Wesele

Dziś rano pojechałem z właścicielką kwiaciarni, którą próbuję nakłonić do tego, aby przyjęła mnie tego lata na bezpłatny staż, do jednej z podwarszawskich miejscowości. Miała tam zlecenie udekorowania sali bankietowej kwiatami przed uroczystością weselną.

Pomogłem rozpakować kwiaty i dekoracje, myłem i polerowałem wazony (chyba znów kilkadziesiąt, zaczynam być już chyba całkiem niezły w te szklane klocki), rozpakowywałem świece, asystowałem przy rozstawianiu bukietów (nawet w toalecie damskiej i męskiej:-). Choć początkowo wydawało mi się, że pracy będziemy tam mieli na 1-2 godzinki, to w końcu zajęło nam to wszystko ponad cztery! A naprawdę mieliśmy bardzo dobre tempo. Przy okazji dodam, że moja szefowa (in-spe) ma niesamowitą kondycję. Choć wstała dziś o 3-ciej rano (bo pojechała jeszcze na giełdę, szkoda że beze mnie), to po zakończeniu pracy – gdy ja już padnięty siadłem na ławce i popijałem wodę podziwiając sielski, wiejski krajobraz – to ona jeszcze miała wystarczająco siły by przebiec się z telefonem po sali i zrobić zdjęcia swoich dzieł.

Obserwowałem też trochę pracę innych osób, które przygotowywały dzisiejsze wesele. Po sali uwijało się 5-6 kelnerów, którzy rozstawiali na stołach (w sumie dla około 130 osób) talerze, sztućce, serwetki, kieliszki, napoje. Po sali, ale też na zewnątrz uwijało się kilka Ukrainek, które ścierały kurze, zmywały posadzki. Gdzieś w połowie naszej pracy przyjechała też 5-6 osobowa orkiestra. Młodo wyglądający chłopcy mówili, że grają już od 10, a jeden to nawet od 13 lat. Widać zaczęli bardzo, bardzo młodo. Szybko rozstawili sprzęt i zrobili próbę.

Grali całkiem nieźle, choć sam miałbym kłopoty by tańczyć przy takiej muzyce – jak dla mnie zdecydowanie zbyt mało wyrazistego rytmu. Jeden z nich też nieźle śpiewał. Siedzieli w szortach, w dżinsach, klapkach i T-shirt’ach. Pucując wazony, słuchałem ich muzyki i zastanawiałem się co w danym momencie robią Narzeczeni? Fryzury? Przymierzają suknię i smoking? Odbierają telefony od rodziny zza granicy? Muzycy przebrali się po chwili w eleganckie garnitury. Są już gotowi. A Państwo Młodzi? A ich goście?

To co mnie uderzyło, to to, że my wszyscy – tak jak nas tam było pod 20 osób (nie wiem ilu w kuchni było kucharzy) – biegaliśmy jak koty z pęcherzem po to by uczynić ten wieczór wyjątkowy dla nowożeńców. Ale zaraz kim są … nowożeńcy? Nigdy ich na oczy nie widziałem i tylko z pamiątkowej księgi dla gości wyłożonej na stoliku we foyer sali bankietowej, dowiedziałem się, że mają na imię Monika i Marcin.  Bardzo ciepło o nich pomyślałem i szczerze życzę im wielu lat miłości, szczęścia oraz wytrwania ze sobą póki Bóg ich nie rozłączy. Starałem się wszystko pucować na błysk by nie zrobić niczego co by mogło im choćby nawet odrobinę popsuć uroczystość dzisiejszego wieczoru.

Niemniej jedna rzecz mnie zastanowiła.

Wesela są organizowane chyba na całym świecie, we wszystkich kulturach. Widać, że odpowiadają one na jakąś bardzo ważną ludzką potrzebę. Jest to okazja do radości, do tego by się do syta najeść (chyba dobrze zrozumiałem, że serwowane tam będzie dziś aż 5 dań gorących oraz 12 przystawek?) – co w wiekach minionych wcale nie było oczywiste. Była to też okazja do tego by obwieścić wszem i wobec (w czasach gdy nie istniał jeszcze Facebook), że ów oto młody mężczyzna i owa młoda kobieta są już zaklepani i niedostępni dla pozostałych. To wszystko rozumiem.

