Atmosfera mistrzostw Afryki

Dziś wylatuję już z Libreville. Wracam do Nairobi. Wczoraj skończyła się faza grupowa mistrzostw Afryki. W ciagu niecałych dwóch tygodni (12 dni) odbyło się 24 meczów, a w ciągu kolejnych 10 dni odbędzie się ich już tylko 8. To dlatego zawsze wybieram się na fazy grupowe mistrzostw, a fazy pucharowe i finały sobie odpuszczam. Zawsze czuć inną atmosferę podczas fazy grupowej.

Jest więcej kibiców z większej liczby krajów. Jest ich wszędzie dużo, w każdym mieście, a fazie pucharowej szwendają się gdzie niegdzie tylko małe grupki. W Gabonie szczególnie dało się odczuć opadnięcie emocji wokół mistrzostw wraz z odpadnięciem Gabonu z rozgrywek. W Polsce podczas Euro 2012 mniej to można było odczuć. Byliśmy bardziej podnieceni samym faktem organizacji Euro. Gabończycy już drugi raz w ciągu ostatnich 5 lat organizują ten turniej – w poprzedniej edycji doszli do ćwierćfinałów. Może to dlatego? Gdy pytam o to, to nie jestem w stanie dostać jasnej odpowiedzi. Pięć lat to widać w Afryce szmat czasu:-)

Nie chcę jednak narzekać na atmosferę. Była wspaniała. W Libreville byłem na wszystkich meczach Gabonu (i innych drużyn grupy A), a także a meczu Tunezja – Zimbabwe. Dodatkowo byłem w Oyem na dwóch meczach. Wybierałem się też do Port-Gentil (ale bez uprzedzenia – ponoć dlatego, że nie podałem swojego numeru telefonu lokalnego – anulowano łódź, którą miałem tam popłynąć) oraz do Franceville (zbyt daleko by zdążyć dojechać i wrócić pociągiem, a samoloty były pełne), ale się nie udało.

W Libreville atmosfera przed meczami była bardzo gorąca. Ponoć w Gabonie mieszka, oprócz 1,5 mln tubylców, również 5-6 mln (!!!) gestarbeiterów z pobliskich krajów, najwięcej z Kamerunu. A obie drużyny grały swoje mecze tu na miejscu. Na stadion wybierały się zatem za każdym razem gęste, nieprzebrane tłumy. A w zasadzie to każdy był przebrany albo w żółte koszulki Panter, albo zielono-czerwone (lub  na odwrót) koszulki Nieposkromionych Lwów. Były autobusiki wypełnione albo jednymi albo drugimi kibicami, ale wiele było wymieszanych. Każdy krzyczał, nawet drobne kobiety, z całych płuc. W szczególności przed meczem Gabon-Kamerun, który okazał się decydujący o wyjściu z grupy.

Pasażerowie minibusów czy taksówek siadali na drzwiach samochodów, czyli ich tułowia wystawały poza ramy samochodu. Trzymali w rękach flagi lub głośne wuwuzele i albo krzyczeli albo trąbili. Wykrzykiwali hasła typu “Lee pantee wą maaanże lee lion”, co w kreolskiej wyyyydłużonej, leniwej i nie dbającej o wymowę końcówek odmianie języka francuskiego oznaczało, że pantery zjedzą lwy:-) Albo krzyczeli odwrotnie. Innym popularnym okrzykiem było “dąąą leee sos” czyli “do sosu” i chodziło o to, że jedni lub drudzy wykorzystają mięso i kości przegranych do zagęszczenia sosu do ryżu, manioku czy patatów. Bo o to do czego ten sos będzie używany też trwała przepychanka słowna pomiędzy rywalizującymi ze sobą kibicami.

