Jakość nauczania na polskich uczelniach

Niedawno pisałem o swojej byłej uczelni. Dziś też nieco podobny temat.

Wczoraj robiąc sobie krótką przerwę w pisaniu kolejnej książki (tak jak wskazaliście, piszę o życiu PONIŻEJ swoich możliwości finansowych oraz o innych kluczowych umiejętnościach potrzebnych do osiągnięcia wolności finansowej), rozmawiałem z pewną młodą dziewczyną, która jak zauważyłem podobnie jak ja siedzi od kilku dni w bibliotece. Kończy pisanie pracy magisterskiej.

Zapytałem ją o czym jest ta praca i ponieważ nie do końca zrozumiałem o co chodzi po jej tytule, to dopytałem na jakim kierunku ta dziewczyna studiuje. Dowiedziałem się, że specjalizuje się w archiwach. Ciekawi mnie świat więc zapytałem ją gdzie będzie szukać pracy po obronieniu pracy magisterskiej. Chciałaby pracować w zawodzie, ale to wcale nie jest łatwe, bo – jak stwierdziła – archiwów nie ma wiele.

Zacząłem głośno się zastanawiać – jak  to były konsultant – ile jest archiwów w Polsce? Są archiwa państwowe, uczelnie wyższe oraz instytuty naukowe mają własne archiwa, pracodawcy archiwizują dokumentację pracowniczą, banki i firmy ubezpieczeniowe dokumentację dotyczącą swoich klientów, firmy księgowe podobnie, szpitale – dane dotyczące pacjentów, IMGW, GUS, GUC, ZUS, Kancelaria Sejmu, poszczególne Ministerstwa, Policja, Straż Pożarna, itp itd. Gdzie się nie obrócić tam archiwa…

Byłem zaskoczony tym, że ona była zaskoczona, że możliwości jest aż tak wiele:-)

Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że prawie absolwentka archiwizacji nie słyszała nigdy o koncepcji zarządzania wiedzą (“knowledge management”). Ten obszar zarządzania wydaje mi się mieć silne powiązania z archiwizacją, bowiem chodzi o to w jaki sposób wyłapywać nową wiedzę, która powstaje w organizacji, systematyzować ją, segregować, opisywać i przechowywać w taki sposób, by była łatwo odnajdywalna w momencie kiedy będzie komuś innemu potrzebna w przyszłości. Po kilku minutach moich wyjaśnień, specjalistka ds archiwizacji zgodziła się ze mną, że rzeczywiście te dziedziny mają wiele wspólnego.

O kurcze! – pomyślałem. To czego oni tak naprawdę uczą na studiach. Tylko samej historii myśli archiwizacyjnej oraz technik archiwizowania? Ustawy o archiwizacji? Polityce archiwizacji państw socjalistycznych i kapitalistycznych? Dyrektyw UE dot obowiązku archiwizacji?  I niczego o tym jak znajdować pracę? Albo jak specjalista ds archiw może otworzyć własny biznes w tej branży?

Miałem nadzieję, że jednak coś się zmieniło w polskim szkolnictwie wyższym od czasów gdy ja studiowałem 33 lata temu. Wtedy rzeczywiście zaskoczyło mnie to, że w szkole średniej w Kenii gdy uczyli nas o funkcji (sinus, cosinus, itp) to pokazywali do czego to można wykorzystać w praktyce. Na studiach w Polsce gdy przerabialiśmy podobne tematy to mieliśmy tylko “udowodnij, że…” albo “wykaż, że….” i to była czysta teoria, z którą – przyznam – nie najlepiej sobie radziłem. Natomiast nasz klasowy prymus, który wygrywał olimpiady matematyczne, a naszego matematyka na SGH czasami przyłapywał na błędach, gdy ten jak oszalały pisał jakieś długaśne wzory na tablicy, był zaskoczony tym, że ja wiem do czego w praktyce wykorzystuje się te teorie.

Że tak się działo za czasów socjalizmu w Polsce, aż tak bardzo mnie nie dziwiło. Ale że dziś, po 27 latach transformacji nadal uczelnie kształcą teoretyków w czystej postaci to to mnie zaskoczyło. Mam tylko nadzieję, że jednak coś się pozytywnie zmieniło poza wydziałami kształcącymi … archiwistów:-). Jak sądzicie?