Ale jest jedna rzecz, która mnie zastanawia. Setki ludzi dziś od rana się bardzo starało, by dzisiejszy dzień był dla Moniki i Marcina  wręcz doskonały. My wszyscy w tej sali bankietowej, ale też pewnie fryzjerka, makijażystka, pracownik wypożyczalni limuzyn, szofer, fotograf, kościelny, organista oraz ksiądz. A także wszyscy goście weselni – swoim eleganckim ubiorem, fryzurą, dobrze dobranym prezentem ślubnym, dobrze dobranym bukietem. A także wszyscy ci, którzy im pomogli ustylizować ich fryzury, zapakować elegancko prezent w sklepie i zawiązać elegancki bukiet w kwiaciarni. Naprawdę mówimy o setkach, a może nawet i więcej ludzi, którzy stanęli w służbie nowożeńców. Monika i Marcin mogą się dziś poczuć jak arystokraci.

To piękne, nieprawdaż? Mam jednak kilka pytań z tym związanych.

O ile rozumiem, że kilkaset lat temu, arystokraci z pewnością miewali bardzo okazałe ceremonie ślubne, to zastanawiam się na ile uroczyście były przygotowywane wesela dla nowożeńców pochodzących z plebsu? Czy z okazji ślubu dwojga młodych ludzi, setki ludzi porzucało swoje codzienne obowiązki by uczynić ten wieczór idealnym dla nowożeńców? Czy też może arystokratyczny zwyczaj został przeniesiony do plebsu nieco później, nieco bliżej naszych czasów, gdzie każdy pragnie być małym księciem i małą księżniczką i może sobie pozwolić na kupno czasu swoich sług?

Czy to do końca rozsądne by na ten jeden wieczór wkraczać w świat arystokracji z licznymi sługami pucującymi każdy wazonik i każdy sztuciec w salonie, skoro już następnego dnia trzeba się będzie zmierzyć z prozą życia, z bardziej szarą codziennością? Z tym, że nikt ci specjalnie nie będzie nadskakiwał i że dbać o siebie będziecie przede wszystkim sami?

Dziś można było czas i atencję tych wszystkich osób kupić. Za całkiem niemałe chyba pieniądze. Nie zapytałem mojej (mam nadzieję przyszłej) szefowej ile kosztowała nasza usługa, ale z tego co gdzieś kątem ucha usłyszałem, to weselna kolacja kosztuje po nieco ponad PLN 200 od osoby (bez alkoholu, szampana, tortu weselnego i pewnie kilku innych dodatków). Orkiestra weselna? Fotograf? Wynajęcie limuzyny i szofera? Sama ceremonia zaślubin w kościele – co łaska? O sukni, smokingu, dodatkach nie wspomnę. Pewnie zbierze się tego suma równa cenie niedużej kawalerki do remontu w Łodzi czy w Katowicach:-)

Ale nie chodzi mi nawet o to, że młodzi na starcie “tracą” szansę na pierwszy strumyk pasywnej gotówki. Raczej myślę o tym, że w kolejnych dniach odczują – mam nadzieję, że niezbyt boleśnie – skutki zejścia “na ziemię”. No chyba, że Monika i Marcin na co dzień otoczeni są liczną służbą:-)

Czy to właśnie o to chodzi w weselach? By młodzi choć raz, jednego dnia i jednego wieczoru, poczuli się jak arystokracja? Jeśli tak, to dlaczego akurat w dniu zaślubin, a nie na przykład w 10-tą rocznicę swojego ślubu. Czyż wtedy nie bardziej by docenili to, że ktoś traktuje ich jak rodzinę królewską? Gdy są już zmęczeni codziennymi trudami macierzyństwa i ojcostwa. Gdy już zasłużyli by nosić ich na rękach. Gdy już zdążyli sie pogodzić po swoich pierwszych kłótniach małżeńskich. Dziś są młodzi, szczęśliwi, optymistycznie patrzą w przyszłość. Noszenie na rękach wydaje mi się nieco zbędną fanaberią. Zwłaszcza, że jutro, w kolejnych tygodniach, miesiącach i latach przekonają się, że świat nie jest im niczego dłużny.

Moje dzieciaki chyba nie myślą jeszcze o swoich ślubach i weselach. Przynajmniej nic o tym nie wiem. Mają na to jeszcze sporo czasu – są jeszcze bardzo młodzi. Ale gdy nadejdzie ten dzień, to jeśli go dożyję, to zaproponuję im zorganizowanie dużego wesela nie w dniu ślubu, tylko w pierwszą, drugą lub trzecią rocznicę. Widzę wiele zalet takiego podejścia – nowożeńcy będą mieli większą motywację by wybaczać sobie wzajemnie drobne błędy po drodze; łatwiej będzie zapamiętać owe rocznice wszystkim zainteresowanym; wnuki być może będą się weselić razem ze swoimi rodzicami; wesele będzie bardzo miłym przerywnikiem w codziennej bieganinie; będzie o wiele dojrzalsze; być może będzie bardziej smakować.

