Co powinnam zrobić ze swoim życiem?

 

Korzystając z letniego totalnego leniuchowania przeczytałem kilka ciekawych książek. Największe wrażenie zrobiła na mnie książka o powyższym tytule autorstwa Po Bronson’a.  „What should I do with my life” to jedno z najtrudniejszych pytań, na które wiele osób nie próbuje nawet znaleźć odpowiedzi, żyjąc sobie ot tak, po prostu. Z dnia na dzień, od problemu do problemu, od jednej pracy do drugiej, od wypłaty do wypłaty.

Po Bronson odbył ponad 900 rozmów z setkami osób w różnym wieku, w różnych miastach, reprezentujących bardzo różne profesje czy pochodzenie społeczne. W swojej książce zamieszcza około 80 historii osób, które na różne sposoby doszły do odpowiedzi na to ważne tytułowe pytanie.  Jest o modelce, która po zakończeniu kariery znalazła sobie „zwykłą” pracę (co nie jest wcale takie proste), o kobiecie, która zmieniała pracę i zawody co kilka lat oraz o facecie, które całe swoje życie przepracował w jednej firmie.  O matce, która rozpoczęła swoją karierę zawodową po odchowaniu ostatniej córki, w wieku 60 lat. O spadkobiercy globalnego potentata łożysk tocznych (Timken jest na Liście 150 największych firm magazynu Forbes),  absolwencie Harvardu, który nie skorzystał z możliwości zarządzania firmą swojego ojca, za to wybrał służbę w najtrudniejszym dziale policji w najniebezpiecznej dzielnicy Los Angeles. O dziewczynie, która po 2 latach przerwy od życia korporacyjnego wróciła do swojej dawnej firmy z silnym postanowieniem znalezienia lepszej równowagi między pracą a życiem.

Niektórym całkowicie zatarła się granica między ich życiem a ich karierą. Często wymagająca praca jest wymówką usprawiedliwiającą brak pomysłu na życie. Jeśli nie mamy dobrych związków w rodzinie, boimy się odrzucenia przyjaciół, itp, praca nas zawsze przyjmie. Z otwartymi ramionami. Autor przestrzega przed tym, że praca czasami jest jak jakaś wielka tama. Ludzie się jej w pełni poświęcają, aby powstrzymać się od pójścia tam gdzie naprawdę chcieliby pójść, z góry odrzucając swoje pragnienia jako nierealne. Cyniczny świat korporacji szydzi z „miękkości” osób, które chcą robić coś, co postrzegają jako wartościowe – „chcesz odkryć siebie? Spójrz w lustro. A teraz spowrotem do pracy!” Sprzedawaj kredyty, realizuj kwartalne budżety, zwalniaj zbędnych ludzi, łap nowych klientów, walcz o gabinet w rogu budynku – to ci zastąpi sens życia.

„Nie jesteśmy tym, czym się zajmujemy” to jedno z kluczowych przesłań tej książki. Pytanie o to, co zrobić ze swoim życiem to nowoczesny odpowiednik pytań, które od zawsze zajmowały ludzi – kim właściwie jestem?

Jak znaleźć na nie odpowiedź? Niektórzy z bohaterów książki  wsłuchali się w swój wewnętrzny głos, inni postanowili pójść za swoją pasją, inni posłuchali swojego serca (jak np wysoko urodzony brytyjski dyplomata, który wrócił do kraju pracować jako nauczyciel w jednej z najgorszych szkół w Anglii). Autor przestrzega przed podejściem zbyt analitycznym do odpowiedzi na to pytanie  – pewna młoda kobieta zebrała dane, przeanalizowała je, zaczęła się systematycznie przygotowywać, itd. Została lekarką, tak jak wcześniej postanowiła, ale nic z tego nie wyszło, bo w swojej analizie zapomniała wziąć pod uwagę jedną ze zmiennych: nie podobała jej się praca ze starszymi, schorowanymi osobami. Prawdziwa mądrość bierze się z doświadczenia, więc dostarczajcie sobie go jak najwięcej, najlepiej bardzo zróżnicowanych. Zainteresowania mogą przerodzić się w hobby, te z kolej w pasje, a potem w życiowe misje. Potrzeba tylko czasu.

