Jak niebezpieczne są Buenos, Rio, Lima czy Jo’burg?

Wybierałem się dziś na mecz River Plate, jednego z kultowych zespołów argentyńskiej ligi piłki nożnej. Już tydzień temu dowiedziałem się, że dziś grać będzie CARP. Byłem już kiedyś na meczu Boca Juniors oraz – innym razem – na Independiente, więc tym razem zależało mi na meczu River Plate. Ale będąc w Montevideo wpadłem na pomysł odwiedzenia jeszcze urugwajskiego miasteczka o nazwie Colonia del Sacramento. Wiele o nim dobrego słyszałem, a nigdy wcześniej tam nie dotarłem. Mówi się, że Polska ma specyficzne położenie geopolityczne, to co powiecie na Urugwaj, kórego jeden sąsiad jest większy 30- a drugi ponad 45-krotnie? Colonia w ciągu jednej z dekad przechodziła z rąk do rąk … dziesięć  razy!!! To dopiero historia, prawda? Wypadł się udał – Colonia zrobiła na mnie duże pozytywne wrażenie, ale niestety zbyt późno dotarłem do Buenos Aires. Na dodatek opóźnił się prom – ogromnie wielu podróżnych w ten niedzielny wieczór.

Tak czy inaczej do portu w Buenos Aires przybyliśmy ok godz 22:00. Nie zdążyłem zrobić sobie wcześniej rezerwacji hostelu przez internet, ale postanowiłem przenocować w tym samym hostelu co tydzień temu. Wprawdzie taksówka z portu do tego hostelu miała kosztować tylko USD 3 czyli ok PLN 10, ale jeżdżenie taksówkami na krótkich odcinkach nie jest w moim stylu. Porady sympatycznego staruszka, którego spotkałem i z którym rozmawiałem na promie i ostrzeżenia o tym jak niebezpieczne jest Buenos postanowiłem wsadzić między bajki.

Wybrałem się pieszo i … bardzo dobrze zrobiłem. Dzięki temu odkryłem kilka rzeczy. Po pierwsze, dziś odbył się w Buenos dużo ważniejszy mecz niż mecz River Plate, na który się wybierałem. Dziś Boca Juniors zdobyli mistrzostwo Argentyny. Całe Buenos stało się granatowo-żółte od barw tegoż klubu. Tłumy kibiców idących ulicami miasta. Klaksony samochodów. Rozstawieni policjanci. To wszystko sprawiało, że czułem się bardzo bezpiecznie. Na tyle bezpiecznie by pójść do samej paszczy lwa. Czyli na Plac przy Obelisco, który aż pęczniał od nieprzebranych tłumów kibiców. Plac ma chyba ze 150-200 metrów szerokości, a długi jest na kilometr. I cały był wypełniony fanami. Oblepione kibicami były również wszystkie słupy ze światłami drogowymi, a także wejścia do metro. Kibice byli obojga płci i w dużej rozpiętości wiekowej – od starych dziadków opierających się na laskach, aż po oseski odziane w klubowe śpioszki w wózeczkach dziecięcych.

Piwo lało się strumieniami, nad głowami wybuchały petardy i race. Pojawiały się nawet fajerwerki. Ale największe wrażenie robiły na mnie gdzie nie  gdzie porozrzucane małe orkiestry kameralne – trąbka, kilka bębnów i nieznane mi z nazwy instrumenty – w akompaniamencie licznych chórów. Trąbka brzmiała nieco po meksykańsku, ale bębny były już bardziej rdzenne, andyjskie.  Głeboki, nieco tęskny dżwięk. Niesamowite.

Ponieważ trwa kampania wyborcza, nie obyło się bez akcentów wyborczych. Od pewnego jegomościa, którego ni w ząb nie byłem w stanie zrozumieć (argentyńska odmiana hiszpanskiego nie jest łatwa do zrozumienia, ale ten gość musiał pochodzić z jakiejś głębokiej argentyńskiej wsi), dostałem dwa duże, podłużne balony do nadmuchania z nazwiskiem kandydata na prezydenta, którego to nazwiska wcześniej ni razu nie widziałem. Gdybym miał obstawiać wygranego po liczbie pieniędzy wydanych na udekorowanie ścian, murów i latarni swoją podobizną, to postawiłbym na niejakiego Daniela Sciolę. Jego wizerunek jest wszędzie. Czy to mu wygra prezydenturę nie wiem. Przekonamy się 22 lub 23 listopada. Po co ten facet dał mi aż dwa balony (wszystkim rozdawał po jednym) pozostanie dla mnie tajemnicą.

Tak czy inaczej, do hostelu dotarłem późno. Znalazłem go bez problemu i bez zbędnych przygód. Niestety okazało się, że jest pełen. Ale pewna miła Walijka w recepcji pozwoliła mi wejść i korzystając z WiFi znaleźć sobie jakiś inny hostel w pobliżu. Co zrobiłem. Po wyjściu na ulicę zobaczyłem coś co ostatecznie zadało kłam zasłyszanym mitom nt tego jak niebezpieczne są Buenos, Lima, Rio, Jo’burg czy inne miasta. Ubrani w granatowo-żółto-granatowe koszulki CABJ, uśmiani od ucha do ucha szli chłopak z dziewczyną. Tyle, że niewidomi, z białymi laskami przed sobą. Chyba jednak nie może tu być aż tak strasznie niebezpiecznie. Prawda?

 

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.