Co sądzicie na temat moich dzisiejszych przemyśleń i pomysłów? Jestem ciekaw Waszego zdania. W sprawach wesel zupełnie nie czuję się “ekspertem”:-))) Pomyślałem sobie, że do mojej listy “zawodów emeryta” dopiszę sobie jeszcze praktykę w sali bankietowej (czytaj: w domu weselnym). Zaciekawił mnie ten aspekt życia. Zaoferowałem, że pojadę jutro rano (o 6:30 !!! w niedzielę!!!) do owej sali bankietowej by przywieźć z powrotem wazony i inne dekoracje, które dziś tam zostawiliśmy. Jestem ciekaw tego w jakim będą stanie (dekoracje, bo goście – jak spodziewali się członkowie orkiestry – pewnie do tej pory nie wytrwają:-)

Jeszcze raz, moje najlepsze życzenia na nowej drodze życia dla Moniki i Marcina. Niech żyją długo i szczęśliwie:-)

 

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

19 Responses

  1. Sławku, prowokacyjne pomysły. Jednak ślub ma się rzadziej, niż rocznice ślubu, więc nie do końca trafia do mnie koncepcja urządzania hucznych rocznic ślubu zamiast samego ślubu.

    Wymieniając koszty wesela nie wspomniałeś chyba o kosztach zakwaterowania gości w hotelu, a często również kosztach autokaru z kościoła do sali weselnej i z sali do hotelu.

    Rzeczywiście na weselu nawet biedni chcą zabłysnąć wystawnością, choćby i na kredyt. W dodatku w niektórych kręgach, zwłaszcza na wsi, zapraszanych jest 300-400 osób, w tym bardzo daleka rodzina, sąsiedzi i znajomi znajomych, bo trzeba się pokazać, a poza tym niezaproszeni obraziliby się. Bywałem na takich ślubach.

    W kontekście wolności finansowej warto spytać, kto w ogóle płaci za konkretne wesele. Często organizują je rodzice, zwłaszcza gdy młodzi są bardzo młodzi, wtedy to rodzice też głównie decydują o tym, kogo zaprosić i to oni, a nie młodzi, za sprawą ślubu biednieją,..

  2. Od razu na myśl przychodzi wesele Boryny z “Chłopów”. Tam opisano takie właśnie weselisko, trwające trzy dni i bardzo huczne. Wydaje mi się, że i wtedy, i teraz są robione wesela na bogato, żeby pochwalić się przed ludźmi własną zamożnością. To działa tak samo jak kupno drogiego samochodu, domu czy zegarka. Na weselu nawet łatwiej pokazać swoją zamożność, bo przecież ludzie są zaproszeni, sami przyjdą, no i będą oglądali i oceniali. Niektóre wesela kosztują po 30 a nawet 100 tys. zł, czasem ludzie biorą na to kredyty, pozbywają się wszystkich oszczędności…

  3. Czesc Sławek, spodobał mi się ten wpis. Mam bardzo podobne zdanie na temat wesel :) W przeciągu 2 ostatnich lat byłem bodaj na sześciu + z jednego zrezygnowałem ze względu na daleki wyjazd. Na szczęście mój przyjaciel nie miał mi tego za złe :) Na kolejne jestem zaproszony w sierpniu tak więc ostatnio sporo wesel przeżyłem (w tym jedno trwające do godziny 23, jako kameralna kolacja dla rodziny i najbliższych) i powiem szczerze że małe wesela mają swój bardzo fajny, unikalny charakter i pozwalają być bliżej pary młodej w tym ważnym dla nich dniu:) Sam raczej również nie zamierzam wyprawiać hucznego wydarzenia, a raczej małe przyjęcie. Pozdrawiam z Wroclawia

  4. Myślę Slawku ze tu się kłania jedna z zasad życia tego narodu ” zastaw się a postaw się ” no bo co rodzina powie ,bo trzeba się pokazać bo musisz mieć lepsze wesele niż kuzyn ech…Nawet jak trzeba się będzie zapożyczyc na 10 lat lub rodzice wydadzą ostatnie oszczędności to nic no bo tak wypada przecież prawda ???Mimo wszystko nowożeńców życzę wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.

