Czy konsultanci dodają wartości?

Przez ponad 15 lat byłem konsultantem w Andersen Business Consulting, a potem w Deloitte Central Europe (przez pierwsze dwa lat pracy w Andersenie byłem audytorem). Krążyło wowczas wiele kąśliwych dowcipów o konsultantach. Niektóre były naprawdę bardzo śmieszne, np. taki, ze konsultant to ktoś kto przychodzi do firmy, pożycza zegarek, mowi która godzina i potem wystawia za to bardzo wysoki rachunek.

Podobny dowcip przeczytałem we wczorajszym wydaniu kenijskiej gazety biznesowej “Business Daily”. Przyznam, ze po raz kolejny jestem bardzo pozytywnie zaskoczony wysokim poziomem tutejszego dziennikarstwa. Obok singapurskiego “The Straits Times” oraz angielskiego “Financial Times”, “Business Daily” jest jedna z moich ulubionych lektur. I to nie tylko z powodu owego dowcipu o konsultantach, oczywiście.

Dowcip znalazłem w sporej objętości artykule traktującym o tym czy konsultanci wnoszą wartość do firm, dla ktorych pracują. Co ciekawe, to mimo tego, ze przez większość swojego zawodowego życia byłem konsultantem, to dopiero z tego artykulu dowiedziałem się w jaki sposób powstal biznes konsultingowy, który dzis jest potężnym sektorem gospodarczym. Sam tylko rząd Wielkiej Brytanii wydaje na usługi konsultingowe ponad GBP 1,5 mld rocznie. Globalnie rynek konsultingu jest wart ponad USD 125 mld rocznie. To chyba blisko polowa PKB Polski.

Jak powstał ten nietypowy biznes? Pod koniec XIX wieku, gospodarka USA bardzo dynamicznie rosła. Szybki rozwój kolej oraz telekomunikacji (telegraf i telefon) spowodowal, ze odrębne lokalne rynki przekształciły się w jeden, ogólnokrajowy. To z kolei umożliwiło firmom, ktore dotychczas obslugiwaly lokalny rynek, ekspansje na caly kraj. Firmy zaczeły przejmować inne by szybciej opanować nowe rynki i tak powstały pierwsze giganty typu US Steel, General Electric, Heinz, AT&T, itp. Niektóre z nich zaczęły zatrudniać po 100 tys (i więcej) pracowników.

Nikt wcześniej nie zarzadzal aż tak dużymi organizacjami. Przedsiębiorcy, którzy dotychczas zarządzali kilkunastoosobowymi zespołami musieli szybko przestawić się na zupełnie inna skalę działania. Stanowiło to dla nich ogromne wyzwanie (*).

Dostrzegł to młody profesor księgowości James McKinsey. Stal się sławny za sprawa książki wydanej w 1902 roku. Książka ta nosila mało dziś seksownie brzmiący tytuł “Kontrola budżetowa”. McKinsey opisał w niej swój pomysl, by firmy nie tylko analizowały swoje wydatki po fakcie, ale by rok wcześniej wydatki zaplanowały i potem porównywały rzeczywiste wydatki do zaplanowanych. Analiza odstępstw miała pomoc w podejmowaniu lepszych decyzji biznesowych. Na marginesie dodam, że choć dziś ten pomysł wydaje się być czymś zupełnie oczywistym (może trochę przesadziłem –  jeszcze 13 lat temu wdrażaliśmy planowanie budżetowe m.in. w PP Porty Lotnicze), to potrafię sobie wyobrazić jak duża to musiala być rewolucja w zarzadzaniu ponad 100 lat temu. Zamiast tylko analizować przeszłość, menadżerowie dostali narzędzie do zaplanowania przyszłości.

Sam James McKinsey był dość osobliwym człowiekiem. Wysoki, z nieodłącznym cygarem w ustach. Dość obcesowo – z dzisiejszej perspektywy aż trudno to sobie wybrazic – obchodził się ze swoimi współpracownikami. Podobno na nich wrzeszczał i wyzywał od bękartów. Zatrudniał ich coraz więcej, bo w połowie lat 30-tych zapotrzebowanie na jego usługi było tak duże (pomimo tego, ze za każdy dzień pracy dla klienta wystawiał fakturę na USD 500, na dzisiejsze dolary byłoby to ok USD 25 tys), że się nie wyrabiał. Zmarł na zapalenie płuc w wieku 48 lat.

Firmę rozwinął jego następca – Marvin Bower. Nalegał by konsultanci elegancko się ubierali, aż do lat 60-tych obowiązkowe były nawet kapelusze. Zmienił też samą firmę –  McKinsey przestało być “biznesem”, a stało się “praktyką”. Pracy nie nazywano “zleceniami” (“jobs”) tylko “projektami” (“engagement”).

To co przyczynilo się do dynamicznego rozwoju branży konsultingu to – nieco zaskakujące nawet dla mnie, człowieka z tej branzy – były regulacje prawne. Ustawa Glass Seagall z 1933 roku (tuż po Wielkiej Depresji) m.in. nakazała bankom inwestycyjnym korzystanie z usług niezależnych doradcow by zmniejszyć ryzyko dla osób inwestujących w akcje firm, które owe banki sprzedawały. W 1956 roku Departament Sprawiedliwosci zakazał firmom takim jak IBM by doradzały swoim klientom jaki sprzęt kupić, co otworzyło nowe pole rozwoju usług konsultingowych:-)

Przyznam, ze dowiedziałem się tego wszystkiego dopiero z artykulu w kenijskim “Business Daily”. Niesamowite!

Ale co z pytaniem w tytule artykułu? Otóż Bank Swiatowy kilka lat temu losowo wybrał kilka spośród wielu fabryk tekstyliów w Mumbai w Indiach. Do wybranych losowo firm wysłał i opłacił zespoły konsultantów z dużej firmy doradczej. Ich zadanie sprowadzalo się do prostych zadań – doprecyzowanie struktury organizacyjnej, wprowadzenie okresowych przeglądów technicznych sprzętu, poprawie archiwizacji danych, uporządkowanie magazynów z częściami zapasowymi, raportowanie braków i defektów. Po kilku latach porównano wyniki finansowe osiągane przez tę grupe wybranych firm z całą resztą branży. I okazało się, że firmy, które skorzystały z usług doradców osiągnęły średnio 17% lepsze wyniki finansowe od pozostałych.