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

26 Responses

  1. Sławku wiesz, że rozpętałeś burzę?;)

    Ja dziś krótko. Nie chodzi o uczelnię, tylko o konkretną osobę. Znam takich, co po najlepszych szkołach koperty nie potrafią zaadresować i takich po “marnych” uczelniach na których i tak pozyskali świetną wiedzę – bo po prostu chcieli.

  2. Panie Sławku jestem bardzo ucieszony z faktu iż jest jest pan w trakcie pisania książki o życiu poniżej swoich możliwości finansowych z pewnoscią ją zakupie gdy tylko będzie taka możliwość.
    Pozdrawiam.

    1. Dastin, dzięki za ciepłe słowa. Prosiłbym Cię o dłuższą chwilę cierpliwości – tym razem pisanie zajmie mi więcej czasu niż zwykle. Piszę tę książkę wspólnie z pewną ekspertką (na razie to niespodzianka). Będziemy mieli sporo do dyskusji, do uzgadniania. A za niedługo wyjadę zimować w tropikach i komunikacja nieco nam się utrudni. Ale już się cieszę na tę książkę, bo przy jej pisaniu sam się wiele nowego nauczę.

  3. No właśnie po co uczyć czegoś bez pokazania gdzie dana teoria ma zastosowanie. Studia skończyłem 10-lat temu i po prostu strasznie nie to irytowało czy to w szkole czy na studiach że muszę wkuwać jakieś regułki, uczyć się wzorów itp. bezrefleksyjnie, nie wiedząc w zasadzie po co mi to jest potrzebne i gdzie znajdę zastosowanie tej wiedzy. Może ja prosty człowiek jestem ale lubię wiedzieć po co się uczę. Jak tego nie wiem to moja motywacja do nauki spada dramatycznie. Mam nadzieję że jednak teraz coś się zmieniło w tym temacie.

    1. Muszę wziąć w obronę ten system nauczania. On ma idealne zastosowanie. Zastanówcie się chwilę. Jaki pracodawca wymaga sztywnego trzymania się regułek, wykonywania prac bezrefleksyjnie, a kreatywność, pomysłowość i szukanie sensu w wykonywanej pracy jest nie tylko nie mile widziana ale i często karana ? Tak, to są urzędnicy.

      1. … oraz pracownicy korporacji bardzo popularnych w Polsce, czyli Centrów Outsourcingowych, gdzie najważniejsze to trzymać się procedur i reguł, gdyż zostały one wymyślone po to, aby obniżyć ryzyko działania firmy.

        1. jbrowar, myślę, że to dotyczy ogólnie edukacji, jak trafnie spostrzegł kiedyś Kiyosaki.

          Uczenie się kiedyś było zarezerwowane dla zakonników. Uczono ich pisać by mogli przepisywać święte księgi danej religii. Potem – z nudów – zaczęli się kształcić przedstawiciele arystokracji.

          Masowe szkolnictwo stało się potrzebne wraz z rewolucją przemysłową. Chodziło o to by nauczyć ludzi pracy przy maszynach wielkoprzemysłowych. Dopóki była manufaktura na małą skalę i rzemiosło, to nauka polegała na obserwowaniu mistrza. W fabrykach to nie wystarczało, więc powstały szkoły gdzie uczono różnych reguł.

          Ci którzy słabo sobie radzili z przyswajaniem reguł i nie potrafili ich zastosować, trafiali do zawodówek i potem na taśmę produkcyjną. Ci nieco lepsi trafiali do techników by potem stać się majstrami. A ci piątkowi – do liceów, gdzie uczono ich jeszcze bardziej skomplikowanych regułek. Zdolniejsi trafiali na uniwersytety by potem zostać prezesami i członkami zarządów, a mniej zdolni – mieli stać się dyrektorami.

          Na każdym przedmiocie w szkole jesteś uczony regułek. Na fizyce – praw fizyki, na matematyce – praw geometrii, na polskim – zasad gramatyki, na prawie – przepisów kodeksu, na ekonomii – praw rynku oraz równań ekonometrycznych. A potem Cię odpytują jak dobrze sobie radzisz z regułkami i następuje odsiew, atak jak na taśmie sortującej pomidory wg wielkości. Te do sklepu, te do suszenia, te do zamrożenia, jeszcze inne do ketchupu:-)

  4. Według mnie problemem jest jakość pracy wykonywanej przez pracowników uczelni. Wiele razy widziałem (w tym na własnym przykładzie), że kontakt uczeń – mistrz jest zerowy, profesor czy inny doktor nie poświęca czasu nikomu indywidualnie, nie zna za bardzo swoich studentów (nawet piszących u niego prace końcowe), profesor ogranicza się do wykładu teoretycznego raz w tygodniu i dyżuru, na którym załatwia kolejkę spraw albo i często odwołuje… U nas na seminarium magisterskim profesor pojawił się chyba raz czy dwa, a potem wszystkie te seminaria prowadzili jego asystenci.

