Cynamonowa 33, czyli…

… moje nowe miejsce pracy.

Po ponad 8 latach emeryturowania, zaciągnąłem się do pracy najemnej. Pracę dostałem dzięki… znajomościom (widać rację mają ci, którzy twierdzą, że inaczej się nie da). Moją obecną szefową – Martę – poznałem jakiś miesiąc temu podczas jakieś konferencji. Rozmawialiśmy chwilę i opowiadałem jej o wolności finansowej i jak można ją osiągnąć dzięki inwestowaniu w najem. Gdy zapytałem Martę o to czym ona się zajmuje i  usłyszałem jej odpowiedź to zapytałem wprost czy by mnie mogła zatrudnić na kilka miesięcy. Marta się wspaniałomyślnie zgodziła i dziś zacząłem – wreszcie!!! – swój projekt zawodów emeryta*.

Będę tu pracował przez większość lipca i sierpnia. Może też trochę we wrześniu. Atmosfera w pracy jest super! Serdecznie zapraszam do mojej nowej pracy na pogaduchy. Wiem, że Marta nie będzie miała nic przeciwko. Możecie wpadać codziennie pomiędzy 8 a 19 (również w  soboty). Ponieważ od czasu do czasu będę realizował zadania służbowe z dala od Cynamonowej 33 (a poza tym, pod koniec lipca wybieram się do Wrocławia na The World Games, a potem do Budapesztu na mistrzostwa pływackie oraz na Formułę 1), to może lepiej będzie wcześniej zadzwonić (22 855 52 53) i upewnić się, że będę na miejscu wtedy gdy będziesz się chciała/chciał tu wybrać.

Co robię? Na razie się przyuczam:-)

A co się mieści pod adresem Cynamonowa 33 na warszawskim Ursynowie? Kwiaciarnia!!! Czy mówiłem już, że atmosfera jest tu super? Jest, m.in dzięki zapachowi kwiatów, który czuję i który mnie otacza już od kilku godzin. Nadal go czuję, choć Marta mówi, że już nie czuje. No ale ona jest tu na stałe od blisko dwóch lat, a pomagała rodzicom od dziecka. Mam nadzieję, że ja go nie stracę po niecałych dwóch-trzech miesiącach.

Dużo się uczę. Na przykład nazw kwiatów. Z kwiatów, które tu stoją, dziś rano byłem w stanie nazwać tylko 6 gatunków. Eustoma, astromeria, glorioza, sedum dla mnie równie dobrze mogły były być nazwami odległych planet czy galaktyk. Poznałem też mojego nowego faworyta – czarnuszkę:-)

Nauczyłem się też innych rzeczy. Jutro wcześnie rano jadę z szefową na kwiatową giełdę. Pewnie nauczę się jeszcze więcej. Czas tak szybko leci, że zaraz zamykamy.

Czy wiecie może co sprzedawcy w kwiaciarni zajmuje najwięcej czasu?

 

* więcej o “zawodach emeryta” w książce “Mieszkania na wynajem. Moja droga do wolności finansowej”

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

57 Responses

    1. Robert, jesteś bardzo blisko, pracowałeś kiedyś w kwiaciarni? :-) Najwięcej czasu dziś zajęło mi mycie wazonów. Gdy wchodzisz do kwiaciarni to widzisz setki, czy nawet tysiące kwiatów ustawionych elegancko w wazonach. W tych wazonach trzeba regularnie wymieniać wodę i je czyścić. Dziś takich wazonów wymyłem chyba ze 40-50. Oprócz tego wynosiłem śmieci (niepotrzebne liście, odcięte łodygi, zwiędłe kwiatki), a nawet skoczyłem do pobliskiego sklepu po … nożyk. W pobliskim sklepie nożyka nie było, więc poszedłem do LeClerc, a tam przy kasie okazało się, że mój nożyk nie miał przyklejonej karteczki z kodem. Zanim ktoś z działu AGD przyszedł i przyniósł kod, to kasjerka zdążyła obsłużyć chyba z 5-6 osób, które stały w kolejce za mną.

      Poczucie surrealizmu wzmocniło to, że zauważyłem na parkingu przed LeClerc dziwną rzecz. W większości stojących tam samochodów siedzieli kierowcy. Albo kierowcy samochodów i ciężarówek dostarczających towar do sklepu, albo kierowcy osobówek stojący w kolejce do … stacji benzynowej. Takich kolejek pod polskimi stacjami benzynowymi nie pamiętam od czas gdy w PRL obowiązywały kartki na benzynę (czy młodzi Fridomiacy w ogóle wiedzę co mam na myśli?). Właściwie nie wiem dlaczego oni tak cierpliwie stali w tej kolejce. Chciałem nawet zapytać o to kogoś z kierowców, ale moją uwagę zwróciło coś jeszcze dziwniejszego: obok, na ulicy, stało wiele taksówek bez … kierowców w środku. Nie siedzieli też na ławeczce obok swoich samochodów, jak to się czasami zdarza w ciepłe dni. Poczułem, że Ursynów to inna… planeta?

  1. Super przygoda! Odwiedzę Cię, kupując przy okazji kwiaty dla małżonki, a mieszkam w okolicy i nie raz zaopatrywałem się w owej kwiaciarni :)

    Pozdrawiam

    1. Zwierz, przygoda rzeczywiście niesamowita. Dziś byliśmy o 6 rano na giełdzie kwiatów. Musiałem wstać o 4:30 rano (skuterkiem jechałem pod kwiaciarnię i udało mi się tam dojechać 2-3 minuty przed moją szefową:-), ale wcale tego nie żałowałem. Na giełdzie sporo się działo i znów się wiele nowego uczyłem. Po rozładowaniu samochodu, pomagałem szefowej w rozpakowywaniu i ustawianiu kwiatów w kwiaciarni. Ponieważ kwiatów kupiliśmy mnóstwo (nigdy w życiu dotąd nie kupiłem aż tak wielu kwiatów na raz), to ich rozpakowanie zajęło nam ładnych kilka godzin. Trochę wymiękałem przy “luzowaniu” bukietu czarnuszek – żal mi było wielu opadających płatków tego pięknego kwiatu.

      Zasugerowałem mojej szefowej pewien sposób wyeksponowania tych kwiatów na półce i okazało się, że mój pomysł ma nawet fachową nazwę – ekspozycja rytmiczna. Nieskromnie dodam, że ekspozycja ta zrobiła wrażenie na wielu osobach wchodzących do kwiaciarni i czarnuszka szybko zaczęła się rozchodzić:-) Marta jest bardzo elastyczna i pozwala mi na wdrażanie pomysłów zupełnego laika w temacie kwiatów. Mam tylko nadzieję, że uda mi się nie przesadzić z liczbą zgłaszanych pomysłów:-)

      Przygoda rzeczywiście super!!! Zapraszam do odwiedzenia “mojej” kwiaciarni. Miałem dzisiaj już pierwszych gości – było bardzo miło, a Marcin i Kamila nawet nakręcili jakieś krótkie video na Instagramie.