    1. Dzięki za Wasze komentarze. Nie chodziło mi nawet o wysokie koszty organizacji wystawnego wesela (choć oczywiście to też ma znaczenie), a raczej o jego termin. Czy celebrować wspólnie z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi obietnicę dobrego wspólnego życia, czy też celebrować pierwszy (lub trzeci lub piąty) spędzony wspólnie rok. Wiem, że się przyjęło robić to na początku nowej drogi, ale zastanawiam się czy nie bardziej wskazane byłoby hucznie celebrować “po drodze”…

      1. To fakt, zwłaszcza jak często ludzie się rozwodzą dosyć szybko np. po roku czy dwóch ;-( po co wtedy te wystawne weseliska, na marne…

  5. Świetna myśl – huczna impreza na 10-tą rocznicę!

    W dzisiejszych czasach to nie lada powód do świętowania. Dziś, gdy rozwody są bardzo powszechne i przeciętny staż małżeński to chyba jakieś parę lat… Fajnie by było pozapraszać rodzinę i przyjaciół, których spora część jest po rozwodzie, albo i po dwóch ;)

    My świadomie nie zrobiliśmy dużego wesela. Było tylko miniaturowe przyjęcie w restauracji.

    Bardzo mi się ten pomysł podoba, ale już nie zdążę na 10-tą rocznicę… Może namówię męża na 15-tą rocznicę na zorganizowanie wesela?

    1. Małgosiu, cieszę się, że Ci się mój pomysł spodobał. Mam nadzieję, że spodoba się też Twojemu mężowi.

      Wszystkiego najlepszego dla Was na drodze do 15-stej rocznicy, no i oczywiście też dalej, do kolejnych rocznic i kolejnych dekad:-)

  6. Ja myślę dokładnie tak jak Ty Sławku. Mimo, że jestem kobietą, nigdy nie rozumiałam tych weselisk. Rodzina, najbliżsi, dobrzy przyjaciele, ewentualnie ich goście – tak, czemu nie zrobić sobie takiej imprezy. Ale przecież tak naprawdę zorganizowanie takiej właśnie – niekoniecznie bardzo kameralnej – ale autentycznej “biby” jest niezwykle proste.

    W społecznościach, które często odwiedzam, które żyją tradycyjnie tak właśnie to wygląda – wioska “żyje” od “świętego patryka” do “świętego jana” (imprezy związane z religią) i od wesela do wesela. Wówczas po prostu cała wioska kilka dni przygotowuje się – jedni robią szynki, inni kwiaty ogarniają, inni wina, inna resztę jedzenia, zespół jest oczywiście również ich lokalny. I wszystko “za darmo” w tym sensie, że każdy daje “co ma” -z ogrodu, z talentu muzycznego, z siły własnych rąk. I takie imprezy są też na kilkadziesiąt ludzi, ale jak tam się przypadkiem znajdziesz to oczywiście jest dla Ciebie też miejsce i jadło i zapraszają Cię w tany! Co więcej – właśnie ten przekrój że i dzieciaczki i osoby 100-letnie się tam świetnie bawią. Bo to wszstko jest autentyczne.

    Te nasze zachodnie wesela są “pokazówą” coraz częściej. Oczywiście nie mówię, że to coś złego, po prostu ja osobiśice nie widzę w tym nic interesującego. I na pewno nie wartego takiej kasy.

    Piszesz też, że para młoda czuje się jak arystokracja – z tego co ja poobserowałam na weselach na których byłam pary młode ciągle biegają i zabawiają gości, nie mają czasem czasu nawet zjeść spokojnie. To jakiś bezsens! A najlepsze jest to, że właśnie goście się wręcz DOMAGAJĄ rozrywki uwagi, itd. Zero jakiejś empatii. Mi było tak głupio za każdym razem jak to wszystko oglądałam. Przecież to dzień pary młodej – to MY powinniśmy latać koło nich i się starać by oni się świetnie bawili, nie MY! Znaczy My przy okazji, ale punkt ciężkości powinien być na parze młodej.

    Tak więc, podsumowując – ja też nie rozumiem, czemu zamiast zrobić autentyczną imprezę, ludzie decydują się na te pokazówy. Dlaczego zamiast zrobić sobie podróż życia, czy kupić kawalerkę na wynajem czy jakąkolwiek inną małą nawet inwestycję za te pieniądze, które zakładam mają – czemu to wydają na jeden wieczór, na którym nawet się dobrze nie bawią, bo ciągle zabawiają gości i się stresują.

