Przygoda, przygoda…

Jestem teraz w Lilongwe, w Malawi – mniej więcej w połowie drogi z Kapsztadu do Nairobi. Poleciałem do Kapsztadu samolotem, a do Kenii wracam drogą lądową publicznymi środkami transportu – autobusami, minibusami, czasami taksówkami, kilka razy taksówką motorową. Podróżowanie po Afryce to zawsze duża przygoda. Autobusy do różnych destynacji odjeżdżają z różnych miejsc w mieście (trochę tak jak w Warszawie:-), co nieco utrudnia orientację. Niektóre autobusy odjeżdżają o pewnych godzinach, większość dopiero po tym gdy się wypełnią pasażerami. Drogie bilety mogą oznaczać niskiej jakości autobus. Poza tym systemy transportu różnią się pewnymi niuansami pomiędzy różnymi krajami. Trudno połapać się w logice systemu transportu, choć nie jest on może aż tak skomplikowany jak system transportu miejskiego w Libreville, o którym pisałem kilka tygodni temu.

Ogólnie polega to na tym, że szukasz miejsca, z którego odjeżdżają autobusy. Gdy tylko się tam pojawisz obskakują Cię młodzi faceci, którzy zaczynają Cię ciągnąć w kierunku wybranego przez nich autobusu. Bo w ten sposób, naganiając pasażerów, dostają prowizje od właścicieli autobusów. Ale musisz uważać, bo mogą Cię zaciągnąć nie do autobusu, który odjedzie za chwilę, tylko do takiego, który dopiero zaczyna się wypełniać.

Gdy już wybierzesz autobus i zajmiesz w nim miejsce, to musisz się uzbroić w cierpliwość. Nawet jeśli ktoś Cię zapewnia, że autobus odjedzie w ciągu najbliższej pół godziny, to musisz wiedzieć, że równie dobrze może to zająć i dwie godziny i dłużej. No chyba, że jest to autobus (zwykle droższy), który odjeżdża zgodnie z pewnym wyznaczonym harmonogramem.

Ja właśnie takim droższym autobusem jechałem z Lusaki (stolicy Zambii) do Chipata przy granicy z Malawi. Odległość około 550 km, którą mieliśmy pokonać w 6-7 godzin. Mieliśmy wyjechać z Lusaki o godz 14:00, co oznaczało dotarcie na miejsce ok 20-21-ej. Ale zamiast wyjechać o 14-stej, wyjechaliśmy dopiero o godz 16-stej. Często tak się zdarza, że gdy już jesteś szczęśliwy, że autobus wreszcie ruszył w drogę, to po przejechaniu 100-200 metrów może się okazać jedna z dwóch rzeczy.

Pierwsza – rzadko – że autobus jest niesprawny i pasażerowie muszą się przesiąść do innego co oczywiście zajmuje znów czas:-). Druga – zdarza się prawie zawsze – autobus zatrzymuje się na pobliskiej stacji benzynowej by zatankować, by kierowca poszedł do toalety lub kupił sobie papierosy lub coś innego co równie dobrze mógł załatwić sobie w trakcie gdy wszyscy i tak bezproduktywnie siedzieli w autobusie, czekając aż się wypełni pasażerami.

W tym przypadku, podjechaliśmy na pobliską stację, ale nie po to byśmy zatankowali tylko by kierowca rozliczył się z naganiaczami pasażerów. Nie wiem czemu było wokół tego aż tyle długich dyskusji, ale wszystko trwało dość długo. Ale – jak się okazało – to był ledwie początek naszych przygód.

Okazało się (tzn mi się okazało, bo wszyscy inni pasażerowie oraz oczywiście też kierowca oraz inni dyspozytorzy firmy autobusowej doskonale o tym wiedzieli), że kilka miesięcy temu, zambijska policja wprowadziła zakaz poruszania się autobusów transportujących pasażerów po godzinie 21:00. Ze względu na bezpieczeństwo. Fajnie, tyle, że startując dwie godziny po terminie, nie zdążyliśmy dojechać do Chipata przed nocną „godziną policyjną”. Wszyscy pasażerowie byli przygotowani do tego, że będziemy nocować w autobusie gdzieś po drodze.

Mnie ta perspektywa kompletnie zaskoczyła. Tym bardziej byłem więc zaskoczony tym, że gdy po dwóch godzinach opóźnienia w odjeździe autobusu, konduktor przyszedł sprawdzać bilety, odmówiłem okazania biletu skoro nikt nie przeprosił za opóźnienie ani nie wyjaśnił z czego ono wynikało, nikt ze współpasażerów nie poparł moich protestów. A przecież już wtedy musieli sobie zdawać sprawę z tego, że owe opóźnienie będzie dla nich miało poważniejsze skutki. Część z pasażerów wybierała się na pogrzeb i zamiast przyjechać w przeddzień pogrzebu, dojechali „na styk”.

No ale co robić. Nocujemy to nocujemy. Nic wielkiego. A przynajmniej tak mi się zdawało.