      Do zobaczenia przy Cynamonowej 33:-)

  2. Heh Sławek teraz to się od pracodawców nie odpędzisz jak zobaczą jaką świetną reklamę robisz tej kwiaciarni :)

    1. Marek, :-). Zobaczymy jakie będą efekty… :-)

      Ale muszę Wam przyznać, że praca tutaj bardzo mnie raduje. Dziś – bez pytania – chwyciłem za miotłę i wysprzątałem chodnik przed kwiaciarnią. I machając tak miotłą wpadłem na kolejne pomysły marketingowe. Szefowej się spodobały (w większości:-).

      Dziś – po wczorajszym wyeksponowaniu tysięcy kwiatów przywiezionych z giełdy – jest nieco luźniejszy czas. Będziemy z szefową realizować mój pomysł odnośnie aranżacji głównego stołu ekspozycyjnego. Z czarnuszką w roli głównej. Kwiaty są fantastycznym materiałem kreacyjnym. Zaczynają mnie mocno wkręcać:-)))

  3. Wczoraj i dziś był tak duży ruch w kwiaciarni (wyjątkowo duży jak na lipiec), że jutro rano znów jedziemy z moją szefową na giełdę kwiatów. Kwiaty znikają, a przy okazji poznaję mnóstwo ciekawych ludzi. Kim są klienci kwiaciarni?

    Młody chłopak kupuje kwiaty dla swojej dziewczyny. Mały chłopczyk z ojcem – dla Mamy z okazji imienin. Pani mniej więcej w moim wieku – kupuje kwiaty do domu. Tyle opowiada nam o dużym, czerwonym kuble na śmieci (prezencie od syna i synowej) oraz o kolorystyce mebli w swojej kuchni oraz sypialni, że czuję jakbym już znał to mieszkanie. Dwóch panów kupuje po wiązance na pogrzeb. Wybierają mało świeże lilie (z przeceną) bo przecież nieboszczykowi (61 lat, umarł na raka) i tak jest wszystko jedno. Pewna mam dla nauczycielki syna, bo ten zmienia szkołę i chce podziękować. Jakiś młody pan dla “koleżanki z pracy”. Gdy sugerujemy mu gotowy, bardzo ładny bukiet, to stwierdza, że jest nieodpowiedni dla jego koleżanki, zbyt mało “poważny”. Jego koleżanka jest … dyrektorką departamentu (następnego dnia przychodzi powiedzieć, że bukiet bardzo się dyrektorce spodobał).

    Jedna pani była tak zachwycona bukietem, że sama zaproponowała że poczeka dłużej byśmy zdążyli zrobić sobie zdjęcie tego bukietu. Inna młoda dziewczyna autentycznie się wzrusza, sama robi zdjęcia wystroju kwiaciarni (dodam, że choć Marta stosuje pewne wytyczne, to wystrój jej kwiaciarni jest bardzo płynny; zmienia się jak w kalejdoskopie).

    Przyjaciółka szefowej wpada by poplotkować, ale przy okazji kupuje też kilka bukietów. Przy okazji dowiedziałem się od Kasi gdzie dokładnie są Kurpie i trochę pogadaliśmy filozoficznie o szczęściu, pieniądzach oraz o relacjach je łączących. Wpadli też moi znajomi – Kamila z Marcinem. Też kupili bukiety, m.in dla swojej koleżanki mieszkającej w bloku obok kwiaciarni. Przy okazji, Marcin nagrał kilka filmików na Instagramie więc miałem okazję zadebiutować na tej platformie:-) (nie widziałem jeszcze efektów)

    Poznałem też panią inżynier, która budowała Ursynów – dowiedziałem się po tym gdy słysząc, że tu, tam i ówdzie na Ursynowie ma rodzinę, zapytałem ją, że wygląda na to, że jej rodzina skolonizowała tę dzielnicę. Pogadaliśmy dość długo. Okazało się, że pomimo tego, że jest stałą bywalczynią kwiaciarń, to nie zna .. czarnuszki. Gdy zwróciłem jej uwagę na nasz kwiat miesiąca, to aż wróciła się od drzwi wyjściowych i spędziła jeszcze kilka minut w kwiaciarni.

    Pogadaliśmy też z dziewczyną kupującą kwiaty dla koleżanki broniącej doktorat. Z czego ów doktorat nie pomnę, ale trzymaliśmy kciuki więc mam nadzieję, że mamy od dziś w Polsce kolejnego naukowca. Pewien pan chciał zaskoczyć czymś żonę z okazji 37 (!!!) rocznicy ślubu. Zasugerowałem mu czarnuszkę z różowymi piwoniami i jestem ciekaw czy pozytywnie zaskoczył swoją żonę. Wyposażyliśmy go dodatkowo w mnóstwo ciekawostek nt czarnuszki. Obiecał, że powie nam kiedyś jak poszło i mam nadzieję, że dotrzyma słowa.

    Był też “Pan Maruda”, a także “Pan Nachmurzony” Ten drugi wszedł do kwiaciarni mocno zafrasowany. Gdy zapewniłem go, że pomożemy mu rozwiązać jego problem, to odpowiedział “dam radę” i szybko zamówił “pięć gerberów”. Był to najbardziej ponury bukiet tego dnia, ale ważne że rozchmurzył jego nabywcę:-) Nie wiem jaki jest gust adresatki bukietu – mam nadzieję, że zbliżony do gustu pana, który go kupował:-) Bukiet był estetycznie podobny do bukietu 7 gożdzików, zamówionych przez panią, która nie lubi kwiatów … pachnących. Zapytałem dlaczego i dostaliśmy długą, ale za to bardzo mało składną odpowiedź i jeszcze przez parę chwil po jej wyjściu zastanawialiśmy się co tak właściwie miała na myśli. Nie doszliśmy do tego, bo nasze rozważania przerwało wejście kolejnego klienta. Młodego studenta II roku Politechniki Warszawskiej. Miał bardzo konkretne zamówienie – trzy czerwone róże otaczające słonecznika, bo … taka jest ich tradycja:-) Student szuka pracy i bardzo się ucieszył gdy podzieliłem się swoimi przemyśleniami w jaki sposób mógłby jej zacząć szukać. Trzymam za niego kciuki. Jestem mu też wdzięczny za zapłatę kartą kredytową. Dzięki temu miałem okazję przeprowadzić moją pierwszą w zyciu transakcję PRZYJMOWANIA płatności kartą w roli merchanta:-)

    Była też pani z dwojgiem bardzo głośnych dzieci – w cichej i spokojnej dotąd kwiaciarni nagle powstał duży jazgot. Nie wiem jak ona sobie z tym radzi na co dzień, ale mi ulżyło gdy wreszcie sobie poszli. Było też kilka osób, które zamówiły wiązanki lub wieńce pogrzebowe (w tym młoda dziewczyna w fajnej marynarce w duże kwiaty) na jutro i tylko jedna pani, która zamówiła bukiet ślubny na 26 … sierpnia!!! W ciagu moich dotychczasowych 3 dni kariery w kwiaciarni nie natknąłem się na nikogo kto by kupował kwiaty z okazji .. narodzin.