Taka poprawa powinna wystarczyć na opłacenie faktury za usługi konsultingowe:-)

(*) Dodam, że ten fakt stanowi dla mnie kolejny argument za tym, że dzisiejsza tzw rewolucja cyfrowa wcale nie musi się okazać największą rewolucją w historii biznesu, tak jak się dość powszechnie uważa. Pożyjemy, to zobaczymy jakie trwałe zmiany ona przyniesie.

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

38 Responses

  1. No właśnie…
    “I okazało się, że firmy, które skorzystały z usług doradców osiągnęły średnio 17% lepsze wyniki finansowe od pozostałych.
    Taka poprawa powinna wystarczyć na opłacenie faktury za usługi konsultingowe:-)”

    Więc po co było się spinać i wynajmować konsultantów? ;-)

    Czasem wystarczyłoby, jakby zarządzający zeszli z piedestału i porozmawiali z załogą, co im przeszkadza w wydajnej pracy. Wcale nie trzeba do tego konsultantów. Ja rozumiem, że jak ktoś w eleganckim garniturze powie w elokwentny sposób, że po prosu “bajzel w magazynie jest, a sprzęt trzeba regularnie serwisować”, to będzie to zupełnie inaczej odebrane, niż ta sama treść z ust zwykłego brygadzisty (nie daj Boże w prostackim stylu do kompletu).

    …ale słuchać, to trza umić ;-) a jak gamonie, to niech płacą konsultantom. :-) Parę firm miałam już okazję oglądać od środka. Zawsze najcenniejszym jej zasobem jest załoga.

    Z drugiej strony, to miałam okazję też oglądać wyniki pracy po niektórych projektach. Konsultant nie wie wszystkiego o firmie, więc wyniki jego pracy zależą od danych, które otrzyma z wnętrza firmy. Jak przeprowadzenie jakiegoś audytu, czy projektu jest wciśnięte na siłę, a załoga nie czuje tematu i do tego celu oddelegowuje się spośród pracowników jakiegoś ambitnego żółtodzioba, to potem mam ubaw po pachy, jak widzę wyniki.

    Powiem szczerze, że jestem nieco zdziwiona, że planowanie budżetu i kontrola jego wykonania to dopiero 100 lat sobie liczy. Tak na mój prosty rozumek, to każda rozgarnięta gospodyni domowa to robi od zawsze… a może to tylko ja tak robię od zawsze i dlatego mierzę innych swoją miarką?
    ;-)

    1. Obawiam się, że sprowadzenie roli konsultantów do poziomu budżetowania i monitorowania, to spore i mijające się z sensem uproszczenie. Tę elementarną wiedzę – jak zaznaczyłaś – posiada cały świat biznesu.

      Wartość pracy konsultanta, to właśnie te wnioski, które są najmniej oczywiste, a najbardziej trafne. Zatrudnianie specjalistów ma niebagatelne znaczenie. Sądzę, że sama położysz płytki w łazience, że świetnie przytniesz na wiosnę hortensję, że dobrze wybierzesz kredyt mieszkaniowy. Wszystko będzie dobrze, ale specjalista zrobi to lepiej, bo jest wyspecjalizowany w danej dziedzinie i zwyczajnie wie i potrafi więcej. Stąd pochodzi sens zatrudniania konsultantów jako specjalistów, którzy widzą i wiedzą więcej.

      Podkreślasz też nieocenioną rolę załogi, która wie najlepiej co zrobić, aby było dobrze. Oczywiście tylko głupi szef nie korzysta z informacji uzyskanych od pracowników. A jednak to nie wybory pracowników są masowo wdrażane w życie. Dlaczego? Otóż szeregowy pracownik zawsze będzie przedkładał własny interes nad dobrem firmy. To oczywiste, uwarunkowane niejako genetycznie ;-)
      Przychodzi mi tutaj na myśl dość mocnie medialna sprawa wieku emerytalnego. Każdy z nas chciałby, aby wiek emerytalny był jak najniższy – normalne. Dopiero szersze spojrzenie, znajomość ekonomii, odpowiedzialność, solidarność i społeczny aspekt skłania nas do kompromisów, wyborów mniej wygodnych.

      Wartościowy konsultant podchodzi do firmy i pracowników z szacunkiem, wnikliwością, uczy się specyfiki danej branży i przekłada to wszystko na wiedzę stricte ekonomiczną, biznesową. Dało mi ostatnio do myślenia to, co powiedział w jednym z filmików Krzysztof Król – nie pomysł jest ważny, ale jego realizacja. Można otworzyć biznes jakich wiele, mieć ogromną konkurencję, a jednak zrobić coś lepiej i tym wygrać. A owe lepiej, moim zdaniem, potrafi właśnie specjalista, ktoś o unikalnej wiedzy, o umiejętnościach nieprzeciętnych. To takich ludzi szukamy w konsultingu.

      Jeśli ktoś miałby powiedzieć wyłącznie to, co jest oczywiste, o czym każdy wie i jeszcze wziąć za to dużą kasę, to rzeczywiście, zapłacą tylko gamonie.

      1. Wybacz Agato, ale jakoś moje obserwacje praktyczne nie pokrywają się z tym, o czym piszesz. Doskonale rozumiem, co masz na myśli i chciałabym spotkać na swojej drodze takich ludzi, o jakich piszesz. Niestety, nie do końca było mi to dane. Utknęłam tu, gdzie jestem i już chyba nie chce mi się rozwijać zawodowe. Skupiam się raczej na rozwoju osobistym i na rodzinie oraz na zapewnieniu nam wolności finansowej na przyszłość. Cieszę się, że chociaż kilka mądrych osób na swojej drodze spotkałam.