Na zakorkowanych ulicach panował straszny jazgot. Każdy pasażer każdego minibusa, taksówki i prywatnego samochodu krzyczał do pasażerów samochodów, motorów a nawet do pieszych przemieszczających się obok. Wiele samochodów było wypełnionych po brzegi, a nawet ponad brzegi – wystawali z okien, siedzieli w bagażnikach, na pakach pick-upów wręcz trudno było zliczyć pasażerów. Policja się temu tylko biernie przyglądała, choc nadal gdy zdarzało mi się siedzieć z przodu, obok kierowcy, to przypominał mi o zapięciu pasów. Gdy pytałem go czy to ma sens w obliczu tak masowego i otwartego łamania przepisów ruchu drogowego, to nalegał, że za to policja może go jednak ukarać. Więc zapinałem:-)

Na mecz Gabon-Kamerun jechałem minibusem (19 osób, nie licząc tych siedzących na drzwiach oraz od czasu takich, którzy stawali na zewnątrz na tylnym zderzaku by przejechać się choćby kawałek drogi za darmo), wypełnionym kibicami obu drużyn, mniej więcej po równo. Kierowca był dość spokojny, ale za to chłopaka od biletów roznosiła energia. Walił pięścią w sufit minibusa lub w jego metalowe drzwi, głośno klaskał i krzyczał. Siedział z przodu, ale większość czasu był obrócony tyłem do kierunku jazdy i dopingował wszystkich by głośniej krzyczeli.

Inicjował też fajną zabawę, coś w rodzaju kabaretu. Krzyczał “Equipe!” dwa lub trzy razy i czekał aż wszyscy się uspokoją. I intonował jakieś zapytanie w formie pieśni. Na co wszyscy mu odpowiadali “Yaaa!”, i on znów intonował jakiś żart, po którym wszyscy parskali śmiechem i jeszcze głośniej kibicowali. W czasie jazdy na stadion (w korkach jakieś 45-60 minut) robił to kilkanaście razy. Potem inni wymyślali jakieś żarty i też krzyczęli “Equipe!” dając znać, że teraz ich kolej. Choć za ząb nie rozumiałem o czym mowa, też doskonale się bawiłem. Nawet myślałem by wymyśleć jakiś żart po polsku – jestem przekonany, że też by ich doskonale rozbawił – ale coś mnie rozproszyło i w końcu zapomniałem tego zrobić.

Jakże inne panowały nastroje gdy po meczu okazało się,że Gabonowi udało się tylko zremisować, za mało by przejść do drugiej fazy. Śpiewy i chóralne okrzyki zastąpiły pojedyńcze okrzyki szydzące z tego, że prezydentowi kraju nie udało się przekupić Kameruńczyków by się poddali. Że pewnie wynik meczu zostanie zaskarżony do – uwaga! W Gabonie mają chyba podobne problemy do naszych, lokalnych, polskich – Trybunału Konstytucyjnego i do Komisji Wyborczej. Itp Ale wszyscy byli bardzo spokojni. Nawet Kameruńczycy litościwie nie cieszyli się za bardzo i nie prowokowali Gabończyków tym, że mięso Panter trafi do ich sosu. Atmosfera była bardzo spokojna.

Chyba aż nawet za spokojna, bo żywa każdego wieczoru dzielnica rozrywki – Quartier Louis, zwykle tętniąca życiem kilkudziesieciu barów, klubów nocnych, restauracji – była jakby całkiem martwa. Choć mecz miał miejsce w niedzielę, a nie w ciągu tygodnia pracy.

Za to odwrotnie było podczas mojego ostatniego meczu na stadionie: Tunezja-Zimbabwe. Gdy jechałem na stadion, to myślałem nawet czy nie zawrócić, jak ja się potem dostanę z powrotem do centrum – martwiłem się – bo na Stadion, w odróżnieniu od poprzednich razów – nie jechał żaden minibus. Tak jakby wszyscy zbojkotowali. Dla Gabończyków mistrzostwa się skończyły – mówili zgodnie.  A kibiców Tunezji i Zim jest tu jak na lekarstwo (o tym jeszcze za chwilę). Nie było autobusów, wypełnionych samochodów, wuwuzeli, ale co gorsza – nie było ludzi. Szedłem pieszo, opłotkami jakiś osiedli, ciemno, a na ulicach kałuże od deszczu, który wcześniej lunął. Naprawdę zastanawiałem się czy się nie pcham w zbyt duże niebezpieczeństwo. Nie czułem się swojo, ale poszedłem dalej. W pobliżu stadionu, koniki sprzedawali bilety za bezcen (a i tak potem po wyjściu ze stadionu widziałem grube zwoje biletów leżących po kałużach).

