Zapodróżowany

Jeden z moich kolegów z uczelni (warszawski SGPiS, który dziś nosi nazwę SGH), Adam z Tanzanii, był zachwycony bogactwem polskiego języka. Choć nieco go – po afrykańsku – kaleczył i zmiękczał, pięknie opowiadał jak jakieś angielskie słowo, można po polsku wyrazić na dziesiątki sposobów. Adama fascynowało zwłaszcza nieprzebrane bogactwo polskiego języka rynsztokowego. Z lubością wyśpiewywał kolejne przekleństwa, co jedno to bardziej siarczyste. Ponieważ Adamowi ogólnie rzecz biorąc na studiach specjalnie nie szło – gdy zaczynałem, to on już prawie kończył, gdy już skończyłem, to on nadal dopiero zaczynał kończyć – to tym bardziej byłem zdziwiony jego talentami i głębokością znajomości języka Kochanowskiego i Sienkiewicza. Ewidentnie to nie język polski był dla niego barierą w zaliczaniu kolejnych sesji egzaminacyjnych.

Przyznam, że i mnie on zaraził do dostrzegania i zachwycania się nad bogactwem naszego pięknego języka ojczystego. Zacząłem bardziej mu się przyglądać nie z pozycji zwykłego użytkownika, tylko bardziej z pozycji badacza-amatora. Często zaskakuję moich rozmówców pytaniami typu “a skąd się wzięło w naszym języku coś tam i co ono tak naprawdę oznacza”? Ostatnio podczas naszego trekkingu po Grenlandii też mi się to parę razy przytrafiło – na przykład nikt z naszej 4-osobowej grupki nie wiedział skąd się wzięło powiedzenie “wyprowadzić na manowce” i czym takim są owe “manowce”.

Pewnie mogłem to sobie sprawdzić w internetach, ale bardziej niż sama wiedza, cieszy mnie to, że mam jeszcze tyle zagadek do odkrycia w moim własnym, matczynym języku (w moim przypadku, “ojczysty” to bardziej język swahili lub język kikuyu, gdzie tych zagadek do odkrycia mam jeszcze więcej). Cieszę się, że moje życie będzie bardzo ciekawe, bo przecież od czasu do czasu będę odkrywał nową zagadkę – zupełnie jak jajko niespodzianka dla najmłodszych.

Tyle, że mam mały problem. Pomimo tego, że od 9 lat jestem emerytem, a od ponad 2-3 lat prawie wcale nie pokazuję się w firmie Mzuri, którą założyłem, to wolnego czasu na rozważania nie mam prawie w ogóle.

Nie jestem wprawdzie zapracowany, zajęty, zaganiany, zabiegany, zaabsorbowany (pracą, tak jak prawie wszyscy moi znajomi), ani tym bardziej zaorany lub zatyrany (ową pracą). Jestem po prostu … zapodróżowany.

Tylko w tym roku kalendarzowym byłem już tydzień na Litwie, w Timorze Wschodnim, w Indonezji, Malezji, Brunei, na Filipinach. 2,5 tygodnia spędziłem na olimpiadzie zimowej w Korei, a potem wyskoczyłem na kilka dni do Władywostoku. W drodze powrotnej do Polski drogą lądową byłem też w Bangkoku, Mjanmarze, Bangladeszu, Indiach, Nepalu, na Sri Lance, na Malediwach, w Afganistanie, Tadżykistanie, Kirgizji, Kazachstanie, Turkmenistanie, Iranie, Omanie, Jemenie, Katarze, Bahrajnie, Kuwejcie, Libanie, Jordanii, Turcji, Bułgarii, Rumunii, na Ukrainie, znów na Litwie, w Anglii. Prawie miesiąc spędziłem w Rosji na mistrzostwach świata w piłce nożnej, w Gruzji i znów na Ukrainie. Byłem w Niemczech (Neuschwainstein) i w Austrii. A potem na blisko 3-tygodniowej wycieczce po Grenlandii z zahaczeniem o Danię i Szwecję. Za chwilę wybieram się znów do Afryki (m.in Seszele, Mauritius, Madagaskar, Komory, ale też – przez chwilę – Etiopia i Kenia), a potem w październiku na kilkanaście wysp Południowego Pacyfiku.

Jak sami widzicie, jestem całkowicie zapodróżowany. I nie mam przez to w tym roku za bardzo czasu ani na napisanie kolejnej książki, ani na naukę kolejnego języka obcego, ani na wykonywanie kolejnej pozycji z mojej listy “zawodów emeryta”. Ale oczywiście nie chcę narzekać, nie mam prawdziwych ku temu powodów.

Zapodróżowany (kolejny po m.in. “fridomii” neologizm, który wymyśliłem) to jednak o wiele fajniejszy stan niż bycie “zatyraną”.

Według jednego z internetowych słowników synonimów, oto z czym jeszcze kojarzy się zatyranie: pot. utyrany , zmęczony , przemęczony , wymęczony , umęczony , wycieńczony , wyczerpany , przepracowany , spracowany , wykończony , zmordowany , umordowany , złachany , złachmaniony , zmaltretowany , zużyty , zarżnięty , zmarnowany , zaharowany , zmachany , skapcaniały , półżywy , wpółżywy , półmartwy , skonany , wypompowany , zdechły , wypluty , padnięty , przymulony , posp. wypruty , sterany , sfatygowany , jak z krzyża zdjęty , ledwie żywy.

Na szczęście, mimo iż ostatnio średnio spędzam nawet 10 miesięcy w roku poza Polską, to nadal nie czuję się “sfatygowany” podróżami, ani wypruty, ani zużyty. Podróże mi się nie przejadły i czuję, że mam jeszcze nawet pewien zapas:-) Zapas chęci, ciekawości, entuzjazmu, ochoty. No i też zapas czasu – w końcu dwa miesiące spędzam przecież w Polsce, choć niekoniecznie w Warszawie:-)

Tym z Was, którzy lubią długie podróże, też życzę kiedyś … “zapodróżowania”. Tym z Was, których podróże nie kręcą życzę – zamuzykowania, zaczytania się, zapisania, zawolontaryzowania, zaoglądania sztuk teatralnych, zamaratonizowania się, lub innego zatracenia, dokładnie w tym na czym polega Twoje hobby :-)

 

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

6 Responses

    1. Dzięki za komplement oraz za pozdrowienia, które z całą serdecznością pragnę odwzajemnić:-) Szkoda, że nie napisałaś do mnie wcześniej. Byłem w Tajlandii w lutym – może udałoby nam się tam spotkać. Spotkałem dziesiątki Polek i Polaków mieszkających w Bangkoku. Potem z Bangkoku wracałem do Polski drogą lądową przez dużą część Azji:-)

  1. Sławek,

    Fajnie, że wykorzystujesz zdobytą wolność finansową do realizacji pasji – podróżowania :)

    Twoje życie jest swoistą motywacją dla wielu ludzi, którzy są jeszcze w trakcie :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.