Pieniądze stały się synonimem szacunku. Większość tkwi w biznesie dla pieniędzy, ale można też używać biznesu jako narzędzia do osiągnięcia jakiegoś większego celu. Jakiego? Oto jest pytanie tytułowe książki.  Deni Leonard, Indianin z rezerwatu Warm Springs w Oregon, po 20 latach systematycznego przygotowywania się do swojego dzieła rozpoczął ogromnej skali przedsięwzięcia biznesowe: założył bank, firmę ubezpieczeniową, elektrociepłownię, fermy organiczne, firmę oczyszczającą szyby naftowe, liczne szkoły, itd. Wspólnym mianownikiem tych odmiennych biznesów jest tworzenie miejsc pracy w rezerwatach dla Indian, zmniejszanie ich zależności od jałmużnej pomocy, zmniejszanie niesprawiedliwości.

Książka Po Bronsona przedstawia historie wielu zagubionych ludzi, którzy nie żyli własnym życiem, tylko zgodnie z cudzymi scenariuszami. Przybierali pewne z góry narzucone im role i  kostiumy. Patrzyli na otaczający ich świat przez swoje korporacyjne okulary, których istnienia nawet nie byli świadomi. Często źle się czuli w swoich kostiumach, ale brakowało im odwagi do zmiany. W wypadku wielu z nich kluczowe zmiany były w pewien sposób wymuszone chorobą, utratą kogoś bliskiego, plajtą ich firmy, itp. Czasami pozwalało to zmienić optykę i zamiast pytać: „co może mnie uszczęśliwić”, zadać sobie pytanie „czemu mogłabym poświęcić swoje życie”.

Czy żyję swoim życiem? Chyba tak. A Ty?

Po Bronson, „What Should I Do with My Life? The True Story of People Who answered the Ultimate Question”, Ballantine Books, New York 2005

Jeżeli chcesz podzielić się z innymi, udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email

17 Responses

  1. Właśnie tej tematyki mi brakowało, już miałem nawet sugerować założenie forum, by w tym temacie móc się wypowiedzieć :-) Przechodząc do rzeczy – właśnie temu poświęcam się ostatnio – cóż nam po niezależności czasowej (etap pierwszy – robię to, co chcę, nie to co muszę) i finansowej, gdy nie wiemy, co zrobić z wolnym czasem i pieniędzmi. Bo wolność finansowa to nie tylko zgromadzenie aktywów, które przynoszą nam dochód pasywny, ale też umiejętność takiego wydawania pieniędzy i czasu, który da nam największą satysfakcję.

    Pisałem kiedyś tu o znajomym mojego znajomego, który będąc od kilku lat rentierem w Kijowie, nie mogąc odnaleźć sensu swego życia został taksówkarzem, wożąc ludzi za darmo, bo brakowało mu z nimi kontaktu…

    Polecam w tym temacie poszukać w google haseł takich jak gap year, semi retirement,dochód z pasji, lista marzeń, minimalizm itd. Jest na ten temat wiele tekstów, szkoleń i ebooków.

  2. Wielkie dzięki za recenzję! Zadaję sobie właśnie to pytanie. Wolność (finansowa) jest świetną ideą. ALE co z nią zrobić, po cóż mi ta wolność, jak nie ma pomysłu co z nią zrobić? Cóż odszukać odpowiedź :) A praca rzeczywiście “zawsze nas przyjmie” i jest w stanie działać jak prozac na egzystencjalne wątpliwości.

    1. HS, również pomocne w odpowiedzi na pytanie co zrobić z czasem wyswobodzonym dzięki wolności finansowej może być lektura książki Jeri Sedlar i Ricka Miners “Don’t Retire, Rewire!”, którą zrecenzowałem na blogu 3 czerwca 2010 roku. Oto link: http://fridomia.pl/2010/06/03/dont-retire-rewire-czyli-wolnosc-zawodowa/
      Oczywiście osiągniecie wolności finansowej wcale nie musi oznaczać automatyczną rezygnację z dotychczasowej pracy. Jeśli praca ta przynosi satysfakcję, to można przecież dalej pracować nawet po osiągnięciu wolności finansowej. Wolność ta daje tylko możliwość świadomego, niewymuszonego niczym wyboru.
      Powodzenia !