    Wybrałem sobie fantastyczny zawód emeryta! Nie mogę się doczekać tego co się stanie … jutro:-) Zaczynam pracę o godzinie 5:45 na giełdzie kwiatów:-) Okazało się, że sprzedaż poszła tak dobrze, że towar, którego miało nam w założeniach starczyć do weekendu, w dużej mierze się rozszedł i trzeba go koniecznie uzupełnić:-)

    1. Napisz jeszcze coś ciekawego na temat finansowej strony takiego biznesu kwiatowego, oczywiście nie zdradzając know-how danej kwiaciarni, gdzie grzejesz miejsce ;-) Z entuzjastycznego opisu wynika, że nic tylko otwierać kwiaciarnię. Ciekawe jakie marże obowiązują w tej branży?

      1. Robert, marże są baaardzo interesujące, choć i tak w tej kwiaciarni, w której pracuję o wiele niższe niż rynkowe. A i tak robią wrażenie. Pomimo tego, wiele kwiaciarni się zamyka – nie wiem dlaczego.

        Jednym z powodów może być to, że ciężko tu wykształcić pracownika i mieć do niego zaufanie. Kontrola nad inwentarzem jest chyba niemożliwa:-) Innym powodem mogą być godziny pracy – w “mojej” kwiaciarni to 80 godzin … tygodniowo.

        Nie ma też VAT-u, ani wymogu faktur zakupowych (bo to działalność rolnicza). Mamy kasę fiskalną… o kurcze!!! nie umiem jeszcze obsługiwać kasy i zupełnie o niej zapomniałem więc kilka transakcji zrobiłem bez kasy. Na szczęście jeszcze pamiętam jakie więc poproszę Martę o ich zarejestrowanie:-)

        1. Ojej, Slawku, sama radosc z czytania artykulu i komentarzy… az do momentu przeczytania o.. 80-ciu godzinach tygodniowo??!! Dla mnie byloby to chyba nie do przejscia… Naprawde nie dziwie sie, ze wiele kwiaciarni sie zamyka…

        1. Taki żarcik, bo Piotr napisał, że ma kobietę tak jakby ją posiadał na własność ;-)

  4. Fantastyczne doświadczenia! Uwielniam klimat giełdy o poranku – zdarza mi się jeździć tam wiosną po bratki czy zioła w doniczkach. Mam blisko i czasem nawet idę pieszo gdy nie planuję ciężkich zakupów. Mój Mąż też kupuje tam dla mnie róże na urodziny – zawsze żółte i czerwone, bo przyjaźń i miłość wiele znaczą w naszym związku.
    Piękną sobie pracę wybrałeś na początek:-) i jaki adres! Po tytule wnioskowałam, że to kafejka z kawą z dodatkiem cynamonu! Jest jednak jeszcze lepiej jeśli chodzi o aromaty i zapachy!
    Wpadnę po czarnuszkę zatem i na plotki! Do zobaczenia !

    1. Aga-ta, będzie mi niezmiernie miło Cię gościć w moim nowym miejscu pracy.

      A atmosfera giełdy rzeczywiście super. Czuję się tam trochę jak w … Chinach czy Wietnamie. Nie dlatego, że jest tam wiele osób z Azji (prawie ich nie ma; dziś widziałem tam więcej zakonnic niż Azjatów:-). Chodzi mi o duże natężenie ruchu oraz o atmosferę tolerancji. Na wąskich dróżkach pomiędzy straganami, pomiędzy zakupowiczami jeżdżą też samochody dostawcze i osobowe. Mijają pieszych na centymetry i nikt się na nikogo nie dąsa. Nikt nikogo – jakie to polskie i jakże mnie to denerwuje na co dzień – nie poucza. Tutaj każdy drugiego toleruje.

      Mało jest serdecznych rozmów (choć niezbyt często zdarzają się serdeczne pozdrowienia pomiędzy kupującymi, a sprzedającymi. Schemat rozmów jest dość prosty: (1) po ile coś tam? (2) pada cena za sztukę lub – częściej – za paczkę) (3) narzucenie sobie na rękę pęku kwiatów i szukanie banknotu (-ów), (4) wydanie reszty i powtórzenie schematu z innym sprzedającym, z innym kupującym. Mało wylewności i serdeczności, ale czuć wiele dobrej woli. Oraz tolerancji.

      Niektórzy handlarze są mniej, inni bardziej wygadani, zorientowani w tym co sprzedają. Wielu pytam o to skąd dany kwiat pochodzi, czy rośnie bardziej na polach czy w rowach, itp. Pomimo tego, że wielu sprzedawców specjalizuje się w jednym gatunku kwiatów, to Wielu nigdy się nad takimi bzdetami nie zastanawiało. Potrafią udzielić praktycznych porad dotyczących np tego jak o dany kwiat dbać, ale niewiele ponadto.

      Inni widać, że są pasjonatami swoich “podopiecznych”. Jeden młody chłopak sporo nam opowiedział o słonecznikach. Dowiedziałem się od niego, że bywa, że giełda otwierana jest nie nad ranem, ale nawet o 23-ej. Przyjeżdżają wtedy hurtownicy z Litwy. Opłaca im się? – zapytałem. Cenę jaką płacą za kwiat w złotówkach, potem dostają w Euro.

