Charakter

Każdy ma swoją historię, nawet – a może zwłaszcza osoby – które już raz “przegrały” swoje życie. Dziś miałem arcyciekawą i zupełnie niespodziewaną rozmowę z jedną z pań sprzedającą owoce na Saskiej Kępie. Kupowałem u niej maliny, śliwki i gruszki i gdy już płaciłem, to sama z siebie zaczęła bardzo sympatyczną rozmowę, a właściwie to nawet – w dużym stopniu – monolog. Nie pamiętam już nawet od czego zaczęła, ale temat rozmowy prawie od razu, bardzo szybko zszedł na hazard.

Pani M. (nie chcę zdradzać jej imienia) wspomniała 0 lotto – że gra już całe życie, ale to co wygrała z pewnością nie pokryło jej wydatków na zakupione kupony. O wyścigach konnych – pierwszy raz gdy tam poszła, to wygrała sporo kasy i to ją bardzo mocno wciągnęło. Potem już tylko przegrywała. O salonie bingo – że kiedyś poszła tam z 40 tysiącami w gotówce i potem o 3-ciej nad ranem – totalnie spłukana – nie miała nawet na bilet na autobus nocny. Wracała z salonu przy ul. Marszałkowskiej do domu na gapę. O kasynach – ona tam nie gra, ale jeden z jej znajomych przegrał tam dwa domy, trzy samochody i Bóg wie co jeszcze. W sumie bez sensu, bo gdy ona grała w bingo, to przynajmniej przegrana dostarczyła jej wielogodzinnej rozrywki; w kasynie 40 tyś można stracić w 10 minut. Według niej, najmniej ryzykowne jest lotto – przegrać można najwyżej paczkę papierosów tygodniowo… :-)

Mówiła, że jej syn jest o wiele mądrzejszy od niej. Poszedł do kasyna z jej znajomym. Gdy już wygrywał 860 złotych, to skasował żetony i wyszedł pomimo namów znajomego by nie przerywał “dobrej passy”. Przestrzegała mnie przed hazardem.

Podziękowałem jej serdecznie, choć akurat mnie nie było potrzeby przestrzegać przed hazardem. Od wielu lat powtarzam, że największym zagrożeniem dla mojej wolności finansowej jest nie Putin, niekorzystne zmiany demograficzne, decyzje polskiego rządu, czy jakieś inne okoliczności zewnętrzne. Największym zagrożeniem jest …; jestem ja sam:-) Moje własne słabości.

Słabości do hazardu, na przykład. Nie ma takiej liczby posiadanych mieszkań, których nie dałoby się przegrać w kasynie. Gdybym był stałym bywalcem kasyna, to wiem, że – jako dobrego klienta – oddano by mi do dyspozycji prywatny salonik, specjalnie dla mnie pomalowany na pomarańczowo, a obsługujące w nim barmanki i krupierki ubrano by w pomarańczowe kostiumy. Żetony były tylko pomarańczowe, tak jak i drinki. Na szczęście słabości do hazardu w ogóle nie mam – wielokrotnie miałem okazję odwiedzić kasyna w Las Vegas, Macau, RPA czy Monte Carlo. Obserwowałem tylko – z politowaniem – co robią inni i nic a nic mnie nie ciągnęło do tego by samemu spróbować.

Ale są jeszcze inne słabości. Mniej widoczne i oczywiste niż ewentualna słabość do hazardu. Hazard to twarda sprawa. Słabości, które opisuję poniżej są delikatne, subtelne. Czasami wielowymiarowe, a nie tak płaskie jak uzależnienie od hazardu. Ich posiadacz może w ogóle nie być świadom ich posiadania. Tylko niektóre słabości mają powszechnie znane nazwy, jak alkoholizm czy uzależnienie od narkotyków. Wiele słabości własnych nazw nie ma, więc ciężej je dostrzec. Ich posiadacz może się ich wypierać, a ze względu na ich wielowymiarowość może mu się wydawać, że jego słabość tak naprawdę jest … siłą:-)

Słabość do szpanu. Gdybym nagle zechciał pokazać innym jaki to ja nie jestem … “successful”:-) i zaczął kupować co roku najnowszy model szpanerskiego samochodu, najnowszy model smartfonu i smart odkurzacza, zaczął latać pierwszą klasą i koniecznie chciał obracać się w towarzystwie “celebryty sezonu”, to w którymś momencie z pewnością zabrakłoby mi kasy z najmu na pokrycie kosztów wszystkich gadżetów mających podkreślić mój szpanerski status. Przestałbym żyć PONIŻEJ swoich możliwości finansowych.