        Doszło nawet do tego (zowodowo), że w dobrze pojętym moim interesie oraz interesie firmy jest to, abym źle wykonała powierzone mi zadanie (news z ostatnich kilku tygodni). Tym sposobem szybciej doczekam się automatyzacji pewnych procesów. Informatyk pisze raz interfejs, a potem go poprawia. Ja musiałabym “na piechotę” obrabiać duże ilości sporych plików… w excelu. Dodam, że mamy system za kilka milionów PLN, a ja mam dzielić koszty w excelu. Żenada. Czytaj, dysponuję Lexusem, ale muszę wozić się maluchem, bo nie ma komu oleju dolać… Nie dziw się zatem mojej opinii.
        To, co ja obserwuję, to jest jakaś patologia biznesowa. Działa to jeszcze, bo firma jest naturalnym monopolistą i działać będzie… za pieniądze zwykłych zjadaczy chleba.

        Nie sprowadzam roli konsultantów do budżetowania i monitorowania. To już są zbyt daleko idące wnioski. Jednak, jak obserwuję niektórych “specjalistów”, to mam wątpliwości, czy aby na pewno wiedzą, co robią… Konsultanci też są różni. Czasem rozwiązania, które oni proponują, to przysłowiowa zamiana siekierki na kijek.

        Od wysłuchania załogi do wdrożenie pomysłów jest jeszcze długa droga. Słuchać też trzeba umieć. Nie każdy szef potrafi oddzielić prywatne interesy pracowników od rzeczywiście mądrych pomysłów racjonalizatorskich. Czasem diabeł tkwi w szczegółach.

        Jeżeli zdarza mi się sytuacja, że szef nie łapie, że od mojej pracy zależą sprawozdania idące na giełdę i rzuca mi kłody pod nogi, to co mam myśleć o takim szefie? To z obecnej firmy.

        Jeżeli szef prosi mnie o analizę rentowności jakiegoś przedsięwzięcia, a potem nawet tego nie przejrzy i przez 3 lata dokłada do tego przedaięwzięcia, to jak go nazwać? Nota bene parę lat temu zaliczył upadłość. Miał wszelkie zasoby i możliwości na rozwijanie biznesu, ale poległ przez niefrasobliwość i lekceważenie pracowników. Z tamtą firmą rozstałam się dość szybko.

        Może nie pracowałam w jakichś prestiżowych firmach, ale kilkanaście ich już przerobiłam. Jakoś niewielu mądrych szefów miałam. Ja po prostu piszę o własnych doświadczeniach.

        Agato, to o czym piszesz, to pobożne życzenia. I nie bierz tego do siebie. Bardzo cenię sobie Twoje opinie, ale w mniejszych firmach tak to często wygląda. Przykre, że w niektórych dużych firmach też tak to wygląda. Szefostwo tak mocno odleciało na wyżyny, że straciło kontakt z rzeczywistością.

        1. Małgosiu, przez 17 lat swojej pracy zawodowej miałem tylko 3 szefów. Pierwszego w ONZ trudno mi oceniać – sprawiał bardzo sensowne wrażenie, dużo się od niego nauczyłem, ale to było moje pierwsze doświadczenie zawodowe, więc trudno to jakkolwiek oceniać. Drugi szef w Andersenie był geniuszem. Czasami popełniał błędy w ocenie ludzi, czasami bywał wybuchowy, ale był geniuszem jeśli chodzi o rozumienie biznesu, w tłumaczenie nam żółtodziobom na czym biznes polega oraz w motywowaniu ludzi. Mój trzeci szef w Deloitte na Bałkanach też był bardzo dobry.

          Z tego co piszesz, widzę, że Ty miałaś zgoła odmienne doświadczenia. Może miałem szczęście, a może jest tak, że szefa trzeba sobie dobrze wybrać? A może go sobie dobrze wychować? A może po prostu nauczyć się wyciągać z niego (w pozytywnym sensie oczywiście) tylko to co najlepsze.

          Szeregowi pracownicy? Oczywiście bywają bardzo marzy i rozsądni. Miewają dobre pomysły. Czasami (niestety zbyt rzadko) przejawiają myślenie w kategoriach całej firmy, ale często nie widzą niczego poza własne miejsce pracy. Często nawet nie rozumieją na czym polega biznes firmy, w której pracują. Nie krytykuję tego – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Im wyżej siedzisz tym dalej widzisz:-) Po prostu.

          Natomiast to by firmami rządzili szeregowi pracownicy (co wydajesz się sugerować)? Jestem zdecydowanie przeciw – już to przerabialiśmy. W PRL rządziły Rady Pracownicze, związki zawodowe, zakładowe komitety partyjne, itp. i dobrze wiemy czym to się skończyło:-)

        2. Nie, Sławku, nie sugeruję, żeby firmami rządzili szeregowi pracownicy. Byłoby to nierozsądne. Niestety, Ci wysoko siedzący też dość często dbają jedynie o własne stołki i pozorują działania, zamiast faktycznie działać, i wcale nie patrzą wtedy daleko.

          Wybacz, ale nie wybierałam sobie szefa, bo w ostatniej firmie, w której pracuję 14-ty rok, to szefowie i prezesi zmieniają się częściej, niż opcje polityczne w rządzie. Straciłam rachubę, ilu prezesów przez ten czas się przewinęło przez “moje ręce” (a właściwie ich dokumenty), ale chyba więcj, niż 10. Dyrektor jest też chyba 10-ty, a kierownik 6-ty. Mojego obecnego przełożonego widuję średnio 2 razy do roku, więc nie ma on zielonego pojęcia, co ja tak naprawdę robię. :)

          Chyba rzeczywiści powinnam zmienić pracę, a już na pewno zacząć szlifować angielski i niemiecki, bo inaczej nigdy nie spotkam mądrego szefa w tym moim zapyziałym miasteczku… ;) Albo powinnam zostać swoim własnym szefem ;) A może powinnam zmienić podejści? Na pewno coś powinnam zmienić, bo za dużo narzekam ;)

          Z całą resztą się zgadzam.

          W sumie, to nie za bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, jak wygląda praca konsultantów. Chyba dopiero teraz zaczynam rozumieć, o czym tak naprawdę piszesz.