      Dzisiaj dokonałem swoich kilku pierwszych samodzielnych transakcji. Na szczęście były to albo pojedyncze róże (raz aż głupio mi było sprzedawać dwóm 10-letnim dziewczynkom; a innym razem pan zażyczył sobie wstążki i nie wiedziałem gdzie jest i przewiązałem – koślawo – takim długim sianem, którego nazwa teraz wyleciała mi z głowy), albo bukiety. Niestety gotowe były tylko dwa więc mam nadzieję, że szefowa wróci z banku nim znów ktoś sobie zażyczy bukieciku:-)

      Spotkałem znowu wielu ciekawych klientów. Pani inżynier Ursusa wróciła dziś po odbiór wiązanki pogrzebowej. Pomogłem jej zanieść ją na przystanek autobusowy (miała rękę przewiązaną bandażem, więc zaoferowałem pomoc) i wsiąść do autobusu. Gdy się odwróciłem ktoś za mną zawołał. Okazało się, że Bartek (jeden z wielu naszych wykonawców remontów w Warszawie) akurat remontuje coś 200-300 metrów od kwiaciarni. Nie wiedział o moich “zawodach emeryta” i chyba udało mi się go zaskoczyć.

      Tak, tak, bardzo jestem zadowolony ze swojego wyboru zawodu na to lato. Jest lepiej niż się spodziewałem:-)

      Gorąco zapraszam na Cynamonową 33:-)

      PS Właśnie wszedł Pan, który kupił pojedynczą lilię. Na szczęscie nie chciał bukietu:-) Ale powiedział mi coś czego nie wiedziałem – podobną istnieją lilie, które nie pachną. Muszę zapytać szefowej czy to prawda.

      PS 2 Zapachu otaczających mnie kwiatów już prawie nie czuję. Niestety:-(

    1. BiL, niestety nie, ale pewnie gdyby akurat przechodził obok Cynamonowej 33, to pewnie bym go zagaił:-)

      Wczoraj zaczęliśmy z szefową malować drewniany stojak stojący przed kwiaciarnią. Ze smutnego brązu ma się przeistoczyć i nabrać wesołych, kwiatowych kolorów. A dziś rano – po raz trzeci w tym tygodniu – towarzyszyłem jej na giełdzie. Wśród sprzedawców kwiatów poznałem bardzo miłą niedoszłą miotaczkę kulą oraz pewną chamkę. Wszędzie ludzie są różni.

      Kupiłem i dostarczyłem też kwiaty do biura Mzuri.

  5. Dziś mam w kwiaciarni wolne – kwiaciarnia jest dziś wyjątkowo nieczynna. Zamiast stać w kwiaciarni, siedzę sobie w biurze Mzuri (biblioteki też są dziś zamknięte) i kontynuuję pisanie swojej najnowszej książki. Mam farta. Oba te zajęcia sprawiają mi ogromnie wiele frajdy. Widzę też w nich wiele podobieństw: w obu dość szybko widać efekty pracy, oba wymagają nieco kreatywności, są tworzeniem czegoś z gotowych półproduktów (w przypadku bukietów – są to kwiaty oraz rośliny ozdobne; w przypadku książki – słowa oraz wspomnienia). Oba mają sprawić nabywcy przyjemność. Oba doskonale nadają się na prezenty:-)

    W sumie w ciągu swojego pierwszego tygodnia pracy, w kwiaciarni przepracowałem łącznie około 60 godzin – 8 w poniedziałek, 13 we wtorek, 12 w środę, 14 w czwartek, 2 w piątek oraz 11 w sobotę.

    Oczywiście nie wszystko co robię w kwiaciarni wymaga kreatywności. Sporo czasu (ok 14 godzin) zajęło mi … malowanie. Przed kwiaciarnią stał wysoki na 2,5 metra i szeroki na około 3,5 metra drewniany stelaż z dwiema poziomymi drabinkami, tworzącymi coś w rodzaju półek na wysokości ok 80 oraz 160 cm nad ziemią. Oryginalnie był ciemnobrązowy, wyglądał masywnie i według mnie nieco szpecił. Udało mi się namówić Martę na to by go przemalować. Szefowa się zgodziła i wymyśliła by ramę stelaża pomalować na biało (to nam zajęło niecałe 2-3 godziny w czwartek), a podłużne elementy owych dwóch drabinek na zielono. Natomiast każdy z około 30 szczebelków tych drabinek jest w jednym z czterech kolorów.

    Malowanie (farbą akrylową) było dość żmudne. Malowaliśmy (głównie ja, bo szefowa była wczoraj zajęta obsługą klientów, w pewnym momencie utworzyła się nawet kolejka pod kwiaciarnią, co w lipcu jest chyba dość rzadkim zjawiskiem) przez prawie całą sobotę. Każdy z tych elemencików oddzielnie, dodatkowo po stosunkowo krótkim odcineczku by nie zaplamić sąsiadującego elementu będącego w innym kolorze:-)

    Stelaż stał się dość kolorowy (dziś już nie szpeci), a po domalowaniu na nim kwiatuszków, mam nadzieję, że stanie się ozdobą kwiaciarni. Pewną zagadką jest dla mnie to jak zostanie on oceniony przez rodziców Marty (współwłaścicieli i założycieli kwiaciarni) – stanowi dość widoczną ingerencje w ich dzieło, a dodatkowo został wymyślny przez kogoś kto nie był – z tego co wiem – przez nich mile widziany. Ponoć nie chcieli by jakiś obcy kręcił im się po kwiaciarni i nie byli przychylni mojemu zatrudnieniu. Jutro ich poznam (po raz pierwszy) i sam jestem ciekaw jak to będzie:-)

    Pozostałe godziny pracy? Mycie wazonów – około 5 godzin. Zamiatanie kwiaciarni oraz chodnika przed budynkiem – około 2,5 godziny. Po około 5-8 godzin każde zajęły mi zakupy na giełdzie (w tym tygodniu byłem tam aż trzy razy), inne zakupy (nożyk, zapałki, coś do jedzenia, tablica szkolna, inne elementy wyposażenia), obsługa klientów (zagadywanie, pomoc w wyborze kwiatów, przyjmowanie pieniędzy i wydawanie reszty, odnoszenie kwiatów do samochodu lub na przystanek autobusowy, itp.), ekspozycja kwiatów (wyciąganie z folii i rozluźnianie; poprawa dekoracji, itp.)