Na stadionie pustki. W sumie podano, że było nas kibiców 1850. Chyba razem ze stewardami, ochroną i sprzątaczkami:-) W pierwszej połowie stanąłem przy grubym Tunezyjczyku pomalowanym całym na czerwono, biało i zielono. Po chwili zgromadził się wokół nas tłumek lokalnej młodzieży. Tunezyjczyk zaczął ich uczyć piosenek i okrzyków tunezyjskich. Całekim naturalnie wszedł w rolę wodzireja a zupełnie obcy ludzie w rolę chórką pod jego batutą. Byłem pod wrażeniem.

Natomiast to co wydarzyło się póżniej ścięło mnie z nóg. I to dosłownie. Jedne z ochroniarzy podszedł do mnie i powiedział, że skoro “moja grupa” kibicuje Zimbabwe, to żebyśmy przeszli kilkanaście metrów obok. Nim zdążyłem mu wyjaśnić, że moja flaga to flaga Kenii, a nie Zimbabwe, “moja grupa” – ciągnąc silnie flagę, którą pomagali mi trzymać – pociągnęla mnie owe kilkanaście metrów dalej. I głośno kibicowali Zimbabwe powiewając nad głowami dużą (2,5 na 1,25 metra) flagą Kenii.

Przywiązali ją do barierek, wprawdzie do góry nogami, ale nawet gdy zwracałem im uwagę, to i tak mnie nie posłuchali. Zielony na górze bardziej im się spodobał. Co więcej, kłócili się – w moim imieniu i za mnie, bo ja siedziałem cicho i się nie odzywałem – z ochroniarzem, który nalegał by flagę odwiązali bo… częsciowo zasłania jeden z 1500 chyba napisów “Total” – ten francuski koncern jest tytularnym sponsorem mistrzostw Afryki w tej edycji.

Bawiłem się świetnie. Jeszcze większą moją radość wywołała bramka strzelona przez Tunezyjczyków. Wprawdzie kibicowałem Zimbabwe (biedny kraj, jednocześnie beniaminek, mam tam sporo znajomych, leciałem z piłkarzami Zim w samolocie z Yaounde), ale rozbawiło mnie to, że większość “mojej grupy” pobiegła świętować z Tunezyjczykami:-) (a) Tam się po prostu więcej działo, (b) zawsze lepiej się radować niż smucić (c) sukces przyciąga, porażka odpycha (d) łatwiej się załapać na chwilę do tv gdy pokazują radość fanów:-). Tak więc masowo zdezerterowali. Ale po chwili wrócili znów pod moją flagę i ochoczo kibicowali Zimbabwe. Tylko po to by znów pobiec do Tunezyjczyka gdy ci strzelili swojego drugiego gola. To samo przy trzecim golu. Ale już przy czwartym – strzelonym tym razem przez dzielnych piłkarzy Zimbabwe wybuch radości był tak duży, że bałem się o integralność cielesną mojej kenijskiej flagi.

Po jakimś czasie dzielni kibice zorientowali się, że moja flaga różni się od tej, która wisi nad ich głowami. Zakłopotani coś tam między sobą gadali, ale machnęli ręką na swoje wątpliwości i biegali z moją flagą po całym sektorze w czasie przerwy. Zorientowałem się, że dla nich nie ma znaczenia, że flaga jest nie ta co trzeba. To był jedynie pewien egzotyczny rekwizyt, zachęta do tego by sobie poszaleć. Gdy chcieli wybiec dalej, to ich powstrzymałem – nie chciałem stracić mojej flagi najpierw z oczy a potem z rejestru aktywów.