    Za moich czasów, jakieś 10 lat temu, na uczelni problemem była liczba studentów. Na moim kierunku np. 400 czy 500 osób. Jest to tłum nie do ogarnięcia. Jak więc im poświęcić indywidualnie czas i uwagę, jak pokierować ich nauką i procesem zdobywania wiedzy, doświadczenia? Wszystko zależy od indywidualnych chęci. Jeden przez całe studia będzie się ślizgał i imprezował, a drugi poświęci trochę czasu na rozwój.

    Może teraz niż demograficzny i selekcja uczelni pozwoli na lepsze zorganizowanie procesu nauki ;-)

  5. Slawek, Polscy informatycy to jest swiatowa czolowka. Ksztalcimy naprawde swietnie wykwalifikowanych i szanowanych na calym swiecie fachowcow. W UK maja bardzo dobra opinie, a na ich uslugi jest nieustanne zapotrzebowanie. Mam nadzieje jednak, ze wielu z nich zostanie w Polsce i tam bedzie ukladalo sobie zycie, bo naprawde przeogromne korzysci czerpia bogate kraje zachodu z tzw. drenazu mozgow z krajow biedniejszych.

    1. Czy to akurat zasługa uczelni? Informatycy to raczej ludzie, którzy są pasjonatami i z internetem są za pan brat.

      Dostęp do wiedzy, niezliczona ilość tutoriali, dokumentacji (głównie angielskojęzycznych) pozwala im już w momencie przyjścia na studia być na zupełnie innym poziomie – mówimy tu o tej “światowej czołówce”.

      Powiem więcej – tak doświadczeni ludzie nawet nie muszą iść na studia, bo niektóre rzeczy, których tam uczą robili w wieku 13 lat na swoim starym PC.

      Moim zdaniem to raczej nietrafiony przykład do obrony szkolnictwa wyższego. Nie wiem czy z wiekiem będę miał na ten temat łagodniejsze zdanie (ukończyłem studia kilka lat temu), ale w tej chwili nie potrafię określić skali jak bardzo niepraktyczne jest nauczanie (włączywszy szkołę średnią).

    2. Wykwalifikowanie informatyków to w głównej mierze ich upór, samodzielne zdobywanie wiedzy w zakresie, która ich interesuje. Jedyni mówią, że studia mają zainteresować studentów tematem, aby później sami szukali wiedzy na danym temat, ale czasami taki student zdobywając samodzielnie taką wiedzę będzie “odkrywał na nowo koło” tracąc niepotrzebnie czas.
      Wiele uczelni ma swoich zasobach wykładowców z 30-letnim doświadczeniem, którzy nie poszli z postępem czasu i wymagają od studentów, aby na kolokwiach pisali algorytmy na kartkach!

    3. BiL – Zgodzę się, że mamy świetnych informatyków. Nie zgodzę się, że to zasługa poskich uczelni. Raczej nasza narodowa solidność i chęć podejmowania się wyzwań. Trochę sprytu.

      1. PAndy, cieszę się, że znów odwiedzasz fridomię. Mam nadzieję, że wszystko u Was i u Twojej Córki ok.

        Informatycy to ciekawa grupa studentów. Mam wrażenie, że to być może najwięksi pasjonaci swojej dziedziny wśród wszystkich maturzystów wybierających się na studia wyższe. Idą na studia nie dlatego, że mama czy tata im tak kazał, tylko dlatego, że chcą zgłębić temat, który kochają. Jednocześnie być może są najbardziej świadomi swojego wyboru kierunku studiów. Wielu młodych ludzi idzie na jakiś kierunek nie do końca wiedząc o co w danej gałęzi wiedzy chodzi, może za wyjątkiem matematyków, fizyków, historyków. Nie sądzę by przeciętny maturzysta, który wybiera psychologię, socjologię czy nawet marketing lub zarządzanie wiedział wiele na temat swojego przyszłego kierunku studiów. Informatycy pewnie idą o wiele lepiej przygotowani.