    Pozostałe godziny spędziłem na wymyślaniu nowych pomysłów dotyczących tego jak usprawnić obsługę klienta, jak zwiększyć atrakcyjność kwiaciarni i jak zwiększyć sprzedaż Cynamonowej 33. Oraz na ich omawianiu z moją szefową. Takich pomysłów (większych i drobnych) mam na swojej liście już ponad 30 i sam jestem ciekaw ile z nich znajdzie akceptację i ile zostanie wdrożonych w to lato. I jakie przyniosą one efekty sprzedażowe. I czy wcześniej nie zostanę zwolniony za to, że zbyt dużo wymyślam (zawsze istnieje takie ryzyko:-)

  6. KONIEC PRZYGODY. Niestety po nieco ponad tygodniu zakończyła się moja współpraca z kwiaciarnią Cynamonowa 33. Dziś miałem okazję spotkać współwłaścicieli. Najpierw Mamę Marty, która choć początkowo nieufna, nabrała do mnie zaufania. Niestety po jakiejś godzinie pojawił się jeszcze Tata i jego zaufania nie udało mi się niestety pozyskać, pomimo tego, że odpowiedziałem mu na wszystkie jego pytania m.in odnośnie tego czy jestem wierzący, czy mam ślub kościelny, czy mam dzieci. Uznał, że jednak “nic z tego dobrego nie będzie” bo dzielą nas różnice … kulturowe:-) Próbowałem mu wyjaśnić, że znam zarówno Bolka i Lolka, Reksia, Koziołka Matołka (to zwykle przekonuje tych, którzy mają opory przed zrozumieniem, że jestem Prawdziwym Polakiem:-), a jeśli chce czegoś poważniejszego, to czytałem też Mickiewicza, Sienkiewicza, Prusa, Konopnicką i wielu innych twórców polskiej tożsamości narodowej.

    Właściciel kwiaciarni pozostał nieugięty i poprosił bym przerwał zamiatanie kwiaciarni i opuścił miejsce mojej pracy. Wyciągnął jeszcze do mnie rękę z … podziękowaniami. Zapytałem go za co mi dziękuje, ale zrozumiałem, że to wcale nie podziękowania, tylko raczej coś w rodzaju “temu panu już dziękujemy”.

    Mama próbowała jeszcze się za mną wstawić, ale szepnęła mi, że boi się awantury jaka mogłaby wybuchnąć po moim wyjściu. I chyba coś się stało, bo nawet Marta woli bym nie przychodził wtedy gdy będzie tylko ona. No cóż, przykro mi z tego powodu, że wywołałem jakieś negatywne emocje.

    Tak więc zaliczyłem swoją pierwszą porażkę na rynku pracy. Nikt mnie jeszcze dotąd z pracy nie wyrzucił, więc fajnie, że mogłem i tego doświadczyć. Autentycznie się cieszę – jest to nieco przykre, ale całkiem nowe dla mnie doświadczenie. Uczy pokory. Życie to nie tylko sukcesy, pochwały klientów i kolejne awanse. Róże też mają cierniste kolce. Całe szczęście, że praca ta nie była moim źródłem utrzymania ani spłacania comiesięcznych rat kredytu. Współczuję tym, którzy zostają zwolnieni z powodu irracjonalności swoich szefów i zostają z nieciekawą sytuacją finansową. Myślę, że po moim dzisiejszym doświadczeniu, lepiej jestem w stanie wczuć się w ich położenie.

    Jeśli chcecie się ze mną spotkać, to już raczej nie przy Cynamonowej 33. Za chwilę zacznę sobie szukać innego zajęcia na to lato. Oczywiście dalej dobrze życzę Marcie, jej Mamie, a po chrześcijańsku – również jej Tacie i w ich imieniu gorąco zapraszam do ich kwiaciarni. Przez ten tydzień, który miałem okazję tam spędzić, przekonałem się, że kwiaty mają bardzo świeże, w układanie bukietów Marta wnosi wiele serca, a ceny – dzięki polityce cenowej jej Mamy – są naprawdę bardzo niskie. Gorąco trzymam kciuki za Cynamonową 33.

    I jadę szukać czegoś innego:-)

    1. A może ktoś z Was zna jakiegoś w właściciela (-lkę) kwiaciarni, który mógłby mnie zatrudnić? Może być też poza Warszawą:-)

    2. Przykro to czytać :-(.
      Miałem zamiar Cię odwiedzić na dniach, kupić kwiaty dla swojej żony, a przy okazji poznać Cię osobiście. Szkoda że nie zdążyłem. Pozostanę także przy swojej kwiaciarni do której jestem już przyzwyczajony…

      1. ArturSt, nic się nie stało. Po prostu jestem zaskoczony jak prowincjonalni mogą być ludzie w … Warszawie, wprawdzie na dalekim Ursynowie, ale to przecież stolica:-)

        Dostałem po południu telefon od Marty – zaprasza mnie na środę. Mam pomagać w układaniu 40 wianków zamówionych kilka dni temu. Postanowiłem, że zrobię jeszcze jedną próbę – każdy ma prawo popełnić błąd:-)

        1. Na Twoim miejscu jednak bym się szanował i dopóki ten właściciel kwiaciarni Cię nie przeprosi, dałbym sobie z tym spokój… Teraz to będzie tak wyglądało, że będziesz pracował pod warunkiem, że ten facet Cię nie będzie mógł zobaczyć, każą Ci się chować albo uciekać jak tylko będzie się pojawiał?

          Szczerze to żenujące zachowanie tej kwiaciarni i dla samej zasady bym już tam nigdy nie przychodził na Waszym miejscu.

        2. Robert, ja jednak dam sobie (i im) drugą szansę. Każdy ma prawo do jednego błędu, gorzej jeśli nie wyciąga z niego wniosku. Ja na przykład wyciągnąłem wiele wniosków odnośnie tego jakich błędów uniknąć szukając kolejnej pracy w ramach mojego projektu “zawodów emeryta”:-)

  7. czy ja dobrze rozumiem – zostałeś zwolniny z powodu koloru skóry? Chyba tatuś zrobił wilczą przysługę córce i raczej żaden fridomaniak już tam się nie wybierze…

    1. xav, obawiam się, że chyba tak, bo żaden inny powód nie przychodzi mi do głowy. Nie dałem nawet cienia pretekstu do takiego potraktowania mnie jak petenta.

      Ale może wszystkiego nie wiem odnośnie wzajemnych relacji rodzinnych. Te bywają czasami dość skomplikowane. Być może tu wcale nie chodziło o mnie, tylko o jakieś rodzinne gierki i rozgrywki? Nie wiem.

  8. A mnie ten cały wpis mocno zdenerwował i wcale nie życzę tej kwiaciarni jak najlepiej. Uważam, że najzdrowiej dla świata by było, żeby takie biznesy prowadzone przez rasistów poupadały. Mama i córka znajdą najwyżej pracę gdzie indziej.

    Cała sytuacja ilustruje, jak zupełnie inny świat panuje w nisko opłacanych zawodach w Polsce, jak źle traktuje się ludzi w takich miejscach. Daleko nam do cywilizowanych krajów.

    W moim planie na emeryturę nie ma wykonywania różnyh zawodów właśnie dlatego, że w Polsce ludzie wykonujący proste prace są źle traktowani a czasem wręcz poniżani.