Poszedłem na drugą stronę stadionu, wesprzeć kibiców z Zimbabwe. Ich było tylko 16 osób (w tym dwie małe dziewczynki). Mieli wprawdzie jeden duży bęben, ale na tym bębnie – jak się potem okazało – grał Gabończyk. Bo to właśnie Gabończycy zachęcali Zimbabwczyków – nieco zniechęconych rozmiarami porażki – do kibicowania swojej własnej drużynie. Ponieważ zdążyli wczesniej podchwycić jakieś piosenki i okrzyki z dalekiej części kontynentu, to podsuwali je Zimbabwejczykom (o, tej wersji, Word mi nie podkreślił, czyżby była właściwa?). Heca.

A powrót ze stadionu okazał się dużo łątwiejszy niż każdy z trzech poprzednich. Stały puste autobusy, które za darmo podwoziły do centrum. Przystanek mam praktycznie pod bramą swojego hostelu. Afryka potrafi zawsze zaskoczyć:-)

Z pewnością wybiorę się na kolejne edycje Mistrzostw Afryki – Kamerun 2019, Cote d’Ivoire 2021 oraz – z pewnym ociąganiem się, ze względu na największy na świecie poziom ksenofobii – Gwineę 2023. Zapraszam do wspólnego wyjazdu. Będziemy wspólnie kibicować pod flagami Polski:-)

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

5 Responses

  1. Do Kamerunu JEDZIEMY !!! Kaja i Ian również ! Może także Noémie z Lukiem ! No i cała Twoja ekipa !
    Bierzemy flagi Polski, Kenii, Belgii; UK i USA oraz Kamerunu =D

    1. Yolu, super!!!! “The more the merry!”. Mam nadzieję, że zechce do nas dołączyć też ktoś z grona Fridomiaków i stworzymy silną polską (i belgijsko-amerykańsko-brytyjską) grupę.

      A atmosfery PNA nie zostawiłem – jak się okazało – w Gabonie. Samolotem, którym wracałem do Kenii (przez Addis) leciała też cała ekipa Ugandy:-) Rozmawiałem z wieloma z nich, gratulowałem im występu. Choć odpadli jako pierwsi, to w starciu z gigantami afrykańskiej piłki (Egipt i Ghana) wypadli bardzo przyzwoicie. Walczyli. W całej ekipie tylko czterej mają jakieś dłuższe doświadczenie, pozostali to juniorzy. Grają w egzotycznych ligach typu Etiopia czy Liban, wielu gra w Ugandzie.

      Najdłużej zapamiętam scenę gdy serbski trener ekipy Ugandy w samolocie analizuje z kilkoma piłkarzami fragmenty ich zremisowanego meczu z Mali. Robi to na stojąco w przejściu pomiędzy fotelami pasażerów. Stanąłem obok nich i też patrzyłem w ekran komputera i słuchałem tego co mówił do piłkarzy trener. Czegoś podobnego nigdy wcześniej nie doświadczyłem – zwracał uwagę na rzeczy, których ja wcale nie dostrzegałem. I widać było, że od razu w trakcie meczu widział te pomyłki ( a nie dopiero podczas chłodnej analizy), bo kamera pokazywała jak sobie zakrywał twarz dłońmi w trakcie meczu. Piłkarze czasami – podekscytowani – przechodzili na język bugandyjski by sobie lepiej coś tam wzajemnie wytłumaczyć. Trener spojrzał na mnie i zapytał czy może my tez znamy jakiś język, którego nikt nie zrozumie. Zapytałem go “Jakie macie szanse na zakwalifikowanie się do mundialu w Rosji?” i on od razu załapał, że mówię po polsku, ale wolał odpowiedź po angielsku.

      Z niektórymi chłopakami kontynuowaliśmy rozmowy jeszcze długo po wylądowaniu w Addis, w strefie tranzytowej. Gdy już miałem wsiadać do samolotu do Nairobi, to zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. Niestety tylko z połową zespołu, bo samolot do Kampali odlatywał później i część chłopaków jeszcze się kręciła po sklepach duty free. Wyciągnąłem kenijską flagę, na którą początkowo się skrzywili, ale gdy powiedziałem, że nie mam ugandyjskiej (oni też nie mieli) to powiedzieli “Hakuna Matata” i pomogli mi trzymać flagę Kenii.