        3. Małgosiu, konsulting to nowy w Polsce zawód (25 lat?) więc nic dziwnego, że większość ludzi nie rozumie na czym on polega. Tak samo jak ja nie rozumiem na czym polegają setki innych zawodów. No i dodatkowo są różne typy konsultingu (nawet ja nie wszystkie rozumiem) oraz różnej maści konsultanci (od profesjonalistów do udawaczy).

          Natomiast jedno mogę powiedzieć na pewno. Konsulting to bardzo dobra szkoła (być może nawet najlepsza możliwa) biznesu. Można się w bardzo krótkim czasie bardzo dużo nauczyć o tym na czym tak naprawdę polega biznes, na czym dana firma zarabia i co determinuje jej zyskowność. To podstawy, ale zadziwiające jest jak wielu ludzi pracujących w biznesie (lub prowadzących własną działalność) tak naprawdę tego nie rozumie. To trochę tak jak pływak, który pływa, ale nie ma pojęcia o tym na czym polega wyporność, opór wody, jak pracują jego mięśnie, itp i co może zrobić by poprawić swoje wyniki na basenie. Konsultant jest właśnie jak trener dla pływaka olimpijskiego. A przynajmniej kimś takim powinien być.

          A czy jest dobrym trenerem czy słabym zależy m.in od tego jakim jest człowiekiem, jakie ma przygotowanie teoretyczne, jakich ma mentorów i jakie ma doświadczenie.

    2. Małgosiu, absolutnie się z Tobą zgadzam w tek kwestii. Najwięcej wiedzy mają zawsze pracownicy szeregowi.

      Sam nie raz byłem świadkiem jak do firmy wchodziło 10 – 12 eleganckich osób którzy mieli “uzdrowić” firmę, usprawnić procesy itp… Generalnie osoby praktycznie nic nie rozumiejące z biznesu do którego właśnie weszli.

      Pracownicy siedzący przy biurkach patrzą po sobie… doświadczeni po kilka a nawet kilkanaście lat w tej firmie i branży. Przy kawie każdy ci powie co mu przeszkadza w pracy, dlaczego wg jej / jego opinii jest tak a nie inaczej i na dodatek zrobiłby to za darmo… , nikt z tym oporów nie miał ale… kto by ich tam słuchał prawda ? :) Co oni mogą wiedzieć ?

      A jeśli “czarodzieje” z zewnątrz zapytaliby te same osoby o to samo a potem przekazaliby zarządowi za pieniądze to już to inaczej wygląda, tak profesjonalnie :)
      Wszyscy są zadowoleni.

      Niestety często te osoby wychodziły po kilu tygodniach nie mogąc się przebić w środowisku które było specyficzne i aby je zrozumieć należałoby być w nim w środku.

      1. Konkret, Małgosiu, zgadzam się z Wami, że bywa tak iż pracownicy szeregowi mają dużą wiedzę, tak samo jak bywa, że konsultanci niewiele wiedzą. Zwłaszcza na początku współpracy. Ale sprawa nie jest czarno-biała.

        Po pierwsze, wiele firm konsultingowych jest zorganizowanych branżami – w Andersenie było tak, że obsługiwaliśmy 9 z 10 największych banków w Polsce. Ktoś kto jednocześnie pracuje dla 3 różnych banków ma szansę poznać bankowość całkiem nieźle:-). Dość szybko jest w stanie poznać specyfikę danego banku czy danej firmy, a nawet dostrzec rzeczy, które dla jej pracowników były zupełnie niedostrzegalne (bo niby skąd ktoś kto pracuje w jednej tylko firmie miałby wiedzieć, że czegoś ważnego w niej w ogóle nie ma?).

        Po drugie, firmy inwestują w systemy wymiany wiedzy tak by konsultant pracujący dla firmy w Polsce mógł sięgnąć do wiedzy ekspertów pracujących dla podobnych firm zagranicą. Pamiętam jak z biura w Anglii ściągnąłem kiedyś specjalistę od “wolnych obszarów celnych” gdy pracowaliśmy dla Zarządu Portu Gdańsk. Facet wniósł wiedzę, której nie tylko nie mieli szeregowi pracownicy ZPG, ale nawet ówczesny zarząd.

        Po trzecie, jedną z metodologii stosowanych przez konsultantów jest benchmarking. Polega to na tym, że usprawniając procesy biznesowe w takiej firmie jak LOT (np. proces obsługi samolotu od wylądowania do ponownego wzbicia się w powietrze (saoloty zarabiają latając, a nie stojąc na płycie lotniska:-), porównuje się wydajność tego procesu nie tylko do British Airways lub do Ryanair, ale do załóg Formuły 1. Bo tam szybkość obsługi bolida jest jeszcze bardziej krytyczna niż w liniach lotniczych. Jest to wiedza raczej niedostępna dla szeregowych pracowników.

        Ale oczywiście nie zaprzeczam, że czasami (może nawet często) zdarzają się niewypały konsultingowe:-) W końcu, te dowcipy o konsultantach skądś się biorą, nieprawdaż? :-) Bariery wejścia do konsultingu są niskie (podobnie jak do zarządzania najmem lub do branży coachingu). Wystarczy wizytówka, strona internetowa, wzór umowy, wzór prezentacji sprzedażowej. I już jesteś konsultantem (lub coachem lub specjalistą ds najmu:-)

        1. Sławku, cieszę się, że się zrozumieliśmy.

          Ja, będąc po średniej szkole technicznej (m.in.), mając dogłębnie zrozumiane procesy produkcyjne oraz metodologie monitorowania czasu niezbędnego do wykonania operacji, doskonale wiem o czym piszesz. Wbrew pozorom, chronometraż na taśmie produkcyjnej nie rżni się tak bardzo od formuły 1. Zgadzam się jednak z Tobą, że skala porównawcza jest niezbędna. Moja skala, to firmy od kilku osób, do blisko 10 tys. pracowników w jednej firmie. Niestety, branże były przeróżne, więc nie wszystko da się przełożyć na każdą firmę. Zatrudnianie specjalistów (praktyków!) jest jak najbardziej pożądane. Żadna teoria nie zastąpi praktyki. Szkoda tylko, że spora część szefow ma mniejszą skalę porównawczą, niż ja, a już na pewno mniejszą, niż Ty.