    Swoją drogą ciekawi mnie, Sławku, czy gdyby Cię nie zwolnili, to czy otrzymywałbyś wynagrodzenie w terminie i zgodnie z prawem jeśli chodzi o składki, podatki i dodatki za nadgodziny? Coś mi się zdaje, że rasism to może być tylko jeden z grzechów w takich szemranych firemkach.

    1. Tomek, tak jak pisałem przed chwilą, podejrzenie o rasizm jest tylko podejrzeniem. Nie padły wobec mnie żadne rasistowsko brzmiące sformułowania. Być może w ogóle nie chodziło w tym wszystkim o mnie.

      A kwestia wypłaty wynagrodzenia w terminie w ogóle nie wchodziła w grę. Pracowałem w tej kwiaciarni za darmo:-) Taka była umowa od samego początku. Wystarczy mi sam fun oraz poznawanie czegoś zupełnie dla mnie nowego.

        1. Robert, tak, też miałem wczoraj poczucie absurdu sytuacji:-)

          Zwłaszcza, że nie miałem ani grama złych intencji (okraść kwiaciarnię; podejrzeć sekrety i otworzyć konkurencję; przeprowadzenie ryzykownego eksperymentu, itp), niczego też nie popsułem (nie zbiłem ani jednego wazonu; nie złamałem ani jednego kwiatka; nie warknąłem na ani jednego klienta), nie spóźniałem się do pracy, nie marudziłem. Więc mi też ręce opadły:-)

          Bardzo ciekawe dla mnie doświadczenie:-) Dużo się wczoraj dowiedziałem o życiu. A przecież dokładnie o to mi chodzi.

        2. Sławku,

          Uważaj, z tym chwaleniem, że pracowałeś za darmo :-). Zaraz się im zwali na głowę ZUS i US z kontrolami i inspekcjami i to wszystko w imię Twojego dobra :-)

          pozdr

          Mariusz

        3. Mariusz, dzięki za zwrócenie uwagi na ten ważny aspekt. A czy wiesz może (lub ktoś z Fridomiaczek i Fridomiaków) jak to jest z wolontariatem?

          Czy jest może jeszcze jakiś kodeks wolontariusza, wolontariuszowa stawka ZUS-owska, VAT-owska, PIT-owska, PFRON-owska, Państwowa Inspekcja Wolontariatu, Sanepiwolont, Bezpieczeństwo i Higiena Wolontariatu lub co tam jeszcze?

          Taaa, słabo z tą naszą wolnością:-) Wielki Brat jest wszędzie. Aż dziw, że nie musimy sobie wystawiać paragonów fiskalnych za otwarcie puszki piwa z lodówki albo naliczać VAT za pranie zrobione we własnej pralce, albo wystawiać Wam faktur za czytanie darmowych treści na tym blogu albo podpisać z samym sobą umowy o dzieło przed zabraniem się do pisania kolejnej książki:-) Pewnie niedługo i te obszary gospodarcze zostaną “uszczelnione fiskalnie”

          A w imię naszego wspólnego “bezpieczeństwa” będę zmuszony prowadzić imienny rejestr Czytelników bloga, wraz z numerem PESEL, NIP i poświadczonym certyfikatem bezpieczeństwa:-). Choć te dane pewnie już Google dawno dostarcza bezpiece:-)

    2. Tomek, IMHO wyciągasz pochopne wnioski. Stawiam, że w ogóle nie chodziło o rasizm, ale właściciel kwiaciarni bał się, że Sławek z całą niezwykłością jego osoby zawróci w głowie córce :)

      1. TX, dzięki za docenienie mojej … niezwykłości. Niektórzy tatusiowie są nadmiernie opiekuńczy wobec swoich córek, tak jak matki wobec swoich synków. Ale nawet jeśli tak by było, to owa córka nie jest już nastolatką, tylko dojrzałą kobietą, matką dwóch nastoletnich chłopców. Ja tak nie starałem się nigdy chronić mojej córki, nawet wtedy gdy była nastolatką. Nie kontrolowaliśmy dokąd idzie, z kim się spotyka, itp. W ogóle nie wyobrażam sobie ingerowania w jej życie osobiste gdy będzie miała 30, 40 czy więcej lat:-)

        Ale być może źle to o mnie świadczy jako o Ojcu-Polaku:-)

  9. Slawku, w dniu kiedy Ty straciles swoja “prace”, ja zaczelam nowa – spedzajac ekscytujacy dzien w nowym miejscu. Oczywiscie super, ze nie musisz pracowac ale po prostu nie moge uwierzyc w opisana sytuacje… Niestety nasuwaja mi sie same negatywne skojarzenia typu “dobrze, ze sie wyprowadzilam z tego dziwnego kraju…” , “biedna Marta wciaz uzalezniona od rodzicow” itp itd… Chyba musze sie z tym przespac, zeby spojrzec obiektywnie;-) Niesamowita historia…

    PS niestety nie znam zadnej wlascicielki/wlasciciela kwiaciarni:)

    1. Aska, a co zaczęłaś nowego? Może potrzebują tam (pracujesz w Londynie?) kogoś jeszcze? Mogę przylecieć:-)

      PS Dzięki za odzew ws właścicieli kwiaciarni. Dziś odwiedziłem 3 kwiaciarnie na Saskiej Kępie (to blisko miejsca gdzie mieszkam). Wchodziłem ot tak, z ulicy, bez uprzedzenia, czyli chyba tak jak robią ludzie pilnie poszukujący pracy:-))))

      W dwóch nie zastałem właścicieli – spróbuję jutro. W jednej – najfajniejszej z tych trzech – właścicielka, choć mocno zaskoczona moją propozycją współpracy zaproponowała mi współpracę, ale dopiero po swoim powrocie z urlopu, czyli po 8 sierpnia. Zobaczymy. Walczę. Z rynkiem. Ze schematami. Z uprzedzeniami:-)

      I cieszę się, że to takie mam właśnie “problemy”. Obym nigdy w życiu nie miał poważniejszych, czego i Wam bardzo serdecznie życzę.

      1. Wydaje mi się, że Polakom bardzo dziwaczne wydaje się pracowanie dla kogoś za darmo, na zasadzie wolontariatu. Wszędzie doszukują się złych intencji, jakiegoś drugiego dna. Może myślą, że ten kto chce pomagać komuś za darmo, tak naprawdę chce go okraść? Poznać schemat działania, rozkład pomieszczeń, dorobić klucze? Takie podejście musi chyba wynikać ze złych doświadczeń w przeszłości? Czy naprawdę musimy być wszyscy tacy podejrzliwi?