    1. Catherine, jak tak pisałaś o St John i St James i St. Michael, to przypomniał mi się Barbados ze swoimi “parishes” nazwanymi imieniami świętych.

      Czy Ty mieszkasz może właśnie na Barbadosie?

  7. Postrzeganie wesela w kontekście arystokratycznego incydentu rozbawiło mnie do łez :-)

    Przyznam, że gdy czytałam Twoje spostrzeżenia na temat ilości “służby”, radowałam się w środku, że tyle osób miało pracę, że z pewnością zostali godziwie wynagrodzeni i być może kilka Ukrainek miło wspomina czystą i dochodową pomoc; fryzjerzy, makijażystki, kierowcy – wszystkie te grupy usługodawców cieszą się z możliwości zarobkowania, bo to ich wybory, ich zajęcie.

    Ciekawe co powiedziałby psycholog o tak różnym postrzeganiu :-)))

    1. Aga-ta, ja też oczywiście się cieszyłem z zarobku “mojej” kwiaciarni:-)))

      Ale zakładam, że gdyby się przyjęło robić duże wesele w pierwszą rocznicę ślubu (zamiast w jego dniu) to zarobki usługodawców byłyby nie mniejsze:-)

  8. O, bliski mi temat. Mnie właśnie czeka ślub i wesele we wrześniu tego roku. Niewiele więc czasu zostało. Z przygotowaniami mieliśmy niezłe tempo, biorąc pod uwagę fakt, że ledwo co kupiliśmy mieszkanie – na początku roku skończyliśmy się urządzać, a w lutym postanowiliśmy, że załatwiamy sprawę ślubu jeszcze w tym roku i sprawnie wszystko porezerwowaliśmy – salę, hotel, fotografki, zespół muzyczny itd.

    Jestem tym szykowaniem nieco już zmęczona, bo osobiście nigdy nie chciałam mieć dużego wesela, jedynie dłuższy obiad tuż po ślubie. Ale ślubu człowiek nie bierze sam ze sobą, więc zgodziłam się na wesele, bo mojej drugiej połówce bardzo na nim zależało. Ograniczając się do najbliższych przyjaciół i rodziny, z którą na bieżąco utrzymujemy kontakt, wyszło nam 130 osób dorosłych na liście gości do zaproszenia. I to po “korekcie”, sic! Na drobiazgi, które nieraz kosztują fortunę, machnęliśmy ręką, więc żadnych cudów typu wynajęte auto, fajerwerki, fotobudka itp., itd. u nas na zabawie weselnej nie będzie – a mimo to i tak szacunki w excelu wyszły spore. Mnie samą ta suma zaskoczyła. Gdybyś był zainteresowany, zapraszam do mnie na bloga po szczegóły.

    Co do świętowania X-lecia wspólnego pożycia. Przypadkiem trafiłam na tego typu imprezę w jednej z wrocławskich restauracji, para świętowała 20-lecie ślubu. Gości było na oko z 50 osób. Pozdrawiam!

    1. Dana, dzięki za odwiedzenie fridomii oraz za uwagi “od środka”. Udanego wesela i wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!!! Obyście wytrwali w szczęściu i harmonii do złotych godów.

      Z moją pierwszą żoną też zorganizowaliśmy dość dużą imprezę na nasze XX-lecie. Niestety niedługo później podjęliśmy decyzję o rozwodzie (jedno z drugim – zapewniam Was – nie miało związku przyczynowo-skutkowego)

  9. Wydaje i się, że mimo wszystko nie należy oszczędzać na ślubie (wiadomo, w granicach rozsądku), jednak mimo wszystko takie wydarzenie przeżywa się jeden, jedyny raz w życiu (o ile ktoś ma tyle szczęścia :)) Jestem zdania, że lepiej zaprosić mniej gości, niż robić huczne wesele “bo wypada”.

    1. Barbara, dzięki za Twój komentarz. Ja nie kwestionuję tego czy warto wydawać na wesele czy nie (każdy robi tak jak uważa za stosowne), tylko raczej zastanawiałem się czy robić wesele w dniu ślubu (tak jak – bez jakiegokolwiek zastanowienia się – robią wszyscy!!!) czy może zrobić huczne wesele w innym dniu, np w pierwszą rocznicę ślubu?

      Co sądzisz o tak postawionym temacie dyskusji?