          Podsumowując, to jednak dochodzę do wniosku, że konsultanci dodają wartości. Choćby z powodu skali porównawczej, którą posiadają.

        2. Małgosiu, konsultanci rzeczywiście często pełnią rolę pszczółek latających z kwiatka na kwiatek i przenoszących polen, dzięki czemu kwiaty mogą się rozmnażać i rozwijać. Ważne w konsultingu jest też zaufanie oraz obiektywność. Jeśli uda się to osiągnąć, to szefowie konkurencyjnych firm będą się z Tobą dzielić swoimi sekretami z wiarą, że dochowasz sekretu. Dzięki temu konsultant zdobywa wiedzę, której nie mają nawet szefowie firm.

          Przykład? Wcale nie najważniejszy lub największej wagi, ale doskonale obrazujący co mam na myśli. Gdy byłem szefem konsultingu w Rumunii to zostaliśmy zaangażowani przez 4 lub 5 firm jednej branży do wyliczania ich udziału w rynku. Co miesiąc, dostawaliśmy od każdej z firm wyniki ich miesięcznej sprzedaży. Wyliczaliśmy udziały w rynku (bardzo prosta arytmetyka:-) i wysyłaliśmy każdej z firm jednozdaniowego maila z informacją o jej udziale w rynku. To był najprostszy projekt jaki zdarzyło mi się nadzorować. Co miesiąc wystawialiśmy faktury na łączną kwotę USD 5 tyś. Za 10 minut pracy (łącznie z wysyłaniem indywidulanych raportów).

          Te firmy nie płaciły stawki USD 30 tyś/godzinę za nasze wybitne umiejętności analityczne. Ale za to, że wiedziały, że po pierwsze nie zdradzimy innym ile dana firma sprzedała. Po drugie, że choćby któraś z firm chciała nas przekupić, to jej się to nie uda. Po trzecie, że będziemy w 100% obiektywni w raportowaniu wyników. Choć oczywiście nie znaliśmy się na procesie suszenia liści tytoniu:-), to jednak dzięki temu projektowi byliśmy jedynymi, którzy widzieli jaka jest dynamika zmian rynkowych.

          Takich przykładów zaufania mógłbym podać więcej. Oczywiście na taki poziom zaufania trzeba sobie mocno zapracować:-)

  2. Co do wartości dodanej: byłem świadkiem zaskakująco wielu przypadków bezsensownych projektów, wynikających z tego, że ktoś wykonał lobbing i sprzedał nieprzydatne usługi albo licencje. Później na siłę trzeba realizować taki projekt, żeby wszystko formalnie było cacy. Czasem w cały proces włączona była jakaś duża firma konsultingowa, czasem jakiś duży producent oprogramowania. Trudno tu mówić o jakiejkolwiek wartości dodanej, nawet jeśli w projekcie uczestniczą doświadczeni konsultanci.

    A sama koncepcja doradztwa biznesowego jest ok, aczkolwiek trochę razi, gdy główny zarobek z doradztwa jest realizowany dzięki sprzedawaniu świeżo upieczonych absolwentów albo ludzi z rocznym-dwuletnim doświadczeniem. Jeśli rzeczywiście niedoświadczony – choć może i zdolny – człowiek jest w stanie doradzić coś jakiejś firmie, to trochę słabo świadczy o kompetencjach stałych pracowników tej firmy.

    1. Tomek, ze swojego doświadczenia wiem (ale może nie jest tak we wszystkich firmach doradczych), że juniorzy nie są od tego by doradzać, tylko by jak najszybciej zebrać i przeanalizować dane, zgodnie z metodologią, która została wypracowana globalnie i która jest ciągle doskonalona i aktualizowana. Wnioski wyciągają seniorzy i konsultują je z doświadczonymi menadżerami. A zanim raport trafi do zarządu firmy, to jest jeszcze omawiany (czasami wiele kolejnych jego wersji) z partnerem, czyli osobą o co najmniej 12-letnim doświadczeniem.

      Co nie zmienia faktu, ze projekty są często bezsensu. Czasami nie z winy konsultantów, tylko np. z winy centrali firmy w NY, Londynie czy Amsterdamie. Najpierw dwa działy ze sobą łączą, po to tylko by za 3-4 lata znów je rozdzielać. Czasami tylko dlatego, że tworzą lub zmieniają strukturę pod jednego nowo-zatrudnionego wiceprezesa:-)

  3. Szczerze, to mi nie dodają wartości, ani pewności – zależy od sytuacji tez, ale jestem jedną z tych osób, które wolą wszystko zrobić samemu :)

    1. AltAir, widzę, że Tobie wszystko się kojarzy z jednym:-). Dodatkowo, tytuł artykułu brzmi “… przy prywatyzacji”, a Ty dodajesz mało neutralne słówko “dzikiej”

      Byłeś przy tej prywatyzacji?

      Ja mało w tym uczestniczyłem, ale brałem udział w projekcie przy prywatyzacji FSM. Po pierwsze, reprezentowaliśmy Skarb Państwa, by uzasadnić jak najwyższą cenę sprzedaży. Nasze wynagrodzenie w dużej mierze składało się z tzw “success fee” więc im lepiej doradziliśmy, tym więcej mogliśmy zarobić. Po drugie, wyobraź sobie, że gdy rząd Anglii lub USA coś prywatyzuje, to też płaci konsultantom miliony. Czy ich prywatyzacja też staje się przez to “dzika”? Po trzecie, w Rosji czy na Ukrainie nie korzystano z konsultantów i majątek trafił do oligarchów. Przypadek? Być może… Po czwarte, czy jesteś pewien, że gdyby FIAT nie kupił FSM, to nadal w Tychach produkowano by Maluchy? Syren ani Warszaw już dawno nie ma, Żuków ani Tarpanów również. Zniknęła niesprywatyzowana Zastava w Serbii i wiele innych przykładów. Może FSM by jednak przetrwało gdyby stery nad fabryką z przestarzałą technologią przejął jakiś prawdziwy polski patriota?