Słabość do konkurowania. Gdybym się zaczął rozglądać wkoło i porównywać do innych osób, to z pewnością okazałoby się, że ktoś jest bardziej “successful” ode mnie. Więcej zarobił na jakiejś transakcji, odwiedził więcej miejsc na świecie, zna większą liczbę języków obcych. Ktoś okazałby się przystojniejszy, młodszy, mający większe powodzenie u płci przeciwnej. Ktoś byłby uznawany za lepszego ode mnie eksperta od wolności finansowej czy od zarządzania najmem. Przejmowanie się i skupianie się na tym, które miejsce zajmuje się w danej chwili w peletonie, przesłania inne rzeczy. Może nawet odebrać rozum.

Słabość w samoocenie. Gdybym nagle uznał, że jestem najmądrzejszy, że każdego mogę “okiwać”, że posiadłem “dotyk Midasa”, że potrafię góry przenosić, to mógłbym podejmować zbyt ryzykowne decyzje. Staram się ćwiczyć swoją skromność i stanie twardo nogami na ziemi oraz poskramiać wszelkie objawy mojej arogancji czy buty.

Słabość w samokontroli. Gdyby przestało mnie satysfakcjonować to, co mam, to zacząłbym intensywnie poszukiwać sposobów na to by posiadać jeszcze więcej mieszkań na wynajem. A przecież po zdobyciu “więcej”, można mieć “jeszcze więcej” i “jeszcze jeszcze jeszcze więcej”. Nie ma końca owego “więcej i więcej”. W pewnym momencie swojego życia, powiedziałem sobie “wystarczy mi” i od tego momentu cały czas ćwiczę swoją … samokontrolę.

Przykład moich ćwiczeń? Ostatnio widać, że Mzuri Investments zaczyna przynosić zyski z inwestycji, które poczyniliśmy. Moglibyśmy zacząć wypłacać zyski udziałowcom. Ale ja jestem nadal największym udziałowcem, więc duża część zysków przypadłaby mnie, a ja zysków nie chcę. Z drugiej strony wiem, że nie powinienem blokować preferencji moich wspólników by choć część zysków wypłacać. Najprościej byłoby odejść od mojego postanowienia i wypłacić zyski również sobie, ale … wolę ćwiczyć samokontrolę. I wymyślić inne rozwiązanie:-)

Słabości zagrażających raz osiągniętej wolności finansowej jest pewnie więcej. I jeszcze więcej:-) Będę się jeszcze chciał nad tym więcej zastanowić, bo moja dzisiejsza rozmowa skłoniła mnie do wielu refleksji nad życiem. Pani M., trudno mi określić jej wiek, chyba nieco starsza ode mnie – wyglądała na mocno doświadczoną przez życie. Właśnie nie “życiowo”, tylko “przez życie”. Jednocześnie zachowała dużo pogody ducha. Wyczułem też pewien dystans do siebie samej. Tam 40 tyś oszczędności, a tutaj owoce sprzedawane z przenośnego stoliczka. Muszę się jeszcze więcej nad tym wszystkim zastanowić.

Póki co – za głosem Pani sprzedającej owoce na Saskiej Kępie – przestrzegam przed hazardem. 3 złote wydane 3 razy tygodniowo na kupon Lotto to może jeszcze ok, ale od kasyn, salonów bingo, torów wyścigowych radzę trzymać się z daleka.

W rozmowie ze mną Pani M. zastanowiła się ileż to osób musi przegrać by jej skapnęła wygrana. Zapomniała o jeszcze jednym aktorze tej gry. O właścicielu kasyna, salonu bingo, totalizatora, torów wyścigów konnych czy innych wynalazków (takich jak różne mądrze brzmiące instrumenty inwestycyjne:-). Miliony ludzi musi stracić po to by oni zarobili. Okruszki z ich stołu trafiają do kilku naiwniaków, po to by zachęcić kolejne rzesze naiwniaków do udziału w grze i powierzenia im swoich oszczędności.

Zabrzmi to z pewnością jako autoreklama, ale trudno:-) Czy nie sądzicie, że może lepiej powierzać swoje oszczędności tym, którzy już nie chcą więcej (i jeszcze jeszcze więcej i więcej i jeszcze więcej:-) zarabiać?

Niedawno wróciłem ze Stanów. Tam tematem biznesowym numer 1 były malwersacje prowadzone przez jeden z największych amerykańskich  banków – Wells Fargo. Ponoć dla wykazywania się jeszcze większą i większą skalą, pracownicy banku masowo zakładali fikcyjne konta fikcyjnym osobom lub  nawet prawdziwym osobom, ale za to bez pytania ich o zgodę. Prawdę mówiąc, nie mieści mi się to w głowie. Instytucja zaufania publicznego jaką jest bank? Robi coś takiego?! Po co?! Nie wiem z czego wynikają problemy Deutsche Banku, o których z kolei głośno w Europie, ale spodziewam się, że też ze skłonności do hazardu oraz innych słabości, które opisałem powyżej. A czy skandal VW nie wziął się z ich słabości?