        Co o tym sądzicie?

        1. Rzeczywiście dobrzy informatycy rekrutują się spośród pasjonatów. Jednak studia informatyczne – pod warunkiem, że są dobre – sporo wnoszą, bo uczą ludzi niezbędnej podbudowy teoretycznej. Nie sądzę, żeby przeciętny hobbysta miał wystarczająco dużo samozaparcia, żeby zaprojektować i napisać kompilator, nauczyć się analizy numerycznej i algebry liniowej – a to tylko niektóre rzeczy, które robi się na studiach informatycznych, i które, wbrew pozorom, przydają się w tworzeniu bardziej złożonego oprogramowania. Faktem też jest, że do robienia prostych aplikacji bazodanowych i stron internetowych, a takiej pracy na rynku jest najwięcej, studia mogą być niepotrzebne.

          Moim zdaniem, ludzie z Polski są doceniani w świecie we wszystkich branżach. Chociażby owi legendarni polscy hydraulicy. Po prostu zachodnie społeczeństwo jest bardziej “skapcaniałe”, niż nasze; nam się jeszcze chce, choć z każdym rokiem coraz mniej. Zdolny młody człowiek na Zachodzie zrobi szybką karierę, bo czemu miałby nie zrobić? Tam po prostu potrzeba ludzi, ciężko pracującego człowieka po prostu opłaca się eksploatować w biznesie i należycie wynagradzać. W Polsce też się sytuacja normalizuje.

  6. Pamiętam, że mnie w trakcie studiowania zadziwiało, dlaczego szanowany i posiadający ogromną wiedzę profesor ekonomii zarabia grosze. Dlaczego lekarz pali. Dlaczego profesor na wydziale psychologii ma poważne problemy z opanowaniem wahań nastrojów. To tak, jakby wiedza, którą ludzie otrzymują, służyła wyłącznie do podawania dalej – bez refleksji i związku z ich własnym życiem.

    1. Celna uwaga, Aga-to. Mnie też podobne rzeczy zastanawiały :)

      Znam jednego dr ekonomii, który nadal uczy. Nie wiem, może już jest profesorem. To mój promotor z licencjatu. On wiedział, czego uczy. Ucząc powtarzał, że na uczelni pobiera “rentę”, a zarabia gdzie indziej. Uczy, bo lubi. Poziom jego życia świadczy o tym, że to z całą pewnością nie zostało sfinansowane z pensji nauczyciela akademickiego. Niestety, znam tylko jednego takiego nauczyciela, który czerpie konkretne korzyści ze swej wiedzy, którą dla przyjemności przekazuje dalej. Studiowanie u niego było przyjemnością.

      Było kilku profesorów, których obserwowałam z przyjemnością, bo oni wiedzieli, co robią, również poza uczelnią. Studenci, to też tylko ludzie. Jedni umieją czytać między wierszami, inni nie – jak wszędzie. Trzeba widzieć, a nie tylko patrzeć. We wszystkim jest głębszy sens.

      Żeby się czegoś nauczyć, to trzeba chcieć. Szkoły porządkują wiedzę, wskazują kierunki i możliwości rozwoju, bo po to są programy nauczania. Nie da się zindywidualizować nauki w takim tłumie, który “obsługuje” system edukacji. Nie da się podać na tacy każdemu tego, co by sobie akurat życzył. Szkoła, to minimum programowe. Reszta zależy od człowieka. Obecni ilość osób posiadających dyplomy wyższych szkół jest odromna. Niestety, odsetek tych, którzy zrobili z tego praktyczny użytek nadal nie zachwyca.

      Sławku, ja do tej pory nie wiem, po co mi trygonometria, bo nigdy w życiu jej nie wykorzystałam. Z matematyki miałam same 5 (mój nauczyciel nie uznawał oceny 6 i nikt jej nie miał). Jednak rozwiązywanie zagadek matematycznych sprawiało mi ogromną frajdę, dla samego znalezienia rozwiązania. Z pewnością, gdybym miała potrzebę zastosowania w życiu trygonometrii, to bym ją odkurzyła. Uwielbiam się uczyć dla samej nauki. Niemal wszystko, co nowe, jest dla mnie ogromnie ciekawe. Teraz jestem na etapie wdrażania wiedzy w czyn w celu zaspokojenia swoich potrzeb na stare lata, gdy nie będę mogła lub chciała dłużej pracować.

