczyciel (jak mu się uda) – w cztery dupy; wędkarz – zalewa robaka.

I kto powiedział, że my Słowianie nie jesteśmy kreatywni? Pijemy na tyle różnych sposobów. Mam nadzieję, że jednak teraz, w sezonie komunijnym zachowacie jednak nieco umiaru:-))) Na zdrowie!!! (teraz wreszcie zrozumiałem dlaczego każdy Polak zna się na zdrowiu:-)

A może macie jeszcze jakieś dodatkowe kreatywne propozycje?  Przesyłajcie proszę. Stworzymy Wielki Leksykon Okazji i Technik Picia.

Kilka dodatkowych propozycji ode mnie: tchórz – dla kurażu; tłumacz – dla rozwiązania języka; policjant – na służbie; ksiądz – po kolędzie; nieśmiały – dla podtrzymania razgawora;  ortopeda – na lewą nóżkę; rencistka – dla krążenia; zmarźlak – na rozgrzewkę; marketingowiec – z dubeltówki; strażacy – wiadrami; muzyk – dla zagłuszenia ciszy; koneser – by się otrząsnąć; dobroduszny – bo rybka lubi pływać; przedszkolanka – upija się jak bączek; dorosły – jak dziecko; Kowalski – jak podolski złodziej; kulturysta – a ze mną się nie napijesz?!; cwaniak – za kołnierz; kolejarz – bo to jego kolejka; harcerz – bo wszyscy harcerze; inwestor – aż do zwrotu:-(

Pamiętam też, jak raz kiedyś na wiejskim weselu, jeden z biesiadników zachęcał mnie do picia – “Sławek, spokojnie jeszcze możesz. Uszami Ci się jeszcze nie wylewa”. Miał rację, ale czułem, że jemu już się zaraz zacznie.

Bogactwo języka polskiego jest – jakby to powiedział Adam – nie do przepicia:-)

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

13 Responses

  1. Uśmiałem się niesamowicie. Mi nic nie przychodzi w tym momencie do głowy. Sam nie wiedziałem, że istnieje aż tyle technik picia hehe

    1. Robert, mam nadzieję, że to była tylko plotka lub chodziło o kogoś innego, ale kilka lat temu słyszałem, że zginął w wypadku samochodowym – o ile dobrze sobie przypominam – gdzieś w Stanach.

      Adam był niezłym kawalarzem. Pamiętam jak kiedyś próbowaliśmy wrócić późną zimową nocą do naszego akademika przy ul Madalińskiego z jakiejś imprezy przy Placu Narutowicza. W latach 80-tych godzinami trzeba było stać na postojach taksówek (nie było wtedy radio taxi, chyba tylko MPT, ale tam w dni popularnych imienin trzeba było zamówić taksówkę z kilkudniowym wyprzedzeniem:-). Więc chcąc nie chcąc staliśmy na postoju. Adam był mocno zawiany (kolejne polskie określenie stanu po spożyciu:-))) i machał na wszystko co obok nas przejeżdżało. Nawet na autobus techniczny z wyciągarką – taki, którym jeżdżą mechanicy, którzy naprawiają lub odholują zepsuty autobus. Ku mojemu zaskoczeniu (ja byłem totalnie trzeźwy) autobus nie tylko się zatrzymał, ale kierowca zgodził się nas podwieźć na Mokotów. Dla Adama to była normalka:-)

      1. ;-0

        Mój ojciec kiedyś mi opowiadał z kolei, że nie zdołał kupić biletu na pociąg, nie wiem już czy zabrakło biletów, czy się spóźnił. Dogadał się z maszynistą i długą trasę odbył w… lokomotywie ;-) I to takiej starego typu, może już nie parowej, ale i tak przeżycie było pierwsza klasa.

  2. Jako zapalony wędkarz zapytam kolegów myśliwych, czy oni też znają tę prawdę, że “Nie wypijesz – nie zabijesz” (choć zaznaczam, że osobiście prawie wszystkie złowione ryby wypuszczam w dobrym zdrowiu) a także czy też piją “za zajączka” czy “za dzika” – tak jak my “za sandała (sandacza)” czy “za szczupłego (szczupaka)”. Pijemy też “bo się obrazi (w domyśle: i nie weźmie)”.
    Nota bene, wiadomo, że rybka lubi pływać…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.