Słabość charakteru to zagrożenie nie tylko dla własnej wolności finansowej, ale też – jak chyba widać – dla dużych, powszechnie szanowanych organizacji biznesowych.

Charakter to dziś towar mocno deficytowy. Dziś liczy się blichtr i szybki efekt. Liczba lajków na FB. Grono znajomych na Linked In. Liczba koni mechanicznych pod maską silnika. Liczba zer na koncie bankowym. Wartość marki osobistej. Charakter? Kiedy ostatnio usłyszałem to słowo gdziekolwiek? Czytałem o nim w jakiejś amerykańskiej książce kilka lat temu (nie pamiętam teraz tytułu). Charakter przestał być modny, wyszedł z użycia. Ale czy przestał też być potrzebny? Tak jak lampy naftowe, maszyny do pisania i telefony stacjonarne spokojnie odszedł do lamusa? Czy rzeczywiście w dzisiejszych czasach powinniśmy ufać nie osobie z mocnym charakterem (przecież to jakiś przeżytek, a po drugie jak to zmierzyć?), tylko tej mającej biuro w najbardziej prestiżowym wieżowcu w centrum, jeżdżącej największym Lexusem czy Mercedesem, bo to znaczy, że jest “successful”? Kiedyś nawet pojawiły się takie głosy na łamach fridomii – że drogi samochód jest potrzebny do tego by wzbudzić zaufanie potencjalnych Klientów. Pamiętacie? :-)

Może charakter rzeczywiście przestał być potrzebny?

Ale co, jeśli jednak nadal pozostaje potrzebny? Kiedyś charakteru uczyli nas nasi ojcowie, dziadkowie, wujkowie. A także matki, babcie i ciocie, oczywiście:-) Kiedyś młodych ludzi charakteru uczyło harcerstwo, być może też wojsko (nie jestem pewien, bo nigdy w wojsku nie służyłem). Być może księża z ambony, bo charakter był potrzebny by przeciwstawić się komunie – dziś po jej upadku, księża pozostali wprawdzie przy polityce, ale charakteru już chyba nie kształtują. Chyba wolą kształtować scenę polityczną. Charakteru uczyliśmy się od różnych autorytetów, ale dziś gdzieś te autorytety zniknęły we wrzasku doby internetu. Kiedyś może media – gazety, radio, tv – ale dziś zamiast kształcić i kształtować postawy, wolą tanią sensację i prymitywną rozrywkę. Wypchaj dziury pomiędzy reklamami.

Gdzie dziś można się uczyć charakteru? A może już nie warto, tak jak łaciny, cerowania skarpet czy gry na fortepianie? Bardzo jestem ciekaw Waszych opinii.

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

6 Responses

  1. naszła mnie pewna konkluzja po przeczytaniu artykułu… otóż w wieku młodzieńczym przeprowadziłem się do babci. trzeba było pomóc starszym ludziom a i tak miałem bliżej do szkoły.
    babcia lubiła porządek, musiałem jej pomagać w pracach domowych, nosić zakupy, otwierać drzwi, robić tysiąc rzeczy które mnie denerwowały.
    i nagle jak babci zabrakło, a ja byłem już dorosłym facetem, robiłem to samo. dbałem, szanowałem, starałem się. często od kobiet słyszałem że jestem gentlemanem, że takich facetów już nie ma.

    dziś ludzie z czego mają się uczyć? uczą nas konsumpcji, każą kupować coraz coś nowego, mówią, że taki styl życia jest właśnie dla nas. wielu się na to nabiera.

    nie widzę nic złego w wydawaniu pieniędzy, bo w końcu na coś trzeba je wydawać, ale nie można robić z tego religii.

    co do hazardu, kasyn, foreksów, opcji, spekulacji na giełdzie… kiedyś to komuś tłumaczyłem, że wygranie czegokolwiek jest logicznie i matematycznie niemożliwe. a zasad matematyki podważać nie można.
    z drugiej strony – na głupocie ludzkiej najlepiej sie zarabia – niestety

  2. Niechętnie wypowiadamy się na temat charakteru. Zapytałam samą siebie, dlaczego?
    Otóż mam mocny charakter, który w codziennym życiu nie pomaga… O ile łatwiej jest siedzieć na kanapie i narzekać zamiast realizować kolejne projekty? Wiem, że ja bym inaczej nie potrafiła, ale gdy się nic nie robi, to i błędów się nie popełnia. A gdy ktoś ciągle coś wymyśla, to co rusz popada w jakieś konflikty, czy potyka się o kłody rzucane przez los.
    Do tego dochodzi stygmatyzacja już w domu rodzinnym, gdzie od samego początku byłam oceniana przez pryzmat mojego “charakterku” (pejoratywne określenie, niewątpliwie) i nie słuchano moich racji, bo byłam taka “charakterna” (kolejne negatywne wybrzmienie…).