        1. Robert, jest chyba dokładnie tak jak mówisz. I dla mnie byłoby to w 100%-ach zrozumiałe. Byłoby gdyby nie te wątki o “różnicach kulturowych”:-) Zobaczę co się wydarzy jutro…

      2. Slawku moja “nowa” praca jest wlasciwie stara – nowe jest tyko miejsce:) Jestem fizjoterapeutka i dostalam prace w fajnym szpitalu, duzo blizej domu (bede miala wiecej czasu na planowanie inwestycji;) Raczej Cie nie zachecam bo panstwowa sluzba zdrowia jest wszedzie taka sama… czy to Warszawa czy Londyn;)
        Ciesze sie, ze wracasz do kwiaciarni bo to daje nadzieje na fajne zakonczenie przygody, ktora rozpoczela sie tak entuzjastycznie… To wczorajsze mrozilo krew w zylach;)
        Pozdrawiam serdecznie.

        1. Aska, no tak, do fizjoterapii potrzeba mieć fachowe przygotowanie by pacjentowi przede wszystkim nie zaszkodzić:-) Powodzenia w nowym miejscu pracy!

          Co do mojego powrotu do kwiaciarni, to sprawa już się wyjaśniła. Zadzwoniłem dziś rano i zapytałem jak wygląda sytuacja po ich stronie i na co mogę liczyć. Na zmianę postawy taty współwłaścicielki chyba raczej nie, więc postanowiłem tam nie wracać. Może uda mi się znaleźć inne miejsce wolontariatu, w innej kwiaciarni. Lub w innym rodzaju biznesu – w końcu na liście “zawodów emeryta” mam około 65 zawodów do wyboru:-)

    2. Dziwni ludzie są wszędzie – w każdym kraju.

      Pracowałam kiedyś u Niemców – jeszcze przed studiami. Dość często czułam, że jestem postrzegana jak człowiek “drugiej kategorii”. Najlepszy ubaw miałam, gdy jedna z z szefowych zorientowała się, że umiem projektować, kroić i szyć na miarę, że pracuję tam, bo chcę sfinansować swoje studia i wcale nie zamierzam tam zostawać, a już tym bardziej wychodzić za mąż za Niemca, bo mam ciekawsze plany na życie. Miała niezapomnianą minę :)

      Pracowałam też u Włocha, w Polsce dla Niemców. Byłam tydzień w Berlinie, potem pod okiem niemieckiej szefowej miałam przejąć pieczę nad kontrolą jakości w kilku zakładach odzieżowych uskuteczniających “przerób uszlachetniający”. Wszystko by było O.K., gdyby nie Włoch (pośrednik), który nie rozumiał, że wynagrodzenie, to jedno, a zwrot za paliwo do służbowego auta (służącego wyłącznie do celów służbowych), to drugie i to przy 20-tu tysiącach kilkometrów przejechanych w 3 miesiące. Sytuacja sprzed prawie 20-tu lat. Sprawa zakończyła się w sądzie z pozytywnym skutkiem dla mnie.

      W Polsce pracowałam w bardzo wielu miejscach. Zdarzyła mi się niezrównoważona emocjonalnie szefowa, zdarzyła mi się szefowa, która nie umiała cenić własnej pracy, był też nieodpowiedzialny szef, który puścił rodzinny interes z torbami po paru latach. Byli też ludzie, którzy stali się drogowskazem dla mnie w różnych kwestiach.

      Był też szef, którego wspominam z sympatią i szacunkiem. To było w trakcie studiów. Kiedyś, w trakcie kontroli skarbowej poprosił mnie, abym została ciut dłużej, żeby wypełnić jakieś papiery. Przeprosił mnie za sytuację, a potem i tak dostałam ze 3 razy więcej wolnego, jak miałam egzaminy. Żałowałam, że odeszłam, ale pensja sekretarki nie była dla mnie satysfakcjonująca, mimo, że była relatywnie całkiem niezła w tamtym czasie.

      Przez ponad 20 lat pracy zawodowej mam ok. 10 świadectw pracy i chyba drugie tyle nieudokumentowane. Naprawdę, nie ma co generalizować. Nie zdecydowałam się na wyjazd z Polski, bo wolę być u siebie. W Polsce nie jest tak źle, jak to się powszechnie narzeka.

  10. Sławku, mam taką wątpliwosć, czy pracując za darmo nie psujesz naszego rynku pracy, pracodawcy się przyzwyczają a inni bardziej potrzebujący pracy zostaja na lodzie

    1. dczekol, tak, tak, masz rację:-) Ale w historii tej akurat kwiaciarni nikt nigdy nie był zatrudniony z zewnątrz. Tak więc może akurat przyczynię się – paradoksalnie – do stworzenia nowych miejsc pracy :-)

      1. No właśnie bo dotychczasowa sprzedawczyni mając wolny czas kiedy Sławek sprzedaje kwiaty, zacznie go doceniać i jak Sławek skończy swoją przygodę z kwiatami, to naprawdę kogoś zatrudni żeby mieć… pasywny dochód ;-)

  11. Mam nadzieję, że Sławek wie, że był doceniany za swoje pełne zaangażowanie w funkcjonowanie kwiaciarni. Wniósł do niej mnóstwo pozytywnej energii, pomysłów oraz pomocy w najbardziej uciążliwych pracach. Nasza kwiaciarnia jest firmą rodzinną od ponad 30 lat na rynku Ursynowa. Tak się nieszczęśliwie składa, że w przeciwieństwie do Sławka mój ojciec reprezentuje typ emeryta absolutnie z innego wymiaru. Jest on mężem mojej szefowej, która jak to w firmach rodzinnych bywa, jest moją mamą.

    Jedyne co mogę powiedzieć to to, że cieszę się, że również bardzo różnię się “kulturowo” od mojego ojca i szczerze cieszę się z tego powodu.

    1. ..moją mamą. Jedyne co mogę powiedzieć to to, że cieszę się, że również bardzo różnię się “kulturowo” od mojego ojca i szczerze cieszę się z tego powodu.

    2. Marta, dzięki za bardzo pozytywne “świadectwo pracy”, ale przede wszystkim za wprowadzenie mnie w świat kwiatów, estetyki i piękna. Jestem Ci za to bardzo wdzięczny. Trochę żałuję, że nasza współpraca się przedwcześnie zakończyła, ale jeszcze bardziej martwię się tym, by moje pojawienie się w Waszej kwiaciarni nie pokomplikowało Wam – zupełnie niepotrzebnie – relacji rodzinnych.