  4. Kluczową sprawą jest wycena prywatyzowanego majątku. Dotychczas wycena wszystkich większych przedsiębiorstw była dziełem zagranicznych firm konsultingowych.
    Dlatego np. Orlen, będący holdingiem 54 dużych spółek, wyceniony został „aż” na 130 mln dol. Podobne zachodnie holdingi mają na giełdach światowych wartość 10-15 mld dol.
    Ta szokująco niska wycena, wręcz kpiąca ze zdrowego rozsądku zamawiającego, nie została zakwestionowana ani przez ówczesnego ministra skarbu państwa, ani przez żaden organ rządowy.
    Dla porównania za samą tylko rafinerię Możejki na Litwie, niemającą porównania z rafinerią w Płocku, Orlen zapłacił 2,4 mld dol. USA.

    1. AltAir, nie znam case’u wyceny Orlenu. Czy kupił to jakiś zagraniczny inwestor? Wydawało mi się, że polski. Być może doszło tam do przekrętu nie wiem. Ale jeśli nie znasz dokładnej sytuacji spółki w momencie wyceny (mogą np. wisieć nad nią jakieś sprawy o ogromne odszkodowania, itp.) to nie wypowiadaj się nt zasadności jej wyceny. Obawiam się, że to nie jest tak proste jak Ci się wydaje:-)

      A propos narodowości firm konsultingowych. Przed 1989 rokiem nie było w Polsce ani jednej firmy konsultingowej – nie istniała taka branża. Czy znasz kogoś kogo dziadek lub babcia byli konsultantami wyceniającymi firmy? Jeśli nie było polskich firm, to należało to “kluczowe” jak piszesz (i akurat w tym się z Tobą zgadzam:-) zadanie, powierzyć polskim profesorom lub ich najzdolniejszym studentom?

  5. Choćby Zakłady Produkcji Papieru i Celulozy w Kwidzynie. Były one jedną z licznych inwestycji zaplanowanych w czasach Gierka. Zakłady wytwarzały połowę papieru gazetowego w Polsce i były największym w Europie producentem celulozy. Sprzedano je w 1990 r. amerykańskiemu koncernowi International Paper Group. Inwestor zapłacił 120 mln dol. za 80 proc. akcji. Dostał jeszcze za to od rządu kilkuletnie zwolnienie podatkowe, które – jak się potem okazało – opiewało na kwotę 142 mln dol. To był efekt jednej z pierwszych decyzji nowego właściciela, który podniósł ceny papieru o 150 proc. Kilka lat później jeden z dyrektorów International Paper Group pochwalił się transakcją w rozmowie z branżowym czasopismem „Journal of Business Strategy”. Mówił, że polski rząd wydał na zbudowanie fabryki trzy do czterech razy tyle, za ile ją sprzedał. I że za podobną cenę takiej fabryki nie udałoby się dziś kupić nigdzie na świecie. Ten zakład nie był jego zdaniem żadną ruiną, lecz nowoczesnym, zaprojektowanym według zachodnim wzorców przedsięwzięciem.

  6. Jakie korzyści przyniosła Polsce dotychczasowa prywatyzacja? Najlepszym świadectwem niech będzie porównanie uzyskanych dotychczas, jak też spodziewanych efektów finansowych prywatyzacji z roszczeniami firmy Eureko, domagającej się oddania pakietu kontrolnego PZU i szantażującej polski rząd żądaniem 36 mld zł odszkodowania (przedziwnie nie można przez prawie 10 lat unieważnić tej bezprawnej transakcji). Otóż kwota ta, wyliczona jako ekwiwalent rzekomo utraconych zysków z 20% kolejnych udziałów w PZU, stanowi ok. 50% całej kwoty, jaką skarb państwa uzyskał przez 18 lat ze sprywatyzowania tysięcy polskich przedsiębiorstw. Suma, żądana za 20% udziałów w jednej tylko firmie, jest wyższa niż cały przewidywany dochód państwa polskiego z planowanej sprzedaży 740 ostatnich zakładów, szacowany na 30 mld zł!
    Spodziewany dochód z prywatyzacji oznacza, że za jeden sprzedany zakład uzyskamy „aż” 40,5 mln zł. A przecież oddać mamy energetykę, kopalnie węgla kamiennego, resztę banków, wielką chemię, koncern farmaceutyczny, zakłady zbrojeniowe itd.
    Nic dziwnego, że prywatyzacja według opinii ponad 90% naszego społeczeństwa uznawana jest za grabież niemającą precedensu we współczesnych stosunkach gospodarczych. Za prof. Noamem Chomskym można ją nazwać neokolonizacją, porównywalną z XVIII i XIX-wieczną kolonizacją ówczesnych Indii.

    1. AltAir, może załóż swojego bloga gdzie będziesz ścigał winnych? Ja akurat należę do owych 10% ludności Polski i temat, który już nie pierwszy raz podnosisz mnie nie pasjonuje:-) Nie jestem obrońcą złodziei i uważam, że jeśli doszło do kradzieży, korupcji, czegokolwiek, niech się tym zajmie prokuratura. To jej zadanie, realizowane za nasze podatki. Ja wolę realizować moją misję (wspierania wolności finansowej Polek i Polaków) niż ścigać domniemanych wrogów kraju.

      Uprzedzam lojalnie, że żadnych pobocznych wątków poruszanych przez Ciebie publikować więcej nie będę.