    1. GG, mógłbym Ci pożyczyć, ale jakiś czas temu pożyczyłem koleżance z roku z SGPiSu…. A tak to pewnie na Amazon:-)

      1. A jeśli kupisz na amazon.co.uk (tez istnieje) to zdaje się, że przesyłka do Polski jest za free powyżej 15Ł.

  3. “Anonimowy bogacz wsadza pieniądze do kopert, a następnie zostawia je w różnych miejscach i publikuje w internecie zagadkowe wskazówki, jak do nich dotrzeć. Ta niecodzienna zabawa obejmuje kolejne kraje, od USA, przez Wielką Brytanię po Hiszpanię.” – bankier.pl

    Ponizej list milionera do mlodych ludzi. Wspomina on o nieruchomosciach :)

    http://twitlonger.com/show/n_1s27nk6

  4. Wolność zaczyna się w głowie.

    To była ta super praca. Ponad 10 lat temu miałam wredną szefową. Ile bym nie zrobiła, to i tak było za mało. Takie traktowanie trwało dość długo i trącało już o mobbing. Wkrótce połapałam się, że albo ja, albo ona – któraś musi odejść. Nie było innej drogi, bo nie szło się dogadać. Miałam wykonywać polecenia – często sprzeczne. Przestałam zostawać po godzinach, jak nie dostałam pisemnego zlecenia. Jak miałam pisemne zlecenie, to dostawałam chociaż forsę za to. Zleceń (formalnych) na nadgodziny było naprawdę mało. Dzięki luźniejszemu czasowi mogłam złapać oddech i nabrać dystansu. Z poczucia przytłoczenia sytuacją przeszłam do “ataku” stawiając czoła lękom w stylu “a co będzie, jak mnie zwolni”. Przejrzałam rynek pracy, przekonałam się, że dramatu nie będzie, a w razie “w” wynajmę 2 pokoje w moim mieszkaniu i jakoś spłacę kredyt. Wtedy uświadomiłam sobie, że jedyna rzecz, którą może mi zrobić szefowa, to “tylko” mnie zwolnić, a jej krzyki mogę puszczać mimo uszu. Od przykrej rozmowy, że mam szukać innej pracy, minęły jakieś 2 miesiące i to moja szefowa złożyła wymówienie… Znalazła lepszą pracę daleko ode mnie :) To już jest historia, ale przypomniało mi to, że nie żyję tylko po to, aby pracować.

    Nie można poddawać się cudzemu dyktatowi, bo jak człowiek w porę się nie zorientuje, to może zapłacić bardzo wysoką cenę. To tak, jak z żabą, która w porę nie uciekła z garnka, który stał na kuchence, a potem nie wystarczyło jej już siły. Warto było uświadomić sobie, że wcale nie muszę pracować z tą kobietą i w tej firmie, bo zawsze mam wybór, mimo sporych obciążeń finansowych. Wiedza, że zawsze jest wybór daje poczucie wolności. Każdy może wypracować w sobie takie podejście, jeśli go akurat nie ma.

    1. Małgosiu, dzięki za przypomnienie tego wpisu sprzed 5,5 lat. Napisałem pod koniec, że “żyję swoim życiem”, a nie jakimś życiem narzuconym mi przez innych lub przez okoliczności. Tak było i tak jest nadal po 5,5 roku.

      Czasami ludzie pytają mnie czy nie brakuje mi życia korporacyjnego. Brakuje mi tak samo jak … zeszłorocznego śniegu:-)

      1. Korporacja jest fajna, ale jako trampolina do dalszego, osobistego rozwoju. Dla mnie jest środkiem do celu, bo daje stałe źródło dochodu oraz zdolność kredytową. Fajnie jest wziąć kredyt, który sam się spłaca i jeszcze trochę kasy zostaje w kieszeni. Dodatnie przepływy finansowe to jest to, co lubię najbardziej w kredytach ;)

        1. Małgosiu, oczywiście masz rację. Mój poprzedni komentarz nie był pełną oceną moich korporacyjnych doświadczeń.

          O ile dziś, po 6,5 roku życia post-korporacyjnego rzeczywiście zupełnie nie brakuje mi niczego z etapu życia korporacyjnego, to gdybym miał możliwość cofnięcia zegara o 24 lata (z zachowaniem mojej dzisiejszej wiedzy), to chyba niczego bym nie zmieniał.