Gdy tuż przed godziną 21-stą przejeżdżaliśmy przez punkt kontroli policji, to policjant kazał nam zjechać na mały parking tuż obok komisariatu i tam przenocować. W pobliżu było parę barów i małych sklepików, w których w zasadzie nie było nic do kupienia do jedzenia, a lokalna „restauracja” była nieco zbyt dla mnie hard-core. Postanowiłem, że na kolację wypiję tylko piwo. Jedno piwo mi wystarczyło.

Ale jedno piwo nie było wystarczające dla kilkoro z moich współpasażerów. Pili dopóki nie zamknięto baru, a gdy już zamknięto, to przenieśli imprezę do autobusu. Być może gdyby nie padał deszcz, to imprezowaliby gdzieś na zewnątrz, a tak to przeszkadzali pozostałym 60 pasażerom w śnie. Gdy mnie rozbudzili, to chwilę poczekałem aż się uspokoją, ale gdy widziałem, że raczej się nie doczekam spokoju, to postanowiłem spróbować ich uciszyć. Nie udało się. Przekonywali mnie, że nie znam afrykańskiej kultury i że po prostu musze się dostosować.

Stanowczo zaprzeczyłem, że jako Afrykańczyk doskonale znam afrykańską kulturę, a to co robią to „kultura baboons”, czyli jednego z najpopularniejszych w Afryce gatunków małp. Nieco się na mnie wkurzyli, obrazili. W autobusie zaczęło być jeszcze głośniej. Choć ich złość teraz skierowała się przeciw mnie, to nie czułem absolutnie żadnego zagrożenia. Niemniej po to by się wyspać i by ostudzić emocje i dać się wyspać również innym pasażerom (wśród których było wiele małych dzieci) opuściłem autobus i poszedłem spać na komisariat. Jeden z policjantów zaoferował mi bym się przespał w jego samochodzie zaparkowanym przed komisariatem. Zasypiając w samochodzie śmiałem się głośno sam do siebie. Pomimo tego, że podróżuję już od wielu lat, to takiego ciągu wydarzeń nigdy bym sobie nie potrafił wyobrazić. Przy okazji, dokonywałem obserwacji na czym tak naprawdę polega praca takich policjantów pracujących przy krawężniku. Robią więcej niż mi się wcześniej wydawało i wcale nie czatowali tylko na to by wyłudzić kasę od kierowców.

Następnego dnia rano ktoś z autobusu podszedł do samochodu, w którym zasnąłem by mnie obudzić i bym nie zaspał na autobus. Wyjechaliśmy ok 5 rano i na miejsce do Chipata dotarliśmy o godz 9 rano, zamiast 9 poprzedniego wieczoru. Po drodze kilkoro ze współpasażerów podziękowało mi za okazanie odwagi cywilnej i podjęcie próby uciszenia rozrabiających pijaków. Okazało się, że po moim opuszczeniu autobusu niestety imprezowali dalej i dalej przeszkadzali im w spaniu. Co ciekawe, również kilku z pijaczków też mnie rano przeprosiło. Może nie słowem „przepraszam”, ale skinieniem głowy, tym, że zwracali się do mnie per „sir”. Widać, że było im głupio.

A mi przyszło do głowy napisanie pewnego artykułu do jednej z kenijskich gazet gdy już wrócę do Nairobi. Zobaczymy czy mój pomysł znajdzie zainteresowanie kenijskich mediów. Ale póki co, czeka mnie jeszcze podróż przez Malawi, znów przez Mozambik (już raz w czasie tej podróży tam byłem) oraz całą Tanzanię nim dotrę do Kenii.  A po drodze jeszcze mnóstwo przygód. I pewnie mnóstwo nowych obserwacji i przemyśleń.

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

2 Responses

  1. Moja najlepsza przygoda w pociągu to wspólna podróż z gośćmi, którzy wieźli cały plecak perełek. :) Piwko latem smakuje najlepiej

    1. A ja miałem wiele kolejnych przygód. Raz w Malawi dotarłem na granicę z Mozambikiem gdy już była zamknięta (zamykają ok godz 20:00, a mój minibus dotarł pół godziny później). Granicę stanowiło kilka małych budyneczków oraz kilkanaście straganów. Wiocha zabita deskami. A na dodatek zupełnie ciemna, bo akurat padła sieć elektroenergetyczna. Z WOP-istami rozmawiałem w świetle gwiazd. Ze względu na panujące ciemności, przy bezchmurnym niebie widać ich było miliardy, łacznie z całą Drogą Mleczną. Nocowałem w lokalnym hostelu, nawet dość czystym. A może nie było widać brudu ze względu na panujące w nim ciemności?

      W Mozmabiku gdy pokonywałem jeden krótki docinek, to najpierw przesadzono nas z jednego minibusu do drugiego (zbyt mało pasażerów i kierowcy nie chciało się dalej jechać). Potem w tym drugim minibusie pękła tylna opona. Na szczęście bez innych, poważniejszych konsekwencji. Przesiadłem się do pick-upa wypełnionego po brzegi pasażerami. Po odbyciu krótkiej przejażdżki z tyłu, na pace, skorzystałem z pierwszej sposobności by się przesiąść do szoferki.

      Ale największą przygodą było przekraczanie granicy mozambijsko-tanzanijskiej. O tym może oddzielny wpis?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.