    Na szczęście miałam na tyle mocny charakter, by w byciu inną (charakterną), upatrywać szansy na życie według moich zasad. Udało się, a raczej zrobiłam to, bo mi niewiele spada z nieba :-)
    I może dlatego nie gram. I jeszcze trzymam się z dala od hazardu , gdyż zauważyłam że mam go we krwi! A że wewnętrznie jestem przekonana, iż na wszystko trzeba zapracować, rozsądek mi podpowiada, że nie wygram. A grać dla przyjemności? Znam tysiąc przyjemniejszych rzeczy!

    Sławku, bez mocy w charakterze nie da się wybierać tej trudniejszej drogi oszczędzania, inwestowania tego, co by mogło służyć uciechom dnia codziennego!

    Naprawdę już nie kupujesz mieszkań????

    1. Aga-ta, śmieszna sprawa. Tuż po zrobieniu tego wpisu oglądałem kilka meczów piłki nożnej – eliminacji do mundialu w Rosji w 2018 roku. Komentatorzy komentowali charakter Islandczyków, którzy przegrywając z Finlandią 1:2, w ciągu ostatnich 10 minut meczu doprowadzili do zwycięstwa 3:2. Dali z siebie tyle, że piłkarze Islandii podchodząc do ostatniego rzutu wolnego w polu Finlandii dosłownie słaniali się na nogach. Widać było, że dali z siebie wszystko. Nie mieli nawet siły cieszyć się po wygranym meczu.

      Z kolei kilka dni później, Polacy grali z Danią. W tym meczu (ani w kolejnym) nie wykazali się siłą charakteru. Kilka dni później, Islandczycy znów wykazali się siłą charakteru.

      Tak czy inaczej, usłyszałem dawno nie słyszane słowo “charakter”. Ciekawe, że tylko przy okazji transmisji z wydarzeń sportowych. Ciekawe czy poza sportem, charakter przestał być nam potrzebny?

      Coś musiałem nieprecyzyjnie napisać. Mieszkania nadal kupuję – ostatnio gdy byłem na Olimpiadzie w Rio, kupiłem kilka w Częstochowie – choć robię to bez napinki, bez planu. Kupuję gdy mam jakieś nadwyżki gotówki.

    2. Gratuluję charakteru. I choć chyba zgadzamy się, że większość z nas musi sobie zapracować na to by móc żyć tak jak chce (nie jestem pewny co dokładnie masz na myśli), to uważam też, że warto wykorzystywać okazje (każdy pewnie widzi je gdzieś indziej) które niesie życie. Stąd ta giełda. Do hazardu też się powoli przekonuję, chociaż może od razu doprecyzuję, że nie mam na myśli lotto, ruletki ani żadnych spektakularnych wygranych, a raczej wypracowanie takich mechanizmów które pozwalają w regularnie powiększać kapitał o kilka-kilkanaście procent miesięcznie. Gratuluję dojścia do miejsca w którym bez żalu można już zostawić korporacyjny stołek i cieszyć się życiem :) Zazdroszczę, “chcę to!” (jak mawia jeden z prezesów) i sobie tak też życzę.

  3. Sławek, dziękuję za fantastyczny wpis na blogu. Niestety tematy tego ostatniego stały się ostatnio “mniej bliższe mojemu sercu”, a tu proszę ….taki rodzynek. Też zastanawiam się ostatnio intensywnie dokąd to wszystko prowadzi gdy czytam całkiem poważne artykuły mówiące o tym, że “lajk jest walutą XXI wieku”, że amerykańskie firmy zakładają, że ktoś bez konta na FB …nie istnieje, że najważniejsza jest marka osobista, a wszyscy chcieliby komercyjnie vlogować, blogować, “monetaryzować” swoją wiedzę i przekształcać grono “followersów influencera” w klientów. Że co? Na szczęście ciekawy podcast (Mariusz Chrapko, odcinek 46 z tego samego dnia co Twój wpis) pokazuje, że właściwie rozumiana marka osobista ma wiele wspólnego z charakterem właśnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.