  10. Myślę, że to tradycja, zwyczaj trzyma nas przy świętowaniu w dniu ślubu, a nie rok – dziesięć lat później. A przynajmniej z takim rozmachem. I idealizowanie związku, bo na początku przecież jest najpiękniej – jeszcze bardzo się staramy i wszystko jest doskonałe.
    Choć z drugiej strony mam wrażenie, że wszystko i tak idzie w kierunku, który wskazujesz. Najczęściej bowiem młodzi ludzie już ze sobą mieszkają (czasem kilka lat) zanim nastąpi ten magiczny dzień ślubu i wesela. Zatem świętują doświadczeni wspólnym życiem, gdy już się sprawdzili w wielu sytuacjach, a zdarza się, że towarzyszą ich związkowi już dzieci. Kiedyś wspólne mieszkanie bez ślubu było nie do przyjęcia i często młodzi, chcąc być ze sobą, decydowali się na wesele dla spokoju rodziny, co często kończyło się niezbyt szczęśliwym życiem… . Zmiana idzie w dobrym kierunku :-)

  11. Czesc Slawek,

    Dorzuce kilka slow o moim weselu, ktore odbylo sie prawie rok temu (5 sierpnia).
    Z gory przepraszam za brak diakrytykow!

    Oboje z mezem pochodzimy ze skromnych domow, w ktorych nie urzadzalo sie wesel na pokaz i “za wszelka cene” . Przyjecia w domu, ewentualnie w restauracji na 20 osob to byl standard.

    Po 5 latach znajomosci i 3-letnim wspolnym mieszkaniu we wlasnym domu zdecydowalismy sie na powiedzenie sobie oficjalnie “tak” . Decydujac sie na ten krok bardzo dobrze wiedzielismy czego chcemy.
    Przyjecie bylo na 30 osob i w calosci zostalo zaplacone przez nas. Zadna z rodzin nie wtracala sie kogo mamy zaprosic, gdzie urzadzic przyjecie, co na siebie ubrac itp. Serio, nie bylo zgrzytow i pretensji., czego dowodem jest fakt, ze wciaz rozmawiam z Tesciami ?

    Na pytanie czy bylo warto, odpowiem twierdzaco, dlatego, ze nasze wesele bylo tak naprawde spotkaniem z Najblizszymi.

    Od wielu lat mieszkamy poza granicami Polski, z dala od najblizszej Rodziny i Przyjaciol. Chcielismy powiedziec “tak” u “siebie” wsrod ludzi, ktorych szanujemy i kochamy. Owszem, byl 4 gwiazdkowy hotel ze spa ukryty wsrod jezior I lasow, menu, ktorego zdjecia wyladowaly na instagramie. Nie bylo: fotobudek, pieczonego wieprza czy pokazu sztucznych ogni. Nie zdecydowalismy sie na kamerzyste, makijaz zrobilam sobie sama, a do kosciola szlismy pieszo. To byl nasz wybor. Tak samo jak zaplacenie za noclegi wszystkich gosci w hotelu i zakaz przynoszenia prezentow. Chcielismy sie cieszyc sie ta chwila i tym czego nie mamy na co dzien czyli kochajacymi ludzmi

    Bylabym nieobiektywna gdybym napisala, ze ta prywatnosc i elegancja byly tanie. Nie, nie byly, ale po pierwsze bylo nas stac I nawet dosc znaczna suma nie wpedzila nas w kredyty (dwie nasze wyplaty wystarczyly).
    Gdybym nie dysponowala funduszami, zeby zorganizowac takie przyjecie jak chce, to pewnie skonczylibysmy w restauracji na obiedzie z Rodzicami i Swiadkami. Nic by sie nie stalo!

    Nigdy nie oceniam w jakim stylu, za ile ktos urzadza wesele- podnosze brew tylko wtedy, kiedy slysze kredyt, raty itp. Nie zapozyczylabym sie, zeby sfinansowac sobie taka impreze. A tym bardziej nie obarczylabym Rodzicow niemalymi kosztami.
    Jednak ludzie sa rozni I maja swoje priorytety. Nasze byly takie a nie inne.

    Jesli chodzi o swietowanie pierwszej rocznicy, to pewnie bedziemy swietowac. Bilety do Addis czekaja…

    Pozdrawiam serdecznie
    Agata

    1. Agata, dzięki za odwiedzenie fridomii oraz duże dzięki za opis Twoich wyborów i doświadczeń weselnych. Duże dzięki.
      No i trzymam kciuki za wspaniałą pierwszą rocznicę. Sugeruję Lalibellę na miejsce świętowania pierwszej rocznicy, zresztą cała Etiopia jest dość romantyczna:-) Udanego świętowania!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.