          Nadal zacząłbym pracę w Arthur Andersen. Oprócz tego, że dało mi to wiedzę biznesową oraz wiele cennych kontaktów, z których część utrzymuję do dziś (w zeszłym tygodniu odwiedziłem ex-Andersenowca w Hong Kongu; za dwa tygodnie spotykam się z innym ex-Andersenowcem w Luang Prabang w Laosie i wspólnie wrócimy drogą lądową do Singapuru; trzej członkowie zarządu Mzuri, w tym prezes Mzuri oraz prezes Mzuri Investments to byli Andersenowcy), dobre zarobki oraz wysoką zdolność kredytową, które pozwoliły mi szybciej osiągnąć wolność finansową), to jest coś jeszcze. Chodzi mi o pewną rzetelność w podejściu. O uczciwość i wysokie standardy etyczne i profesjonalne. Pracowitość. Umiejętność spojrzenia na ten sam problem z różnych perspektyw. Długoterminowe spojrzenie na biznes. Pewność tego, że robienie rzeczy dobrze zostanie w przyszłości wynagrodzone. Rozumienie, że w biznesie ważne są nie tylko wysoka sprzedaż, niskie koszty i zyski (kategorie pochodzące z rachunku wyników), ale również bilans i aktywa w nim zawarte. Bo to one będą generować zyski w przyszłości. Dzięki Andersenowi miałem też okazję poznać partnerski model współwłasności i zarządzania, który wdrażamy od samego początku w Mzuri.

          Andersen i Deloitte dały mi ogromnie dużo. Powyższa lista daleka jest od kompletności:-) I wszystkim młodym ludziom – o ile nie mają odwagi zacząć czegoś własnego – gorąco polecam etap pracy w dobrej korporacji. Z naciskiem na słowa “dobrej”. Czyli takiej w której można zarobić coś więcej niż tylko pieniądze:-) Moje zarobki w Andersenie były wysokie, w Deloitte jeszcze wyższe, ale zdecydowanie najwięcej zarobiłem w wymiarze … poza-finansowym:-)

        2. No właśnie. “Dobra korporacja”, to na podstawie moich doświadczeń brzmi jak oksymoron.
          Niestety, albo ja widzę firmę, w której pracuję, w krzywym zwierciadle, albo ona rzeczywiście wygląda jak z komiksu o Dilbercie. ;)

          Pocieszam tych, którzy nie mieli szczęścia do dobrych firm. Zarabianie forsy na początek wystaczy, a uczyć się wartościowych rzeczy można gdzie indziej. Dzięki internetowi nigdy wcześniej wiedza nie była tak łatwo dostępna, jak teraz :)

        3. Małgosiu, tu bym jednak z Tobą polemizował. Być może niedostatecznie poznałem edukacyjne możliwości internetu, ale wydaje mi się, że pewnych zachowań można się tylko nauczyć podpatrując swoich szefów. Jeśli będą etyczni, profesjonalni, jeśli będą nastawieni na przyszłość (a nie krótkoterminowo) to zobaczysz to w trudnych wyborach biznesowych, których dokonują. Usłyszysz w jaki sposób analizują niepowodzenia i jakie wyciągają z nich wnioski na przyszłość. Zaobserwujesz czy są konsekwentni i spójni czy też oportunistycznie zmieniają barwy jak kameleon. Zobaczysz jak sobie radzą ze swoimi własnymi chwilami czy nawet dłuższymi okresami słabości.

          Ja miałem szczęście pracować u boku bardzo dobrych szefów i współpracowników, od których mogłem się nauczyć bardzo wiele pozytywnego.