    2. Altair, jeśli jesteś tak dobry w wycenie spółek i jej rzeczywistej wartości, polecam zainteresowanie się giełdą. Można w ten sposób dorobić się na swojej wiedzy i kompetencji. Warren Buffet jest tego najlepszym przykładem.
      A można też… nauczyć się pokory i z uśmiechem słuchać następnych mędrców wyceniających taką czy inną firmę na miliardy ;)

  7. Pewnie jak byś był pracownikiem Enronu to pewnie miałbyś inne ukształtowane “zderzaki” i inną opinię o firmach audytorskich.
    “Zderzaki” wytwarzane są stopniowo i powoli. Bardzo wiele “zderzaków” zostaje sztucznie stworzonych przez “edukację”. Inne formują się pod hipnotycznym wpływem całego otaczającego życia. Człowiek otoczony jest ludźmi, którzy żyją, mówią, myśla i czują za pomocą “zderzaków”, Naśladując ich w opiniach, w działaniach i w słowach, człowiek mimowolnie stwarza w sobie podobne “zderzaki”, które czynią jego życie łatwiejszym. Bardzo trudno jest żyć bez “zderzaków”; Ale to właśnie one odbierają człowiekowi możliwość wewnętrznego rozwoju, ponieważ “zderzaki” służą do łagodzenia wstrząsów, a tylko wstrząsy mogą wyprowadzić człowieka ze stanu, w jakim on żyje, to znaczy mogą go obudzić. “Zderzaki” usypiają człowieka, pozwalają mu na przyjemne i spokojne doznanie, że wszystko będzie dobrze, że sprzeczności nie istnieją i że może on spać w spokoju. “Zderzaki” są przyrządami, dzięki którym człowiek zawsze może mieć rację.
    “Ja akurat należę do owych 10% ludności Polski” – Ach te zderzaki.

    1. AltAir, gwoli ścisłości, akurat nie pisałem o firmach audytorskich, tylko konsultingowych, ale zgadzam się z tym co piszesz. Z pewnością na moje myślenie mają wpływ inni. Dzięki za przypomnienie mi o tym. Mam tego świadomość i opisałem w książce “Moya Kenya” to w jaki sposób na moje myślenie wpłynęło to, że się wychowywałem w dwóch zupełnie różnych kulturach. Że chodziłem do szkoły w różnych krajach. Że słuchałem tego co mi mówią moje babcie z różnych krajów – święcie przekonane o swoich (odmiennych, czasami stojących ze sobą w sprzeczności) racjach. Podróżowanie po świecie i nauka języków obcych również pomagają mi poszerzać moje horyzonty lub – jak to może nazwiesz – zdobywać nowe zderzaki bym zawsze mógł żyć w przekonaniu, że mam rację:-)

      I gratuluję Tobie tego, że jako jedyny – jak się domyślam – żyjesz “bez zderzaków”:-)

    2. AltAir, zapomniałem dodać, że akurat spotkałem kiedyś przypadkowo na lotnisku w Miami byłego kierownika średniego szczebla z Enronu. Rozmawialiśmy już po tym gdy sąd uniewinnił Andersena po paroletnim dochodzeniu (Andersen został niesłusznie oskarżony przez udziałowców Enrona o przymknięcie oka na oszustwa). Niestety Andersen zdążył się do czasu uniewinnienia zdezintegrować.

      Bardzo współczuł mi tego, że Arthur Andersen rozsypał się z powodu oszustw jego szefów. Oczywiście on też z tego powodu ucierpiał. Choć nic nie wiedział o machlojkach swoich szefów, to Enron w jego CV bardzo utrudniał mu znalezienie innej pracy. Stracił też dużą część swojego funduszu emerytalnego. Nie miał pretensji do Andersena (znał treść wyroku uniewinniającego Andersena lepiej ode mnie; ja go nawet nie czytałem, bo była to dla mnie “musztarda po obiedzie”), tylko do swoich szefów. Uznał, że ja i on tak samo dostaliśmy rykoszetem za cudze winy. Postawił mi drinka (w business lounge akurat nie trzeba za nie płacić:-) i obaj sporo się pośmialiśmy. Na szczęście znalazł dobrą firmę (nie pamiętam jej nazwy) i ból po Enronie był już nieco uśmierzony.

      Wiem, że moja próbka była malutka – był to tylko jeden pracownik Enrona… Rozumiem, że Ty spotkałeś ich więcej i wyjaśnili Ci co tak naprawdę myślą o audytorach?

      AltAir, wiem, że ja mam zderzaki. Ale Ty masz chyba jeszcze poważniejszy problem. Wydajesz ostro brzmiące opinie w sprawach, w których nie masz ani grama osobistego doświadczenia. Byłeś audytorem? Albo audytowanym przez audytora? Byłeś w firmie, która wyceniała? Lub była wyceniana? Rozmawiałeś choćby z jedną osobą z Enrona? Czytałeś raport z wyceny Orlenu?

      Mam do Ciebie ogromną prośbę. Jeśli zależy Ci na tym bym poważnie traktował Twoje argumenty (oczywiście nie musi Ci zależeć:-), to podaj nam proszę na czym dokładnie, na jakim swoim osobistym doświadczeniu, bazujesz swoją opinię. Inaczej uznam, że jedynie pleciesz co Ci ślina na język przyniesie:-)

    1. AltAir, dzięki za zainteresowanie moją książką. “Moya Kenya” jeszcze się nie ukazała w druku, więc w księgarni jej nie znajdziesz. W przyszłości być może tak – nie do końca to ode mnie zależy, książki – te które chcą – zamawiają dystrybutorzy. Zostali poinformowani.

      Natomiast już teraz możesz ją zamówić w przedsprzedaży w sklepiku na stronie Mzuri. Zalety? Zostanie wysłana gdy tylko się ukaże w druku. Jako dodatkowy bonus, otrzymasz paczuszkę kenijskiej herbaty, byś czytając mógł lepiej poczuć atmosferę Kenii:-)

      Gorąco zapraszam do lektury:-)

  8. Zamieszczając powyższe cytaty tylko chciałem pokazać trochę inny punkt widzenia. Po zamieszczeniu linków do artykułów, komentarze nie zapisywały się (nie mogłem ich dodać). Można znaleźć te artykuły w sieci wpisując część komentarza w wyszukiwarkę. Doświadczenie sądzę że mam nie małe i pewnie z tego wynika duży bagaż zderzaków.
    Więcej już raczej nic nie będę tu pisał. Dzięki za wpisy podróżnicze. Zawsze je czytam od deski do deski.

    1. AltAir, dzięki za miły komentarz ws wpisów podróżniczych. Zwykle skutkują one bardzo małą liczbą komentarzy i nawet myślałem o tym, by je całkowicie przerzucić na mojego FB i nie zaśmiecać nimi fridomii:-)

      1. Nawet o tym nie myśl! Fridomia i podróże są nierozłączne.
        I nie oceniaj atrakcyjności wpisu miarą ilości komentarzy – tutaj tak to nie działa. Bądź natomiast pewien, że czytając o przygodach z podróży “mruczymy” i wzdychamy częściej niż przy bardziej o-komentowanych poważnych tematach z dziedziny finansów czy polityki.