      1. Małgosiu, dzięki za cenne uwagi. A może komuś z Was jednak trygonometrai się do czegoś w życiu przydała? Jestem ciekaw…

        W szkołach uczą tak jakby chcieli przede wszystkim wykształcić sobie kolejne pokolenie nauczycieli. Sama teoria. Natomiast kiedyś usłyszałem fajną definicję edukacji. “Edukacja” to to wszystko co w Tobie pozostaje gdy już zapomniałaś wszystkiego czego uczono Ciebie w szkole. Coś w tym jest:-)

        1. Małgosiu, Sławku,

          mi się trygonometria i twierdzenie Pitagorasa przydała w codziennym życiu.

          Mieszkamy w domu, który budowaliśmy własnymi siłami z moim Tatą. Większość rzeczy wykonaliśmy sami, mimo że żadnymi budowlańcami nie jesteśmy. Mój Tata zaszczepił we mnie naturę “złotej rączki” i stety/niestety delegować nie lubię, więc i dom powstał własnoręcznie (głównie rękami Taty).

          Ale np. nie brałem geodety do wytyczania fundamentów, tylko zrobiliśmy to sami korzystając z tw. Pitagorasa, żeby uzyskać kąty proste między ścianami. Jeśli chcemy mieć pewność, że między odcinkami jest kąt prosty wystarczy odmierzyć na jednym boku 6m, na drugim 8m, i jeśli odległość między końcami wynosi 10m – tzn. że kąt prosty jest uzyskany. W ten sposób wytyczyliśmy fundamenty.

          Trygonometrię zastosowałem przy zabudowie kartonowo gipsowej. Mam skosy pod kątem 45st na poddaszu – w trygonometrii taki kąt jest łatwy “w obróbce” ponieważ w przypadku trójkąta prostokątnego, jest to również trójkąt równoramienny – taka wiedza bardzo ułatwiała nam pracę.

          Obliczenia trygonometryczne przydawały się też przy docinaniu płytek pod kątem i zapewne jeszcze w innych przypadkach, których już nie pamiętam.

          Największym problemem edukacji jest to, że wielu rzeczy uczy się w oderwaniu od rzeczywistości i mało potrafi wykorzystać wiedzę w codziennym życiu. Często szkoły nie uczą myślenia, tylko przekazują wiedzę. To oczywiście kwestia nauczyciela, ale chodzi mi o to, że nie ma chyba nastawienia na praktyczny aspekt wiedzy. Gdy byłem na studiach udzielałem korepetycji, więc coś o tym wiem. (ps. nie studiowałem wcale matematyki ;) ).

        2. Radek, dzięki za podanie praktycznych przykładów. Masz rację z tym sposobem uczenia. W Kenii uczono nas do czego służy każda teoria, w Polsce kazano nam “udowodnić, że”, “wyprowadzić coś z czegoś”, itp

        3. Radku, ale obliczenia, które opisujesz, to dopiero wstęp do trygonometrii – mieszczące się w programie nauczania szkoły podstawowej. Takie rzeczy, to po pijaku i z zamkniętymi oczami ;)

          Większości rzeczy, których mnie uczono w szkołach, nie trzeba mi było łopatologicznie przekładać na praktyczne zastosowanie, bo sama umiałam takowe zastosowanie znaleźć. Nigdy nie uczyłam się też na pamięć. Może dlatego miałam problemy z językami obcymi, których nie miałam gdzie używać w praktyce, choć cyrylicę umiem czytać do tej pory ;)

  7. Niestety ja też mogę potwierdzić że to co obecnie się dzieje na polskich uczelniach woła o pomstę do nieba.
    Jedyne co się liczy to ilość przyjętych studentów aby mieć z nich pieniądze a jeśli chodzi o wartość tych studiów to jest coraz gorzej (nie mówię że wszystkich bo pewnie specjalistyczne typu medycyna, inżynieria i wiele innych musi jednak jakieś minima spełniać żeby nam się na przykład budynki na głowy nie zawaliły bo to kryminał).
    Jeden mój kolega załamany kiedyś poziomem studiów na które uczęszczał podsumował że studia wieczorowe, zaoczne etc to “kupowanie magistra na raty”…

    Przykład – do znajomej zgłasza się dziewczyna na korepetycje z języka około 19 lat.
    Kim jest i po co jej nauka języka ?… Jest własnie świeżo upieczoną studentką pierwszego roku filologii…. z tego właśnie języka !
    Na jaki poziom się zgłasza ? – na naukę od podstaw ! NIe umie zupełnie nic.
    Około 15 – 20 lat temu aby zostać przyjętym na studia filologiczne z języka obcego należało zdać egzaminy z tego właśnie języka pisemnie oraz ustnie. Trzeba było już znać ten język na jako takim poziomie a użycie języka polskiego w trakcie egzaminu było kategorycznie zakazane.