      Cieszę się, że moje pomysły potwierdziły słuszność Twoich i życzę Ci powodzenia w ich stopniowym wdrażaniu w życie. Trzymam kciuki za Cynamonową 33, a w szczególności za płynną zmianę pokoleniową, która – jestem przekonany – wyjdzie na dobre wszystkim. A gdy już nastąpi, to daj proszę znać jeśli będziesz potrzebowała kogoś do mycia wazonów, zamiatania podłogi, kolorowania stelaży lub noszenia naręczy kwiatów na giełdzie. Jeśli będę wtedy jeszcze “na chodzie”, to chętnie dokończę moją raptownie przerwaną praktykę Cynamonową:-)

      Jeszcze raz duże dzięki! I trzym się mocno!

      1. Pięknie dziękuję za te słowa Sławku i jeśli tylko powstanie w kwiaciarni przestrzeń dla ludzi aktywnych, otwartych, kreatywnych i dojrzałych biznesowo..bedziesz pierwszym, do którego się odezwę.. dokonczylibyśmy wtedy rozmowę o Fibonaccim :)
        Dziś wiem, że Twoja tygodniowa obecność bedzie moim motorem napędowym na wiele kolejnych lat. Tak jak powiedziałeś na konferencji, gdy się poznaliśmy jesteś drogowskazem, zarówno w biznesie jak i podejściu do życia. Pisz Sławku i działaj tak dalej bo idzie za tym mnóstwo dobra.
        Serdecznie Cię pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję.

      2. Jak by na to nie patrzeć, niestety nie może być naszego pozwolenia (jako społeczeństwa) na rasizm tylko dlatego, że ktoś jest “emerytem z innego wymiaru” i że “różni się kulturowo”.

        Warto żeby Pani Marta przemyślała ten temat. To takie obracanie w “żarciki” czegoś, co jest po prostu straszne i ohydne. Już to jako ludzkość przerabialiśmy i skończyło się to bardzo źle. Należy to nazywać po imieniu…

        Ja osobiście nie pracowałbym dalej u kogoś / z kimś, kto wyrzuca wolontariusza z pracy tylko z powodu jego koloru skóry. W innym wypadku oznacza to przyzwolenie na takie działania.

        I starszy wiek czy fakt bycia emerytem czy posiadania kwiaciarni od 30 lat nie jest żadnym usprawiedliwieniem.

        Takie jest moje zdanie. Pozdrawiam Was!

        1. Robert, ogólnie masz rację, ale prawdę mówiąc to sam nie jestem do końca pewien czy w tym moim zwolnieniu chodziło o rasizm. Żadne rasistowskie słowa pod moim adresem nie padły (jedynie ta dziwna wzmianka o “różnicach kulturowych”), a być może sprawa wynikała z jakiś skomplikowanych relacji rodzinnych.

          Wolę domniemywać niewinność:-) i puściłem już tę sprawę w niepamięć. Życie toczy się dalej.

          W sobotę będę prawdopodobnie pomagał w innej warszawskiej kwiaciarni w robieniu dużej dekoracji kwiatowej na jakimś dużym wydarzeniu. Czy przerodzi się to w dłuższą współpracę – zobaczymy. Na razie nie podaję więcej szczegółów by nie … zapeszać:-)

          Nie jest łatwo realizować swoje niecodzienne wizje jeśli zależą one również od innych osób. Fajna dla mnie lekcja pokory, której nikt nie ma w nadmiarze:-) A ja, widać, potrzebuję ich jeszcze kilka odrobić. Nie chcę wywoływać wilka z lasu, ale życie dotąd chyba zbyt łagodnie się ze mną obchodziło:-)

  12. A propos wolontariatu to w kilku różnych organizacjach podpisywałam umowy wolontariackie, więc nawet w przypadku pracy tego typu nie powinno się pracować bez żadnego papierka. Wydaje mi się też, że wolontariat jest legalny tylko w przypadku określonych instytucji (np. fundacji, pewnych instytucji państwowych, itp.), a nie w dowolnej instytucji, w szczególności raczej nie jest możliwy w normalnej firmie, żeby ludzi nie wykorzystywać (ale to na 99% ;)).

    Trochę to utrudnia cały projekt, bo z umową i wynagrodzeniem pewnie trudniej będzie coś zorganizować, za to będzie bardziej “prawdziwie”. Poza tym skoro i tak nie robisz tego dla pieniędzy to możesz te środki przekazać na jakieś dobre cele? Myślę, że to byłby miły efekt uboczny :)

    Czekam z niecierpliwością na dalsze relacje, bardzo ciekawa ta historia :D

    1. Weronika, dzięki za przydatne informacje.

      Ta troska by ludzie nie byli wykorzystywani (o której piszesz) brzmi jakbyśmy w XIX wieku mówili o analfabetach pracujących w jakiś fabrykach na dalekiej prowincji:-). Czasy się zmieniają, a ustawodawca działa jak w średniowieczu:-)

  13. > Ta troska by ludzie nie byli wykorzystywani (o której piszesz) brzmi jakbyśmy w XIX wieku mówili o analfabetach pracujących w jakiś fabrykach na dalekiej prowincji:-)

    I tak i nie. Wydaje mi się, że w wielu częściach kraju jednak tego typu przepisy są bardzo ważne. Np. tam gdzie jest ciężej o pracę lub w przypadku ludzi słabiej wykształconych, którzy mają mniej opcji. W twoim szczególnym przypadku jest to totalna głupota, zgadzam się, ale też nie każdy ma podobną sytuację i tyle mozliwości ;)

    Przypatrując się rodzinie i przyjaciołom męża niedaleko małego miasteczka w lubelskim trochę mam inne spojrzenie na sprawę niż mieszkając w Krakowie, gdzie sytuacja z pracą jest kompletnie inna. A takich miejsc w Polsce jest niestety sporo i nie każdy z różnych względów może czy chce się przenieść :/

    Przyszło mi jeszcze do głowy, że przecież pracodawcy organizują darmowe praktyki… Może raczej coś w tym kierunku miałoby więcej sensu niż wolontariat?

  14. Sławku, czytam,czytam i ze śmiechu lecą mi łzy
    Czujesz “bluesa” tak na maxa.
    Większość naszych rodaków ‘ połknęła kije”
    Są sztywni i poważni ,czasami nawet boję się uśmiechnąć albo coś zagadać bo zdarza się, ze robią niezadowolone miny. Ale co tam…
    Gdy otworzę ponownie biznes / w cichości serca marzy mi się taki/ zatrudnię Cię na pewno!
    Kurczę, ile ja miałabym z tego zysku… mniejsza o finansowy… , ale o tę ” muzykę co Ci gra w duszy”
    Bożena

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.