  9. Sławek, a ja poproszę o podobny wpis : czy studia MBA dodają wartości ?
    Obecnie zastanawiam się, czy nie zdecydować się na takie studia i czy twoim zdaniem się opłacają…

  10. Jako ‘człowiek z branży’ powiem tak: dawniej konsulting dodawał znacznie więcej wartości bo była ogólnie niska jakośc kadry kierowniczej i świadomość zarządzających, teraz nawet w Polsce mamy całe pokolenie Sławka i kolejne które się ‘wychowało’ w Andersenach, więc oni wiedzą co działa i są w stanie wewnętrznie organizować projekty które dawniej tylko konsulting mógłby dobrze zrobić, i to za 6 cyfrową kwotę euro.

    1. Tomm, tym razem zgadzam się z Tobą tylko częściowo. Zgadzam się, że poziom zarządzania wzrósł od początku lat 90-tych. Pamiętam, że wówczas wiele dużych polskich firm (np. Polmos Poznań, dla którego pracowałem jako konsultant) nie miało nawet działu marketingu ani działu sprzedaży i zupełnie nie widziało potrzeby. Duże firmy nie miały systemów IT, ani biur obsługi klienta, rocznych budżetów, itp.

      Natomiast poprawa polskich standardów zarządzania nie spowodowała tego, że konsulting stał się zbędny. Dobrym dowodem na to jest fakt, że rynek konsultingu w najbardziej rozwiniętych gospodarczo krajach (USA, Wielka Brytania, Niemcy, Japonia, itp.) jest o wiele większy i prężniejszy niż rynek polski:-) Największe światowe korporacje zatrudniające wielu byłych konsultantów, nadal zatrudnia i wydaje setki milionów dolarów na zewnętrznych konsultantów:-)

  11. szkoda, ze na Fridomii nie pojawiaja sie juz takie wpisy. Teraz to glownie reklamy, rozumiem to, choc troche szkoda.

    Ten tememat znalazlam, bo szukalam jakis inspirujacych wiadomosci i trafilam idealnie.
    Konsultanci… pracowalam w dwoch firmach z konsultantami – w jednej odnosnie transformacji agile, w drugiej przewidywanie nowych technologii. I jak wygladala ich praca? Podobnie. Szefostwo przekonane, kontrakty na wielocyfrowe sumy, wprowadzali pomysly, doradzali (ale od change management byli “szeregowi” managerowie – czyli my), po jakims roku okazywalo sie, ze to jednak nie dziala tak pieknie, jak obiecywali… W tym momencie sie ulatniali z referencjami i logi firmy w stopce „zaufali nam“…proces przynosil trudnosci a winni? Managerowie, bo nie umieli wprowadzic tego, co bylo tak pieknie przedstawione w zakupionej wizji… W poprzedniej firmie zwialam, jak tylko zauwazylam co sie dzieje. Pozostalych 6 managerow zwonili gdzies rok pozniej, bo nie dzialalo. Ciekawe, bo rok pozniej pokazal sie artykul krytykujacy sprzedane podejscie i przedstawiajacy je jako „hype“. Ale koledzy zostali zwolnieni. Przy obecnym konsultancie bylam bardziej czujna i po roku od wprowadzenia procesu zobaczylam jego liczne luki (powiedzialam konsultantowi o tym – ale olal sprawe). Konsultant sprzedal process niekompatybilny z softwarem, ktore tez doradzil… Powodowalo to ogromne konflikty wsrod pracownikow. Wiec z jednym „szeregowym“ pracownikiem opracowalam nowy process (skreslajac 60% tego, co doradzil konsultant) i wdrozylismy. Akceptacja wzrosla, process dziala, szef zadowolony a konsultant? Swietuje sukces, ze tak dobrze doradzil. A szef cieszy sie, ze oplacalo sie zatrudnic konsultanta za tyle pieniedzy…
    Zauwazylam, ze zeby byc konsultantem w dzisiejszych czasach to nie tyle wazna jest wiedza, co umiejetnosc brylowania i sprzedawania siebie. Oczywiscie maja wiedze, ale wiecej w tym brylowania niz zawartosci. Oczywiscie z mojego doswiadczenia z tymi dwoma agencjami.

    1. Agnes, dzięki za przypomnienie wpisu sprzed lat. To bardzo miłe. Przykro mi z powodu Twoich złych doświadczeń z konsultantami. Naturalnie nie znam dokładnie sytuacji, którą opisujesz, ani nawet nazwy firmy, ale znając życie szczerzę wątpię by Twoich kolegów zwolniono tylko i wyłącznie z tego powodu, że nie udało im się “posprzątać po konsultantach”. Podejrzewam, że w grę mogły wchodzić jakieś inne względy, a owi konsultanci posłużyli zwolnionym z pracy jako wygodni “chłopcy do bicia”.

      Nie chcę też bronić konsultantów. Wiele projektów nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Czasami z winy konsultantów (bywają zbyt oderwani od realiów firmy, której doradzają, czasami wdrażają coś po raz pierwszy i popełniają błędy, czasami pracują na kilku projektach na raz i może na tym ucierpieć jakość ich pracy). Czasami z winy zarządu firmy – nie ma po ich stronie decyzyjności, ciągle zmieniają zdanie, członkowie zarządu miewają sprzeczne oczekiwania wobec projektu, albo zamawiają projekt, który w ogóle nie jest firmie potrzebny. Czasami z winy szeregowych pracowników, którzy torpedują wdrażanie w życie przyjętych przez zarząd rozwiązań, bo boją się o zmiany w zakresie swoich obowiązków, lub tego że będzie większa przejrzystość efektów ich pracy. Czasami dlatego, że brakuje decydentom wyobraźni i świadomości, że każde rozwiązanie problemu generuje jakiś nowy problem – sztuką by przewidzieć gdzie się można tego nowego problemu spodziewać i podjąć kroki zaradcze. A czasami z powodu mieszanki wyżej wymienionych powodów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.