      Tak więc przez zupełny przypadek w tamtą stronę leciałem z ekipą Zimbabwe, a z powrotem z ekipą Ugandy. Nie będę Was zanudzał szczegółami, ale sporo też się dowiedziałem o funkcjonowaniu afrykańskiej federacji piłkarskiej “od środka”. I jeszcze jedno -jednemu z piłkarzy skończył się kontrakt kilka tygodni temu. Jest do wzięcia. Gdyby ktoś z Was znał jakiegoś menadżera piłkarskiego, to chętnie przekażę jego kontakt. Bez oczekiwania jakiejkolwiek prowizji:-)

    1. Asiu, dzięki, starałem się jak potrafiłem najlepiej, ale tak naprawdę to słów brakuje by oddać atmosferę. Myślę, że zdjęcia, a nawet filmiki też by w pełni atmosfery nie oddały. Tam po prostu warto być:-)

    2. Pozostałe 8 meczów fazy pucharowej (ćwierć- i pół-finały oraz dwa mecze finałowe) obejrzałem w Kenii, w tv. W różnych barach niedaleko mojego hostelu. Raz wpadłem przez przypadek na mojego kolegę – jego syn studiuje w Polsce. Innym razem okazało się, że gość, któremu opowiadam o swoich przygodach w Gabonie i który zadaje mi mnóstwo pytań i głośno się śmieje z moich opowieści to były Mayor of Nairobi. Innym razem oglądałem mecze z graczami kenijskiego klubu Gor Mahia, a jeszcze inny z Gabończykiem, który pracuje w ONZ i mieszka w Kamerunie.

      Kamerun został Mistrzem Afryki. Niespodziewanie bo 8 z jego najlepszych piłkarzy zbojkotowało PNA. Woleli zarabiać pieniądze w swoich europejskich klubach. Zresztą PNA zbojkotowało też wielu reprezentantów innych krajów (choć nie w takiej skali jak w przypadku Kamerunu), a ci, którzy przyjechali – raczej zawiedli. Na przykład Pierre-Emerick Aubameyang grał o wiele gorzej niż jego kolega z drużyny Gabonu – Denis Bouanga. O tym drugim wcześniej – przyznam – nie słyszałem i nie wiem w jakim gra klubie, ale po boisku poruszał się z większą werwą i z o wiele większym zaangażowaniem. Aubameyang grał tak jakby myślami był przy tym, że w odległych Niemczech Lewandowski strzela kolejne bramki i zmniejsza dystans do niego jako lidera tabeli strzelców. Zawiodły zespoły Algierii, Cote d’Ivoire oraz Senegalu. Pozytywnie zaskoczyły mniej znane piłkarsko kraje.

      Kamerun będzie reprezentował Afrykę w Pucharze Konfederacji, który zostanie rozegrany w lipcu tego roku w Rosji, rok przed rosyjskim Mundialem. Jeśli zostanę wylosowany, to ponownie zobaczę Kamerun w akcji “na żywo”, na stadionie – o ile mnie pamięć nie myli – w Soczi. Kamerun będzie też za dwa lata bronił zdobytego w Gabonie trofeum w kolejnej edycji PNA, tym razem rozgrywanego u siebie w kraju. Mam nadzieję, że ten młody zespół wytrzyma te dodatkowe presje i sodówka nie uderzy chłopakom do głów:-)

      PNA 2017 przeszło do historii. Ale tu w Kapsztadzie, gdzie teraz jestem, spotkałem już sporo Kameruńczyków, mieszkających tu na stałe. Rozpiera ich duma z bycia ponownie – po 15 latach! – mistrzami Afryki. Pamięć o PNA będzie żywa. Yola, moja przyjaciółka z Polski, która mieszka w Senegalu, a która bardzo żywo kibicowała Kamerunowi wymienia ze mną radosne maile. Za dwa lata spotykamy się z naszymi rodzinami w Kamerunie na PNA 2019:-). Jeśli chcesz dołączyć, to zapraszam:-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.