          Gdzieś przeczytałem – i ma to chyba wiele sensu – żeby wybierać nie tyle “dobrą firmę” co “dobrego szefa”. Kogoś kto ma wiele doświadczenia, integralności, wyrazistości. Kogoś kto ma jasną wizję i siłę oraz determinację by ją realizować. U boku takiej osoby praca w korporacji może wiele dać młodej osobie.

        4. Sławku, masz rację. Warto wybierać mądrych szefów. Nie zawsze jednak jest w czym wybierać ;)
          Często nie mamy pojęcia, że Ci, których wybraliśmy, potrafią się przeistoczyć w potwory. Po pewnym czasie okazują się zdolni do takich zachowań, których byśmy się nie spodziewali. Szefów miałam w mojej karierze miałam zbyt wielu…

          Zdarzyło się kilku mądrych, dobrych, z którymi praca była przyjemnością, ale w obecnej, niby dobrej i bezpiecznej firmie “utknęłam” – jak ta żaba w garnku z ciepłą wodą…

          Firma ta nie działa na zasadach rynkowych, jest naturalnym monopolistą, a monopolu strzegą przepisy prawne. Zarząd często się zmienia i jest polityczny, więc większość rzeczy, o których piszesz, jest wypaczona. To wszystko nie służy ani firmie, ani pracownikom, ani klientom. Mogę śmiało napisać poradni, jak nie prowadzić biznesu na zasadach rynkowych, albo jak zagwarantować sobie sukces nie do końca etycznie ;)

  5. @Slawek, Kuneg,
    W internecie niestety mozna znalezc pelno ‘smieci’, kazdy moze napisac lub nagrac co mu sie podoba i dzielic sie swoja ‘wiedza’ z cala reszta. Niestety bardzo czesto ludzie nie potrafia odroznic wartosciowych tresci od zwyklych bredni. Ale sa tez wartoscowe miejsca w necie np. https://www.futurelearn.com, czy http://www.ted.com

    @Slawek, Twoja obserwacja dlugu zagranicznego Singapuru bardzo celna. Jak jeden dlug od innego potrafi sie roznic :)

    Pozdrawiam z Londynu

  6. BiL, święta racja :)
    Wszędzie jest pełno oszołomów, naciągaczy i durnych publikacji.
    Na tzw. fachowcach też nie zawsze można polegać. Zawsze należy starać się zweryfikować to, co się przeczytało, albo usłyszało od specjalisty. Zasada ograniczonego zaufania powinna obowiązywać wszędzie, nie tylko na drodze. ;) Chcę tylko powiedzieć, że źródła wiedzy oraz umiejętności mogą być różne i warto z nich korzystać.

    N.p. wczoraj byłam u lekarza. Od lekarza dostałam jedynie zwolnienie. Chwilowo jestem unieruchomiona, a leczę się właściwie sama. Konsultacja była jednak wskazana – dobrze jest potwierdzić własne przypuszczenia i zastosowane leczenie. Gdyby diagnoza lekarza była inna, to bym szukała przyczyny różnic zdań.

    Od mechanika samochodowego zdarzyło mi się wyjechać nienaprawionym autem. Warsztat był polecony, a usterka słyszalna nawet przeze mnie – zużyte łożysko w kole.

    Od lekarza też zdarzyło mi się wyjść z błędną diagnozą. Lekarz pomylił mononukleozę z anginą. Na prawidłową diagnozę wpadłam przypadkiem po pół roku. Na szczęście powikłań nie było. :)
    i.t.d.

    Dzięki dostępowi do wiedzy, którą łatwo jest wyszukać sobie, można w jakimś stopniu zweryfikować to, co potrzeba. Oczywiście nie ma ludzi, którzy się nie mylą. Naukowcy, którzy życie poświęcili pewnym zagadnieniom również potrafią dojść do błędnych wniosków. Np. twórca DDT (insektycyd totalny kumulujący się w organizmach zwierząt) otrzymał nagrodę Nobla za… wkład w walce z malarią.

Skomentuj HS Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kup Pomarańczową wolność finansową

 

Najnowszą książkę autorów bloga Fridomia i dołóż swoją cegiełkę do kupna mieszkania dla młodzieży opuszczającej domy dziecka. I Ty możesz pomóc.

 

Książkę kupisz klikając tutaj.