    Czyli z tego wynika że obecnie na takie studia można się dostać wogóle nie znając języka obcego ? Więc na pierwszym i drugim roku studiów (!) uczą się tego co dzieci w 5 – 6 klasie podstawówki albo uczniowie na kursach na pierwszym roku nauki.

    W innym zawodzie w ktorym pracowałem zauważyłem że osoby po studiach kierunkowych często mają masę wiedzy… ale zupełnie nikomu nie potrzebnej. NIe znają nawet podstawowych terminów, praktyk i przepisów jakie się stosuje w danym zawodzie.
    NIe ma praktycznie żadnej różnicy pomiedzy osobami które przyszły po zupełnie innych studiach a osobami po studiach kierunkowych. To pytanie brzmi po co je robić ?

    W tym roku w całej Polsce jest już o około 80.0000 studentów mniej więc powoli stan nauki będzie się zmieniał. Uczelnie które będą miały problem z naborem będę zamykać niektóre kierunki a w końcu i całe uczelnie będą znikać z rynku a pozostałe miejmy nadzieję że będą podnosić poziom a nie go obniżać jak to robią od lat.

  8. Cześć. Nie wiem jaka sytuacja na polskich uczelniach z przygotowaniem praktycznym, tylko się domyślam. Osobiście czułem niechęć do naszego systemu nauczania i mimo, że starałem się przynajmniej z tych dziedzin, które mnie interesowały to jestem świadomy swoich ogromnych braków. Chciałbym jednak zacząć naukę z dziedziny zarządzania nieruchomościami, ale nie wiem jakie studia warto wybrać. W którym mieście, Dzienne czy zaoczne (wolę zaoczne ze względu na pracę). Żeby być naprawdę dobrym i sobie sprawnie radzić daję sobie 7 lat. Najbardziej boję się, że na studiach mnie nie nauczą niczego poza teorią, a w praktyce nauka sprawnego poruszania się w tym świecie zajmie mi do starości i już później na nic nie będę miał czasu.

    1. Aha i mój plan jest taki by oczywiście umieć więcej niż wymagają na uczelni, po prostu interesując się tym tematem. Więc może nie warto oczekiwać wiele od nauczycieli, tylko starać się czerpać wiedzę z życia. Może warto mimo wszystko próbować? Może są jakieś dodatkowe szkolenia, z których można się czegoś nauczyć, nie tylko dowiedzieć?

    2. Ukasz, sam kiedyś zrobiłem studia podyplomowe z zakresu zarządzania nieruchomościami. Jeśli interesuje Cię zarządzanie wspólnotami mieszkaniowymi, to może Ci się to przydać. Dla mnie te studia niewiele wniosły, ale zrobiłem je by mieć papiery – kilka lat temu gdy zakładałem Mzuri konieczna była licencja zarządcy nieruchomości.

      Nie wiem jakie są Twoje cele i aspiracje życiowe. Ale jeśli Twoim celem jest osiągnięcie wolności finansowej, a zakładam, że tak może być skoro trafiłeś na tego bloga, to odradzam CI studiowanie zarządzania nieruchomościami i podejmowanie tego rodzaju działalności. Jest to bardzo konkurencyjny, rozdrobniony rynek, na którym nie sądzę byś jako początkujący mógł dużo zarobić. Ja na Twoim miejscu wybrałbym zawód lepiej płatny i oszczędzałbym część zarobków by zainwestować w budowanie portfela mieszkań na wynajem. A do tego nie potrzebujesz żadnej wiedzy jeśli zdecydowałbyś się wyoutsource’ować budowanie portfela do firmy Mzuri. Zresztą na takim kursie podyplomowym z zakresu zarządzania najmem nie dowiesz się absolutnie niczego odnośnie tego jak osiągnąć wolność finansową:-)

      Ale to oczywiście jedynie mój punkt widzenia, bazujący na moich osobistych doświadczeniach. Życzę Ci podjęcia najlepszej dla Ciebie decyzji. Powodzenia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.